czwartek, 21 listopada, 2024

Dlaczego świat milczy?

Witold Gadowski to znakomity polski dziennikarz i publicysta – wybitny analityk, wnikliwy obserwator, doskonały znawca i godny podziwu specjalista od procesów społeczno-politycznych i sceny politycznej III Rzeczypospolitej Polskiej, pisarz i poeta. Na przełomie stycznia i lutego 2019 r. przebywał w Stanach Zjednoczonych, gdzie na zaproszenie Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej w Ameryce – Okręgu 2, we współpracy z Komitetem Smoleńsko-Katyńskim, Klubami Gazety Polskiej, Redutą Dobrego Imienia, Rodzinami Radia Maryja i innymi organizacjami niepodległościowo-patriotycznymi wziął udział w szeregu spotkań autorskich z Polonią. Swoimi refleksjami zechciał podzielić się także z czytelnikami „Białego Orła”.

Witold Gadowski. Fot. gadowskiwitold.pl

Proszę powiedzieć, jaki jest cel Pana wizyty w Stanach Zjednoczonych i spotkań z Polonią?

Witold Gadowski: Główny cel to przede wszystkim poznanie i nauczenie się czegoś. Jest to moja trasa autorska po środowiskach polonijnych. Słucham, uczę się, staram się zrozumieć problemy ludzi, zobaczyć, jakie bogactwo i siła kryje się w Polonii amerykańskiej. I z tego powodu już jestem bardzo zadowolony, bo wszystkie spotkania przynoszą wiele nowych informacji i wrażeń. Mam nadzieję, że to wszystko zaprocentuje.

To ciekawa ocena, bowiem większość uczestników tych spotkań to właśnie od Pana chce dowiedzieć się czegoś o Polsce, bo jest Pan bacznym obserwatorem życia politycznego i społecznego w naszej ojczyźnie. Jak ocenia Pan obecną sytuację w Polsce?

Wydaje mi się, że w pracy, którą wykonuję, najważniejsze jest uważne słuchanie i pewna pokora, żeby nie narzucać swoich poglądów innym. Z mojego punktu widzenia wszystko to, co dzieje się na spotkaniach, jest niezwykle ciekawe, wypowiedzi uczestników zostają mi w głowie i dają mi pewność w wypowiedziach na temat Stanów Zjednoczonych i Polonii i to jest wielki zysk dla mnie. Oczywiście staram się przekazywać zgodnie ze swoją wiedzą i poczuciem uczciwości informacje o tym, co dzieje się w Polsce i staram się nikomu nie narzucać mojego zdania, ale też wypowiadać się w sposób jasny, bez kluczenia. Dziś sytuacja jest o wiele lepsza niż w 2015 r., trochę Polskę „odwojowaliśmy”, mówiąc kolokwialnie. Ale zaczynamy grzęznąć, zaczynamy „bawić się” w małe kompromisy. Pojawia się brak odwagi w starciu ze światem. Świat się nie zmienia, jest jaki jest, a my miejsce Polski w świecie musimy wyrąbywać siłą. Tutaj nie ma już czasu i miejsca na kluczenie, na drobne, partykularne interesy. Musimy mówić jednym, wspólnym głosem i najlepiej by było, gdyby to był wspólny głos Polonii i rządu. Do tego jeszcze trochę brakuje, ale mam nadzieję, że władze w Warszawie zrozumieją specyfikę życia ogromnej rzeszy Polaków mieszkających za granicami kraju. Chciałbym, żeby wreszcie została zmieniona ordynacja wyborcza i środowiska polonijne miały stałe miejsca w polskim parlamencie, tak, żeby zaktywizować Polonię do udziału w polskim życiu politycznym i w polskich wyborach. Dziś udział 28 tysięcy Polaków w USA w wyborach to jest kropla w morzu. Brak silnego polskiego lobby w Stanach Zjednoczonych to druga bolączka, którą trzeba przezwyciężyć po czasach komuny, kiedy Polonia była celowo dzielona przez agenturę. Dziś trzeba to przezwyciężyć, zniwelować te drobne, partykularne różnice i zbudować coś, co jest „polskim czołgiem propagandowym” poza granicami Polski. Największym problemem jest brak odwagi mierzenia się z dużymi siłami, które na Polskę oddziałują. Rządzący uważają, że można zejść z linii ciosu, kupić sobie czas i wykonują różne gesty, które de facto obrażają Polaków. Takim nietrafionym gestem była cała realizacja kampanii o nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Albo nie należało w ogóle zaczynać tej sprawy, i tu zawiodła analiza i think tanki, które powinny za to odpowiadać, albo jeśli już decydujemy się na jakieś działania, to stoimy za nimi twardo i bronimy ich. Nie można się wycofywać rakiem, bo to szkodzi poczuciu godności Polaków. I rząd, który okazuje się miękki, będzie napotykał na coraz więcej raf. Coraz więcej środowisk, które źle życzą Polsce, będzie naciskało, żeby zmienić różne plany, a to spowoduje zatrzymanie reformy i tego się obawiam. Zauważam symptomy takiej „choroby”, ale mam nadzieję, że nie jest to choroba śmiertelna i będzie można to przezwyciężyć. Jeżeli Prawo i Sprawiedliwość wygra następne wybory, to musi wiedzieć, że kredyt zaufania, który został udzielony, musi zostać spłacony, bo to jest kredyt, a nie bezwarunkowe poparcie. PiS jest tylko narzędziem do reformowania Polski i budowania jej suwerenności. I o tym muszą pamiętać politycy, który coraz częściej ujawniają takie megalomańskie postawy samozadowolenia. Moim zdaniem należy wymieniać tych polityków, którzy już uważają się za najlepszych na świecie i wiedzących wszystko. Takich ludzi należy usuwać ze sfery działalności politycznej na rzecz patriotów, ludzi ideowych.

Myśli Pan, że „dobra zmiana” poruszyła za dużo newralgicznych punktów, których nie zrealizowały poprzednie rządy III RP i że nieco się w tym pogubili? Czy wynika to z niekompetencji rządzących, czy może z nie do końca słusznych założeń przyjętej strategii działania? Bo ta strategia pod oporem Europy i tzw. totalnej opozycji w kraju trochę się załamała…

Wiedzieliśmy, że podczas reformy Polski napotkamy na silny opór. Walka to walka, to nie zabawa salonowa, tylko właśnie twarda walka. I jeśli ktoś nie ma siły na tę walkę, to po co się jej podejmować? Polskę musimy zreformować, niepodległość Polski musi być dobrze zabezpieczona, bo inaczej jej nie będzie. Nie wiem, czy świadomość powagi tej sytuacji towarzyszy dziś wszystkim, którzy podejmują decyzje. Miękka strategia jest oczywiście narzędziem stosowanym w dyplomacji, ale to musi być strategia oparta o cel. To nie cel się zmienia, a środki. Tymczasem odnoszę czasem wrażenie, że jest mgliste poczucie celu, tego, do czego zmierzamy. I tu, jeśli chodzi o budowę niepodległej Polski, nie ma kompromisów. Nie może być Polska częściowo niepodległa, która ustępuje każdemu, kto na nią tupnie. Ludzie czują tchórzostwo, a tchórze nie mogą przewodzić. Obecna ekipa musi się wzmocnić, musi wyeliminować postawy kapitulacyjne i chciałbym, żeby więcej ludzi z charyzmą zasiadało w polskich władzach. Trzeba jednak pamiętać, że wciąż wychodzimy z okresu komunizmu. Trwa to bardzo długo, jest to bolesne…

Trzeba mieć nadzieję, że Pańskie uwagi dotrą do decydentów i będą brane pod uwagę. Zresztą są to też żądania wyborców tego obozu władzy.

Chciałbym, żeby takie uwagi dotarły też do ministra kultury, który nie wiem, czy zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i z powagi tego, że nieumiejętność zbudowania wsparcia dla prawdziwej, polskiej kultury, będzie rodziła cały czas taką wasalizację umysłową. To jest bardzo niebezpieczne.

Skoro mowa o kulturze – celem Pana wizyty w Stanach Zjednoczonych jest także promocja Pana najnowszej powieści pt. „Szlag trafił”.

Generalnie jestem dziennikarzem, reporterem, publicystą… Dlaczego więc zabrałem się za pisanie? Ponieważ widzę istotny brak w polskiej literaturze – brak literatury, która opisuje „tu i teraz”, nasze życie, nasze problemy. I taki jest właśnie „Szlag trafił” – piszę o tym, z czym mierzymy się dzisiaj. A ponieważ uważam, że katastrofa smoleńska jest bardzo istotną cezurą w najnowszych dziejach Polski, ciągle brakuje mi odniesienia się do tego zdarzenia, rozwikłania tego zdarzenia. I niech nikt nie żywi złudzeń, że bez ostatecznego rozwiązania sprawy smoleńskiej uda się polską niepodległość popchnąć do przodu. Prawda o tej katastrofie musi być pokazana, bo jest to konieczne dla psychiki naszego narodu, dla poczucia naszej godności. Nie możemy być poważnie traktowanym państwem, jeśli nie potrafimy wyjaśnić śmierci prezydenta i 95 innych ważnych dla kraju osób. To nie jest działalność polityczna, tylko honorowa i niepodległościowa. Jeżeli ci, którzy podjęli się wyjaśnienia tej katastrofy, nie są w stanie zrobić tego do końca, to należy to zrobić innymi środkami. Polacy muszą wiedzieć, co stało się w Smoleńsku. To jest główna myśl, która towarzyszy narracji w książce. Oczywiście w książce w warstwę beletrystyczną, literacką ubrane są inne prawdziwe wydarzenia. Piszę np. o działalności rosyjskiej siatki szpiegowskiej. Piszę to w oparciu o swoje doświadczenia i fakty, które znam. Piszę też o dobrej akcji polskiego wywiadu, jednej z najlepszych polskich akcji zagranicznych, z bólem konstatując, że wykonawcy tego brawurowego manewru potem ponieśli konsekwencje, tak jakby agentura działająca w Polsce ukarała ich za to, że działali na rzecz niepodległej Polski. Pokazuję też mizerię służb i dyplomacji w odniesieniu do Smoleńska i najnowszych czasów. To wszystko jest zawarte w książce. Oczywiście nie mogłem sobie odmówić akcentów bardzo literackich – jest taka scena, w której składam hołd Stanisławowi Wyspiańskiemu, nawiązująca do „Wesela”. Ale resztę pozostawiam do odkrycia czytelnikom…

A jeśli czytelnicy chcieliby sięgnąć po Pana książkę, to jak mogą to zrobić?

Książkę można nabyć pod adresem mojej księgarni internetowej: www.gadowskiksiegarnia.pl. Cały proces wydania tej książki jest wyrazem mojego buntu przeciwko temu, co się dzieje w polskiej kulturze i na rynku wydawniczym. Rządzą hurtownicy, którzy okradają i wydawnictwa, i autorów, narzucając bardzo złe warunki. Postanowiłem się przeciwko temu zbuntować, dlatego postanowiłem, że mojej książki nie będzie w ogóle w sieci Empik, którą uważam za szkodliwą dla polskiej kultury. Będzie ona dostępna w polskich księgarniach, ale największe źródło dystrybucji tej książki to jest właśnie internet i muszę powiedzieć, że już dwa nakłady tej książki rozeszły się, co jest dla mnie dużym sukcesem. A jeszcze nie minęło wiele czasu od jej wydania, jeszcze nie miałem wielu spotkań autorskich, w zasadzie ta trasa po Stanach Zjednoczonych jest pierwszą trasą promocyjną.

Ponad 20 lat temu Kazik Staszewski śpiewał „mój wydawca jest złodziejem” i wygląda na to, że wciąż jest to aktualne. Smutne to…

Często i wydawcy cierpią, na skutek tego, że rynek opanowało kilka podmiotów, które handlują książkami tak jak ziemniakami…

Literatura to nie jedyna dziedzina, w której się Pan realizuje. Pracuje Pan również od kilku miesięcy nad produkcją filmową – filmem dokumentalnym pt. „Święci z Doliny Niniwy”.

Tak, a ta produkcja jest też wyrazem mojego buntu przeciwko temu, co dzieje się w Polsce w odniesieniu do swobód autorskich. Ten film finansowany jest tylko i wyłącznie z wpłat moich widzów i czytelników. Oni ufundowali fundusz realizacji tego filmu. Zdjęcia w Iraku już zostały zakończone. Film opowiada o chrześcijanach, którzy od 2,000 lat tam trwają, mimo niesprzyjających warunków i sytuacji zagrożenia życia. Staram się pokazać fenomen tego trwania, warunki, w jakich żyją po inwazji Państwa Islamskiego, oraz ich duchowość, która jest niezwykła. Realizacja tego filmu to były dla mnie takie ogromne rekolekcje, bo w życiu tych ludzi, w ich codziennych wyborach można zauważyć obecność Chrystusa. Dla mnie było to bardzo budujące. Bardzo się cieszę, że mogę zrobić ten film. Swoboda, jaką sobie dzięki temu wywalczyłem, sprawi, że to będzie film uczciwy, który nie będzie nikomu schlebiał ani realizował niczyich zamówień, bo nie ma w budżecie tego filmu pieniędzy publicznych, ani środków żadnej telewizji. Oczywiście film będzie miał swoją premierę, trasę promocyjną, będzie wysyłany na festiwale międzynarodowe i mam nadzieję, że trafi również za granicę, bo jest robiony z myślą o widzu światowym.

Kiedy możemy się spodziewać premiery polskiej i amerykańskiej?

Premiera polska mam nadzieję, że nastąpi około maja, a światowa niedługo później. Chciałbym, żeby ten film był dobrze dopracowany. Muzykę tworzy znany polski muzyk i kompozytor Robert Janson, kojarzony dotychczas z muzyką rozrywkową i zespołem Varius Manx, ale okazuje się, że ma też inne oblicze, jest człowiekiem bardzo uduchowionym. Razem stworzyliśmy piosenkę do filmu pt. „Niebo zgwałconych aniołów”. Cały czas spotykam się z zastrzeżeniami, że to zbyt drastyczne, za mocne, ale taką mam wizję i z niej nie zrezygnuję.

Przeprowadzał Pan wywiady m.in. z Iliczem Ramirezem Sanchezem zwanym „Carlosem” lub „Szakalem” oraz jego żoną, z Hansem Joachimem Kleinem, jedną z założycielek RAF – Astrid Proll, jednym z przywódców Drugiej Generacji RAF Peterem Juergenem Boockiem i córką Ulrike Meinhof. Czy widział Pan u nich jakąś skruchę, żal?

Różnie to bywało, bo ludzie są różni. Np. Astrid Proll do dzisiaj jest ekstremistką, ale już Hans Joachim Klein odpokutował swoje winy w więzieniu i teraz jest innym człowiekiem, sympatycznym starszym panem z pogłębiona refleksją. Carlos jest rozczarowujący, pusty w środku. To człowiek, wokół którego została zbudowana legenda, ale on nie zasługuje na tę legendę, bo to nie jest charyzmatyczna postać. Takich weryfikacji, rozczarowań jest bardzo wiele. Peter Juergen Boock to już emeryt, dziwny człowiek, niepogodzony sam ze sobą, widać, że przeszłość nad nim ciąży. Takich spotkań było bardzo wiele, ale później starałem się też zrozumieć istotę terroryzmu współczesnego. Rozmawiałem z ludźmi z Hamasu, z liderami Hezbollahu, z politykami irańskimi, i te wszystkie rozmowy i doświadczenia sprawiają, że nie potrafię patrzeć na świat tak, jak każe propaganda, czy to rosyjska, czy zachodnia, bo one upraszczają obraz świata, a świat jest bardzo złożony. Racje nie są równo podzielone. Ostatnio, będąc w Iraku, byłem w Karbali, Bagdadzie i w Mosulu, którego ruiny zrobiły na mnie największe wrażenie. To biblijna Niniwa, miasto, które trwało dwa tysiące lat, a obecnie całkowicie legło w gruzach. Weszliśmy tam jako jedna z nielicznych ekip reporterskich, efekt jest porażający. W ruinach ciągle gniją ciała, wiele uliczek jest zaminowanych, cały czas zdarzają się zamachy terrorystyczne. Biblijna Niniwa, miasto czterech proroków, leży w gruzach. I nie wszystko zniszczyli ekstremiści Państwa Islamskiego, którzy tam się bronili przez kilka miesięcy, największego dzieła zniszczenia dokonały naloty amerykańskie. Kolebka cywilizacji, coś, czego nie da się nigdy odbudować, jeden z najpiękniejszych cudów świata został zniszczony, a świat milczy. Jest cisza. W ten sposób może zniknąć świat, który my znamy, świat wartości, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Los Niniwy jest ostrzeżeniem dla całego świata: nie ma świętości!

Odbieram to jako krzyk rozpaczy, który Pan przekazuje dalej… Być może dzięki Pana filmowi świat o tym usłyszy, może to dotrze do ludzi kultury, polityków…

A musimy patrzeć politykom na ręce, bo jeśli zostawimy im swobodę, to doprowadzą do konfliktów, na których kapitał zarabia krocie, a coraz więcej ludzi na świecie cierpi niezasłużony niedostatek. Oni są w stanie żyć normalnie, funkcjonować i być szczęśliwymi, ale nagle spada na nich grom zupełnie dla nich niezrozumiały, za to doskonale zrozumiały dla świata wielkiej polityki. Ale w ludzkiej mentalności, w życiu człowieka niewielką rolę odgrywa globalna polityka. Ważne są warunki, w jakich żyje, uczucia, jakim się oddaje, i tego nie wolno niszczyć. Obrona wolności człowieka jest dzisiaj najważniejszym zadaniem naszej cywilizacji.

Kończąc naszą rozmowę, chciałbym podziękować za inspirujące spotkanie. Swoją wizytę rozpoczął Pan od spotkania w siedzibie SWAP Okręgu 2 na Manhattanie, gdzie miał Pan okazję zobaczyć zbiory poświęcone czynowi wychodźtwa polskiego w Ameryce.

Ja również dziękuję Stowarzyszeniu Weteranów Armii Polskiej i pozostałym polskim organizacjom patriotycznym, dzięki którym te spotkania były możliwe. A odnosząc się do zbiorów, które miałem okazję zobaczyć, to mam nadzieję, że wokół tego czynu niesłychanego, który wzrusza i wyciska łzy z oczu do dziś, powstaną filmy, pokazujące ogrom wysiłku biednych emigrantów, którzy tak kochali swoją ojczyznę, choć ta nawet wtedy nie istniała na mapie, że poświęcili dla niej wszystko.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tadeusz Antoniak


Witold Gadowski spotkał się z bostońską Polonią 7 lutego br. W spotkaniu wzięła też udział Małgorzata Fechner Puternicka, z którą wywiad można będzie przeczytać w następnym wydaniu „Białego Orła” na naszym portalu.

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -