Rozmowa z dr Karoliną Grodziską o genezie zwyczajów związanych z dniem Wszystkich Świętych i Dniem Zadusznym.
Pani Doktor, zmarłych czci się we wszystkich kulturach. Skąd pochodzą nasze związane z tym zwyczaje, stojące u podstaw dnia Wszystkich Świętych?
Należałoby zacząć od celtyckiego święta Samhain, oznaczającego dla Celtów koniec lata, koniec okresu zbiorów, a jednocześnie symboliczne zaznaczenie końca roku i początku kolejnego okresu. To największe ze świąt celtyckich było obchodzone nie kiedy indziej, ale właśnie… 31 października i 1 listopada.
Miało coś wspólnego z kultem zmarłych?
Oczywiście! Wprawdzie o Samhain wiemy w sumie niewiele, bo przekazów pisanych jest mało, ale wiadomo, że Celtowie wierzyli, iż w tę właśnie noc duchy, zmarli, powracają do świata żywych, powracają do miejsc, w których dawniej mieszkali, chcą wejść do swoich dawnych domów, powracają do swoich dawnych wsi. Celtowie gasili ognie, żeby ich domy wyglądały niegościnnie, żeby duchy „nie zadomowiły się”. Jednocześnie, żeby jednak być dla nich w jakiś sposób przyjaznymi, dobrymi, wystawiali przed domy żywność, poczęstunek dla zmarłych. Pod nadzorem kapłanów odbywały się zbiorowe obrzędy – kapłani zapalali wielki ogień i składano ofiary. Ciekawostką jest to, że w czasie tego święta Celtowie ubierali się biednie, udawali włóczęgów, biedaków, po to, by w ich ciała nie chciał wstąpić duch, no bo który duch chciałby wstąpić w ciało biednego włóczęgi…
Takie przebrania mogą kojarzyć się z dzisiejszym Halloween…
Jak najbardziej. Ta celtycka obrzędowość w jakiś sposób dała początek znanemu, budzącemu w niektórych środowiskach kontrowersje świętu Halloween. Wielkie święto pogańskie – Samhain, oczywiście „żyło” jeszcze po czasach chrystianizacji, zarówno we Francji, jak i w Anglii, Irlandii i na terenach Niemiec. Nie mogło być ignorowane przez Kościół Katolicki, a wiemy, że Kościół potrafił sprawnie, w pewnym sensie, „zagospodarowywać” zarówno miejsca, gdzie były świątynie pogańskie – po prostu budowano tam kościoły, kaplice i klasztory, jak i czas – kalendarz świąt pogańskich. Samhain jest tego wyśmienitym przykładem.
Skąd określenie „Wszystkich Świętych”?
To dzień poświęcony wszystkim chrześcijanom, którzy osiągnęli stan zbawienia – czyli „świętym”. Zatem od początku w liturgii kościelnej było to święto raczej radosne, wesołe, święto podczas którego modlono się i te modlitwy okazują moc i miłość Boga względem aniołów i ludzi, przypominają jak od Boga wszelkie zbawienie wychodzi i jak w nim wszelkie stworzenia mają swoje szczęście – to cytat z encyklopedii katolickiej. To było święto, kiedy kapłani odprawiali msze w ozdobnych szatach, a post nie obowiązywał, nawet jeżeli teoretycznie na dany dzień tygodnia przypadał. Święto, pierwszego listopada zostało przez kościół po raz pierwszy wymienione w roku 741. W roku 935 papież Jan XI można powiedzieć – „oficjalnie” ustanowił dzień Wszystkich Świętych, a w roku 1475 papież Sykstus IV ustanowił obowiązkowość tego święta dla wszystkich wiernych. To trzy istotne daty. Jasne jest, że data – pierwszy dzień listopada została wybrana przez Kościół ze względu na wcześniejszą obrzędowość celtycką.
Ta „pogańskość” zachowała się do XIX wieku. Kłaniają się mickiewiczowskie „Dziady”.
Zgadza się. Ale przejdźmy najpierw do Dnia Zadusznego, by sobie wszystko wyklarować i ułożyć: ogromne znaczenie dla kościoła katolickiego i kultury średniowiecznej Europy miał klasztor Benedyktynów w Cluny. Należy tu wymienić osobę bardzo interesującą, dzisiaj już świętego – piątego opata Cluny imieniem Odylon (skądinąd został świętym, a w naszej kulturze zupełnie się to imię nie przyjęło; kultu świętego Odylona w Polsce nie ma). Odylon w roku 998 (czyli 1018 lat temu!) wprowadził rozporządzenie obowiązujące w jego klasztorze, a później we wszystkich klasztorach benedyktyńskich, iż dzień drugiego listopada jest dniem szczególnych modłów za zmarłych. Rozporządzenie to znane było jako „Statutum pro Defunctis”. Taka geneza Zaduszek wpisuje się w poglądy obowiązujące w nieco starszej literaturze przedmiotu. Współcześni badacze tematyki, m.in. ojciec profesor Alfons Labudda, uważają, że samo święto drugiego listopada, kształtowało się już wcześniej, natomiast opat Odylon jedynie usankcjonował funkcjonujący obyczaj. Tak czy owak dzięki świetnie rozwijającej się sieci klasztorów benedyktyńskich, kluniackich, to święto kościelne rozprzestrzeniło się po całej Europie.
Również w Polsce?
Na ziemiach polskich, najstarszym źródłem potwierdzającym świętowanie Dnia Zadusznego jest dwunastowieczny kalendarz klasztoru Cystersów w Lądzie w Wielkopolsce. Sto lat później, czyli w XIII wieku Dzień Zaduszny obchodziło już „u nas” dużo więcej zgromadzeń zakonnych, m.in. Dominikanie, Norbertanki i Klaryski, również kler świecki w Krakowie, Poznaniu i Gnieźnie. Tak więc mamy w liturgii katolickiej dwa następujące po sobie święta: pierwszego listopada – radosne Wszystkich Świętych, drugiego listopada – Święto Zmarłych, czyli Dzień Zaduszny. W świadomości społecznej, czy w obrzędowości, o wiele ważniejsze było to drugie święto.
Towarzyszyły mu zanikłe już dzisiaj zwyczaje…
Odbywały się żałobne procesje, wychodzące z kościoła na cmentarz (wówczas był to najczęściej cmentarz przykościelny), rozwijał się także zwyczaj, bardzo ciekawy i akurat funkcjonujący do dzisiaj – tzw. wypominki. Była to pierwsza forma kościelnej modlitwy w języku polskim – to bardzo ważne! Wypominki funkcjonowały w Polsce już od X wieku. Najstarszy ich tekst, fragment kazania wzywający do modlitwy za zmarłych pochodzi z XV wieku: Umarłych też nie zapominajcie, wszelki dziś wspomiń na dusze ojca swego, matki swej, przyjaciół swoich. Osobliwie łaskam waszym polecam w modlitwę te dusze, których tu ciała leżą w tym domu, to jest w kościele, i też na smyntarzu. Proszę też was o jednę Zdrowaś Maryja za one dusze, których ciała poginęły na walkach, na wodach. Proszę też o jednę Zdrowaś Maryję za dusze puste, które są w mękach czyśćcowych, któreż nie mają żadnego wspomożenia, tylko się na nas oglądają a wołają: zmiłujcie się, zmiłujcie się nad nami! Tego dnia, w Zaduszki, bardzo szczodrze rozdawana była jałmużna – był zwyczaj, by tego dnia ugościć jedzeniem, nie tylko pieniędzmi, żebraków, tzw. „dziadów” siedzących przed kościołem. Tu spotykamy się z przywołanym impresyjnym opisem Dziadów u Adama Mickiewicza.
Tradycja Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego wciąż jednak ewoluowała…
Tak. Zasadnicza zmiana nastąpiła na przełomie XVIII i XIX wieku. Do tego czasu cmentarze najczęściej zlokalizowane były przy kościołach, czyli w obrębie ścisłej zabudowy miejskiej, albo w centrum wsi. Rozwój nauki spowodował, że pod koniec XVIII wieku zaczęto zdawać sobie sprawę z tego, że taka lokalizacja cmentarza stanowi zagrożenie sanitarne i epidemiologiczne. Epoka Oświecenia zaczęła więc wymuszać sytuowanie cmentarzy dalej, na ówczesnych obrzeżach. I w związku z tym (możemy podać przykładowe daty: Cmentarz Łyczakowski założono w 1784 roku, Powązkowski w 1792, Cmentarz Rakowicki w 1803) – musiała zmienić się obyczajowość Dnia Zadusznego, ponieważ ten cmentarz, na który należałoby pójść z procesją, nagle znajdował się w sporej odległości, czasem paru kilometrów od kościoła, w którym odbywała się msza. A tutaj jesień i zła pogoda, w dodatku fatalny stan ówczesnych, błotnistych dróg – powozy mieli tylko nieliczni. I w ten sposób obyczajowość stopniowo zmienia się: to już coraz częściej nie jest procesja do i po cmentarzu, ale indywidualne rodzinne odwiedziny grobów, odwiedziny odbywające się o różnych porach Dnia Zadusznego.
Czyli tak jak dzisiaj. A znicze, lampki, kwiaty?
Znakomita krakowska pamiętnikarka Maria Estreicherówna, charakteryzując Dzień Zaduszny w Krakowie w połowie XIX wieku, opisała go następująco: Ciągnęły liczne rzesze na cmentarz, i to trzeba dodać – przeważnie dla pomodlenia się na grobach swych najbliższych, a nie przez ciekawość, gdyż nie miano tyle do oglądania, co teraz. Bo obyczaj bogatego przystrajania grobów wprowadzili dopiero Niemcy, ich zaś groby były nieliczne. I tutaj jeszcze jeden cytat, tym razem z roku 1864 – zapomniany już dzisiaj literat – Jan Kanty Turski, bardzo ów nowy obyczaj przystrajania grobów krytykował: Stroimy teraz groby jak ogródki, w których nawet od złej biedy można by się napić piwa. Świecimy dużo świeczek nad grobowcami, ale też dlatego właśnie o nieboszczykach pamiętamy i myślimy tylko wtedy, kiedy jesteśmy w ogródku nad jego grobem. Poza cmentarzem duch zmarłego nie powinien zajmować, a broń Boże żeby miał się mieszać do naszego życia, grzebać niedyskretnie w naszym sumieniu, tak zamiecionym, jak ziemia koło jego grobu na cmentarzu. To bardzo ciekawa wypowiedź, bezpośrednio po upadku Powstania Styczniowego, kiedy to poległo wielu kolegów tego młodego pisarza, i myślę, że jego gorycz, z jaką się wypowiada o tym „bogatym dekorowaniu grobów”, zastępującym głębszą refleksję, która mogłaby spowodować owo „poruszenie sumienia”, płynie właśnie z żalu po upadku powstania… Ciekawe opisy obchodów Dnia Zadusznego pochodzą z dzieła Oskara Kolberga. W opublikowanym przez niego w roku 1875 tomie „Krakowskie”, Kolberg pisze: Po miastach obchód ma cechę zupełnie chrześcijańską. Rano odbywa się msza za dusze pokutujące w czyśćcu w kościele ubranym w kir, przy czym na środku kościoła stoi katafalk. Koło południa odbywa się procesja na cmentarz i druga msza, po czym następuje odwiedzanie własnych grobów. Składa się na nie wianki z nieśmiertelników i barwinku, zapala lampy i kaganki. Niemal w tym samym momencie krakowska gazeta „Czas”, relacjonując obchody Dnia Zadusznego, określa zwyczaj zapalania lampek na grobach jako „od niedawna z Zachodu przyniesiony”. Tak było w Krakowie.
A na wsi?
Tam wciąż bardzo ważnym elementem było udanie się do księdza z prośbą o wypominki, przy czym w połowie XIX wieku ustalona za nie opłata wynosiła trzy centy „za duszę”. Zamówienie wypominków całorocznych to już była duża kwota – kilka złotych reńskich. Przy czym absolutnie powszechna była wiara, że w Dzień Zaduszny dusze czyśćcowe odwiedzają swych krewnych i kumotrów, chodzą po wsi, przychodzą do kościoła na msze odprawiane również przez zmarłych księży. Żywi nie powinni wówczas wchodzić do kościoła. To była wiara na tyle silna, że w niektórych wsiach w tę noc z pierwszego na drugiego listopada kościoły pozostawiano otwarte, po to, by dusze błąkające się mogły tam wejść. Wierzono, że duchy zmarłych księży odprawiały msze dla swoich zmarłych parafian. Oczywiście wiązał się z tym jeszcze dość zabobonny lęk – żywi starali się w tę noc nie wychodzić z domu. Wiejskim obyczajem było zostawianie dla dusz jedzenia za progiem. I tutaj wracamy, jakby robiąc koło, do owego celtyckiego święta Samhain.
Rozmawiał Emil Marat
muzhp.pl
Doktor Karolina Grodziska – historyk, dyrektor Biblioteki Polskiej Akademii Umiejętności i Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. Autorka wielu publikacji dotyczących historii Krakowa oraz opracowań monograficznych o polskich nekropoliach.