Jak rodzina, w której się wychowujemy, kształtuje nasze postawy i zachowania? Czy wartości, jakie wynosimy z domu, są dla nas ważne także w dorosłym życiu? O to między innymi zapytaliśmy Sylwię Kokot-Martin – Polkę mieszkającą w Orlando na Florydzie, która w polonijnym środowisku jest znana jako literatka i osoba zaangażowana w promowanie polskiej kultury. Niedawno ukazała się jej debiutancka powieść pt. „Potrawka z surojadki”. Czy w ślad za zaskakującym tytułem idzie równie oryginalna treść?
O czym jest ta książka?
„Potrawka z surojadki” to własna próba odpowiedzi na pytanie Jacka Woźniakowskiego „Czy artyście wolno się żenić?”. Mówiąc konkretnie, jest to opowieść o realiach życia w rodzinie artysty na przełomie lat 70. i 80. Na tło wydarzeń składają się nie tylko aspiracje ojca licznej rodziny, ale też rzeczywistość, jaką fundowała wówczas socjalistyczna Polska.
Z surojadki? Skąd taki tytuł?
Tytuł książki początkowo był inny, mianowicie „Co do tego, to tak!”. Było to ulubione powiedzonko mojego dziadka i pojawia się w tekście po czyimś komentarzu, że w każdej rodzinie musi istnieć coś, co ją scala. Pan Maciej Cisło z wydawnictwa „Nowy Świat” zasugerował jednak, że tytuł musi być łatwiejszy do zapamiętania. „Potrawka z surojadki” miała łatwiej zapaść w pamięć i również nawiązywać po części do tego, czym jest rodzina. Pod koniec książki, używając analogii grzybobrania, dorośli próbują wyjaśnić siostrze, w jaki sposób powinno się postępować, gdy życie jest zdominowane przez trudności i rozczarowania, Myśl przewodnia tych wskazówek jest taka, że „Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”.
Czy pisała Pani przed tą książką? Jest ciekawa, profesjonalnie opracowana, akcja rozciąga się na 375 stron – to za dobre, aby było debiutem!
Przed tą wersją książki istniał krótko jej słabo dostępny „brudnopis”. Tak bym dziś określiła opublikowanego w 2012 r. e-booka w wydawnictwie „Nowy Świat”. Mało kto wówczas chciał czytać dłuższe teksty z urządzeń elektronicznych. Ci, którzy się na to zdecydowali, musieli przymknąć oko na literówki i utratę poprawnego formatowania po konwersji z Worda na ePUB. Jeśli dobrze pamiętam, książka wtedy doczekała się około 20 czytelników. Rok temu przysiadłam wreszcie nad tekstem, żeby go poprawić, a kilka tygodni temu przejrzałam jeszcze raz. Wreszcie wygląda należycie.
Poza „Potrawką” opublikowałam w 2017 r. dwa krótkie opowiadania. Ukazały się w książce „Świat według Polki” wydanej przez Klub Polki na Obczyźnie, którego jestem członkinią. Przedtem kilka lat pisałam blog, głównie o podtrzymywaniu języka polskiego w polsko-amerykańskiej rodzinie (kozaikozak@blogspot.com). A jeśli chodzi o wiersze, w połowie lat 90. miałam przyjemność zdobyć drugą nagrodę na Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O liść konwalii”. „Potrawka z surojadki” jest jednak moją pierwszą i jedyną książką.
Ojciec, nieprzeciętny człowiek, który…
…który jest jednym z bohaterów powieści, to rzeczywiście postać nietuzinkowa. Chociaż jako dziecko nie byłam w stanie tego dostrzec, a już jako nastolatka nie miałam ochoty tym się chwalić, szukając własnej tożsamości. Poza tym życie z kimś, kto bezkompromisowo realizuje swoje marzenia nie należy do prostych. Będąc młodą mężatką, nadal zbyt wiele miałam ojcu do zarzucenia, żeby podejść do niego z dystansem. Musiało minąć trochę czasu, zanim pogodziłam się z tym, że ojca nigdy nikt i nic nie zmieni. Osoby tego pokroju co on określa się w języku angielskim mianem „larger than life” i książkowy Rafał Koguczak podpina się pod wiele polskich tłumaczeń tego określenia. Jest nonszalancki, zawsze i wszędzie przykuwa uwagę, ale dla mnie jest przede wszystkim postacią o nadrzeczywistych wymiarach, dosłownie „większy niż życie”. Dzieci, małżonka – wszyscy żyją w jego cieniu jego pomysłów.
Ta historia wciąga, zaprzyjaźniamy się z postaciami, chcemy wiedzieć, co dalej… Czy może Pani powiedzieć coś o bohaterach książki?
Wszystkie główne postaci – cała rodzina Koguczaków – są autentyczne. Dzisiaj każde z rodzeństwa ma własne rodziny. (Łącznie z dwójką braci, którzy urodzili się kilka lat później, więc ich w książce nie ma). Mama jeszcze żyje, ale tata, niestety, już zmarł. Przed śmiercią zdążył przeczytać „Potrawkę” i, proszę mi wierzyć, że gdy zaprosił mnie po lekturze na rozmowę, szłam na to spotkanie jak na ścięcie. Oczekiwałam reprymendy, a okazało się, że ojciec ucieszył się, że go „uwieczniłam”. Chodził potem podobno z rękopisem po wsi i chwalił się przed znajomymi. Kolejny raz mnie zaskoczył.
Ten niezwykły dom na okładce…
Sam dom, jeśli dobrze się przyjrzeć, jest w stanie rozpadu. Ale zdjęcie jest piękne. To zresztą zdjęcie ojca, a on tak widział tę chałupę – urzekła go jak rusałka. Dla niego cały ten las wokół był zniewalający. Ba! Cała okolica. Ojciec nie pochodził z tamtych stron, ale tak się tam dobrze czuł, że uczynił je swoją małą ojczyzną.
Czy może Pani powiedzieć coś więcej o rodzinie, o Waszym gnieździe, o tym, co było dla Was ważne…
Rodzina jest darem, szczególnie liczna rodzina. Wbrew pozorom rodzice nigdy nie byli materialistami i tego też na pewno nas nauczono. Przekaz był taki – człowiek jest ważniejszy niż pieniądz. Najważniejszy. I matka, i ojciec, byli na swój sposób odważni i chcieli, abyśmy czuli się wolni. Mama do tej pory jest osobą bardzo zasadniczą, bardzo pracowitą. Zawsze dbała o dom. Dzieciństwo w coraz liczniejszej rodzinie nauczyło mnie również pokory, empatii, szacunku, szczególnie dla matki, odpowiedzialności za innych. Nie wiem, na ile udało mi się to przekazać, ale wspólne spędzanie czasu, w tym wspólne stawianie czoła kłopotom, bardzo nas do siebie zbliżyło. Do tej pory jesteśmy wyjątkowo zżyci. Odczuwam to do tej pory, mimo sporej odległości.
Mieszka Pani w Orlando. Jest Pani aktywna w polskim klubie w Orlando. Uczy Pani dzieci polskiego, przekazuje wartości patriotyczne, wiedzę o Polsce…
Zabrzmiało to bardzo poważnie, a ja rzadko podchodzę do siebie z taką powagą. Ale wiem, że patriotyzm może przybierać różne oblicza. Mama zapłaciła wysoką cenę za przynależność do „Solidarności”. Nie wyjechała z Polski mimo oferty władz, a po zmianach ustrojowych, będąc na liście wrogów byłego systemu, długo nie mogła pracować w wyuczonym zawodzie bibliotekoznawcy. Ojciec swój patriotyzm przekazywał przez sztukę. Mój patriotyzm polega na podtrzymywaniu więzi z Polską. Mieszkam w Stanach ponad 20 lat, mam dwójkę dzieci (córka kończy liceum, syn – czwartą klasę podstawówki) i nie wyobrażam sobie nie mówić do nich po polsku. Jestem bardzo dumna ze swoich polskich korzeni. Z wykształcenia jestem nauczycielką języka angielskiego jako obcego. W latach 90. skończyłam nieistniejące już Kolegium Nauczycielskie Języków Obcych w Toruniu, potem studiowałam krótko anglistykę na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, ale tytuł magistra z literatury amerykańskiej zdobyłam już w Stanach. Jednak moja pierwsza praca, jeszcze w Polsce, to było nauczanie języka polskiego jako obcego. Z żalem kończyłam każdy kurs językowy. Chciałam, żeby trwał jak najdłużej, tak lubiłam to, co robię.. Od kilku miesięcy angażuję się w pracę z dziećmi z Polonijnego Klubu Dziecięcego. Kto by przypuszczał, że kiedyś będę np. uczyć dzieci polonijne piosenki „Ułani! Ułani!”, opowiadać o Pułaskim lub Chopinie? Ale patrząc na postawy rodziców, być może nie ma co się dziwić. Chyba wyniosłam to z domu. Po części i z tej ojcowej „chałupy”.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Danuta Błaszak