sobota, 23 listopada, 2024
Strona głównaDziałySylwetki„Siłą Polski jest przynależność do sojuszy”

„Siłą Polski jest przynależność do sojuszy”

Według przeprowadzonego niedawno badania opinii społecznej CBOS niemal 80 proc. Polaków uważa, że wojna w Ukrainie zagraża bezpieczeństwu Polski. Czy tak jest rzeczywiście i jak w kontekście potencjalnego konfliktu prezentuje się potencjał obronny Polski? „Biały Orzeł” postanowił zapytać o to płk. Marka Gładysza, eksperta w zakresie systemów teleinformatycznych oraz cyberbezpieczeństwa, a także weterana z doświadczeniem zdobytym na misjach m.in. w Afganistanie i Iraku, który obecnie współpracuje z Fundacją Stratpoints zajmującą się doradztwem w kwestiach bezpieczeństwa i obronności.

Płk Marek Gładysz jest ekspertem w zakresie systemów teleinformatycznych oraz cyberbezpieczeństwa, a także weteranem z doświadczeniem zdobytym na misjach wojskowych. Fot. Archiwum prywatne płk. M. Gładysza

„Biały Orzeł”: Na początek proszę opowiedzieć coś o sobie, swojej karierze, stanowisku w wojsku i jaką obecnie Pan sprawuje funkcję.

Płk Marek Gładysz: Mój stopień wojskowy to pułkownik, a ostatnie zajmowane stanowisko służbowe: Zastępca Szefa Zarządu Dowodzenia i Kierowania Sztabu Generalnego WP, a wcześniej Szef komórki J6 Połączonego Dowództwa Operacyjnego w Holandii /JFCBS/. Byłem odpowiedzialny za implementację systemów kierowania i dowodzenia dla potrzeb Sił Zbrojnych RP w kraju oraz operacji bojowych NATO. Jestem także weteranem wojennym, spędziłem ponad 5 lat na misjach wojskowych w Afganistanie, Iraku, na Bałkanach i w środkowej Afryce. W zeszłym roku zdecydowałem zakończyć karierę żołnierza w czynnej służbie wojskowej. Obecnie jestem ekspertem fundacji Stratpoints.

„Biały Orzeł”: Sytuacja między Rosją a Ukrainą była już od dawna napięta, ale mimo to inwazja Rosji na Ukrainę i jej skala niektórych bardzo zaskoczyła. A czy Pan spodziewał się, że ten konflikt wybuchnie?

Z informacji, że Rosja buduje swój potencjał militarny wzdłuż granicy Ukrainy, a wcześniej z analiz celów i przebiegu ćwiczeń wojskowych Federacji Rosyjskiej i Białorusi pod kryptonimem ZAPAD, należało brać pod uwagę, że taka możliwość konfliktu wchodzi w grę, chociaż wydawało się to nieprawdopodobne w XXI wieku. Ćwiczenia o kryptonimie ZAPAD odbywały się cyklicznie co dwa lata. Poniekąd brałem w nich wirtualnie udział, jeśli można się tak wyrazić, ponieważ funkcjonując w systemach dowódczych sił zbrojnych monitorowaliśmy realizację tych ćwiczeń oraz analizowaliśmy ich przebieg i osiągane cele. W tej chwili widać, że prezydent Putin i Rosja do tego, co dzieje się teraz, przygotowywali się od bardzo dawna. Natomiast czy się tego spodziewaliśmy? Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi. Z militarnego punktu widzenia, jeśli sąsiednie państwo gromadzi wojska przy granicy, buduje swój potencjał militarny, dąży do zwiększenia ilości środków medycznych, gromadzi zapasy krwi, to należy mieć na uwadze, że wszystko jest możliwe. Natomiast z politycznego punktu widzenia nikomu w XXI wieku się nie śniło, że w taki sposób można realizować swoją politykę. Dlatego pomimo tego, że można się było tego spodziewać, to większość obserwatorów czy polityków europejskich było zaskoczonych, że Putin zdecydował się na tak barbarzyński krok, jakim jest atak na inne państwo. Warto przypomnieć, że wywiad Stanów Zjednoczonych ostrzegał, że do inwazji może dojść, ale państwa europejskie nie były do końca przekonane. Wynikało to po części z ich własnego pacyfistycznego nastawienia, przekonania, że wpływy wywiera się przez dialog, gospodarkę, a nie zbrojny atak. Obudziliśmy się nad ranem 24 lutego w nowej rzeczywistości politycznej i militarnej – bardzo groźnej.

Wspomniał Pan, że ćwiczenia ZAPAD odbywały się regularnie co dwa lata. Jak Pan sądzi, co sprawiło, że właśnie teraz przerodziły się one w coś więcej, niż tylko ćwiczenia?

Myślę, że to była kalkulacja polityczna. Rosja była do ataku przygotowana już wcześniej, może nawet lepiej niż teraz, być może taki plan istniał już w 2014 r., kiedy inwazja zatrzymała się na aneksji Krymu. Może też taki plan był w przypadku wojny w Gruzji. Militarnie Rosja była gotowa do tego rodzaju interwencji już od dawna.

Czy ta gotowość militarna Rosji nie jest nieco przeszacowana? Bo kolejnym zaskoczeniem dla wielu jest skuteczność obrony Ukrainy i zarazem brak skuteczności armii rosyjskiej, która przynajmniej w powszechnym mniemaniu uchodziła za jedną z najpotężniejszych armii świata. Czy wg Pana te sukcesy to kwestia przekazu medialnego, czy prawdziwej siły militarnej Ukrainy, która była niedoceniana przez świat i przez Rosjan?

Starożytny filozof chiński Sun Zi, autor „Sztuki wojennej”, twierdził, że wojna jest kwestią o fundamentalnym znaczeniu dla narodu. Jest kwestią przetrwania narodu, jego być albo nie być. Dlatego wynik wojny nie zależy tylko od armii, ale też od siły narodu. Proszę porównać to, co stało się w Afganistanie i w Ukrainie. Dwa państwa, których państwowość była poddawana w wątpliwość. Afganistan to duży kraj, z potencjałem ludzkim co najmniej porównywalnym, jeśli nie większym od Ukrainy. Natomiast Afganistan nigdy nie miał tradycji państwowości. Tam ważne były klan, plemię, rodzina. I w momencie, gdy siły amerykańskie i koalicjanci opuścili to państwo, okazało się, że główny przywódca narodu, a takim powinien być prezydent, ucieka. Zabrakło lidera, który pociągnie ludzi za sobą. W Ukrainie stało się inaczej. Zełenski, na którego niektórzy patrzyli z przymrużeniem oka jako na komika, aktora, traktując jego prezydenturę jako żart, w jednym momencie potrafił zintegrować cały naród, pomimo dzielących go różnic. Oczywiście Ukraina się też do tego ataku przygotowywała. Jej potencjał militarny jest zdecydowanie mniejszy niż Rosji, ale Ukraina dobrze odrobiła lekcję z Ługańska i Doniecka, gdzie ten konflikt toczył się już wcześniej. Rosja zgromadziła przy granicy ok. 150 tysięcy żołnierzy i sprzęt. W klasycznym konflikcie zbrojnym ilość ta powinna być w proporcji 3:1. A potencjał Ukrainy to 180 tys. żołnierzy, a więc de facto, gdyby Rosja planowała zająć całą Ukrainę, przy granicy powinno stanąć co najmniej pół miliona rosyjskich żołnierzy. Sądzę jednak, że Putin uważał, że Ukraina, zwłaszcza jej wschodnia część, która jest w dużej mierze rosyjskojęzyczna, stanie po stronie Rosji. Zresztą to było widać w trakcie ostatnich wyborów prezydenckich, gdzie kraj podzielił się niemal na pół – zachód głosował na Zełenskiego, a wschód na prorosyjskiego Janukowycza. Natomiast to zdecydowane przywództwo Zełenskiego sprawiło, że nawet mieszkańcy Ukrainy mówiący po rosyjsku odwrócili się od Rosji. To było zaskoczenie, a reakcję widać w taktyce – Rosjanie w tej chwili zrezygnowali z frontalnego ataku, bo nie mieli wystarczającej siły, ale ich celem są ośrodki miejskie, które chcą złamać przede wszystkim moralnie poprzez ostrzał, terror, nie licząc się zupełnie z opinią publiczną. Wydaje mi się, że to nie jest kwestia tego, że Putin przecenił własną armię lub nie docenił armii ukraińskiej, on nie wziął pod uwagę siły narodu, który stanął prawie w całości do walki.

Armia ukraińska nie jest bardzo silna, ale jest umiejętnie dowodzona, w mądry sposób wykorzystuje ten potencjał, który ma, ma też możliwość odtwarzania swego potencjału, ponieważ zachodnia Ukraina, gdzie na razie nie toczą się walki, jest jej zapleczem. Pewne znaczenie ma też obrona terytorialna, która jest bardziej istotna, jeśli chodzi o utrzymywanie porządku w miastach, ale również ma potencjał zadawania strat przeciwnikowi. Olbrzymie znaczenie ma też to, że do Ukrainy szerokim strumieniem płynie wsparcie, także wojskowe, z zachodu, które pomaga Ukrainie zniwelować tę przewagę, którą Rosja ma na lądzie czy morzu. Natomiast niestety Rosja jest jak Goliat – ona będzie się toczyć, nie licząc się ze stratami ludzkimi, dopóki nie osiągnie swojego celu.

Kluczem do zwiększenia potencjału obronnego Polski jest nie tylko zwiększenie liczebności armii, ale przede wszystkim wyposażenie jej w nowoczesny sprzęt. Na zdj. płk Gładysz w śmigłowcu bojowym podczas misji w Iraku. Fot. Archiwum prywatne płk. M. Gładysza

Analizując cele Rosji, wiele osób zaczęło się obawiać, że następna może być Polska…

Polityka Rosji to polityka imperialna, która dąży do tego, aby oddziaływanie Rosji w Europie sięgało tak daleko, jak to tylko możliwe. I przykłady prób rozszerzania tej strefy wpływów widzieliśmy już w historii. Pierwszymi państwami, które mogą zmierzyć się z agresją rosyjską to kraje bałtyckie, następnie Przesmyk Suwalski i Polska to jak najbardziej realny kierunek ataku. Czy tak się stanie – trudno dywagować, ale trzeba brać taki scenariusz pod uwagę i przygotować się do potencjalnego przeciwdziałania. Jestem przekonany, że jeśli Putin nie zostanie powstrzymany siłą, to będzie próbował zrobić krok dalej. On ma już 70 lat, to jest dla niego ostatnia szansa, żeby przejść do historii. On tej wojny po prostu nie może przegrać. Jeśli nie zostanie obalony, to będzie dążył do zwycięstwa za wszelką cenę, nie licząc się z kosztami własnego narodu czy gospodarczymi.

A jak w tym kontekście oceniłby Pan zdolność obronną Polski czy potencjał odparcia takiego ataku?

Znam dokładnie zdolności polskich sił zbrojnych, jednak nie mogę odpowiedzieć na to pytanie wprost. Ale zdradzę, że dużo zmienił rok 2014. Otóż każde państwo wydaje tzw. Białą Księgę. Jest to dokument, w którym określone są cele polityki zagranicznej, cele racji stanu i na podstawie tego dokumentu można ocenić, w jakim kierunku dane państwo zmierza. Do 2014 roku dokumenty te nie przewidywały, że na terenie Europy może się toczyć tradycyjna wojna lądowa. Prawie wszystkie państwa w Europie, z wyjątkiem Francji czy Wielkiej Brytanii, które mają terytoria zamorskie i muszą myśleć o ich potencjalnej obronie, redukowały swój potencjał militarny w imię zasady, że lepiej przekuć armaty w lemiesze. W 2014 r., po aneksji Krymu, to się zmieniło. Wówczas wszystkie państwa, również Polska, zaczęły odbudowywać potencjał sił zbrojnych. Oczywiście, biorąc pod uwagę nasz potencjał nie jesteśmy w stanie samodzielnie przeciwstawić się takiemu państwu jak Rosja. Ale co znaczy przegrać lub wygrać wojnę? W roku 1939 r. mimo przegrania kampanii wrześniowej Polska nie podpisała aktu kapitulacji, ta wojna wciąż się toczyła. Patrząc na liczby z poziomu stricte militarnego, nie mamy szans. Ale trzeba wziąć też pod uwagę potencjał demograficzny, moralny i to, co najważniejsze – obecność w ogromnych sojuszach: Unii Europejskiej i Pakcie Północnoatlantyckim. Przynależność do tych organizacji daje nam szansę na to, że nasz potencjał może wystarczyć do tego, że Rosja nie posunie się dalej, a jeśli to zrobi – zostanie odparta. Ale Polska też powinna podjąć działania, by wzmocnić swój potencjał obronny, by po prostu atak na nią nie był opłacalny.

W Polsce niedawno została uchwalona ustawa o obronie ojczyzny, która przewiduje m.in. zwiększenie liczebności sił zbrojnych oraz wzrost wydatków na wojsko do 3 proc. PKB. Ale wprowadzenie w życie tych założeń wymaga czasu…

Uchwalona w marcu br. ustawa o obronie ojczyzny posiada w mojej ocenie wiele wad i niedoskonałości. Jest ona zlepkiem wszystkich dotychczasowych ustaleń, rozporządzeń i uważam, że powinna być napisana w sposób bardziej przemyślany. Z ramienia fundacji Stratpoints proponowaliśmy szereg zmian, które jednak nie zostały wzięte pod uwagę. Samo zwiększenie liczebności armii to najprostsze, co można zrobić, bowiem Polska ma spory potencjał demograficzny. W tej chwili mamy ok. 120 tys. żołnierzy zawodowych, możemy ten stan zwiększyć zapewne bez większych problemów, ale to za mało. Potencjał Rosji jest zdecydowanie większy. Gwoli ciekowości – potencjał Chin w tym zakresie to ok. 200 milionów rezerwistów! Kluczem do podwyższenia zdolności obronnej Polski jest potencjał ekonomiczny, ponieważ tylko w taki sposób możemy pozyskiwać nowoczesne uzbrojenie, bez którego zdolności nawet liczącej 300 tys. żołnierzy armii będą znikome. Przy czym pozyskiwanie sprzętu powinno być przemyślane i wpisane w strategię, armia to ogromny organizm, który powinien się rozwijać w sposób holistyczny, harmonijny. Dlatego zakup czołgów Abrams czy samolotów F-35 jest czymś dobrym sam w sobie, ale bez odpowiedniego zaplecza ten sprzęt może być bezużyteczny.

Wyposażenie armii to kwestia jej finansowania, a ustawa jest bardzo niejasna w tym zakresie. Wierzę jednak, że rząd się nad tym pochyli, bowiem bardzo szybko muszą się znaleźć mechanizmy, które sfinansują zwiększenie potencjału obronnego armii, która musi być elementem zniechęcającym do potencjalnej agresji na Polskę.

Tak realnie patrząc, to jest wg Pana kwestia 5, 10 czy 30 lat?

Armia polska posiada ok. 55 batalionów zmotoryzowanych czy pancernych. Tylko kilka z nich jest wyposażonych w miarę nowoczesny sprzęt, taki jak czołgi Leopard czy transportery opancerzone. Cała reszta posługuje się starym posowieckim sprzętem, którego wymiana jest horrendalnie droga. Wymiana tych zasobów może potrwać lata. Można to zmienić jedynie przez drastyczne zwiększenie finansowania. Ale lepiej wydać pieniądze na to teraz niż potem płacić krwią ludzi i zniszczeniem miast.

A jak ocenia Pan zdolności obronne Polaków? W szkołach nie ma już przysposobienia obronnego, nie ma obowiązkowych powołań do wojska, program „strzelnica w każdym powiecie” jest daleki od zrealizowania, a posiadanie broni w Polsce jest obwarowane tak wieloma formalnościami, że mało kto ma z nią do czynienia…

Polacy mają chęć, ale dobrymi chęciami to wiadomo, co jest wybrukowane. Broń lepiej zostawić tym, którzy potrafią się nią posługiwać, czyli żołnierzom. Wierzę, że obecny rząd dąży do zmian na tym polu, przysposobienie obronne powinno wrócić do szkół, utworzono też oddziały WOT, do których przecież większość młodych ludzi zaciąga się z pobudek patriotycznych. Istnieje więc potencjał i zaczęto myśleć o edukacji obronnej społeczeństwa. Budowanie świadomości społecznej i przygotowywanie społeczeństwa na możliwość wojny jest bardzo ważne.

Wspomniał Pan, że siłą Polski jest przynależność do sojuszy – UE i NATO. Czy NATO naprawdę jest tak solidną gwarancją bezpieczeństwa, jak się uważa, i czy w razie napaści na Polskę zareagowałoby militarnie? Czy raczej wysłałoby wyrazy wsparcia i ewentualnie hełmy?

Siłą każdego państwa jest umiejętnie prowadzona polityka zagraniczna. NATO to jest sojusz wielu państw, które mają własną politykę zagraniczną, własne interesy, którymi się kierują. Kwestia uruchomienia sił zbrojnych znajduje się w gestii poszczególnych państw. NATO nie ma sił zbrojnych jako takich, oprócz sił szybkiego reagowania stworzonych przez kontyngenty rotacyjnie wydzielane przez poszczególne państwa. Ale te siły są niewystarczające, żeby odeprzeć atak takiego przeciwnika, jak Rosja. Te siły są od tego, żeby zademonstrować obecność Sojuszu, a jednocześnie w razie potrzeby dać czas na przygotowanie do operacji militarnej. Ale o zaangażowaniu w taką operację każde państwo decyduje samodzielnie. Art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego mówi o tym, że atak na któregoś z członków NATO powinien być interpretowany przez pozostałe państwa członkowskie jako atak na nie same, ale mówi też, że każde z państw udzieli pomocy podejmując działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego. To nie znaczy, że wszystkie natychmiast ruszą do boju. To znaczy, że one się zastanowią, co zrobić. I zdecydowanie łatwiej byłoby, gdyby polityka zagraniczna państwa takiego jak Polska, poprzez bilateralne porozumienia z sąsiadami i innymi krajami, była do tego procesu przygotowana zawczasu. Nie może być tak, że ktoś, kto nazywa flagę UE szmatą, oczekuje, że w razie potrzeby inne państwa spod tej flagi staną do jego obrony. Narracja polskiego rządu jednak w ostatnim czasie dość mocno się zmienia, bo nagle się okazało, że tylko w tej europejskiej jedności jest jakiś potencjał, że jednak warto współpracować. Kwestia funkcjonowania w sojuszu, czy to NATO, czy UE, to realizowanie wspólnej polityki, której cele powinny być tożsame z celami organizacji, do której się należy.

– Dzięki misjom zmienił się nasz sposób postrzegania konfliktu zbrojnego – tłumaczy płk Marek Gładysz, który brał udział zarówno w przygotowaniach do misji, jak i w misjach w Afganistanie i Iraku. Na zdj. podczas misji w Iraku. Fot. Archiwum prywatne płk. M. Gładysza

NATO to jest sojusz, który opiera się na relacjach między poszczególnymi państwami. Jak w tym kontekście można patrzeć na relacje Polski i USA?

Również są obarczone błędem politycznym. Wystarczy przypomnieć sobie stosunek naszego rządu do USA, gdy prezydentem był Trump i jak nasze państwo zareagowało na zmianę opcji politycznej w Stanach Zjednoczonych. Jednak USA są mocarstwem światowym i to, że my opieramy się na tym potencjale, to jest dobre. Jednak trzeba wiedzieć, że zawsze sojusz silnego ze słabym nie jest korzystny dla tego słabszego, za to zawsze płaci się jakąś cenę. Ponadto polityka Stanów Zjednoczonych w Europie to tylko część amerykańskiej polityki w ogóle, która przecież bardzo się koncentruje na relacjach w obszarze Pacyfiku, z Chinami. A my oparliśmy się o USA w sposób wręcz rozpaczliwy. Powinniśmy się nauczyć bliżej współpracować z krajami europejskimi, takimi jak Francja czy Niemcy. Mam również na myśli zakupy sprzętu wojskowego w tych krajach, bo im silniejsze więzy gospodarcze, wojskowe i polityczne, tym większa nadzieja na sojuszniczą solidarność. A tymczasem Polska zaopatruje się w broń głównie w USA, robiąc to w sposób wg mnie bardzo chaotyczny i kierując się polityką, a nie rzetelnymi analizami, co jest potrzebne polskiej armii i gdzie można to najkorzystniej kupić.

Polscy żołnierze, o czym obecnie mało kto wydaje się pamiętać, brali udział w wojnach – mam na myśli misje w Iraku czy Afganistanie. Czy to doświadczenie współpracy międzynarodowej może się przekładać jakoś na relacje czy zdolności obronne Polski?

To ma ogromne znaczenie. Miałem okazję brać udział zarówno w przygotowaniach do rozmieszczenia pierwszej misji w Afganistanie, jak i w samej misji, podobnie w Iraku. Patrząc od strony wojskowej, dzięki misjom zmienił się nasz sposób postrzegania konfliktu zbrojnego, nauczyliśmy się, że podstawą dowodzenia i działania jest doskonałe zgranie wszystkich elementów biorących udział w operacji, a systemy łączności ogrywają w tym kluczową rolę. Wojna zmienia sposób patrzenia na świat. Na przestrzeni niemal 20 lat przez te misje przewinęło się wielu polskich żołnierzy, ponad stu zginęło, kilka tysięcy zostało rannych. To nas zmieniło, ukształtowało. Politycznie nasze misje były niewykorzystane. Klasycznym przykładem jest misja w Iraku, w której braliśmy udział ramię w ramię z USA, kiedy NATO jako takie odmówiło udziału w tej operacji. Udział naszych sił zbrojnych w Afganistanie już się różnił, był podzielony na dwa etapy, najpierw pod auspicjami USA, potem w ramach NATO. Irak był dla nas swego rodzaju przedszkolem, gdzie nas uczono zmiany filozofii współczesnego konfliktu. W Afganistanie mieliśmy dużą niezależność, mieliśmy już potrzebne doświadczenie, żeby działać bardziej samodzielnie.

Co jakiś czas pojawiają się sugestie, że ze strony Rosji możliwy jest atak nuklearny. Czy Pana zdaniem jest to realne zagrożenie? I czy możliwość użycia broni jądrowej była brana pod uwagę podczas analiz ćwiczeń ZAPAD, o których Pan wspomniał na początku?

Z militarnego punktu widzenia, jeśli przeciwnik dysponuje jakąś bronią, to trzeba brać pod uwagę, że może ją wykorzystać, dlatego najlepiej posiadać podobną broń i również mieć możliwość jej użyć, co minimalizuje groźbę ataku. Polskie siły zbrojne są szkolone do tego, żeby potrafić funkcjonować w zagrożeniu nuklearnym i na obszarze, w którym ten rodzaj broni mógł być użyty. Ale kwestią pierwszorzędną jest możliwość zastosowania tej broni przez polityków, bo tak naprawdę jest to decyzja polityczna. Patrząc na to, co dzieje się w Rosji, należy brać pod uwagę, że coś takiego może się zdarzyć. Szczur zapędzony w miejsce, z którego nie ma wyjścia jest w stanie zaatakować człowieka, nawet jeśli to będzie oznaczać dla niego śmierć. Chcę wierzyć, że Putin nie jest ani idiotą, ani szaleńcem, który dąży do zmiany powierzchni świata, ponieważ wykorzystanie tego rodzaju broni będzie klęską dla wszystkich. Ale nie sposób tego wykluczyć.

Mówiliśmy o potencjale demograficznym Polski, o sile narodu. Polska to także Polonia, w tym licząca niemal 10 milionów Polonia amerykańska. Czy ma to jakieś znaczenie w kontekście obronności Polski? Czy uważa Pan, że Polacy rozsiani po całym świecie mogliby jakoś Polsce pomóc w razie ataku – i w jaki sposób? Niegdyś ochotnicy polonijni z Ameryki ruszyli przez ocean, żeby dołączyć do armii gen. Hallera…

Polonia, zarówno starsza generacja, jak i nowi imigranci, jest bardzo związana z Polską. Tu nadal mieszkają ich krewni, tu są ich rodzinne domy. Dla mnie, jako Polaka, to oczywiste, że jeśli moja ojczyzna byłaby zagrożona, to gdziekolwiek bym nie był, wróciłbym, żeby walczyć. Ale Polonia, dzięki swej liczebności, ma ogromny potencjał społeczny i polityczny. Może lobbować, wywierać wpływ. W razie konfliktu czy nawet groźby konfliktu nacisk polityczny i wywieranie wpływu na opinię publiczną mogą być tak samo ważne jak np. materialne wsparcie czy osobista pomoc.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Joanna Szybiak


Fot. Archiwum prywatne płk. M. Gładysza

Płk Marek Gładysz to ekspert w zakresie systemów teleinformatycznych oraz cyberbezpieczeństwa. Jest absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Łączności w Zegrzu, Politechniki Warszawskiej, ASzWoj /dawniej AON/ oraz Narodowego Uniwersytetu Obrony w Chinach. W czasie służby wojskowej odpowiadał za wsparcie teleinformatyczne SZ RP na poziomie taktycznym, operacyjnym i strategicznym. Odpowiadał między innymi za eksploatację troposferycznych linii radiowych oraz kompleksowe wsparcie SZ RP w zakresie teleinformatycznym oraz systemów dowodzenia. Projektant systemów teleinformatycznych dla Polskich Kontyngentów Wojskowych na teatrze działań. W czasie służby w Joint Force Command (JFC) Brunssum na stanowisku Szefa Zarządu J6 odpowiadał za wsparcie teleinformatyczne operacji ISAF w Afganistanie oraz inne operacje realizowane przez Sojusz Północnoatlantycki. Współautor idei FMN/Federated Mission Networking/. Weteran operacji w Afganistanie i Iraku, Bałkanach. Prywatnie pilot samolotów turystycznych oraz paralotni, żeglarz.


Fundacja Stratpoints

Motto fundacji brzmi: „Pamiętając o przeszłości, myślimy o przyszłości”. Celem fundacji jest budowa oraz wspieranie idei rozwoju kraju w oparciu o silny i stabilny system bezpieczeństwa, ze szczególnym uwzględnieniem tzw. „bezpieczeństwa cyfrowego” („cyberbezpieczeństwa”) oraz bezpieczeństwa opartego o wykorzystanie technologii cyfrowych, a także wsparcie ofiar działań uderzających w podstawy bezpieczeństwa.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -