piątek, 26 kwietnia, 2024
Strona głównaOpowiadania„Jeszkowa chwała”

„Jeszkowa chwała”

Fot. pixabay

Jeszko odpoczywał na polanie po dzisiejszych łowach, które zdały mu się całkiem udane. Upolował rozjuszonego dzika, z którym miał od jakiego czasu na pieńku. Kiedyś ta bestia zraniła jego brata, a potrafiła zapuszczać się także pod domostwa w osadzie. Dzielny wojownik wziął sobie za punkt honoru, by tę sprawę załatwić raz na zawsze. No i stało się. Zwierz leży oto rozpłatany, a jego pogromca odpoczywa nieopodal drzew z głową uniesioną nad wysoką dość trawą. Patrzy na wyjątkowo dorodnego odyńca, jakby szacował siły pokonanego przeciwnika. A czyni to z pewnym uznaniem dla jego siły i przebiegłości, dzięki którym tak długo trzeba było się na niego czaić. Kiedy dzisiaj rano odyńcowi zdało się, że nagle wyskakując z zarośli staranuje i rozszarpie kolejnego młodzieńca z osady, nie wiedział, że będzie to jego ostatni bój. Jeszko był na to przygotowany, specjalnie zwabił dzikiego potwora, by go uśmiercić. Ranił go przygotowaną specjalnie długą dzidą, uskoczył w bok, a toporem dobił zwierza. Dzida była wystarczająco długa, żeby uniknąć kontaktu z rozwścieczoną, wykonującą gwałtowne ruchy bestią, a razów topora i najpotężniejsze monstrum nie byłoby w stanie przeżyć.

Wiele takich myśliwskich trofeów już Jeszko zdobył. Wynajmowały go sąsiednie, a nawet bardziej odległe osady w Puszczy Sandomierskiej i młody, ale już doświadczony myśliwy nigdy nie zawiódł. Różne potyczki zresztą już mu przyszło toczyć – także grasujący w okolicznych lasach rozbójnicy unikali jak ognia spotkania z nim. Wszyscy, którzy go znali, mówili, że walkę, polowanie ma we krwi. Łączyły się w nim siła, szybkość i spryt, był także nad wyraz odporny, wytrzymały – całymi dniami mógł tropić zwierza nie dbając o pożywienie. Z tym ostatnim zresztą świetnie sobie radził – puszcza obdarzy człowieka wszystkim, co mu potrzebne, jeśli ten potrafi być z nią za pan brat. A Jeszko potrafił.

Już od jakiegoś czasu, z racji tej Jeszkowej sławy, na jego osadę mawiano Jeszkowo. A nawet starszyzna w osadzie słuchała rad sławnego wojownika i myśliwego. Mimo, że młody wiekiem, był uważny za prawdziwego przywódcę, ludzie z czasem nauczyli się, by na niego składać odpowiedzialność za losy osady. A Jeszko nie wzbraniał się przed tym, chociaż jakiejś żądzy władzy, posiadania w nim nie było. Któż jednak nie lubi słuchać dobrych słów, dowodów uznania. Były one miłe Jeszkowi w dużej mierze z tego względu, że docierały do jego Pliszki. Tak nazywał tę piękną dziewczynę, która była taką dziewczęcą ozdobą osady. Nawet z odległych siedlisk przybywali tu pod jakimś pretekstem, żeby tylko popatrzeć na piękną Marcjannę. Miała jasne długie włosy, niebieskie oczy i cudowną twarz, w którą chciałoby się wpatrywać godzinami. Ale większość nawet nie marzyła o tym, że szczęście w postaci Pliszki im przeznaczone. Owszem, dla każdego była miła, ciągle się uśmiechała, ale miało się wrażenie, że ciągle czeka na tego jedynego, któremu będzie mogła oddać serce. Jeszkowi zdawało się, że w ostatnim czasie Pliszka jest dla niego szczególnie miła, że znacznie częściej przebywa w jego towarzystwie – oczywiście jeśli tylko nie wyruszył na jakieś łowy czy na pomoc innym mieszkańcom Puszczy. Dlatego Jeszko wracał tu zawsze z wielką radością, choć przecież polowania i wyprawy w nieco bardziej odległe strony tak bardzo go cieszyły, pochłaniały. Ale te chwile spędzone w towarzystwie Pliszki, jej uśmiech i głos tak miły…

Osada ciągle się rozrastała. Położona nad niewielką rzeką, w głębi Puszczy Sandomierskiej, z niewielkimi wzgórzami w oddali. Jakiś czas temu nie miała właściwie kontaktów z innymi siołami, z wyjątkiem dwóch pobliskich, teraz dochodziło do spotkań z przybyszami coraz częściej. Działo się tak z powodu rozwoju, rozrostu wszystkich osad, jakiejś ciekawości życia innych ludzi i prób nawiązania kontaktów oraz… coraz większej sławy Jeszka. On zaś nie tylko udawał się na łowy, pomagał sąsiadom, ale i podpatrywał odmienne zwyczaje, lokalnych speców od różnych robót, miał także okazję zmierzyć się w pokazowych walkach z najodważniejszymi wojownikami, bądź rywalizować w czasie polowań z najlepszymi myśliwymi. I nie napotkał dotąd na równego sobie. A to tylko czyniło go wciąż bardziej sławnym i może zwiększało jego szanse u Pliszki. Taką nadzieję starał się wzbudzić w sobie Jeszko. Ostatnio zresztą unikał takich długich, wielodniowych wypraw i każdy wiedział dlaczego, czy raczej dla kogo, chociaż on sam wyraźnie tego nie mówił.

Gdy kiedyś właśnie odmówił kolejnej takiej propozycji, miał okazję przebywać wyjątkowo długo, dzień w dzień, w Jeszkowie. I każdego dnia spotykał się ze swoją Pliszką, której w czasie jednej z rozmów wyjawił, że tak ją właśnie nazywa. Bardzo jej się ten przydomek spodobał, wyznała, że zastanawiała się, jak też nazywa ją w myślach. Bo przypuszczała, że nie używa je właściwego imienia. Jeszko przyznał, że często o niej myśli i przekonał się, że wiele go z Pliszką łączy…

* * *

Od jakiegoś czasu Jeszko i Pliszka tworzą rodzinę. Kiedy przypominał sobie radość ze zwycięstwa nad odyńcem, owe chwile chwały wojownika i myśliwego, dochodził do wniosku, jak mało one znaczą w porównaniu do tego dnia, kiedy wyznali sobie miłość, powiedzieli jedno drugiemu o swoich uczuciach. Odtąd wokół nich lasy szumiały jeszcze piękniej, a Jeszko odmienił swój sposób życia. Rzadko wyruszał na wielkie wyprawy, nie gonił już za chwałą wojownika, a raczej jej kolejnym potwierdzaniem. Zaczął dbać o rozwój osady, stał się pierwszym gospodarzem w Jeszkowie i wykorzystał swoje liczne wyprawy w głąb Puszczy Sandomierskiej. Pokazał ludziom różne przydatne umiejętności, niektórych wysyłał na naukę do bardziej odległych osad, czasem nawet sprowadzał mistrzów w jakimś potrzebnym w osadzie fachu z odległych stron. Zrozumiał, że przyszedł czas na inną formę walki, w której cała osada odniesie wiele korzyści. Właściwie w jego przypadku był to kolejny rodzaj służby dla ludzi, dla mieszkańców osady. Bo cóż mu z próżnej chwały i sławy, praca dla innych przynosi więcej radości. Zwłaszcza, że Pliszka też tak sądzi, takim chce go widzieć…

Ryszard Mścisz


Ryszard Mścisz – mieszka w Jeżowem (woj. podkarpackie). Autor siedmiu tomików poetyckich: „Życie to tylko impresje” (2000), „Wibracje” (2002), „Na strunach lat” (2004), „Roześnienie” (2007), „Strumienie poezji” (2010), „Korytarze słów” (2014) i „Kołatanie do wrót nocy” (2019), „Zaraza. Dawka przypominająca” (2022), dwóch zbiorów tekstów satyrycznych: „Zezem na świat” (2002) i „Swojski diabeł i inne humoreski” (2012), zbioru opowiadań „Życie u(daje) szkołę” (2018), zbioru recenzji twórców podkarpackich „Czytanie nieobojętne” (2016) oraz satyrycznego audiobooka „Humoryśki” (2014). Członek Oddziału ZLP w Rzeszowie od 2004 roku, obecnie jego wiceprezes.

Fot. Archiwum Ryszarda Mścisza

spot_img

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -