W trzeci weekend października już kolejny rok z rzędu obchodzić będziemy Polonijny Dzień Dwujęzyczności. Dr Natalia Banasik-Jemielniak, wykładowczyni i badaczka w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, również badaczka wizytująca w Harvard Graduate School of Education w latach 2015-2017, 2019-2020 i 2023-2024, stypendystka programu Fulbrighta, od ponad dekady zajmuje się badaniami dotyczącymi języka i dwujęzyczności. Obecnie przebywa w Bostonie i w rozmowie z „Białym Orłem” wyjaśnia, jakie są korzyści oraz wyzwania wynikające z dwujęzyczności dzieci.
„Biały Orzeł”: Cieszę się, że możemy porozmawiać. Ale nie spotykamy się po raz pierwszy, znamy się już od kilku lat, nasz pierwszy kontakt miał miejsce w polskiej szkole w Bostonie. Jak się tam znalazłaś?
Natalia Banasik-Jemielniak: Ja też się bardzo cieszę, dziękuję za propozycję rozmowy (uśmiech).Do polskiej szkoły zgłosiłam się niedługo po moim pierwszym przyjeździe na Harvard, w 2015 roku. Ojej, nie mogę uwierzyć, że to już tyle lat temu… Chciałam tam wtedy poprosić o pomoc w zorganizowaniu badań, które planowałam w ramach mojej pracy doktorskiej. Pamiętam, że przyjechałam metrem i wchodziłam po schodach do szkoły z mocno bijącym sercem. Ale zaraz zostałam serdecznie powitana i nieśmiałość prysła. Spotkałam się wtedy z niesamowicie ciepłym przyjęciem i ogromną pomocą, zarówno od dyrekcji szkoły, kadry, jak i od rodziców. No i od dzieci! (śmiech). Od samego początku byłam oczarowana atmosferą. Okazało się wtedy, że najlepiej się sprawdza, gdy prowadzę badania bezpośrednio w szkole. Przyjeżdżałam więc co sobotę i razem z dziećmi rozwiązywaliśmy zagadki na dużym ekranie dotykowym, który ciągałam w dużej walizce na kółkach z Cambridge, po schodach w bostońskim metrze i nierównych chodnikach Dorchester. Zimą, kiedy spadł śnieg, sporo było z tą walizką gimnastyki. A niby badania naukowe to praca ściśle intelektualna!
Przyszłaś więc do polskiej szkoły jako badaczka, ale miałaś też szansę sprawdzić się jako nauczycielka…
Tak! To właściwie było zupełnie niespodziewane. Zastąpiłam czasowo świetną nauczycielkę, która przeszła na urlop macierzyński. Jestem jej zresztą bardzo wdzięczna, że mnie wprowadziła, pokazała, jak pracuje, zaprosiła na swoją lekcję, zanim jeszcze odeszła. Muszę przyznać, że to było dla mnie spore wyzwanie, mimo że miałam już wtedy duże doświadczenie dydaktyczne związane z nauczaniem języków, w tym nauczania języka polskiego. Ale nigdy wcześniej nie uczyłam młodzieży dwujęzycznej ich języka dziedziczonego.
Czy ta praca przydała Ci się w budowaniu doświadczenia związanego z dwujęzycznością?
Zdecydowanie! Przede wszystkim obserwowałam różne postawy wobec pielęgnowania języka polskiego i dwujęzyczności: od obowiązku po cieszenie się tym, jak przywilejem. Dzieci pisały na przykład w wypracowaniach o sobie, że polski jest ich „supermocą”. Fascynujące było dla mnie to, jak budują swoją tożsamość poprzez styczność z różnymi kulturami. Bardzo cenne były też dla mnie rozmowy z rodzicami o ich motywacjach i dylematach. To te rozmowy zainspirowały mnie do tego, żeby cztery lata później naukowo zająć się właśnie rozmowami z rodzicami dzieci dwujęzycznych o ich praktykach językowych.
Jak zaczęłaś swoją przygodę z badaniami nad dwujęzycznością i co Cię w niej najbardziej fascynuje?
Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że moja droga do prowadzenia badań nad dwujęzycznością była długa, ale oczywista. Zaczęła się od fascynacji językami i językiem w ogóle, już w dzieciństwie. W środowisku domowym języki były zresztą bardzo obecne: moja mama – anglistka i nauczycielka angielskiego, jej siostra – zapalona germanistka zwracająca się do mnie i mojego rodzeństwa po niemiecku, a odkąd rozpoczęłam szkołę – również udzielająca mi regularnych lekcji; tata zachęcający nas oglądania „Muzzy in Godnoland” (program dla dzieci pomyślany jako kurs języka angielskiego emitowany w telewizji w latach 90.). No i – jako że tata jest profesorem – naukowcy z różnych stron świata, odwiedzający uczelnię w Warszawie, zapraszani nierzadko do nas do domu na kolację. Można było się osłuchać, wypadało już jako brzdąc umieć się przedstawić i odpowiedzieć na jakieś proste pytania. Jako nastolatka doświadczyłam prawdziwej imersji językowej, kiedy mój tata przyjął stanowisko profesora wizytującego w University of Illinois i całą rodziną wyjechaliśmy do USA. Kiedy wróciliśmy do Polski, stopniowo zdawałam sobie sprawę, że interesują mnie języki. Zaczęłam przygotowania do rekrutacji na wydział lingwistyki stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego. Potem, studiując już lingwistykę, zdecydowałam się też na psychologię i tam poznałam prof. Ewę Haman, która umożliwiała studentkom i studentom współpracę w projektach naukowych. Dzięki temu bardzo dużo się nauczyłam, nie tylko o samej dwujęzyczności, ale i o procesie naukowym. Trochę wcześniej poznałam też prof. Bokus, dzięki której dowiedziałam się, że istnieje dziedzina łącząca moje dwa zainteresowania, psychologię i lingwistykę: psycholingwistyka lub psychologia języka.
Czułam, że to jest to, czym chcę się zajmować, ale miałam też wrażenie, że czegoś mi jeszcze brakuje…dlatego podjęłam jeszcze jedne studia: edukację międzykulturową na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie i skończyłam z trzema tytułami magistra. W międzyczasie byłam wolontariuszką w Centrum Inicjatyw Międzykulturowych w Warszawie, w szkole podstawowej w Berlinie, realizowałam projekt edukacji międzykulturowej w Hiszpanii – wszystko to było związane z dwujęzycznością i wielokulturowością. Te wszystkie doświadczenia uzmysławiały mi coraz mocniej, że język to nie tylko język…nawet nie tylko okno na świat… język to właściwie cały świat. A jeśli masz dwa języki – masz dostęp do dwóch bardzo różnych światów. Wiesz, tak sobie ostatnio myślałam, że gdybym znała tylko jeden język, nie doświadczyłabym wielu rzeczy, które były piękne i wartościowe. Na przykład najlepsze doświadczenie, którego mogłam być częścią dzięki temu, że znałam niemiecki, było bycie w amatorskiej grupie aktorskiej ImproTheater na uniwersytecie w Tybindze w 2007 r. A kilka lat później poszłam na jakieś przedstawienie ImproTheater w Berlinie, które zrobiło na mnie tak duże wrażenie, że pomyślałam, że warto było uczyć się niemieckiego, chociaż po to, by doświadczyć tej przyjemności i cieszyć się tym jednym przedstawieniem. Niektórzy być może zadają sobie pytanie, czy warto znać języki, czy warto uczyć się ich w dobie DeepL, google translate glasses, i innych pomocy opartych na sztucznej inteligencji i algorytmach? Czy warto inwestować w to swój czas i wysiłek, skoro niedługo i tak pewnie AI wszystko to zrobi za nas. Ja bez wątpienia odpowiedziałabym, że tak. Mnie każdy język otworzył zupełnie nowe uniwersum, poszerzył kosmos doświadczania, rozumienia i odczuwania. Każdy z języków. Mogę przenosić się między czterema światami, które są zupełnie inne.
I to właśnie, jak wiele dodatkowych wymiarów niesie ze sobą każdy kolejny język, na poziomie emocjonalnym, społecznym, poznawczym, najbardziej fascynuje mnie w dwujęzyczności.
Zajmując się badaniami nad dwujęzycznością z udziałem społeczności polonijnej mogłaś wybrać Nowy Jork albo Chicago. Dlaczego jednak Boston? Jesteś tu już po raz kolejny, wracasz, chyba więc Ci się tu podoba? Coś Cię do Bostonu ciągnie?
Zdecydowanie Boston nie jest miejscem przypadkowym. Dzięki dużej liczbie uczelni, a co za tym idzie – zespołów badawczych i wydarzeń związanych z nauką, jest niezwykle stymulującym intelektualnie miejscem, umożliwiającym współpracę i dostęp do najlepszych ośrodków naukowych na świecie i ich zasobów. Od ośmiu lat współpracuję z zespołem z Harvard Graduate School of Education i jest to dla mnie wyjątkowa społeczność bardzo mądrych, ale i otwartych i pomocnych ludzi. Do Bostonu przyjeżdżam z rodziną i jako naszą bazę wybieramy Cambridge, które ma dla nas niepowtarzalny urok. Okolica zachwyca zielenią i malowniczymi uliczkami, cieszy przyjaznym otoczeniem dla rodzin.
Czy jako mama wychowujesz swoją córkę dwujęzycznie?
Tak, ze względu na naszą mobilność międzynarodową, nie ma wyjścia (śmiech). A poważnie: tak i staramy się robić to świadomie.
Jak dwujęzyczność wpływa na rozwój dziecka?
W kontekście badawczym jestem bardzo ostrożna z używaniem słowa „wpływ” i „wpływać”. Tak bardzo, że w swobodnych rozmowach też mam zaraz ochotę podkreślać, że może nie o wpływie tu mówimy, ale o związku czy o roli. A to dlatego, że słowo „wpływ” może sugerować bezpośredni związek przyczynowo-skutkowy, który często jest trudny do udowodnienia w kontekście skomplikowanych zjawisk, takich jak rozwój dzieci. Terminy takie jak „związek” czy „rola” są bardziej odpowiednie, gdy opisujemy złożone interakcje między różnymi czynnikami, które mogą wpływać na rozwój dziecka.
Wpływ to sytuacja, w której jedna rzecz naprawdę powoduje inną. Możemy to traktować jak przyczynę i skutek. Na przykład, jeśli naciskamy przycisk na pilocie telewizora, to telewizor zostaje włączony. Tutaj istnieje bezpośredni i pewny związek przyczynowy: naciśnięcie przycisku wpływa na to, że telewizor się włącza. Związek to po prostu to, że dwie rzeczy są ze sobą powiązane lub współwystępują, ale niekoniecznie jedna powoduje drugą. Załóżmy, że badamy związek między liczbą książek w domu a wynikami w nauce dzieci w różnych rodzinach. Możemy zauważyć, że dzieci, które mają więcej książek w swoim otoczeniu, często osiągają lepsze wyniki w nauce. Jednak nie możemy jednoznacznie stwierdzić, że to ilość książek bezpośrednio wpływa na sukcesy szkolne. Może to być związek, ale inne czynniki, takie jak zaangażowanie rodziców w edukację dziecka, również mogą odgrywać rolę. W tym przypadku mówimy o związku między ilością książek a wynikami, ale niekoniecznie o bezpośrednim wpływie. Samo kupienie wielu książek i postawienie ich w domu prawdopodobnie nie spowoduje, że dziecko będzie osiągać wyższe wyniki. Ale z prowadzonych badań wiemy, że związek istnieje, co może się wiązać właśnie z tym, że w domach, w których jest więcej książek, rodzice zwykle czytają dzieciom więcej, tworzą im więcej możliwości do interakcji itp.
Wyniki badań prowadzonych w ostatnich dekadach wskazują często na lepsze radzenie sobie dzieci dwujęzycznych z pewnymi zadaniami niejęzykowymi niż u dzieci jednojęzycznych. Są to zadania poznawcze, związane z kontrolą uwagi i przełączeniem się między zadaniami.
Oczywiście znajomość dodatkowego języka sama w sobie jest ogromnym zasobem! Ale dzieci dwujęzyczne są też bardziej świadome języka, wykazują wrażliwość na różnice między językami. Pewne badania sugerują, że mogą być też bardziej skłonne do myślenia abstrakcyjnego, poza schematami. Dzieci dwujęzyczne są kreatywne. Mnie szczególnie ciekawe wydają się badania, które pokazują, że dzieci dwujęzyczne są lepsze w przyjmowaniu perspektywy drugiej osoby. Chodzi o umiejętność wyobrażenia sobie, co ktoś inny myśli i czuje. Jest to przecież niezwykle ważna umiejętność, która jest związana z efektywną komunikacją, tworzeniem relacji i to zarówno osobistych, jak i zawodowych. Dzięki tej umiejętności lepiej radzimy sobie w życiu – potrafiąc zrozumieć, czego druga osoba oczekuje, potrzebuje…
Nie jest to bardzo zaskakujące. Przecież dzieci dwujęzyczne stykają się z osobami, do których mówią w różnych językach i prędko uczą się, że ich rozmówcy mogą ich nie zrozumieć, jeśli zwrócą się do nich w „nieodpowiednim” języku.
To bardzo interesujące! A jakie ciekawe pozycje książkowe możesz polecić rodzicom wychowującym dzieci dwujęzyczne?
Mogę z pewnością polecić opartą na dowodach naukowych, ale bardzo przystępną, książkę wydaną również po polsku – „Jak wychować dwujęzyczne dziecko” – autorstwa Barbary Zurer Pearson. Ponadto ostatnio wyszedł poradnik Anety Nott-Bower „Przepis na dwujęzyczność” oraz książka Joanny Kołak „Rozwój w dwóch językach” (dostępna jest po polsku i angielsku). Warto też czytać dobre publikacje dotyczące rozwoju językowego w ogóle – poleciłabym chociażby broszurę Instytutu Badań Edukacyjnych pt. „Mowa Dziecka i jak rodzice mogą wspierać jej rozwój”. To dostępna ogólnie, niekomercyjna publikacja
Powiedziałaś już o korzyściach z dwujęzyczności. A jakie są największe wyzwania w wychowaniu dwu- i wielojęzycznym?
Tutaj chętnie oddałabym głos rodzicom dzieci wychowywanych dwu- i wielojęzycznie.
Z rozmów, które wraz z zespołem prowadziliśmy z matkami dzieci słyszących na co dzień język polski, a mieszkających w USA, Niemczech i Wielkiej Brytanii, wynika, że tych wyzwań jest sporo. Przede wszystkim starania o utrzymanie języka polskiego w środowisku, gdzie tego języka zbyt dużo nie ma, to bardzo angażujące zadanie, zarówno czasowo i logistycznie, jak i energetycznie i emocjonalnie. Mówiąc inaczej, wspieranie rozwoju językowego w więcej niż jednym języku wymaga często wiele wysiłku od rodziców. Moje rozmówczynie opowiadały mi, że dbałość o to, by dziecko znało język rodziców i było w stanie rozmawiać z dziadkami, wpływa znacząco na całe życie rodziny. Trzeba na przykład tak planować tydzień, by w sobotę móc odwieźć dziecko do polskiej szkoły, jeśli taka jest w okolicy, a urlop – by jak najwięcej czasu spędzić w Polsce. Pod względem tych podróży, ale i kontaktów z Polską, rodziny mieszkające w USA są oczywiście w trudniejszej sytuacji niż te mieszkające bliżej, w Europie. Muszą odłożyć więcej środków finansowych na podróż, zaplanować na urlop więcej czasu, żeby wziąć pod uwagę „jet lag” i konieczność odpoczęcia po długiej podróży, co też różnie wpasowuje się w grafik pracy zawodowej. Różnica czasowa sprawia, że jest tylko kilka okienek czasowych, kiedy dzieci mogą porozmawiać z krewnymi w Polsce. Podczas gdy dzieci w Niemczech czy w Wielkiej Brytanii mogą zadzwonić do babci i dziadka po szkole, kiedy dzieci w USA wracają po szkole do domu, zwykle po popołudniowych zajęciach dodatkowych lub świetlicy, w Polsce jest już późno. Zostają weekendy. Czas, zmęczenie, wysiłek – to czynniki utrudniające rodzinne wspieranie dwujęzyczności, o których słyszałam od moich rozmówczyń. Zmęczeni są nie tylko rodzice, ale i dzieci. A to czasami przekłada się na frustrację. Słyszałam też niejednokrotnie, że matka mówiąca po polsku czuła się, jakby wykluczała z rozmowy ojca dziecka, który po polsku nie rozmawia, i że to jest trudne. Jednak mimo tych wyzwań wygląda na to, że mówienie do dziecka po polsku w domu jest jednym z najlepszych sposobów zachowania języka dziedziczonego. Z dużym więc szacunkiem i podziwem dla rodziców dzieci dwujęzycznych chciałabym ich wzmocnić w tym, co robią. Mówienie po polsku w domu ma sens. Róbcie to dalej!
W jaki sposób rodzina i społeczność mogą jeszcze wspierać rozwój dwujęzyczny dzieci?
Na osiągnięcie kompetencji porozumiewania się, czytania i pisania w obydwu językach ma wpływ ogromnie dużo czynników. Bardzo ważna jest ekspozycja na język i, jeśli jest to możliwe, to od więcej niż jednej osoby, również od rówieśników. Inny niebagatelny czynnik to motywacja. Dziecko powinno chcieć rozmawiać po polsku i jednym z niełatwych zadań rodziców jest to, by pomóc dziecku chcieć. Pomóc znaleźć powód, dla którego warto znać polski.
Rodzicom małych dzieci i osobom, które dopiero oczekują dziecka, powiedziałabym na pewno, że warto mówić do dziecka po polsku już od urodzenia. A nawet nie tyle mówić, co rozmawiać z dzieckiem. Powiedzieć coś, zamilknąć, dać szansę niemowlęciu na odpowiedź, którą wyrazi gestem, mimiką, ruchem, uśmiechem, dźwiękiem, spojrzeniem… i kontynuować rozmowę. Intuicyjnie rodzice dopasowują język do wieku i potrzeb swoich dzieci i tak powinno być. Innego tonu głosu i innych słów będziemy używać rozmawiając z noworodkiem niż z trzyletnim dzieckiem. Warto rozmawiać. Wskazywać palcem przedmioty. Nazywać je. Zadawać pytania. Dawać czas na odpowiedź. Odpowiadać. A więc: mówić dużo i ekspresywnie, powtarzać, opisywać rzeczywistość. Dużo czytać dziecku, też od urodzenia. Badania pokazują jednoznacznie, że to, ile i jak rodzice mówią do dzieci, ma ogromne znaczenie dla ich zasobu słownictwa, który z kolei przekłada się na naukę czytania i pisania w wieku szkolnym. Rodzicom starszych dzieci i nastolatków przypomniałabym o roli ekspozycji (kontaktu z językiem) i motywacji, o czym już wspomniałam wcześniej. Ważną rolę we wzroście motywacji do nauki polskiego może odgrywać polska szkoła. Bywa, że dzieci, które zaczynają do niej uczęszczać, nagle odkrywają, że są też inne osoby – z którymi chcą się komunikować – które mówią w tym języku. Język polski nabiera dla nich wówczas nowego znaczenia, zmienia się jego status z języka domowego na język publiczny, towarzyski. Najlepsza motywacja do nauki języka to używanie tego języka i możliwość dostrzeżenia, że jest on przydatny. Rodzice mogą też organizować np. grupę dzieci mówiących tym samym językiem, podsuwać ciekawe filmy i książki w danym języku, utrzymywać kontakty ze znajomymi mówiącymi w danym języku, latem jeździć do kraju swojego pochodzenia i tam stwarzać dużo sytuacji do używania języka. Wiele rodzin dwujęzycznych zresztą tak robi. Myślę, że to bardzo dobre praktyki.
Ważne jest, by stworzyć sprzyjające środowisko, gdzie używanie obydwu języków jest naturalne i akceptowane. By dbać o częstą ekspozycję na oba języki. I – uwaga – wsparcie dwujęzyczności dziecka warto kontynuować w wieku dorosłym. Dbanie o język to proces długotrwały. Taki projekt na całe życie.
Dziękuję za rozmowę. Na koniec: czy podczas gdy jesteś w Bostonie, można Ci jakoś pomóc?
Tak, dziękuję, że o to pytasz. Obecnie prowadzę dwa projekty związane z dwujęzycznością. Przy okazji naszej rozmowy chciałabym serdecznie zaprosić rodziców dwujęzycznych dzieci w wieku 5 lat, którzy mieszkają w USA, a jednym z ich języków jest polski, do udziału w projekcie. Zachęcam do kontaktu mailowego ze mną (nbanasik@aps.edu.pl). Odpowiem na wszystkie pytania i opowiem o szczegółach. Może uda nam się spotkać, w okolicach Bostonu (dojeżdżam do Państwa domów, gdzie tylko mogę) lub ewentualnie online. Udział Państwa dziecka we wspólnym ze mną rozwiązywaniu zagadek będzie nieocenioną pomocą.
Rozmawiała Sylwia Wadach-Kloczkowska
Nauczycielka w Polskiej Szkole im. św. Jana Pawła II w Bostonie