Strach od tysiącleci towarzyszy ziemskiej wędrówce człowieka. Do niedawna bano się wojny jądrowej. Obecnie na pierwszy plan wysunęły się zmiany klimatu. Aż po schyłek wieku XIX największe przerażenie budziła wizja wojny, głodu i epidemii. Choroby zajmują wśród przyczyn lęków miejsce szczególne.
Dziś boimy się nowotworów, udaru i zawału. W przeszłości obawiano się chorób zakaźnych. Odzwierciedla to zmiany modelu umieralności, jakie zaszły w ciągu ostatnich 150 lat. Dziś choroby zakaźne zabijają nielicznych, choć jeszcze 200 lat temu pochłaniały więcej ofiar niż wszystkie wojny razem wzięte.
Nic dziwnego, że ci którzy wpatrywali się ciągle w chmury, widzieli w nich jakieś kształty i symbole […]. Tu zobaczyli miecz ognisty, wznoszony ręką wyłaniającą się z chmury, którego ostrze zawisło prosto nad miastem, tam mary i trumny niesione na cmentarz – tak opisywał atmosferę w Londynie w przeddzień epidemii dżumy w 1665 roku Daniel Defoe. Lęki i obawy trapiące ludzi skłaniały ich do różnych szalonych i grzesznych postępków, szukali zachęty u ludzi z gruntu złych; zaczęło się bieganie do magów, jasnowidzów i astrologów. To szaleństwo sprawiło, że w mieście zaczęło się roić od oszustów. Defoe wyraźnie dystansuje się od reakcji tłumu. Postawa autora Przypadków Robinsona Cruzoe nie była typowa. 7 marca 1711 roku stracono w Lublinie trzech grabarzy oskarżonych o świadome rozprzestrzenianie zarazy. Na torturach przyznali, iż z żądzy zysku szerzyli po mieście dżumę: żeśmy trupią głowę rozbili i mózg wybrali i smarowaliśmy drzwi u kamienic i domów. Jednostkowy przykład, ale nie jedyny.
Przez czterysta lat, od połowy XIV po połowę XVIII w., ludzie z przerażeniem wypatrywali zwiastunów nadchodzącej dżumy. Piszący w 1591 r. lekarz Piotr Umiastowski zamieszcza katalog znaków, poczynając od komet, przez gwałtowne zmiany pogody, po obfity wylęg żab. Nadejście dżumy było pewne, gdy wystawione na wiatr mięso gniło, a napojony poranną rosą pies zdychał. Przed zarazą można było jedynie uciec na prowincję. Tak czynili bogaci. Niektórzy – jak bohaterowie Dekameronu Boccaccia – przymusową bezczynność umilali sobie opowieściami, w tym wypadku frywolnymi.
W XIX w. dżumę zastąpiły cholera i gruźlica. Prawdziwą hekatombę wśród dzieci przez setki lat powodowała ospa. W początku XX w. właściwa dawnym epokom atmosfera zagrożenia odżyła na krótko w latach 1918-1919 za sprawą grypy hiszpanki. W dwa lata zabiła ona 21,5 mln osób, podczas gdy I wojna światowa uśmierciła w 4 lata niecałe 9 mln.
Do dziś nie wiadomo, co powodowało kolejne fale epidemii i co powodowało ich zanik. Za mało wiemy o wzajemnym oddziaływaniu człowieka i środowiska, by formułować kategoryczne sądy. Nie ulega wątpliwości, że ważnym czynnikiem sprzyjającym epidemiom były fatalne warunki higieniczne i niski standard życia.
Trąd to pierwsza z epidemii, które wywarły wielki wpływ na dzieje Europy. Znano go już w czasach biblijnych. Dziś występuje tylko w najuboższych krajach strefy podzwrotnikowej, ale aż po schyłek XIX w. można było spotkać jego ofiary w północnej Europie. Odpadanie palców, nosa, zeszpecenie twarzy to spektakularne objawy choroby. Zapadnięcie na trąd oznaczało nieuchronne wykluczenie ze społeczeństwa, rzecz szczególnie dotkliwa w czasach, gdy ród i sąsiedztwo były najważniejszymi punktami odniesienia. W miastach włoskich straże miały za zadanie identyfikowanie i nie wpuszczanie chorych do miasta. Strachem przed chorobą kierowali się autorzy średniowiecznych ustaw nakazujących trędowatym przyszywanie żółtego krzyża do ubrania i chodzenie z kołatką ostrzegającą na dystans o niebezpieczeństwie. Już w końcu średniowiecza trąd stał się w Europie rzadkością. Wśród przyczyn jego zaniku wymienia się skuteczne izolowanie chorych od reszty populacji, poprawę warunków życia oraz nasilenie się nowych chorób, takich jak gruźlica oraz dżuma.
Gdy jesienią 1347 r. genueńskie galery zawinęły do Mesyny, nikt nie mógł przypuszczać, że przywlokły znad Morza Czarnego dawno nieznanego tu gościa – zarazek Yersinia pestis. Po raz ostatni dżuma nawiedziła Europę na przełomie VI i VII w. Od roku 1347 zadomowiła się na Starym Kontynencie na dobre, aż do połowy XVIII w. W roku 1348 wyruszyła z Włoch do Hiszpanii i Francji, w 1349 nawiedziła Anglię, Flandrię, Skandynawię. Rok potem dotarła nad Bałtyk; w roku 1351 wtargnęła do Polski, a w 1353 do Rosji. Trudno zliczyć ofiary. Przyjmuje się, iż w skali kontynentu na dżumę mogło umrzeć 30% ludności. Na mniejszych obszarach, dla których dysponujemy wiarygodnymi danymi, straty były większe. W Sienie śmiertelność wzrosła jedenastokrotnie, w angielskich majątkach liczba dzierżawców zmniejszyła się o połowę. W następnych dekadach dżuma powracała. W północnych Włoszech średnio co 11 lat, wywołując przy tym siedmiokrotny wzrost śmiertelności. Czarna śmierć, jak ją nazywano, położyła kres przyrostowi ludności Europy, który zaczął się około roku 1000.
Dżuma pozostawiła po sobie trwałe ślady. Wyludnienie wsi oznaczało drastyczny spadek dochodów rycerstwa żyjącego z czynszów chłopskich. Próby podniesienia czynszów kończyły się w najlepszym wypadku ucieczką chłopów, w najgorszym buntami wstrząsającymi podstawami porządku społecznego: żakerią we Francji (1358), powstaniem Wata Tylera w Anglii (1381). Zatrudnianie robotników najemnych było nieopłacalne z racji wysokich płac. Następstwem był kryzys rycerstwa przejawiający się m.in. rycerskim bandytyzmem – napadami rabunkowymi na kupców, niekiedy nawet na klasztory. Trwałą konsekwencją była deklasacja wielu rycerzy. W Skandynawii ich liczba w XV wieku spadła o 60%.
Jednym z następstw strachu przed dżumą był wzrost pobożności o specyficznym, fatalistycznym zabarwieniu. Taniec śmierci – typowy motyw sztuki późnośredniowiecznej – przemarsze biczowników zadających sobie publicznie pokutę, wieczysty chór w Miśni śpiewający bez przerwy psalmy, to dowody powszechnego poczucia kruchości ludzkiej egzystencji. Naturalną konsekwencją stało się ożywione zainteresowanie sposobami zapewnienia sobie zbawienia na wypadek nagłej śmierci. Stąd rozkwit odpustów i w końcu krytyczna reakcja na ich upowszechnienie w postaci Lutrowej doktryny zbawienia przez wiarę, a nie uczynki.
Przemiany obyczajowe dokonujące się w cieniu zarazy miewają też i bardziej przyziemne objawy. Badacze higieny zauważają, że wyjaśnianie zachorowania, jako następstwa przeniknięcia przez skórę zepsutego powietrza powodowało, że ludzie rzadziej niż dotąd zażywali kąpieli. W późnym średniowieczu z miast znikły publiczne łaźnie, gdzie obok ablucji klienci mogli rozerwać się hazardową grą w kości lub miłostkami. Ale to nie nagany moralistów spowodowały ich zanik, lecz przekonanie, iż kąpiel otwiera pory skóry i wystawia na ryzyko śmierci. Miłośnicy hazardu i przygodnej miłości chodzili odtąd do przybytków prowadzonych przez żony katów. Oddawali się w nich swym ulubionym zajęciom bez narażania życia przez kąpiel. Czystość wczesno nowożytna – renesansowa, barokowa, a nawet oświeceniowa – manifestowała się nie czystością ciała, lecz bielizny. Nie przypadkiem ulubionym elementem ubioru stały się białe koszule i kryzy. Śnieżna biel mankietów symbolizowała czystość. Przykry zapach zabijano pachnidłami.
Odkrycia geograficzne XVI w. to nie tylko zamorska ekspansja Hiszpanów i Portugalczyków, lecz także europejskich zbóż, zwierząt i drobnoustrojów. Już podczas drugiej wyprawy za Atlantyk Kolumb nieświadomie przewiózł grypę, która zabiła znaczną część mieszkańców Hispanioli. Dotarcie Corteza do Meksyku (1519) to początek masowego wymierania Azteków. Nie tyle hiszpańskie okrucieństwo, co przywleczone z Europy zarazki spowodowały tę zagładę. Między 1548 a 1605 rokiem ludność centralnego Meksyku zmniejszyła się z 6 do 1 mln, a przecież nie wiemy jak wielkie mogły być straty demograficzne w pierwszych 20 latach pobytu Hiszpanów. W miejsce wymierających Indian trzeba było sprowadzić niewolników z Afryki. Do dziś trwają spory ilu Afrykanów przewieziono na drugą półkulę, ale w grę wchodzą miliony.
Zanik dżumy w XVIII stuleciu nie uwolnił ludzkości od chorób zakaźnych. Wiek XIX to czas gruźlicy i cholery. Ta pierwsza występowała endemicznie od czasów najdawniejszych, ale w epoce masowych zgonów spowodowanych dżumą nie wydawała się tak przerażająca, jak potem. Zresztą istniała terapia. Znana w średniowieczu gruczołowa forma gruźlicy (skrofuły) ustępowała po dotknięciu przez króla francuskiego lub angielskiego. Trudno powiedzieć na ile była to prawda, ale tłumy chorych starających się o królewski dotyk pomiędzy XII a XVIII w. wskazują, iż terapia musiała przynajmniej czasem działać.
Rewolucja przemysłowa i urbanizacja ułatwiły szerzenie się płucnej formy gruźlicy. W XIX w. zabiła ona miliony ludzi, a medycyna aż do wynalezienia streptomycyny w 1944 r. pozostawała bezradna. Wcześniejsze sposoby leczenia rzadko przynosiły skutki, ale przynajmniej jeden z nich jest godny uwagi. Już w starożytności Hipokrates zalecał zmianę klimatu, jako środek leczniczy. Terapia ta została spopularyzowana w XVII w. Tak narodziły się uzdrowiska, miejsce wielomiesięcznych pobytów elit. Czarodziejska góra Tomasza Manna nie zostałaby nigdy napisana, a Davos nie zyskałoby dzisiejszej sławy, gdyby nie lęk przed gruźlicą. Podróże do uzdrowisk stały się jednym z filarów nowoczesnego przemysłu turystycznego.
Tymczasem w miastach dziesiątki lekarzy starały się wpoić ludziom zachowania zmniejszające ryzyko zachorowania. W każdym budynku publicznym należy ustawiać dostateczną liczbę spluwaczek, głosi zalecenie z 1907 r. Dopiero jednak podniesienie standardu życia, szczególnie poprawa wyżywienia w połączeniu z możliwościami wczesnej diagnozy (promienie rentgenowskie) pozwoliły skutecznie powstrzymać gruźlicę.
Innym przekleństwem XIX w. była cholera. Występująca endemicznie w Indiach i tam po raz pierwszy opisana przez Portugalczyków w XVI w., do Europy zawitała w latach trzydziestych XIX w. Zmarł na nią wielki książę Konstanty i feldmarszałek Dybicz, naczelny dowódca wojsk rosyjskich zwalczających powstanie listopadowe. Kolejne pandemie przychodziły co kilkanaście lat. Wczesne terapie polegające na pojeniu chorych lodowatą wodą na przemian z wrzątkiem, raczej przyspieszały zgon niż poprawiały zdrowie. Dopiero wyizolowanie bakterii cholery przez Roberta Kocha w 1883 r. pozwoliło opracować właściwą terapię. Najskuteczniejsze jednak okazały się działania prewencyjne: przestrzeganie zasad higieny i budowa wodociągów.
Ospa właściwa to kolejna choroba towarzysząca człowiekowi od tysiącleci. Jej miejsce wśród głównych zabójców uzasadnia fakt, że po zniknięciu dżumy była ona powodem około 15% wszystkich zgonów, a 80% jej ofiar to dzieci. Być może ospa dręczyła już starożytnych Egipcjan. Dopiero jednak w napisanym w IX w. dziele bagdadzkiego lekarza Razesa znajdujemy dokładny jej opis. W początku XVI w. ospa dotarła wraz z Hiszpanami do Ameryki dziesiątkując Indian. Ten sam scenariusz powtórzył się w północnej części kontynentu. 22 maja 1634 r. John Wintorp, pierwszy gubernator Massachuests, zapisał w dzienniku: Niemal wszyscy tubylcy zmarli na ospę, to tak jakby Bóg uznał nasze prawa do tych ziem. Jedynym sposobem zabezpieczenia się przed zachorowaniem była wariolacja, czyli sztuczne wywołanie choroby w nadziei, że jej przebieg będzie łagodny, a nabyta odporność pozwoli uniknąć przyszłego zarażenia. Technikę polegającą na wszczepianiu pod skórę płynu uzyskanego z ospowych krost opisał w 1706 r. amerykański pastor Cotton Mather, którego z kolei zapoznał z nią czarny niewolnik. W tym samym czasie wiadomość o wariolacji praktykowanej na Bliskim Wschodzie przywiozła do Europy z Konstantynopola Lady Mary Wortley Montagu. Prawdziwy rozkwit wariolacji nastąpił w drugiej połowie XVIII w. W 1774 r. zmarł na ospę król Francji Ludwik XV. Miesiąc potem zaszczepił się przeciw niej następca tronu Ludwik XVI. Wariolacja uchroniła go od ospy, lecz nie od gilotyny. Kilka lat wcześniej wariolacja trafiła do Polski. Już w 1768 r. w budynku loży masońskiej szczepił przeciw ospie królewski lekarz dr Boekler.
Wariolacje nie były bezpieczne; około 3-4% szczepiących się umierało. Prawdziwym przełomem okazało się opracowanie przez Anglika Edwarda Jennera szczepionki. Zauważył on, że osoby, które zaraziły się ospą od krów, uzyskują trwałą odporność. Krótko po opublikowaniu rezultatów doświadczeń (1798) szczepienia krowianką stały się popularne. W Anglii w ciągu 3 lat poddało się im 100 tys. osób, we Francji aż 1,7 mln (1808-1811). W następnych dziesięcioleciach wynalazek Jennera zdobywał coraz szerszą popularność. Nie odstraszały nawet opowiadane tu i tam historie o chłopcu, któremu po zaszczepieniu wyrosły rogi. W wielu krajach szczepienia stały się obowiązkowe, gdzieniegdzie powstawały stowarzyszenia przeciwników szczepień. Miliony ludzi, które w innych warunkach zmarłyby w dzieciństwie, mogły wejść w dorosłe życie, samemu mieć dzieci i tym samym przyczynić się do gwałtownego wzrostu liczby ludności Europy. 177 lat po odkryciu Jennera w Bangladeszu zmarła ostatnia ofiara ospy. W 1979 r. oficjalnie ogłoszono jej wytępienie.
Historia chorób zakaźnych i przeciwdziałania im jest zapisem lęków, często bezradności. Przykłady gruźlicy i ospy dowodzą jednak, że poprawa warunków materialnych i postęp wiedzy medycznej potrafią okiełznać nawet najstraszniejsze plagi, a przede wszystkim uwolnić ludzi od strachu, który często bywa groźniejszy od samego zagrożenia.
Jak mawiają szachiści, groźba działa silniej niż jej realizacja.
Prof. dr hab. Michał Kopczyński
www.muzhp.pl