Publikujemy opowiadanie pt. „NUSIA” autorstwa Małgorzaty Żureckiej – poetki i nowelistki ze Stalowej Woli. Autorka przedstawia w nim codzienne dni małej dziewczynki w rodzinie, w której ojciec i matka, o bardzo różnych charakterach, chodzą nieprzystającymi do siebie drogami.
Nusia z trudem przysunęła stołek do drzwi, solidny i ciężki.
Ojciec zbił go kiedyś z sosnowych desek i pomalował farbą na jasnoniebieski kolor. Dzięki temu mogła sięgnąć do zamka na zasuwkę i kolejny raz sprawdzić, czy na pewno jest dobrze zamknięty i nikt nie wtargnie do mieszkania.
Matka zostawiła ją samą w domu i poszła z koleżankami – zabawić się. A może na randkę, albo na spacer z kochankiem po wale nad Wisłą? Kochała swoją małą córeczkę, ale z ojcem źle jej się układało. Spragniona miłości, chciała jeszcze zakosztować życia.
Po wojnie jej rodzina cierpiała biedę, a fatalne warunki życia w bursie szkolnej doprowadziły ją do gruźlicy. Przez kilka lat leczyła się w szpitalach i sanatoriach. Miesiącami nie było jej w domu, przez to związek z ojcem bardzo się rozluźnił. Miała artystyczną duszę i duże uzdolnienia plastyczne. Przez lata choroby, kiedy była na rencie i miała wiele wolnego czasu, rozwijała swoje artystyczne hobby.
Ojciec, budowlaniec, pomimo swoich uzdolnień technicznych był wiecznym studentem. Często wyjeżdżał do dużych miast, na uczelnie, które co rusz zmieniał. Miał wielką słabość do kobiet, alkoholu i zabaw towarzyskich, i też kochał swoją małą córeczkę.
Właśnie gdzieś fruwał po wielkich miastach, uwodząc kobiety, udając kawalera i zaciągając długi dla kochanek.
Nawet do domu przychodziły od nich listy, na których były odbite uszminkowane usta, na innych narysowane serduszka, a na jeszcze innych kwiatuszki. Matka chowała je do szafy, pod bieliznę pościelową.
Do domu ojciec wracał odpocząć i odespać hulanki. Przywoził zawsze prezent dla swojej córeczki – ciasteczka zapakowane w firmowe pudełeczko, poznać, że z cukierni dużego miasta. Nusia bardzo lubiła ciastka, ale wolała im się przyglądać przez przezroczyste okienko pudełka. Jakiś dziwny lęk, z powodu obecności ojca w domu, nie pozwalał jej przełknąć tych pyszności.
Któregoś dnia, gdy odprowadzał ją do szkoły na polecenie matki, całą drogę powstrzymywała się od zwymiotowania.
Skoro z zamkiem było wszystko w porządku, pobiegła do radioodbiornika. Za pomocą suwaka na podświetlanej zielono skali zmieniała fale, kręcąc wielką gałką, aby głośniej grało. Spiker zapowiedział występ kolejnego pianisty konkursu chopinowskiego. Z radia popłynęły mazurki, nokturny i etiudy.
Nusia wygrzebała z tekturowego pudełeczka z kredkami czarną kredkę woskową i wydarła biały karton ze szkolnego bloku rysunkowego.
Pamiętała, jak wygląda klawiatura fortepianu: widziała pianino w domu swojej koleżanki, a kiedyś u babci w Skoszowie był stary, zabytkowy fortepian, który babcia musiała sprzedać, gdy zabrakło jej pieniędzy na życie.
W mig narysowała podłużny prostokąt, podzieliła go pionowymi kreskami na klawisze, pokolorowała co drugi na czarno. Ułożyła papierową klawiaturę na stole, przysunęła taboret i dumnie wyprostowana pląsała paluszkami po narysowanych klawiszach. Brawa, które rozlegały się w radiu, były przecież dla niej, wspaniałej pianistki Anny.
Jej wielkie zapamiętanie przy klawiaturze przerwał nagły zgrzyt zamka.
Zadrżała. Złodziej, a może bandyta? Pewnie zaraz ją porwie i zamknie w ciemnej piwnicy, albo jeszcze gorzej, udusi.
Nie! To ojciec. Była ucieszona, że to on. Usłyszała donośne:
– Nusik!
Jedynie ojciec tak na nią wołał i takim jakby nie swoim, czułym głosem. Głos ten budził w niej radość i jednocześnie strach, który nie pozwolił eksplodować radości. Kiedy ją przytulił, czuła odór przetrawionego alkoholu i papierosów.
– Jesteś sama? A gdzie matka? Boże, jaki jestem wykończony. Muszę się wykąpać.
– Aha, mam coś dla ciebie, tam w teczce jest pudełko, weź sobie.
Kiedy wyszedł z wanny, zawołał:
– Umyj wannę, żeby się matka nie rzucała.
Nusia bez słowa umyła wannę, spłukując prysznicem kożuch kręconych włosków z jego ciała, gdyż ojciec był bardzo owłosiony. Czasami zastanawiała się, jak to jest możliwe, że rosną mu nawet na plecach i na palcach u rąk.
Ojciec, zrelaksowany kąpielą, z ulgą położył się do łóżka i przykrył wielką pierzyną. Siedział w białym, siatkowym podkoszulku, oparty o równie wielką poduszkę, zapalił papierosa. Po chwili, tak siedząc, zasnął.
Nusia była zadowolona, że się położył. Bywało, że miotał się i jęczał, że ma dość, nie chce już żyć i się zabije. Nawet kiedyś próbował truć się gazem, a raz leżał w szpitalu, bo wbił sobie nóż pomiędzy żebra. Pisał listy samobójcze, które matka też chowała pod bielizną w szafie. Kiedyś powiedziała, że robi to dlatego, że mógłby ją czasem ktoś posądzić o morderstwo, gdyby naprawdę coś sobie zrobił.
Nusia, widząc, że ojciec zasnął, postanowiła pozbierać kredki i schować rysunek z fortepianową klawiaturą. Sama też czuła zmęczenie, ale wtedy poczuła z pokoju ojca dziwny swąd. Przypominał jej przypalające się mleko, ale dziwne było to, że czuła swąd z pokoju, a nie z kuchni, zresztą przecież nikt nie gotował mleka. Zaciekawiona poszła sprawdzić.
Przerażona szarpała ojca.
– Tato, tatusiu! Obudź się, pali się!
To dopalający się papieros wypalił dziurę w poszwie pierzyny i tliły się już pióra, wypełniające jej potężne wnętrze. Pokój napełnił się dymem.
Na szczęście ojciec obudził się i klnąc, ugasił pierzynę.
Nusi ciężko było już zasnąć.
Gdzie ta mama? Przytuliła pacynkę: czarno-białego misia pandę, którego dostała od ojca i którego wspólnie nazwali Ted. Zaczęła modlić się do Anioła Stróża, ale nie skończyła modlitwy, bo sen zwyciężył zmęczenie. Nusia zasnęła mocno.
Rano usłyszała głosy matki i ojca dobiegające z kuchni. Poczuła miły zapach smażonej na skwarkach jajecznicy. Nie słyszała, kiedy matka wróciła.
Wciąż jeszcze sypiała w dziecinnym, za krótkim dla niej łóżeczku, z podnoszonymi, drewnianymi drabinkami. Wstała, uśmiechając się.
Kiedy wychodziła z pokoju, złapała za klamkę drzwi i nagle… cała zadrżała. Jej ukochany Ted wisiał na klamce powieszony na sznurku za szyję.
Wiedziała, że to był żart ojca. Łzy napłynęły jej do oczu, zdjęła misia z klamki i mocno przytuliła.
Z opuszczoną głową, w koszuli nocnej, weszła do kuchni. Matka nałożyła kilka łyżek jajecznicy na talerzyk i podała Nusi.
– Jedz.
Mała z trudem przełknęła odrobinę i poczuła, że zaraz zwymiotuje.
Matka nalegała, aby jadła i narzekała do ojca, że ma z nią same kłopoty, że staje na głowie, aby jej dogodzić, a ona nie chce jeść i wiecznie jest chora. Ojciec włączył się kategorycznym:
– Jedz, bo jak nie, to zaraz pójdziesz do łazienki po „pana paska”.
„Pan pasek” leżał schowany za muszlą klozetową i był kawałkiem plastikowego paska od spodni ojca, co ułamał się na którejś dziurce, a służył do bicia po rękach, głowie i gdzie popadnie.
Nusia już miała zwymiotować, gdy padł rozkaz ojca:
– Przynieś pasek!
Posłusznie poszła do łazienki, ale pasek schowała pod wannę. Wróciła bez paska, skłamała niepewnie, że nie wie, gdzie jest, chyba się zgubił. Oczywiście ojciec nie dał wiary i tryumfalnie przyniósł pasek do kuchni.
Teraz nie było innej możliwości, posypały się razy, nie tylko na głowę Nusi, ale i na matkę.
Rozległ się krzyk matki i płacz Nusi. Ojciec wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami i wykrzykując:
– Wariatki!
Matka tuliła Nusię i płakała.
– Jak mógł, ten cham, tak zbić dziecko!
Nusia tuliła Teda, żałując go, że biedny wisiał całą noc na klamce powieszony za szyję, zamiast spać z nią w łóżeczku.
Ojciec lubił takie dziwne żarty. Pamiętała dobrze, jak któregoś ranka, kiedy spała w łóżku matki, obudził ją z głębokiego snu dziwny dźwięk podobny do strzału. Okazało się, że ojciec młotkiem tłukł w taśmę z prochem, na metalowej ramie łóżka zbijając kapiszony, kupione na odpuście od kramarzy. Już nigdy nie zapomniała przerażenia, z jakim się obudziła.
A kiedyś nocą usłyszała na klatce schodowej miauczenie kotka i nie potrafiła spokojnie spać. Martwiła się, że zgubił mamę i teraz płacze.
Obudziła ojca, aby pomógł kotu znaleźć mamę.
Ojciec przyniósł kota do mieszkania i Nusia miała znowu zmartwienie, bo przecież jeśli kocia mama szuka swojego kotka, to jak go znajdzie, no bo nie będzie wiedziała, że on jest u Nusi.
Więc ojciec znowu wyrzucił kota na klatkę schodową. Kot miauczał do rana, a Nusia do rana nie spała ze zmartwienia.
Małgorzata Żurecka
Małgorzata Żurecka – poetka, pisarka-nowelistka. Od 2006 r. jest członkinią Związku Literatów Polskich, od 2020 pełni funkcję prezes Oddziału Rzeszowskiego ZLP. Wydała 7 tomików poezji: „Piąta pora konieczności”, Stalowa Wola: „SZTAFETA”, 2001; „OSTATNI ANIOŁ GORYCZY”, Stalowa Wola: „SZTAFETA”, 2005; „W KAPSULE CODZIENNOŚCI”, Rzeszów: Oddział Rzeszowski ZLP, 2007; „IN & OUT. DWUGŁOS LIRYCZNY”. Żurecka Małgorzata, Dorota Jaworska [wspólny zbiór poezji], Petrykozy: Muzeum Jadwigi i Wojciecha Siemionów, 2010; „UCIECZKA Z KRAINY POZORU”, Rzeszów: Oddział Rzeszowski ZLP, 2011; „NAGA MALWA”, Stalowa Wola: „KAVA DESIGN-JACEK KAWA”, 2013; „KOS ŚPIEWA LATO”, Rzeszów: Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, 2016 oraz zbiór opowiadań „NUSIA”, Rzeszów: Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, 2019. Jest także tłumaczką poezji anglojęzycznej na język polski oraz publikuje swoje utwory w internecie, prowadzi bloga Poetry Bridges.