Sentyment do ciężkich, ale młodych dla wielu, lat ożywia modę na pamiątki i powroty minionych gadżetów. Nie wszystkie da się przechować fizycznie, przez co wielu ubolewa, a do takich należą kultowe napoje chłodzące i lody z czasów PRL-u: woda gazowana z saturatorów, oranżada w proszku, worek lemoniady czy lody Bambino…
Wózki na dwóch kołach z aparatem do saturacji, czyli nasycania cieczy gazem, były stałym elementem miejskiego krajobrazu. Nie było bowiem automatów z napojami ani tylu dobrze zaopatrzonych sklepów. Oprócz mobilności cechą wyróżniającą te obiekty „gastronomiczne” były również szklanki wielorazowego użytku, płukane pobieżnie metodą natryskową z miejskiej sieci wodociągowej, mogły to być nawet hydranty przeciwpożarowe. Innym rzadszym rodzajem saturatora był importowany z ZSRR samoobsługowy automat serwujący napoje po wrzuceniu monety. Ostatni stary saturator w Polsce wyparty został przez tanią wodę gazowaną w jednorazowych butelkach PET około 1995 roku.
Jeśli chodzi o lody, w latach 60. XX w. polski rząd zakupił od Danii maszyny do wytwarzania tego zimnego deseru. Trafiły one do spółdzielni mleczarskich i wkrótce w sklepach pojawiły się lody Bambino (z włoskiego – dziecko). Były w kształcie mydła na patyku. W zależności od wytwórcy lody miały nieco inny smak. Pojawiały się warianty kawowe, śmietankowe, owocowe oraz mieszane. Równocześnie działały wytwórnie lodów niepakowanych – włoskich.
Oryginalną ofertą tamtych czasów były ciepłe lody. Prawdziwy wafelek lodowy wypełniała słodka pianka. Smak niczym się nie różnił od ciastek, więc chodziło chyba tylko o możliwość kupienia dziecku czegoś zamiast lodów.
Halina Kossak