sobota, 23 listopada, 2024

„Cyganka”

Ekspozycja: Obozowisko Romów. Fot. Muzeum Etnograficzne w Tarnowie

Nusia, siedząc na schodach domu babci, łuskała fasolę, zwaną jaśkiem. Nie bardzo mogła się skupić, bo odległe dźwięki muzyki, które dochodziły gdzieś znad rzeki, zastanawiały ją, skąd też pochodzą – i to tak niespodziewanie, w środku dnia – przecież nie było we wsi ani święta, ani żadnego wesela.

Wtem z wielkim rozpędem na podwórko wpadła jej starsza koleżanka, Halinka od Badachów, zdyszana, ledwo wykrztusiła:

– Nuśka, ta Cyganie przyjechali! Ta leć ty ze mną! Popatrzymy!

– Ale ja muszę babci powie… – i już drobne stopy pędziły z Halinką za most, skąd dobiegały dźwięki harmonii, skrzypiec i jak zdawało się Nusi… dzwoneczków.

Nusi mocno biło serce – jacy oni są naprawdę ci Cyganie… różne rzeczy słyszała: że jeżdżą taborami po wsiach, że tańczą i śpiewają, że wróżą za pieniądze, ale i że kradną kury, gęsi, a nawet niegrzeczne dzieci porywają i wsadzają do beczki nabitej w środku gwoździami, potem ją toczą, aż krew leci, ale w to oczywiście nie wierzyła, wiedziała, że to był tylko taki straszak dorosłych na rozbrykane dzieci.

Za mostkiem, na zielonym pastwisku, stało kilka drewnianych wozów, wyglądających jak domki na kółkach. Niektóre były pomalowane w kolorowe wzory, zdobiły je małe okienka z firaneczkami i dziwne, wyrzeźbione, drewniane smoki.

– Boże, jak tu ładnie – pomyślała Nusia. – Koniki się pasą, nawet one mają splecione grzywy, jak warkocze Cyganeczek, a te łaciate, biało-brązowe, wyglądają jak kulki kasztanów, które jesienią świeżo wyłuskały się z zielonych, kolczastych łupinek.

Cyganie kręcili się przy swoich taborowych domkach, nosili wodę w nosidłach z wiaderkami, a Cyganki zbierały suche gałęzie nad rzeką, by przygotować ognisko, ugotować strawę i po długiej, męczącej podróży nareszcie się najeść. Piękna Cyganeczka o długich włosach związanych kwiecistą, frędzlastą chustką, w falbaniastej spódnicy i takiej bluzce o szerokich rękawach, potrząsała tamburynem z dzwoneczkami, towarzyszyli jej dwaj Cyganie – jeden grał na harmonii, a drugi na gitarze, podobnej do tej, jaką miał wujek Adam.

Jakaś Cyganka, widząc dwie gapiące się dziewczynki – głośno namawiała je, by podeszły bliżej i nie bały się, nic im złego na pewno nie grozi. Ośmielone zaproszeniem i muzyką, nie dały się długo prosić i pobiegły do dzieci, wzajemnie przyglądając się sobie ciekawie. One obie z Halinką miały krótkie kretonowe sukieneczki – jedna w groszki, druga w kratkę, a Cyganeczki zawijały kwiecistymi, falbaniastymi spódniczkami, podobnie jak te dorosłe, w dodatku ich bluzki o szerokich rękawach strasznie podobały się Nusi.

Mężczyźni szykowali ognisko, układali chrust i gałęzie w wysoki stos. Oni też mieli na sobie białe koszule z szerokimi rękawami, ozdobne pasy przy spodniach, a niektórzy skórzane kapelusze.

Z kociołków coraz mocniej roznosił się zapach smakowitej zupy i pieczonego mięsa. Cyganeczki kołysały się w biodrach w swoich rozłożystych spódnicach, rozkładały je dłońmi w tęczowe wachlarze, tańczyły wokół ogniska, śpiewając i potrząsając do rytmu tamburynami, których dźwięki Nusia wzięła za dzwoneczki. Obie z Halinką wybiegały się z dziećmi po pastwisku, a teraz boso, jak wszyscy, tańczyły, naśladując Cyganeczki – zapomniały o całym świecie.

Nusi szczególnie dobrze wychodziły te pląsy, aż wszyscy otoczyli ją i ze śmiechem i śpiewem klaskali jej do rytmu. Tańczyła zapamiętale, przebierając bosymi stopami, biało połyskującymi w ciemności, pobudzona głośnymi dźwiękami skrzypiec, z jeszcze większą werwą falowała rękami i potrząsała dłońmi, jakby miała w nich tamburyny, aż jedna z Cyganek zdjęła swoją chustkę z głowy i założyła na jej ramiona – teraz, gdyby nie jej spłowiałe od wakacyjnego słońca włosy i jasne oczy, można by pomyśleć, że to cygańskie dziecko. Nawet próbowała śpiewać, naśladując niektóre słowa romskiej mowy.

Muzyka i śpiewy niosły się po rosie w kierunku wsi.

Już na dobre się ściemniło, a ona nawet przez chwilę nie pomyślała, że babcia martwi się jej zniknięciem.

A babcia podenerwowana krążyła po domu, snując domysły, gdzie też to się zapodziała jej mała wnuczka – czy włóczy się z dzieciarnią nad rzeką, czy utknęła u Białowąsów, bo dziś pieką chleb, a mała uwielbiała asystować od momentu wyrabiania ciasta, poprzez włożenie do pieca, uformowanego na drewnianej łopacie i na liściu kapusty, bochna, aż po długie oczekiwanie na rumiany i cudownie pachnący chleb, z którego dostawała sporą pajdę posmarowaną masłem, z kubkiem zimnego mleka, nalanego z kanki, która chłodziła się w wiaderku studziennej wody.

W końcu babcia zrezygnowanym głosem krzyknęła do Adama:

– A idźże szukać to durne ditko. Boże! Co ja mam z tym dzieckiem! Krzyż Pański! A jak ją te Cygany, co przyjechały, porwały i jaką krzywdę jej zrobią!?

– No, coś ty, mama, nie gadaj głupot. A tfu! Na psa urok… Zaraz lecę, przyprowadzę urwiskę, całą i zdrową!

Już z daleka poznał Nuśkę podrygującą do rytmu cygańskiej muzyki w blasku ogniska i falującego gorącego powietrza. Wydawała mu się nieobecna i natchniona, jakby wprost się urodziła, by tańczyć. Nie mógł oderwać od niej oczu, stał zauroczony i nie mógł uwierzyć, że to ta sama Nusia, którą przecież zna od maleńkości i nawet jemu spodobał się jej taniec, aż z zachwytu wykrzyknął:

– O rany!

Chętnie by się jeszcze pogapił i został dłużej, ale wiedział, że babcia Wiesia umiera z niepokoju. Pokiwał więc Nusi groźnie palcem, gdy go dostrzegła, a potem szybko złapał za rękę, żeby mu się nie wyrwała i bez słowa pociągnął za sobą, że ledwo nadążała nogami przebierać, podskakując i potykając się.

Nie wypuszczał już jej drobnej rączki ze swojej dłoni, bo się opierała i bał się, że ucieknie. Za nimi biegła zdyszana Halinka z okrzykami: – O, matko! Nie tak szybko!

– A nie mówiłem – tryumfalnie wprowadził Adam Nusię do kuchni, gdzie babcia czekała na nią z garnuszkiem ciepłego mleka z wieczornego udoju.

Widząc małą z policzkami od ogniska, jak namalowane czerwone jabłuszka, rozpromienioną, pachnącą dymem, jak duszkiem wypija mleko, uśmiechnęła się z ulgą, że ma ją całą i zdrową, ale po chwili, gdy Nusia stanęła w blasku lampy znad stołu… cała zesztywniała i krzyknęła, wpatrując się w Nusine włosy:

– O Chryste, ta jakie czarne! Nuśka, ta jakie czarne!

Adam i Nusia nie wiedzieli w pierwszej chwili, co miała na myśli. Ale babcia w końcu wydusiła z siebie

– Ta wszy, wszy!

Już z daleka widać było na jej jasnych włosach brunatne robactwo.

– O Jezu!

Gdzie nafta?! Biegała z kuchni do sieni i odwrotnie – szukając nafty, którą czasem, gdy brakło prądu i nie było światła, wlewała do lampy naftowej. W końcu znalazła buteleczkę.

– Nie za wiele tego, ale dobre i to. Jutro załatwię więcej. A może i nie zdążą się na twojej głowie zadomowić.

 – Nuśka, a choćże tu, muszę ci głowę nasmarować.

 – Ale babciu, ja nie chcę, to strasznie śmierdzi.

 – Ta wolisz, żeby cię wszy zeżarły? Natychmiast dawaj głowę, bo i na nas to dziadostwo się przerzuci.

Nusia już bez protestu poddała się smarowaniu naftą włosów. Spała z zawiniętą w chustkę głową, a z zapachu nafty robiło jej się mdło, niemal za każdym oddechem.

Rano babcia umyła jej włosy wodą z szarym mydłem i opłukała wodą z octem. Podczas tego zabiegu Nusia wrzeszczała na całe gardło, bo ocet dostał się do jej oczu.

– Piecze! Babciu, daj ręcznik, piecze! – słychać było aż na skarpę kolejową, gdzie Hanka Mickiewiczowa pasła krowę. Hanka zaraz przybiegła ratować Nusię, ale kiedy dowiedziała się, w czym rzecz, dała jedynie skuteczną radę:

– Trza obciąć dziecku włosy, i to najlepiej do samej skóry.

Na ten pomysł Hanki Nusia rozwrzeszczała się jeszcze gorzej, protestując:

– Ja nie chcę być łysa!

Babcia Wiesia załamała ręce.

– Dziecinko, ta nie ma innej rady, a wszy po nafcie ani myślą zdechnąć, ta cóż począć!

–Adam, a daj no nożyczki. I trzymaj Nuśkę, żebym jej jeszcze oka nie wydłubała tymi nożyczkami albo ucha nie obcięła. O, skaranie, o ja nieszczęsna!

Nusia długo wstydziła się wyjść do dzieci z obciętymi na krótko włosami, prawie tydzień spędzała wakacje, siedząc w chustce na parapecie i oglądając świat przez okno. Do końca wakacji włoski urosły za ucho, z krótką grzywką utworzyły fryzurę na tak zwanego pazia.

Nusia wróciła do domu, bo tylko patrzeć, jak rozpocznie się nowy rok szkolny.

Małgorzata Żurecka


Małgorzata Żurecka – poetka, autorka 7 tomików wierszy i zbioru opowiadań „Nusia”. Od 2020 r. prezes rzeszowskiego oddziału Związku Literatów Polskich, należy do Unii Poetyckiej Wojciecha Siemiona. Laureatka konkursów poetyckich i dwukrotnie nagrody Złote Pióro, odznaczona w 2017 honorową odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. W 2021 roku otrzymała Międzynarodową Nagrodę Literacką NAJI NAAMAN w kategorii – za twórczość.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -