Wiejskie życie jest naturalnie i nierozerwalnie związane z przyrodą. W szlacheckim dworze toczyło się ono wokół prac rolniczych w rytmie zmieniających się pór roku. Silne związki z wiarą i kościołem katolickim powodowały, że „rok polski” wyznaczany był nie tylko porami przyrodniczymi, ale świętami. A więc, jak pisał Zygmunt Gloger: zima to adwent i roraty, Wigilia, Boże Narodzenie i kolędy, karp z własnego stawu na święta. Potem Nowy Rok i Trzech Króli, Matka Boska Gromniczna, Zapusty, Popielec, Post. Wiosna to święcone przed dworem na Wielkanoc… itd. aż do obrzędów dożynkowych na jesieni i Dnia Zadusznego. (Z. Gloger, „Rok polski w życiu, tradycji i pieśni”, Warszawa, 1900).
Wiosna to czas ożywienia po zimowym odpoczynku. Okres przednówku, kiedy wraz z końcem zimy wyczerpywały się zapasy żywności z poprzednich zbiorów, zbiegał się w czasie z najdłuższym i najważniejszym postem w roku. Kalendarz liturgiczny wpasował się w roczny cykl pór roku, ludziom zaś łatwiej było znosić niedobory żywności, gdy wiązało się to z intencją religijną. Uciążliwości przednówka nie dotyczyły w takim stopniu dworu i bogatszych gospodarzy, co najbiedniejszej ludności wiejskiej, która o tej porze nierzadko głodowała. Dwór wydawał tzw. porcje. Był to rodzaj pożyczki – w zamian za porcję żywności niezbędnej do przeżycia, chłop zobowiązywał się do dodatkowej pracy w folwarku podczas lata.
W tradycji dworskiej w czasie Wielkiego Postu najczęściej nie ograniczano ilości spożywanego jedzenia, a tylko mięso i masło zastępowano innymi produktami. Jedzono głównie ryby, w tym najpopularniejsze śledzie. Tradycyjną staropolską potrawą była polewka piwna, którą przygotowywano z jasnego lekkiego piwa, gotowanego z dodatkiem żytniego chleba i doprawionego kminem i solą. Na ziemiańskich stołach gościł również żur, będący najstarszą i najpopularniejszą potrawą wielkopostną. Rozmaite smakołyki sprawiały, że nawet postne menu, suche, bez masła i nabiału było witane z entuzjazmem. A mogły to być wędzone sardynki, tuńczyk z puszki, a do tego kartofle z wody, kompoty i ciasta z makiem.
Czas Wielkiego Postu wypełniały też duchowe przygotowania do świąt wielkanocnych – to czas modlitw, uczestnictwa w nabożeństwach i rekolekcjach, spowiedzi i pokuty. W Niedzielę Palmową, rozpoczynającą Wielki Tydzień święcono palmy przygotowane wcześniej we dworze przez ogrodnika. Po powrocie z kościoła poświęcone palmy wkładano za ramy świętych obrazów, aby chroniły dwór i jego mieszkańców przed nieszczęściem. Palono je dopiero przed nadejściem kolejnej Wielkanocy.
Wielki Tydzień upływał pod znakiem przygotowań i oczekiwania Wielkiej Niedzieli. Nadejście Wielkanocy miało, oprócz sakralnego wymiar kulinarny. W Wielkanoc koniecznie trzeba było ograniczyć prace domowe, zwłaszcza gotowanie. Dlatego też potrawy były już gotowe i ewentualnie lekko podgrzewane lub serwowane na zimno. Przygotowania do świątecznego ucztowania rozpoczynano od zgromadzenia solidnych zapasów mięsa. Obok wyrobów mięsnych przygotowywano słodkości: rozmaite placki, różne odmiany mazurków na kruchym cieście lub opłatku i – najważniejsze wielkanocne wypieki – baby. Pieczono je z pszennej mąki z dużą ilością żółtek utartych z cukrem z dodatkiem olbrzymich rodzynek i mielonych migdałów. Ich wysokość, puszystość, lekkość świadczyła o umiejętnościach gospodyni. Włożone do formy, przykryte lnianą ściereczką ciasto na baby trzymano pod kluczem. Nie miały doń dostępu ani dzieci, ani mężczyźni, strzeżono też baby przed przeciągiem a nawet hałasem. Zbyt często doglądane ciasto mogłoby opaść zaprzepaszczając wszelkie wysiłki. Po wyjęciu z pieca kładziono je z szacunkiem na puchowych pierzynach do wystygnięcia.
Szczególnym dniem Wielkiego tygodnia był Wielki Czwartek. Tradycyjnie rodzina gromadziła się na kolacji upamiętniającej Ostatnią Wieczerzę. Rozpoczynało ją odczytanie przez pana domu fragmentu Ewangelii według św. Jana, opisującego Ostatnią Wieczerzę. W Wielkim Tygodniu powszechny był też zwyczaj zasiadania przez ziemianki przy grobach pańskich i kwestowania na cele charytatywne. W Wielki Tydzień odwiedzano ubogich i chorych, którym udzielano wsparcia. Powszechnie uważano, że w uroczysty dzień Wielkiej Nocy nie godzi się jeść innego pokarmu, jak tylko pobłogosławiony przez kapłana. Panował też pogląd, że po okresie ścisłego postu nadmierne ucztowanie może okazać się niezdrowe. Modlitwa, błogosławieństwo kapłańskie i woda święcona miały więc przynajmniej częściowo chronić biesiadników przed zgubnymi skutkami wielogodzinnej uczty. Toteż w Wielką Sobotę wykładano na stół wszystkie przygotowane na święta potrawy, by czekały na przybycie księdza, mającego je poświęcić. Rodzaj i liczba potraw była różna i zależała od zasobności domu. Na stole królował baranek – z ciasta lub masła – za którym, stawiano krzyż z rzeżuchy, dzieło dworskiego ogrodnika. Wokół piętrzyły się wypieki, wśród których prym wiodły baby, niektóre nawet półmetrowe (nazywane łokciowymi). Wśród zimnego mięsiwa przystrojonego barwinkiem i bukszpanem, nie brakowało drobiu, pieczeni, w tym z dziczyzny. Z przodu kładziono pęta kiełbas, szynki, chleb, chrzan, ocet i sól. Oczywiście były również pisanki, zdobione na różne sposoby. Najpiękniejsze z nich przeznaczano na prezenty tak dla bliskich jak i dla folwarcznych robotników. Tego wszystkiego nie sposób było zanieść do święcenia. Dlatego też powszechnym zwyczajem było, że dwory szlacheckie kapłan odwiedzał osobiście i święcił wszystkie pokarmy przygotowane na stole. Na święcenie pokarmów zbierali się również mieszkańcy folwarku, znosząc przed dom kobiałki wypełnione jedzeniem. Do ustawionego przed gankiem dużego, drewnianego cebra ksiądz wsypywał szczyptę soli, a poświęciwszy wodę kropił nią zgromadzonych i przyniesione przez nich pokarmy. Wody tej chłopi nabierali do butelek, aby zanieść ją do swoich domostw.
Powoli nadchodziła pora rezurekcji. W czasach staropolskich rezurekcje w miastach odbywały się już w Wielką Sobotę wieczorem lub o północy, na wsiach zaś – w Wielką Niedzielę o świcie. Dopiero w XX w. ustaliła się tradycja odprawiania rezurekcji o świcie w Wielkanoc. Po procesji rezurekcyjnej wszyscy prędko ruszali do domu, niecierpliwie wyczekując świątecznej biesiady. W niektórych regionach Polski odbywały się jedyne w swoim rodzaju wyścigi furmanek i zaprzęgów wracających do domu możliwie najszybciej. Stół zastawiony w sobotę był gotowy do wystawnego śniadania, które rozpoczynano od dzielenia się jajkiem. Staropolski zwyczaj nakazywał dzielić się jajkiem ze wszystkimi, toteż nie pomijano również służby. W południowych regionach Polski obowiązkowo spożywano jeszcze laskę surowego chrzanu, co miało przez cały rok chronić przed bólem brzucha, zębów, kaszlem i katarem oraz stanowić dodatkowe wyrzeczenie przed czekającą wszystkich ucztą.
Wielkanoc staropolska była świętem rodzinnym. Spędzano ją w domach na wielogodzinnych ucztach, którym towarzyszyły inne rozrywki. Dorośli grali w karty, udawali się na przechadzki, tańczyli przy muzyce, dzieci bawiły się w palanta, ślepą babkę czy serso. Popularną wielkanocną zabawą była gra w walatkę czy też wybitkę. Gra polegała na stukaniu się pisankami – wygrywał ten, którego jajko zachowywało nietkniętą mimo uderzenia skorupkę. Inna wersja tej gry zakładała toczenie jajka po stole lub pochyłej desce.
W Wielkanocny Poniedziałek również we dworach lały się strumienie wody. Zanim w ruch poszły dzbany i wiadra, przezornie usuwano z pokojów co cenniejsze meble, wkładano odzież pośledniejszego gatunku. Do zabawy wprowadzano pewne ograniczenia: nie wolno było chlustać wodą na wywoskowane i froterowane drewniane podłogi. Ochroną objęci byli także przedstawiciele starszego pokolenia, których co najwyżej można było skropić wodą kolońską. Śmigusowo-dyngusowe dokazywanie należało zakończyć w odpowiedniej porze – zazwyczaj już koło południa podłogi we dworach były wytarte do sucha. Drugi dzień świąt mijał na lubianym przez szlachtę składaniu sąsiedzkich wizyt i przyjmowaniu gości.
Muzeum Historii Polski
www.muzhp.pl