Święta Wielkanocne każdy spędza podobnie, a jednak inaczej. Kasia nie zapomina o zmarłych i stara się odwiedzić ich w tym czasie zadumy. Dla Patrycji święta to raczej okazja do wspólnego spędzania czasu z rodziną. Alicja choć nie znosi Wielkanocy, stara się zachować tradycję. Na podwórko Karoliny przychodzili sąsiedzi, aby narwać bukszpanu do koszyczka. Jak spędzało się Wielkanoc kiedyś i dziś?
Dla Kasi z Rzeszowa Wielkanoc jest mniej… czasochłonna niż Boże Narodzenie. – Święta Wielkiej Nocy spędzam w mniej tradycyjny sposób niż Boże Narodzenie – przyznaje rzeszowianka. – Menu wielkanocne jest mniej czasochłonne i daje większą swobodę wyboru dań – zauważa. Ale kobieta stara się zachowywać tradycję. – W Wielką Sobotę tradycyjnie dekoruję pisanki. Gotuję jajka w łupinach z cebuli lub w wywarze z dodatkiem kurkumy – opowiada. Tak przygotowane jajka święci w kościele. W tym czasie nie zapomina też o grobach bliskich jej osób. – Wielka Sobota to zdecydowanie czas zadumy i kończenie świątecznego menu – dodaje.
Wielką Niedzielę Kasia rozpoczyna od rodzinnego śniadania z obowiązkową sałatką jarzynową. – A później zostawiam sobie dowolność w sposobie świętowania. Może być wizyta u rodziny albo spacer – opowiada.
Rozmowy i planszówki
U Patrycji ze Stalowej Woli na Podkarpaciu nie przykłada się jakoś specjalnie wagi do Wielkanocy. – Ale moja mama bardzo lubi dekorować na ten czas dom, zresztą podobnie jak na święta Bożego Narodzenia – mówi. Dom „przejmują” zajączki, baranki i bazie. Przygotowania do świąt wyglądają podobnie jak u Kasi. – Za dzieciaka razem przygotowałyśmy pisanki wcześnie rano i szykowałyśmy koszyk do święcenia. Dekorowałyśmy go, wrzucałyśmy do niego kiełbaski, pisanki, chrzan i cukrowego baranka – opowiada Patrycja. Z tak przygotowaną święconką Patrycja szła do kościoła, na święcenie. W tym czasie jej mama w domu gotowała barszcz biały. – I jak wracałam, to jedliśmy właśnie barszcz na śniadanie – mówi Patrycja.
Potem była chwila odpoczynku. – Rodzice pili kawę, a ja z braćmi zajmowałam się swoimi sprawami. Ten czas był bardzo rodzinny – opowiada mieszkanka Stalowej Woli. Po południu rodzina Patrycji odwiedzała najpierw jedną babcię, a potem drugą. – Tak więc bez żadnych jakichś szaleństw i obrządków – podsumowuje.
Teraz jednak wszystko się zmieniło. – Ja i moi bracia dawno nie mieszkamy z rodzicami. Jak do nich przyjeżdżam, to spędzamy ten czas we własnym gronie. Nie chodzę już do kościoła ze święconką. Odwiedzamy za to moich braci, gramy w planszówki, rozmawiamy i jemy – opowiada. Z wielkanocnych tradycji to czasem mama Patrycji pójdzie do kościoła, ale to już też rzadko się zdarza…
Czekoladowe jajeczka zastąpiły pisanki
Alicja z Dębicy przyznaje, że nie przepada zbytnio za Świętami Wielkanocnymi. – Jak byłam dzieckiem, to moja mama się bardzo rozchorowała. Stało się to niedługo przed Wielkanocą, więc te święta były takie smutne, ponieważ jej z nami nie było. Przebywała w szpitalu – wspomina młoda kobieta. – Pamiętam też, że bardzo się stresowaliśmy. A przygotowanie koszyczka nie dawało mi radości. Raczej robiłam to, aby to odbębnić – wspomina. Sytuacja była dla Alicji tak traumatyczna, że do dziś nie cieszy się na przygotowywanie wielkanocnego śniadania.
Ale mimo to razem z mężem bardzo dba o zachowanie tradycji. Zawsze na stole musi być choćby mazurek. – Mój ulubiony to ten orzechowy. Zawsze przystajemy go wspólnie z synkiem – zdradza. Odkąd Karol pojawił się na świecie, zmieniła też podejście do pisanek. – Wcześniej kupowałam czekoladowe jajeczka, teraz obowiązkowe jest farbowanie jajek. Kupujemy barwniki i zakładamy na jajka termokurczliwe osłonki. Mój synek to bardzo lubi i może to zrobić bez problemu. Zresztą ja też jakiegoś talentu nie mam i nie bawię się w malowane wzorków – śmieje się Alicja.
Co do koszyczka, to przygotowuje dwie święconki. – Do jednej, większej, wkładam pieczywo, sól, wędliny, masło i oczywiście jajka. Przykrywamy to wszystko serwetą. U mnie w domu mamy zwyczaj przystrajania koszyczka żywymi kwiatami – opowiada i zaznacza, że od lat nie kupuje cukrowych baranków. – Ale to nie ze względów religijnych, tylko pragmatycznych. Bo co potem zrobić z takim barankiem? Ani on do jedzenia, ani do zatrzymania. Po roku by się rozpuścił… – uważa.
Drugi koszyczek przygotowywany jest dla synka. W ten sposób już od najmłodszych lat uczy się wielkanocnej tradycji. – Jest malutki, wiklinowy. Wkładamy mu do środka czekoladowe jajka i króliczka – wymienia Alicja. – To mu daje dużo szczęścia – zaznacza mama Karola.
Śmigus-dyngus o zapachu perfum
U Karoliny, odkąd wyprowadziła się z domu rodzinnego, sposób spędzania świat zupełnie się zmienił. A prawdziwą rewolucję przeszła, kiedy urodził się jej syn Czarek. – To będą nasze pierwsze, wspólne święta – chwali się Karolina z Radomska.
Zwykle wyglądało to tak, że rano w Wielką Sobotę rodzinnie przygotowywano koszyczek. – I zawsze chodziliśmy na godz. 12 do kościoła. Spotykaliśmy się tam z wujkami, ciotkami, kuzynami. Każdy do każdego zaglądał, co ma dobrego w święconce. Jak byliśmy młodsi, to często podjadaliśmy coś w drodze powrotnej – wspomina dziewczyna ze śmiechem.
W tym roku będzie Święta Wielkanocne obchodziła razem z mamą, braćmi, mężem i synkiem. – Nie wyobrażam sobie, że będzie to wyglądało inaczej niż zawsze. Razem przygotujemy święconkę, a w niedzielę przyszykujemy śniadanie wielkanocne. Obowiązkowo będzie też śmigus-dyngus, nawet jeśli symbolicznie – deklaruje. – Jak byłam mała, to wujkowie wpadali z buteleczką perfum i symbolicznie psikali. Nie było jakiegoś wielkiego lania wodą. Ale ten element tradycji się pojawiał – mówi. I pamięta, że na jej podwórku schodzili się sąsiedzi, bo przy jej domu rósł bukszpan. – Pół ulicy przychodziło sobie narwać tego bukszpanu… – dodaje na koniec.
Kinga Dereniowska