sobota, 23 listopada, 2024
Strona głównaOpowiadania„Demokracja lokalna”

„Demokracja lokalna”

Autor opowiadania „Demokracja lokalna” jest Wam już dobrze znany. To Wiesław Hop – pisarz z Bieszczadów. W tym tekście dowiadujemy się, jak politycy na poziomie gminy mogą być powiązani z lokalnym biznesem i do czego prowadzą takie relacje.


Bogusław Milczanowski był młodym sołtysem. Tego dnia pierwszy raz uczestniczył w spotkaniu Rady Gminy Chlewiska Małe i był bardzo podekscytowany. Z tego powodu nie zauważył nawet, że radni, na czele z wójtem Głogowskim i przewodniczącym rady Polkowskim, siedzieli przy stołach ustawionych w kwadracie, twarzami zwróceni do siebie, a sołtysi, dyrektorzy szkół i inni zaproszeni goście, jakby trochę mniej ważni, jakoś niezręcznie, zostali posadzeni za ich plecami przy wejściu. Ponieważ nie miał zamiaru nic mówić, nie przeszkadzało mu także to, że wójt i radni dysponowali bezprzewodowym mikrofonem, aby nie zdzierać gardeł, który uprzejmie podawali sobie z ręki do ręki, gdy któryś z nich chciał coś powiedzieć. Pozostali uczestnicy posiedzenia, zabierając głos, musieli krzyczeć, ale pomimo to, i tak trudno było zrozumieć, co mówią. Zresztą może o to chodziło, aby zniechęcić ich do niepotrzebnego gardłowania i przedłużania spotkania.

Sołtys Milczanowski, jak już wcześnie postanowił, nie zabierał głosu, siedział, rozglądał się, przysłuchiwał, popijał kawę i przegryzał paluszki i ciastka, które postawiły przed zebranymi dziewczyny z gminnego ośrodka kultury obsługujące zebranie, i myślał, że dobrze jest być radnym.

– Wysoka Rado – mówił radny ze Starych Brzezinek. Milczanowskiego uderzyło to sformułowanie i przez chwilę poczuł się tak, jakby w telewizji oglądał obrady Sejmu. – Musimy zrobić coś z tymi samochodami ciężarowymi wywożącymi kloce ze składów, które dewastują nam drogi gminne i powiatowe, bo jak tak dalej będzie, to niedługo autobusy po dzieci do szkół nie przejadą.

– Tak, jest to bardzo ważny problem, któremu trzeba wyjść naprzeciw – zgodził się wójt gminy. – Wystosujemy pismo do komendanta komisariatu policji, niech robi coś w tej sprawie.

– Pismo wystosować można – przytaknął przewodniczący rady. – Dobrze byłoby także wezwać go tutaj i profilaktycznie, że tak powiem, zmobilizować do działania, bo przecież to jego działka… Ale on, jak zwykle, będzie tłumaczył się, że ma tylko pięciu ludzi. Z drugiej strony należy chłopa zrozumieć, że policjanta na każdej drodze nie może postawić. Dlatego ja, widzę tutaj szczególną rolę dla sołtysów – kontynuował. – Wy, panowie, stale jesteście na miejscu. Musicie dzwonić na policję. Niech przyjeżdżają i karzą. Zapisujcie także numery rejestracyjne pojazdów, aby później można było sprawdzić, jakie konsekwencje wyciągnięto w stosunku do kierowców, i który z nich nagminnie niszczy nasze drogi.

Sołtysowi Milczanowskiemu podobały się te słowa, a nawet doznał lekkiego uczucia dumy, ponieważ przewodniczący rady gminy urodził się i mieszkał w tej samej wsi, co on. Ponadto, osobiście, przekonał się, że – pomimo braku wykształcenia – co zarzucano przewodniczącemu wielokrotnie w kampaniach wyborczych, jest to mądry facet.

Po dwóch godzinach porządek obrad został wyczerpany. Milczanowski, razem z innymi sołtysami i radnymi, zgłosił się do kasy gminnej, gdzie otrzymał pięćdziesiąt złotych – połowę sumy, którą za ten sam czas otrzymywali radni. W restauracji przy rynku, w towarzystwie innych uczestników debaty, zjadł obiad i wypił dwa piwa, po czym z uczuciem sytości i zadowolenia wracał do domu. W kieszeni szeleściło mu jeszcze trzydzieści złotych, co dodatkowo poprawiało mu nastrój, nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że są to najłatwiej zarobione pieniądze w jego dotychczasowej pracy zarobkowej. Przejął się trochę wypowiedzią przewodniczącego i postanowił – skoro już ludzie mu zaufali i został wybrany sołtysem – zrobić coś pożytecznego dla wsi.

„Na początek zajmę się ochroną drogi” – pomyślał.

I jak do tej pory nigdy nie zwracał uwagi na przejeżdżające samochody, tak teraz drażnił go każdy pojazd ciężarowy, przekraczający wizualnie dopuszczalną granicę dziesięciu ton masy całkowitej. Za każdym razem telefonował na policję i kategorycznie domagał się ukarania sprawcy. Skwapliwie zapisywał także numery rejestracyjne, które zdążył zapamiętać.

Tak było przez dwa dni.

Trzeciego dnia rano na podwórko sołtysa zajechał służbowy polonez gminny, z którego wysiedli, wyglądający jak dwie chmury gradowe, wójt i przewodniczący rady gminy. Obaj już od początku byli jacyś zdenerwowani, i – jakby niechętnie – przywitali się z Milczanowskim.

– Co ty, kurwa, Boguś wyprawiasz? – zaczął bez zbędnych ceregieli przewodniczący. – Całymi dniami siedzisz dupą przy oknie, obserwujesz drogę, dzwonisz na policję i każesz im mandaty wypisywać. Ja już, przez ciebie, tylko w czasie dwóch dni, trzeci mandat kierowcom refunduję. Chcesz mi, kurwa, interes zlikwidować.

– Przecież sam pan mówił na zebraniu rady, aby zapisywać numery i dzwonić na policję – obruszył się sołtys.

– Tak, mówiłem, mówiłem, a ty mi tutaj głupa nie strugaj. Dobrze wiesz, tak jak i wójt, że chodziło mi o obcych, a nie o swoich. Nie będziemy przecież podcinać gałęzi, na której sami siedzimy.

Po tej krótkiej rozmowie obaj wrócili do samochodu, pozostawiając na podwórku zmieszanego sołtysa.

– A komendanta komisariatu, to ja, jeszcze dzisiaj porządnie opierdolę. Niech zna swoje miejsce w szeregu i nie myśli, że z nami nie musi się liczyć – rzucił przewodniczący i przekręcił klucz w stacyjce. Gdy opuszczali posesję Milczanowskiego, wójt odezwał się:

– On dobrze wie, że te samochody wożą drewno do twojego tartaku, a mimo to, taki był stanowczy, że aż trzy mandaty kazał wypisać. Niech się lepiej zajmie ściganiem przemytników papierosów i alkoholu, bo przez ich działalność, w moich sklepach całkiem obroty siadają.

Po ujechaniu kilku kilometrów obaj włodarze uspokoili się i zaczęli myśleć o przyjemniejszych sprawach. Bowiem zapowiadał się pogodny dzień, który miał się, dla nich, zakończyć mocno zakrapianym bankietem z samorządowcami z zaprzyjaźnionego regionu sąsiedniej Słowacji.

Wiesław Hop


Wiesław Hop – pisarz i publicysta związany z Podkarpaciem (Rzeszowski Oddział Związku Literatów Polskich). Urodził się w roku 1963 w Birczy, w powiecie przemyskim, gdzie mieszka. Jest żonaty, ma troje dzieci. Był nauczycielem, a w latach 1989–2010 policjantem. Przez trzynaście lat służby pełnił funkcję Komendanta Komisariatu Policji w Birczy. Od trzydziestu lat pisze opowiadania oraz powieści o tematyce sensacyjno-kryminalnej i obyczajowej. Wydane powieści: „Spacer ze śmiercią” – Wydawnictwo Pi, Warszawa 2012, „Wbrew woli” – WFW, Warszawa 2013, „Poranek pełen nadziei” – Rozpisani.pl, Warszawa 2015, „Przed wyrokiem” – LSW, Warszawa 2016, „O północy w Bieszczadach” – LSW, Warszawa 2019, „Długa noc” – Wydawnictwo CM, Warszawa 2020, wydana także w formie audiobooka przez Wyd. Lind & Co.

Fot. Archiwum Wiesława Hopa
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -