Z mocnego snu wybudził Miśkę dźwięk dzwonka. Zaspana przekręciła się na bok, powoli spuszczając nogi na podłogę. Niezdarnie wygrzebała się z ciepłej, przepełnionej sennymi marzeniami kołdry. Usiadła kołysząc się na boki. Nieprzyjemny dźwięk wibrował w uszach. Co za cholera, pomyślała, nachylając się do przodu. Lewą stopą próbowała wymacać pantofle, które zostawiła wieczorem przed łóżkiem. Wstała. Nie świecąc światła doszła do kuchni. Zrobiło się cicho. Miała zawrócić, kiedy po chwili ponownie rozległ się ten sam dźwięk. Natarczywy, wypełniający jazgotem całą głowę, nie dawał spokoju. Podeszła do stołu, który stał pod oknem. Zdrętwiałymi palcami podniosła telefon i głośno ziewając wcisnęła zielony przycisk. Usłyszała głos swojej przyjaciółki Luśki.
– Misia, musisz mi pomóc! Tato umarł. Jedziemy po niego do Niemiec!
– Jak to umarł?
– Oj Miśka, jak to umarł? Normalnie, zawał, dusza wyszła i nie wróciła.
– Bardzo mi przykro…
– Jestem wściekła na ojca – przerwała ze złością – że też mu się chciało na stare lata po świecie włóczyć. Jak tak bardzo chciał umierać, to mógł to w domu zrobić, kulturalnie, a nie rodzinie tyle kłopotu narobić – krzyczała do słuchawki – jak my tam będziemy jechać? Tak daleko? Miśka, słuchasz co mówię do ciebie?
– Tak.
– Teraz jest pierwsza piętnaście – zaśmiała się nerwowo. – Pakuj się. O piątej będę po ciebie.
Luśka była punktualnie. Siedziała na tylnym siedzeniu zielonej skody. Za kierownicą był jej brat Bogdan, obok Tymek, stary znajomy. Miśka wcisnęła swój plecak do bagażnika i wsunęła się na siedzenie obok dziewczyny. Samochód ruszył z miejsca.
Całą drogę przez miasto siedzieli w milczeniu. Miśka bezmyślnie patrzyła się na cienie mijanych w oddali domów. Luśka siedziała w czarnej kurtce podkreślającej bladość twarzy. Wyprostowana nerwowo skubała brzeg chustki. Bogdan opychał się kanapką, rozsypując okruchy na kierownicę, aTymek bawił się telefonem, w którym co chwilę sprawdzał kierunek jazdy. Byli coraz dalej od domu. Powoli zaczęło świtać. Dzień budził się ze snu ciepłymi promieniami słońca. Miśka ziewając spojrzała na przyjaciółkę.
– Nie widziałam ojca z dziesięć lat – zaczęła Luśka – obraziłam się na niego. Tak po prostu pewnego dnia, po jednej z awantur, wyszłam z domu nie oglądając się za siebie. O co poszło? Sama już dobrze nie pamiętam. Pewno o błahostkę, która w tamtym czasie była najważniejszą dla mnie sprawą. Nie odbierałam od niego telefonów, nie czytałam esemesów. W końcu sam przestał dzwonić. Matka błagała, żebym wreszcie się pogodziła. Najbardziej uaktywniała się przed świętami, nie dając mi spokoju. Wiesz, tak naprawdę to tęskniłam za nim, do tych rozmów, jakie prowadziliśmy w kuchni przy herbacie i nalewce jego roboty. Owszem, kłóciliśmy się. I to zażarcie. Ale potem godząc się, żartowaliśmy, że takiej dwójki jak my, to ze świecą się nie znajdzie. Jednak to moje drugie wredne ja, odpychało myśl o zgodzie, zmuszając bym była harda, pamiętliwa, nieustępliwa.
Im dłużej w tym trwałam, tym trudniej było mi wyciągnąć do niego rękę. Miałam jakiś taki wewnętrzny opór. Zresztą ojciec nie był łatwym człowiekiem. Nie potrafił, a może nie chciał przyznać się do błędu, zrozumieć, przebaczyć. Zawsze musiał mieć rację. Jest mi ciężko. Nie chciałam, żeby sprawy niezałatwione tu na ziemi, ciągnąć za sobą w wieczność. Naprawdę, nie tak miało to wyglądać. Powtarzałam sobie, że jeszcze zdążę, że mam czas. A tu patrz, taki numer mi wykręcił. Schyliła głowę. Złote włosy rozsypały się wokół jej twarzy odgradzając od spojrzeń. Skulone ramiona zaczęły się unosić, drgając w rytm pracy silnika. Płakała. Była jak mała zagubiona i przerażona dziewczynka. Miśka objęła ją ramieniem. Niezdarnie odgarnęła włosy z czoła. Spojrzała w oczy przyjaciółki próbując dodać jej odwagi. Bogdan ukradkiem otarł łzę spływająca z oka, podciągając nosem udał, że kaszle. Wychowany twardą ręką uważał, że mężczyzna musi być silny.Wszelki płacz pozostawiał mięczakom i babom. Lecz teraz jego przekonania legły w gruzach. Za tą jedną łzą pospiesznie wytartą, napłynęła druga, trzecia i kolejna, aż w końcu nabrzmiałe i ciężkie posypały się po twarzy jak świeżo wyłuskany groch, odbijając się od wąsów, spadały, by rozbić się na swetrze.
Dzień miał się ku końcowi. Dawno przekroczyli niemiecką granicę. Jechali autostradą. Samochód prowadził teraz Tymek. Co chwilę zerkał w lusterko, zatrzymując na dłużej swoje spojrzenie na Miśce. Dziewczyna, czując na sobie jego brązowe oczy, czerwieniła się za każdym razem, kiedy przyłapywała go na tym. Chłopak nic z tego sobie nie robiąc, w dalszym ciągu z uwagą studiował wyraz jej twarzy. Miśka miała wrażenie, że ją tym wzrokiem przewiercał na wylot. Nie mając gdzie uciec, kręciła się na tylnym siedzeniu, przesuwając raz w prawo, raz w lewo. Lecz jego spojrzenie dopadało ją i przyszpilało do beżowej tapicerki. Czuła się, jak owad na tacce entomologicznej, którą pan Wincz na lekcjach biologii wyciągał ze szklanej gabloty. Dam radę, powtarzała w duchu, patrząc na napęczniałe stopy, które nie mogąc wsunąć z powrotem do butów, zaczęła masować. Jeszcze godzinę lub dwie. Potem prysznic i czysta pościel. Znużona przymknęła oczy, wpadając w stan na granicy jawy i snu. Słyszała Luśkę, chciała ją objąć, lecz ręce były zbyt ciężkie, by podnieść. Obudziło ją gwałtowne hamowanie przed niewielkim motelem.
– To niemożliwe – krzyczała oburzona Luśka – jak to nie dadzą ojca!
– Ponoć nie mamy wszystkich wymaganych dokumentów. – Bronek zaciągnął się dymem z papierosa.
– Jak mogłeś tego nie dopilnować! – dziewczyna rzuciła się na niego z pięściami.
– Uspokój się kobieto! Nie ja, tylko firma, którą zatrudniłaś! Przecież mówiłaś, żeby zostawić to zawodowcom. Kasę wzięli i wyparowali. Porządna firma wszystko załatwia sama. My tylko w domu czekamy.
– To co teraz zrobimy?
– Mamy z Tymkiem pomysł. Pogadam z kim trzeba. Ojca weźmiemy ze sobą.
– O nie! – Miśka podskoczyła gwałtownie – znałam waszego tatę, grałam z nim w warcaby, ale nie będę koło niego siedziała! Wolę już wracać piechotą!
– Przecież nic ci nie zrobi, jedynie jest trochę zimny – wypalił Tymek.
– To niehigienicznie i wbrew przepisom sanitarnym – ciągnęła Miśka.
– Co, mój ojciec jest niehigieniczny! – Luśka wlepiła swój wzrok w przyjaciółkę.
– Dziewczyny dajcie spokój. – Bogdan wyrzucił peta do kosza. – Nie kłóćcie się teraz. Zresztą Miśka nie miała nic złego na myśli. Lepiej policzcie, ile zostało nam pieniędzy. Mamy wydatki.
– Jak się matka dowie, to nas zabije – skrzywiła się Luśka.
– O to będziemy martwić się później. Chodź, załatwiłem ostatnie pożegnanie.
Luśka niepewnie weszła do pomieszczenia. Na metalowym stole leżał ojciec ubrany w brązowy garnitur, pamiętający jeszcze czasy pierestrojki. Woskowa twarz wyrażała zdziwienie, że ta ziemska podróż tak szybko dobiegła końca. Stała nad nim prawie nie oddychając, tak, jak matka nad dzieckiem, bojąc się, że się obudzi. Oczy piekły, nie mogąc wydusić ani jednej łzy. Czuła, jak coś ciężkiego spadło jej na piersi i przygniotło do ziemi. Proszę, wybacz mi te wszystkie lata, kiedy nie było mnie przy tobie, wybacz, szeptała bezgłośnie. Przytykając dłoń do ust odwróciła się i powoli ciągnąc za sobą nogi dotarła do drzwi. Trzymając za klamkę, po raz ostatni spojrzała na profil leżącego mężczyzny. Nie mogąc zapanować nad swoim ciałem, zataczała się niezdarnie, stawiając kroki. Bronek chwycił ją mocno pod ramię i wypchnął na zewnątrz. Z trudem doszła do samochodu. W środku Miśka chlipiąc, rozkładała pieniądze. Dotykającje palcem z przejęciem liczyła równiutkie rządki. W końcu umilkła patrząc na Bronka. Mężczyzna trzymając w dłoni kilka banknotów, myślał nad czymś intensywnie. Ręką dał znak by mu nie przeszkadzać. W końcu z rozbrajającym uśmiechem wręczył je dziewczynom i siłą wyprawił w miasto. Nie zważając na protesty odwrócił się i szybko odszedł z Tymkiem. Luśka z daleka widziała jak mężczyźni nad czymś dyskutują. Miśka chwyciła przyjaciółkę za rękę i pociągnęła za sobą.
Przez kilka godzin włóczyły się bez celu po nieznanym mieście. Znudzone oglądały wystawy, czasami wchodząc do środka zastanawiały się, dlaczego to one są dzisiaj najnieszczęśliwszymi istotami na ziemi. Zazdrośnie przyglądały się ludziom, którzy beztrosko biegli przed siebie. Zaczął padać drobny deszcz, który spadając na rozgrzane twarze zmywał łzy i chłodził skórę. Zmęczone wstąpiły do niewielkiej kawiarni. Kończyły pić kawę, kiedy zadzwonił telefon. Mogły wreszcie wracać. Z daleka zobaczyły zieloną skodę, która stała na niewielkim parkingu. Od razu zauważyły duży bagażnik przymocowany do dachu samochodu. Ze zdziwieniem zaczęły mu się przyglądać.
– Po co nam to? – spytała podejrzliwie Luśka.
– Wsiadajcie, czas odjeżdżać – zignorował pytanie Bronek – im szybciej ruszymy, tym lepiej.
– Ale po co ci to, i w dodatku takie duże? –dziewczyna nie odpuszczała.
– Nie stój jak kołek, tylko wsiadaj – mężczyzna tracił cierpliwość . – Dlaczego sądzisz, że ci nie powiem? Dowiesz się, tylko właź do środka. Wrzucił bieg i szybko ruszył w kierunku głównej ulicy.
– A co z tatą? Jak mogliśmy go tak zostawić. – odezwała się ponownie.
– Nie zostawiliśmy go.
– To co z nim zrobiliście?
– A jak myślisz?
Zapadła cisza. Miśka zrobiła się zielona.
– Czy on? – wskazała palcem w sufit.
– Tak, tata jedzie z nami. Ale nie pytajcie jak. Lepiej żebyście nie wiedziały.
Bronek ścisnął mocniej kierownicę, aż zbielały mu knykcie dłoni. Wrzucił kolejny bieg i przyspieszając opuścił granice miasta. Jechał w kierunku autostrady. Byle szybciej i dalej od tego miejsca. Od miejsca, gdzie rozpacz mieszała się ze wściekłością. Dziewczyny przytulone do siebie siedziały cicho. Tymek sprawdzał nawigację. Późnym popołudniem przekroczyli granicę. Choć było jeszcze daleko do domu, poczuli się jak u siebie. Postanowili odpocząć zatrzymując się przy jednej z przydrożnych restauracji, których sporo mijali po drodze.
– Gdzie jest samochód? Przecież tu stanęliśmy – krzyczał Bronek biegając w kółko. – O Boże! Gdzie ten samochód! Ile nas nie było? Z dwie godziny?
– Co my powiemy mamie? Ona nam tego nie wybaczy! Ona nas za to znienawidzi i zabije! – Luśka przysiadła na krawężniku.
– Proszę państwa, proszę się uspokoić! – policjant wzniósł do góry rękę. – Proszę mówić po kolei. Kogo porwali? Jakie zwłoki?
– Bo tam był trup – wypaliła Miśka – doczesne szczątki pana Zawiło.
– Morderstwo? – oczy policjanta zrobiły się okrągłe jak spodki. – Kto zabił? Dlaczego? – skierował palec w kierunku dziewczyny, która blednąc opadła na Bronka.
– Panie władzo – wyskoczył Tymek – proszę jej nie słuchać. Miśka zawsze opowiada takie głupoty. – Tu robiąc dziwną minę pokazał palcem czoło. – Choroba psychiczna.
– Czyli leczy się? – mundurowy notując, spojrzał ze współczuciem na dziewczynę.
– Tak, prawie od dziecka mają z nią kłopoty.
– To była zielona skoda. Prezent od mojego ojca. Stary samochód, ale wie pan, sentyment do niego miałem – tłumaczył zrezygnowany Bronek. – Na szczęście mam przy sobie dokumenty – wyciągnął rękę i podał do sprawdzenia.
– To do domu jeszcze kawał drogi. – stwierdził policjant – mogę państwu pomóc podwożąc do miasta. Stąd to trudno będzie się wydostać. Proszę się nie martwić. Samochód się znajdzie. Mamy nowoczesny sprzęt, metody dochodzeniowe, monitoring. I takie tam różne specjalne sztuczki. Cała czwórka wcisnęła się do radiowozu. Miśka z Luśką zawodziły przez całą drogę. Funkcjonariusz nie mogąc zrozumieć, dziwił się, skąd miały tyle siły, by tak długo i głośno rozpaczać. Kobiety są jednak nieobliczalne, stwierdził w duchu i kontaktując się z centralą, poinformował o przyjęciu zgłoszenia. Wysiedli na dworcu autobusowym. Miła pani z okienka z radością w głosie oznajmiła, że autokar będzie za trzy godziny. Na zawiedzione spojrzenia odparła, że lepsze to, niż przesiadki. Zrezygnowani wstąpili do baru dworcowego, w którym przesiedzieli aż do odjazdu. Najpierw wypili po maluchu za zdrowie dziadka, potem za matkę, by nie dostała zawału, potem za pogrzeb, który będą musieli jakoś zorganizować z ciałem czy bez, a na końcu za szczęśliwy powrót do domu. Wyszli chwiejnym krokiem i przed czasem stanęli na stanowisku numer pięć. Kierowca, widząc ich nierówny chód, nerwowo przytrzymał drzwi nie wpuszczając do środka. Ręką wskazał na tabliczkę zakazującą podróżowania osobom pod wpływem alkoholu. Luśka rozpłakała się tłumacząc, że jadą na pogrzeb ojca. Miśka zawtórowała i bełkocząc, błagała o wyrozumiałość. Mężczyzna odskoczył jak oparzony i klepiąc Bronka po plecach wpuścił do środka.
EPILOG
Na pogrzeb przyjechała cała rodzina, która stłoczyła się w niewielkiej cmentarnej kaplicy. Luśka, Bronek i matka siedzieli z przodu. Miśka z Tymkiem usiadła przy drzwiach wejściowych. Do wyniesienia trumny podeszło czterech smutnych panów ubranych w specjalne uniformy. Chwyciwszy za metalowe uchwyty z jękiem w płucach unieśli ją do góry.
– Staruszek sporo ważył – zauważył Tymek.
– Mówiłam im, żeby nie przesadzili. W końcu ich ojciec był drobnym mężczyzną. – Miśka zauważyła wesołe ogniki w jego oczach.
– A jak ich matka? Powiedzieli jej?
– Tak, nad wyraz dobrze to przyjęła. I nikomu więcej.
– Rozumiem – wyszeptał jej do ucha – a tak przy okazji. Wiem, że to nie czas i miejsce, ale chciałem się coś zapytać – spojrzał w oczy Miśki.
– Tak?
– Mój kuzyn się żeni. Zaprosił mnie na wesele. Czy chciałabyś ze mną pójść?
Dziewczyna uśmiechając się, kiwnęła potwierdzająco głową. Tymek chwycił ją za dłoń i dziękując przycisnął do ust.
Joanna Prejzner
Joanna Prejzner – absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej UJ w Krakowie, należy do RSTK Rzeszów i „Słowa” Mieleckiej Grupy Literackiej TMZM. W 2019 r. zdobyła wyróżnienie w ogólnopolskim konkursie literackim „Na skrzydłach Dedala 2019”. W 2022 r. zdobyła II miejsce w ogólnopolskim konkursie literackim „Na skrzydłach Dedala 2022”. Jej opowiadania ukazały się w almanachu „Schowane między słowami” i „W przestrzeni wyobraźni” Mieleckiej Grupy Literackiej TMZM oraz w zbiorze opowiadań Klubu Promocji Twórczości Literackiej RSTK Rzeszów. Pisze również wiersze. Pomysłodawczyni i realizatorka projektu Teatr Słów Nieprzypadkowych, które prezentuje na Facebooku.