W najbliższym czasie czeka rewolucja, na którą nie jesteśmy gotowi: generowanie treści unikatowych za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji. Awatary będą wypowiadały się na coraz więcej tematów, także medycznych i niestety będą też rozsiewały dezinformację. Dlatego musimy być coraz bardziej krytyczni – uważa prof. Dariusz Jemielniak, badacz dezinformacji z Akademii Leona Koźmińskiego, który razem z innymi naukowcami powołał do życia projekt MEDfake.
Czym grozi bezkrytyczna wiara w zasłyszane teorie?
Odpowiedź jest dość złożona, bo mogą z tego wyniknąć rozmaite problemy. Te krótkoterminowe sprawią, że w krótkim czasie ludzie mogą zmniejszyć swoją skłonność do szczepienia się, w szczególności szczepieniami obowiązkowymi, co, jak wiemy, powoduje dramatyczne skutki dla całego społeczeństwa. Ma to wpływ także na szczepienia dobrowolne, ponieważ gdy pojawiają się jakiekolwiek wątpliwości, ludzie przestają się szczepić np. na grypę czy na COVID-19, co przekłada się na niepotrzebne zgony. Ale ciekawsze są efekty długoterminowe – bo powoduje podważanie ładu instytucjonalnego.
Co ma pan na myśli?
Ludzie przestają wierzyć w autorytet nauki, a gdy mają problem dotyczący zdrowia, to niekoniecznie zwracają się po odpowiedź do nauki. Widać to w wielu obszarach, nie tylko wśród antyszczepionkowców, którzy są skrajną grupą, choć nie aż tak liczną, za jaką chcieliby się uważać, ale też wśród zwykłych ludzi.
Proszę tak z ręką na sercu odpowiedzieć, czy na przykład planując dietę albo uprawianie sportu zwracamy się do profesjonalisty? Niewiele osób tak robi. To pokazuje nam, że problemem bardzo często jest powszechna dostępność i wygoda uzyskania informacji. Bo czy nie łatwiej zapytać kolegi na siłowni jak ćwiczy, jakie bierze odżywki i w ten sposób czerpać wiedzę?
Na forach poświęconych wychowaniu małych dzieci matki nawzajem pytają się co zrobić, kiedy dziecko ma gorączkę lub wysypkę. Dlaczego nie zwrócą się do lekarza, mimo że medycyna już dawno znalazła odpowiedzi na te pytania i ma konkretne procedury i rozwiązania? Warto się nad tym zastanowić, bo to ma długofalowe skutki.
A więc dlaczego?
Bo mamy coraz większą nieufność do ładu instytucjonalnego i tu, niestety, musimy się uderzyć w pierś – świat nauki i świat organizacji służby zdrowia w Polsce generuje wiele problemów. Po pierwsze, trudno się dostać do lekarza i w tej sytuacji łatwiej poszukać jakiegoś rozwiązania w internecie, gdzie odpowiedzi dostajemy „od ręki”.
Drugi problem to źle rozłożone priorytety – od lekarzy w Polsce oczekuje się przede wszystkim sprawozdawczości, co oczywiście nie jest bezzasadne, ale gdy zaburzone są proporcje, sprawia to, że czas poświęcony pacjentowi, kiedy specjalista może wytłumaczyć, co mu dolega, jak działają leki, jakie są alternatywy itp. – jest zbyt krótki.
No dobrze – ale skoro na lekarza nie ma co liczyć i musimy jednak skorzystać z internetu – to w jaki sposób weryfikować wiedzę?
Nie da się tego uniknąć – wszyscy czerpiemy wiedzę z internetu i nie możemy też mówić, że to jest samo zło. Jest wiele naprawdę świetnych źródeł medycznych, np. Wikipedia – były nawet badania zamieszczanej tam wiedzy i okazało się, że ona jest bardzo dobrze opracowana, przygotowywana w dostępny sposób, aktualny i nie zawiera błędów.
Warto przestrzegać pewnych zasad, np. szukać informacji, które zawierają kontrolę redakcyjną. Takiej kontroli nie ma np. w przypadku youtuberów – oni często są kontrowersyjni, bo tylko tak mogą się wyróżnić. Często mają interes finansowy w tym, żeby głosić rzeczy sprzeczne ze stanem wiedzy – choć oczywiście są wśród nich osoby, także lekarze, którzy rzetelnie przekazują fachową wiedzę i są świetni w sposobie dotarcia, potrafią to robić na tyle dobrze, że nie muszą uciekać się do kontrowersji.
Na co powinniśmy zwracać uwagę?
Czy medium ma kontrolę redakcyjną, czy to jest źródło wiarygodne. I tak na przykład tym, które są długo na rynku, nie opłaca publikować bzdur, by nie stracić wiarygodności. Jeżeli ktoś jest w stanie czytać artykuły naukowe, to warto, ale jestem sceptyczny w namawianiu, by sięgać do Lancet czy Nature, bo większość „zwykłych” ludzi nie jest w stanie przeczytać ich ze zrozumieniem. Po drugie, łatwo dać się zwieść – wiedza naukowa istnieje w pewnym systemie, przeczytanie jednego artykułu nie wystarczy, dopiero przegląd literatury, w którym wnioski opierają się na analizie kilkunastu innych tekstów na ten temat można uznać za wiarygodny.
Zdarza się, że przysłuchując się jakiejś argumentacji wydaje nam się to sensowne. Jak nie dać się oszukać np. antyszczepionkowcom?
Warto być krytycznym i kwestionować to, co się słyszy, zastanawiać się, jak to działa, jak do tego doszło, skąd to wiadomo – bo wbrew pozorom, nawet jak coś jest opublikowane w bardzo szanowanym czasopiśmie, niekoniecznie musi od razu przesądzać o stanie wiedzy. Zdarzają się badania wykonywane na bardzo małej grupie, albo na populacji, która jest specyficzna i ograniczona. Np. mamy wiele leków kardiologicznych, które były badane wyłącznie na populacji białych i dopiero potem się zorientowaliśmy, że w populacji czarnoskórych są pewne różnice – a dokładniej, że jest np. lek, który działa tylko w tej ostatniej.
Krótko mówiąc, warto zadać sobie pytanie o metodologię badawczą – dotyczy to nie tylko badań medycznych, ale też społecznych, np. sondaży politycznych, które często, nawet w sposób niezamierzony, zawężają. W jednej z dawnych kampanii amerykańskich dzwoniono do wyborców z pytaniem o poparcie i z uzyskanych informacji wywnioskowano, że z bardzo dużym odsetkiem zwyciężą Republikanie. Tymczasem sukces odnieśli Demokraci. Dlaczego? Bo okazało się, że głosowali na nich ludzie, którzy nie mieli telefonów, a sondaż robiono tylko telefonicznie. To były lata 50-te, dziś oczywiście takiego błędu nie popełnimy, ale to uświadamia jak ważna jest metodologia.
Z drugiej strony nie trzeba być krytycznym w sposób nonsensowny. Bo gdy kilku profesorów medycyny coś powtarza, to nie mówmy: a ja jednak w to nie uwierzę. Krytyczne myślenie nie polega na tym, że krytykujemy wszystko, lecz zastanawiamy się, jak ktoś doszedł do tych wniosków i akceptujemy to, że to my możemy nie mieć racji. Możemy zmienić zdanie i dać się przekonać. Moja rada: krytyczne myślenie tak, nadmierny krytycyzm nie, plus sprawdzanie źródeł. Do mało wiarygodnych najlepiej w ogóle nie zaglądać, by nie dać sobie namieszać w głowie.
Ostatnio dużo mówi się o fake newsach. To dlatego, że coś się zmieniło?
Pogorszyło się. Pierwszy wielki wyłom to było powstanie mediów społecznościowych, znacznie poprawiła się w ostatnim czasie umiejętność automatyzacji dystrybucji informacji i wpływania na algorytmy sieci społecznościowych. Sami antyszczepionkowcy zostawiają dziesiątki milionów dolarów na propagowanie swoich informacji. Musimy liczyć się z tym, że nawet jeżeli jakaś sieć społecznościowa zwalcza z zapałem dezinformację, to zwykle jakimś trafem nie robi tego na tyle skutecznie, by całkowicie pozbawić się źródła dochodów.
To, co czeka nas w najbliższym czasie, to generowanie treści całkowicie unikatowych za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji. I to jest rewolucja, na którą, niestety, nie jesteśmy gotowi. Jesteśmy w stanie wykrywać w sieci konta, które powielają te same treści, ale teraz będziemy mieli do czynienia z kontami, które wyglądają jak ludzie, wypowiadają się jak ludzie – ale nimi nie są. I te awatary będą wypowiadały się na coraz więcej tematów i niestety będą też rozsiewały dezinformację. Dlatego musimy być coraz bardziej uważni.
Źródło informacji: PAP MediaRoom