czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaOpowiadania„Królewna za smoka”

„Królewna za smoka”

Książę Dobromir właśnie pozbawił kolejnego smoka możliwości częstowania ogniem okolicznego ludu i zadowolony z siebie wracał do swego królestwa Swidonii. – Nie będzie już ziania, smoku – pomyślał. – Miałeś te swoje zębiska, pazury i ogon najeżony kolcami, ale jak myślałeś, że to na Dobromira wystarczy, to się przeliczyłeś. Nie ze mną takie numery, miotaczu ognia! Już niejednego załatwiłem na cacy i wiem, jak ominąć te wasze smocze pułapki. Podpalać, patroszyć i smrodzić to i ja potrafię, tylko po swojemu. A teraz sobie leżysz i już nie kwiczysz! Masz za swoje, a ja moje smocze konto zwiększyłem do trzydziestu siedmiu…

Trzeba wam wiedzieć, że książę miał autentyczne osiągnięcia w smokobijstwie i nie tylko. Początki były trudne i nieraz mało życia nie stracił w takich potyczkach. Ale potem znalazł swoje sposoby na ognioziejców. Bo książę, owszem, dzielny był i władać orężem potrafił. Ale w tym może znaleźliby się i lepsi. Potrafił jednak myśleć, kombinować jak nikt i nieraz wcale aż takie męstwo, mistrzostwo we władaniu bronią czy nawet odwaga nie były najważniejsze. Górę brały fortele, spryt, taktyka walki. No i – jakby to wyrazić – znajomość smoczej psychiki.

Rys. Damian Olejarczyk

O tak, Dobromir dobrze te gadziska poznał i doskonale wiedział, czego się od nich spodziewać i jak tego uniknąć. Zdarzały się jednak większe niebezpieczeństwa – tak jak tym razem. Bo standardowe wynagrodzenie – połowa królestwa i ręka królewny – nie zawsze bywało atrakcyjne. Już połowa bagiennego królestwa Fetorii, w którym smok się zagnieździł, była – diabła warta. Tym bardziej, że musiałby tu zamieszkać i wdychać te bagienne opary. A królewna, która przecież należała się mu w pakiecie nagrodowym, była już kłopotem nie lada, prawdziwą zmorą bezsennych nocy.

Dobromir przemierzył wiele królestw, walcząc ze smokami i innymi stworami, niejedno więc widział. Niektóre królestwa były tylko z nazwy, bo zadupia to prawdziwe i ziemie tak „atrakcyjne”, że jedynie diabeł miałby tu używanie, więżąc skuszone dusze. Paru królów też odznaczało się jedynie marną koroną, bo ani urodą, ani majętnością nie dorównywali przeciętnemu mieszkańcowi Sydonii. No i te królewny tu i ówdzie… Łatwo je było przeznaczyć na nagrody, bo pewnie chciano się pozbyć takiej antyreklamy królestwa. Ale ta Maszkaria z królestwa Fetorii przebijała wszystkie. Urok to ona mogła na kogoś rzucić, bo mieć to go na pewno nie miała. Jej pryszcze to był jeszcze pryszcz. Kulawa, zezowata i jakaś taka nieforemna była, a kobiecości w niej tyle, co zimy w królestwie Ukropii. Zęby pożółkłe i zepsute – wszystkie trzy. Przy tym zaś charakter miała wielce opryskliwy i upierdliwy. Gdyby jej poślubienie było warunkiem koniecznym po zabiciu smoka, żywot takiej ziejącej ogniem gadziny byłby zaiste długi i niczym niezmącony. Na szczęście „przywileju” tego można było sobie odmówić, z nagrody zrezygnować. I tak też Dobromir uczynił. Król Maszkaron udawał wielce zdziwionego, że tak pogromca smoka zdecydował, albo też miłość do córki go totalnie zaślepiła – na tyle, że nawet w smoku widział zwinną wiewiórkę.

Jak sobie przypomniał Maszkarię, to ciągle jeszcze targały nim drgawki. Brrr…, że też można kogoś takiego uznać za nagrodę. Nawet niepotrzebnie go tu zwerbowano, by pokonał smoka. Przecież jakby tak smok ją zobaczył, to albo by się zabił swoimi wyziewami, albo co prędzej zmykał do jakiegoś królestwa, w którym nie miałby takiej konkurencji w plebiscycie na nienachalnie urodziwych. A przecież w Swidonii zostawił śliczną Letycję, która mogłaby śmiało zostać Miss World – gdyby tylko jakiś World bajkowy istniał. Jej uroda zawstydzała najpiękniejsze kwiaty, a w dodatku była niezwykle miła, serdeczna, zachowując tę dziecięcą wiarę w dobro i zachwyt światem.

Rys. Mariola Bujak

Bo były i inne piękne dziewczyny w jego królestwie. Choćby Druzynia. Ale ona widziała świat jedynie jako swój podnóżek, a wszyscy ludzie służyli do zachwycania się jej urodą. Wierzyła, że nikt jej w tym nie dorównuje, a przy tym ten jej dar ma na wieczne używanie. Dobromir zaś wiedział doskonale, że uroda przeminie, wyblaknie, a jej charakterek wprost przeciwnie – dążył będzie do pełnego rozkwitu. Wolał więc trzymać swój zachwyt z dala od niej. Cieszył się, że pokonał ostatniego smoka, który stał na drodze między nim a Letycją, a właściwie to zajmował pieczarę i zajmował się przypiekaniem w niej ludzi. Wylicytował wobec innych książąt tę smoczą liczbę „37” i właśnie zadanie wykonał. Ojciec Letycji miał takie smocze wymagania, a i inni marzyli o pięknej dziewczynie, więc rywalizacja była ostra. Ale jak Dobromir wyskoczył z liczbą „37”, to inni już sobie odpuścili, bo to i zdanie trudne, i musiało minąć, zanim zadanie zostałoby wykonane – gdyby nawet się to udało. A czekanie latami nie było cnotą główną większości z nich. Poza tym była jeszcze jedna trudność. Oto Towarzystwo Opieki nad Smokami coraz bardziej zażarcie występowało o objęcie ochroną smoków, bo ich pogłowie czy raczej połbie na tyle spadło, że bajkowe krainy były zagrożone zupełnym spadkiem atrakcyjności, a różni książęta musieliby wymyślać całkiem nieracjonalne czyny heroiczne typu łapania królewien przemienionych w żaby. Szłoby się zacałować na śmierć z tymi płazami, bo więcej niż jeden na sto nie pochodził z przemienionej królewny. Poza tym zdarzało się, że w wyniku tego odczarowania pojawiała się istota ani odrobinę nie ładniejsza.

Dobromir gotowy był wszystko dla Letycji zrobić, ale też z racji swojej biegłości w sztuce czekać musiał kilka miesięcy zamiast kilku lat – jak większość konkurentów zapewne (w najlepszym razie).

– O, żesz ty! – powiedział nagle Dobromir do upierdliwej muchy, która atakowała go od dłuższego czasu, ale teraz już przedobrzyła.

– Orzę, orzę, szlachetny panie! – rzekł mijany właśnie przez niego rolnik, skupiony na swoim zwykłym zajęciu.

– Ja do muchy mówiłem, człowieku, a nie do ciebie.

– Kiej, panie, mucha za pierona orać nie będzie!

– No to pracuj, skoro pomocy znikąd nie możesz się doczekać! – rzekł książę, rezygnując z dalszej wymiany zdań, bo do niej potrzebna byłaby wymiana rozmówcy.

Widział już zresztą bramę swojego grodu, radował się więc wielce, przyspieszył kroku – a właściwie zrobił to jego rumak – i wkrótce zobaczył Letycję, która witała go serdecznie machając ku niemu. I ona wiedziała, że skończyło się czekanie – już wkrótce zaślubiny z Dobromirem, z którego był chłopak jak smok, to znaczy chłopak na schwał. Letycji wprawdzie – jako dobrej i litościwej dziewczynie – szkoda było smoków, w końcu też istot żywych. No ale jak wybór był taki, że albo wyjdzie za Dobromira, albo za Knutsona, który ział odorem nie gorszym niż smok, a urodziwy też nazbyt nie był, to jej litość ustępowała rozsądkowi. Wkrótce będzie przecież szczęśliwa z Dobromirem, a smoki zostaną wybawione od swojego pogromcy.

Ryszard Mścisz


Ryszard Mścisz – urodzony 2 lipca 1962 r. w Stalowej Woli. Mieszka w Jeżowem, gdzie pracuje jako polonista w ponadpodstawowym Zespole Szkół. Autor siedmiu tomików poetyckich: „Życie to tylko impresje” (2000), „Wibracje” (2002), „Na strunach lat” (2004), „Roześnienie” (2007), „Strumienie poezji” (2010), „Korytarze słów” (2014) i „Kołatanie do wrót nocy” (2019), dwóch zbiorów tekstów satyrycznych: „Zezem na świat” (2002) i „Swojski diabeł i inne humoreski” (2012), zbioru opowiadań „Życie u(daje) szkołę” (2018), zbioru recenzji twórców podkarpackich „Czytanie nieobojętne” (2016) oraz satyrycznego audiobooka „Humoryśki” (2014). Członek Oddziału ZLP w Rzeszowie od 2004 roku, obecnie jego wiceprezes.

Fot. Archiwum Ryszarda Mścisza

spot_img

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -