Ta sprawa odbija się coraz głośniejszym echem nie tylko w Connecticut, ale i w kraju. Gubernator Ned Lamont oskarżany jest o nielegalną wycinkę 180 drzew otaczających jego posesję. Jak podają lokalne media, powodem miała być chęć uzyskania przez gubernatora lepszego widoku z domu na znajdujące się nieopodal jezioro, które las przysłaniał.
Jak podają media, Lamont zatrudnił robotników mających zająć się wycinką na początku listopada, nie posiadając jednak zezwolenia na takie działanie. Ofiarą pił mimo to padło kilkaset drzew, w tym klonów, buków i orzeszników. Niektóre z nich miały 40 stóp wysokości i, jak alarmują lokalni działacze na rzecz ekologii, stanowiły ważną część ekosystemu.
Sprawa budzi tym większe kontrowersje, że wywodzący się z Partii Demokratycznej polityk w swej działalności oficjalnej podejmuje liczne działania na rzecz ekologii – dla przykładu w czasie, gdy tuż za jego oknami padały drzewa jedne za drugim, starał się o pozyskanie miliarda dolarów z funduszy federalnych na programy ochrony lokalnych lasów, a nie dalej jak 22 kwietnia, w Międzynarodowym Dniu Ziemi, wziął udział w akcji zalesiania lokalnych terenów.
Choć w mediach pojawiły się doniesienia, że za nielegalną wycinkę Lamont stanie przed sądem, to rzecznik gubernatora wyjaśnia, że owszem, pozew został wniesiony, jednak w innej sprawie. – To spór między stowarzyszeniem właścicieli domów a jednym z sąsiadów – powiedział rzecznik w rozmowie z The New York Post. Lokalna policja również poinformowała, że żadne zarzuty nie zostały wniesione.
Mimo to mieszkańcy Connecticut są oburzeni sprawą, a media społecznościowe wręcz kipią od gniewnych postów, w których nie przebierają w słowach, oskarżając polityka o hipokryzję.
JS