Mówi się, że „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Polonia z Rhode Island i Massachusetts swoją postawą po tragedii, jaka wydarzyła się 8 czerwca na prowadzącej do Bostonu drodze I-95, udowodniła prawdziwość tego stwierdzenia.
Tragedia na drodze
W sobotę, 8 czerwca, około godz. 11 rano, w miasteczku Attleboro w stanie Massachusetts doszło do wypadku z udziałem polskich turystów. Bus, którym podróżowali, został uderzony przez samochód terenowy. Po zderzeniu bus koziołkował. W wyniku wypadku śmierć poniosło trzech mężczyzn, pozostali pasażerowie trafili do Rhode Island Hospital. Dzień, który zapowiadał się tak wspaniale – wycieczka, zwiedzanie – zakończył się tragicznie… Turyści pochodzili z Nowego Jorku, New Jersey (Wallington, Garfield, Lawrenceville) i Pensylwanii (Filadelfia). W Rhode Island większość z nich nie miała nikogo. Znaleźli się w obcym miejscu, bez rodziny, znajomych… Jednak gdy tylko wśród lokalnej Polonii rozeszła się wieść o wypadku i o tym, że ucierpieli w nim rodacy, spontanicznie zaczęto organizować pomoc. Dlatego ta historia, mimo że zapoczątkowało ją tak tragiczne wydarzenie, jest historią o nadziei i o tym, że warto wierzyć w ludzi – bo dobro jest w nas, trzeba tylko po nie sięgnąć.
W szpitalu w Providence przebywają jeszcze trzy osoby poszkodowane: Edyta Mastej, której mąż, Lesław Mastej, zginął w tym wypadku, Benita Nowak, która również w wypadku straciła męża – Jarosława, oraz Elżbieta Kasperska-Lewicki. Obecnie właśnie wokół pomocy tym najciężej poszkodowanym osobom oraz ich rodzinom skupia się działalność lokalnej Polonii.
Otwarte serca
– Nie znaliśmy ich wcześniej, nie wiedzieliśmy, kim oni są, wiedzieliśmy tylko, że to Polacy, którzy wybrali się na wycieczkę, a spotkała ich tragedia – mówi Zofia Cymerman, jedna z osób, które jako pierwsze zaangażowały się w pomoc. – Oni potrzebowali wsparcia, nie mieli tu nikogo. Zanim jeszcze do Edyty (Edyta Mastej – przyp. red.) przyjechała rodzina z Polski, odwiedzałam ją, czytałam jej, żeby słyszała polski język. Była nieprzytomna, ale wierzę, że słyszała, czuła, że nie jest sama. W miarę potrzeby zanosimy posiłki dla rodzin poszkodowanych, staramy się ich wspierać. Kilka dni temu były urodziny pani Benity (Benita Nowak – przyp. red.), przyjechaliśmy więc do szpitala z tortem, kwiatami, zaśpiewaliśmy „Sto lat”. Medycznymi sprawami zajmują się lekarze, a my dbamy, żeby nie byli sami, żeby wiedzieli, że mogą na nas liczyć. Bo jak można inaczej? – relacjonuje pani Zofia, zapewniając, że będą to robić tak długo, jak pomoc będzie potrzebna.
– Codziennie, jadąc i wracając z pracy, przejeżdżam przez ten zjazd, gdzie doszło do wypadku – mówi jeden z Polaków zaangażowany w pomoc poszkodowanym. – Na początku nie wiedzieliśmy, co możemy zrobić, jak pomóc, zaczęliśmy więc dzwonić do siebie, zobaczyłem na gofundme.com informację o zbiórce dla jednej z poszkodowanych rodzin, nawiązałem z nimi kontakt, pojechaliśmy do szpitala – opowiada. – Staram się pomagać, jak mogę, ale w pomoc jest zaangażowanych bardzo dużo osób, wszyscy staramy się pomóc. Każdy serce oddaje, a imiona i nazwiska nie są istotne w tej sprawie – dodaje, prosząc o anonimowość.
– Trzeba ludziom pomagać. Jeśli my, Polacy, nie pomożemy Polakom, to kto ma to zrobić? – pyta retorycznie w rozmowie z „Białym Orłem” Krystyna Golenia, która wraz z mężem przyjęła pod swój dach rodzinę Edyty Mastej: córkę Ewelinę, siostrę Karolinę i ojca Wiesława, którzy przyjechali z Polski. Otworzyć dom dla obcych ludzi, z którymi jedyną wspólną rzeczą jest polskie pochodzenie – dla jednych wydaje się to niewiarygodne, ale dla pani Krystyny jest to oczywiste. – Już wcześniej zdarzało nam się gościć osoby, które przyjeżdżały do Stanów Zjednoczonych np. po wylosowaniu zielonej karty. Dawaliśmy im dom, zanim znaleźli sobie pracę, własne lokum. Tym bardziej w obliczu takiej tragedii nie wyobrażałam sobie, że możemy postąpić inaczej – mówi. Pani Krystyna zdaje sobie sprawę, że Edytę Mastej czeka długa rehabilitacja – lekarze szacują, że dopiero 12 tygodni po przebytej operacji można będzie zacząć naukę chodzenia, a cały proces leczenia może trwać nawet rok– ale zapewnia, że bliscy pani Edyty mogą zostać u niej tak długo, jak będzie potrzeba. – Drzwi naszego domu są dla nich zawsze otwarte – podkreśla.
Apel o pomoc
Jedną z osób, które bardzo zaangażowały się w pomoc, jest też Izabella Whiting. – Jestem bardzo dumna, że jestem członkiem tutejszego środowiska, gdzie zawsze wszyscy starają się pomagać jeden drugiemu. Tym razem też udało nam się spontanicznie zorganizować i tak dzielimy się dobrym słowem i ciepłym sercem z rodakami, których spotkała tak straszna tragedia na naszym terenie. Tutejsza Polonia stanęła na wysokości zadania. Teraz zwracamy się z prośbą do Polonii w całej Ameryce o pomoc finansową dla wszystkich rodzin, dotkniętych tą tragedią. Prosimy o wpłaty za pośrednictwem zbiórek na GoFundMe, każda donacja się liczy, oraz za otoczenie poszkodowanych modlitwą – mówi pani Iza.
O wsparcie zarówno modlitewne, jak i finansowe zatroszczył się ks. Dariusz Jończyk, proboszcz polskich parafii św. Józefa w Central Falls, RI oraz św. Stanisława Kostki w Woonsocket, RI. W niedzielę, 30 czerwca, po mszach świętych została zorganizowana zbiórka na rzecz poszkodowanych i ich rodzin, w której udało się zebrać ponad 3 tysiące dolarów. Kolejna akcja zaplanowana jest na 18 sierpnia – podczas Dnia Polskiego w Sanktuarium Maryjnym La Salette w Attleboro, MA odbędzie się aukcja, z której dochód przeznaczony zostanie również na wsparcie poszkodowanych w wypadku.
– Staramy się tym ludziom pomóc w miarę naszych możliwości. Kiedy tylko dowiedzieliśmy się, że w szpitalu w Providence przebywają poszkodowani, którzy ucierpieli w wypadku na autostradzie I-95 w drodze do Bostonu, zaczęliśmy reagować. Przede wszystkim odwiedziłem tych, którzy byli w szpitalu, udzieliłem im sakramentów świętych, porozmawiałem z tymi, którzy byli w stanie rozmawiać… Również moi parafianie nawiązali z nimi kontakt. Bardzo aktywnie do pomocy włączyła się pani Izabella Whiting, która wraz z Antonim Tereszkiewiczem na moją prośbę nadzorowali zbiórkę pieniędzy, państwo Golenia udostępnili swój dom dla rodziny pani Edyty Mastej, ale również inni parafianie regularnie odwiedzają tych, którzy są jeszcze w szpitalu, przynoszą obiady, organizują transport dla rodzin, wspierają modlitwą i dobrym słowem… Jestem z nich bardzo dumny, pokazują piękną chrześcijańską postawę – mówi ks. Dariusz. – Jestem bardzo mile zaskoczony, że tak wiele osób pozytywnie odpowiedziało na apel o pomoc, że starają się pomagać osobom, z którymi ich nie wiąże nic, oprócz pochodzenia. Dla mnie to bardzo budujące, że Polacy potrafią się wspierać w taki sposób – dodaje duchowny.
Apeluje również o donację rzeczy, które mają jakąkolwiek wartość, na sierpniową aukcję. – Te rodziny bardzo potrzebują pomocy finansowej. Sprowadzenie zwłok do Polski w przypadku rodzin Mastej i Nowak, przeloty członków rodziny do i z USA, rehabilitacja – to są wszystko ogromne koszty. Ale potrzebne jest im też wsparcie duchowe, modlitwa o uzdrowienie. Trudno sobie wyobrazić, przez co przechodzą osoby poszkodowane w wypadku, ich bliscy… Ewelina (córka Edyty Mastej – przyp. red.) to przecież młoda dziewczyna, która straciła ojca, a jej mama jest w bardzo ciężkim stanie, podobnie córka pani Benity – również straciła ojca, również ma mamę w szpitalu… Dlatego gorąco apeluję o wsparcie finansowe dla nich i o otoczenie ich modlitwą – kończy ks. Jończyk
* * *
„Straciliśmy Leszka, ale Edytki nie oddamy” – zbiórka dla rodziny Mastej
– Mój tata zginął w wypadku 8 czerwca, a moja mama jest w stanie ciężkim w szpitalu. Przeszła kilka poważnych operacji. W tej chwili nie wiemy jeszcze, w jakim stanie jest jej mózg. Reaguje mimiką twarzy na nasze głosy… – mówi Ewelina, córka Lesława i Edyty Mastej. Ma zaledwie 21 lat, a już dotknęła ją tragedia, z jaką ciężko poradzić byłoby sobie wielu starszym od niej osobom – straciła ojca, a stan jej mamy nadal, ponad miesiąc po wypadku, jest bardzo ciężki…
– Wiemy, że Edytka nas słyszy, że czuje naszą obecność. Widzimy postępy – zaczęła ściskać naszą dłoń, mrugać oczami, pojawia się uśmiech – dodaje Karolina Więcek Krzysiek, siostra Edyty. – Jeszcze długa droga przed nami, ale cieszymy się z każdego gestu Edytki – miała trzy wylewy do mózgu, każdy jej drobny gest jest dla nas ogromnym sukcesem, każdy gest daje nam nadzieję – mówi. – Ostatnio poruszyła palcem u stopy. Drobiazg, ale dla nas to znaczy, że operacja się udała, że jest szansa, że będzie kiedyś chodzić, choć lekarze uprzedzają, że czeka nas długa rehabilitacja – uzupełnia Ewelina.
– Pielęgniarki są bardzo miłe, odpowiadają na każde nasze pytanie, cierpliwie wszystko tłumaczą. Cały personel medyczny jest bardzo pomocy – mówi pani Karolina.
– Moja silna dziewczynka. Ona już tak wiele przeszła, a jeszcze czekają ją kolejne zabiegi. Ale mamy cały czas nadzieję, że wszystko się dla nas z Edytką dobrze skończy – zabiera głos pan Wiesław Więcek, ojciec pani Edyty.
Wszyscy troje podkreślają, że są bardzo wdzięczni za pomoc, jaką okazuje im lokalna Polonia. – Bardzo dużo osób nam tutaj pomaga. Dziękujemy za każdy gest wsparcia, za modlitwę, która jest teraz dla nas bardzo ważna – mówi córka pani Edyty. – Ludzie dobrej woli nam bardzo pomagają. Jeszcze zanim mogliśmy przyjechać, gdy byliśmy w Polsce, jedna pani przychodziła do szpitala i łączyła się z nami na video, żebyśmy mogli Edytkę zobaczyć, do niej mówić – dodaje pan Wiesław. – W tym całym nieszczęściu spotkaliśmy naprawdę mnóstwo cudownych, dobrych ludzi, którzy nam pomagają. Zapewniają nam nocleg, transport do szpitala, do kościoła, żebyśmy mogli się pomodlić, przynoszą do szpitala jedzenie, całe obiady – co też jest bardzo ważne, bo nam trudno byłoby nawet o tym myśleć w takich chwilach – tłumaczy pani Karolina.
W połowie lipca Ewelina poleciała do Polski, aby pochować prochy ojca. Po pogrzebie wraca do Stanów, by być przy mamie, którą czeka bardzo długa rehabilitacja – lekarze prognozują, że od pół roku do roku.
– Ona musi z tego wyjść, musi być silna – dla nas. A my musimy być silni dla niej. To nas trzyma przy życiu. To cierpienie, które ona przechodzi, my przechodzimy razem z nią – mówi pan Wiesław, który jednak nie traci nadziei, że jego córka wróci do zdrowia. – Potrzebujemy modlitwy i wsparcia, żeby być silnym dla Edyty. Czujemy tę dobrą energię, która płynie do nas od ludzi i staramy się przekazać ją Edytce. Straciliśmy Leszka, ale Edytki nie oddamy – mówi pani Karolina, a w jej głosie pobrzmiewa determinacja. – Tacie już nie pomożemy, ale walczymy o mamę – kończy Ewelina.
Osoby, które chciałyby wesprzeć Edytę Mastej i jej bliskich, proszone są o wpłaty za pośrednictwem strony: https://www.gofundme.com/treatment-for-edyta-and-bring-leszek-body-back
* * *
„W tym nieszczęściu spotkaliśmy na swojej drodze anioły” – zbiórka dla rodziny Nowak
– Mój tata zginął w tym wypadku. Mama miała dwie poważne operacje, jedna z nich trwała 6 godzin. Miała dwa wylewy w mózgu. Wiem, że długa droga przed nami. Nie wiem, ile mama jeszcze zostanie w szpitalu – mówi Martyna Nowak. W wypadku straciła ojca – Jarosław Nowak jest jedną z trzech śmiertelnych ofiar wypadku, natomiast jej mama, Benita, wciąż przebywa w szpitalu w Providence, RI.
– Mój tato tu pracował. Mama przyleciała do niego na miesiąc, w lipcu miała wrócić do Polski, a do taty miałam przylecieć ja z bratem, Piotrkiem. To miały być najlepsze wakacje naszego życia… Mój brat nie widział taty przez 3 lata, teraz mieli się spotkać… i już nigdy go nie zobaczy – pani Martynie łamie się głos. Cały czas towarzyszy swojej mamie w szpitalu, nocuje na łóżku polowym.
– Teraz najważniejsza jest dla nas mama, musimy być dla niej wsparciem. Cieszę się, że mama jest w stanie stabilnym, że pomału wraca do siebie. Ale jej stan nadal jest ciężki, w dodatku nie zna angielskiego, bardzo się niepokoi, gdy nie ma mnie przy niej – mówi. Martyna Nowak pracuje w Polsce jako położna, więc wkrótce musi wracać do kraju, w zamian do Ameryki przyleci jej brat, który na razie został w Polsce z babcią i ciocią. – Ma tylko 18 lat, pierwszy raz będzie leciał samolotem, martwię się o niego – mówi, dodając, że ma nadzieję, że podobnie jak jej również jej bratu lokalna Polonia okaże wsparcie.
– W szpitalu są cudowni ludzie, jestem wdzięczna personelowi, że mogę być tutaj w szpitalu cały czas. Tak samo wspaniała jest cała Polonia, która nas odwiedza, wspiera. Pani Ala (Alicja Leja – przyp. red.) ostatnio zorganizowała mini-piknik w naszym pokoju, były gołąbki, naleśniki, cały czas nam wszyscy bardzo pomagają. Nie spodziewałam się takiej pomocy ze strony obcych ludzi, którzy nic o nas nie wiedzą, a są nam tak bliscy w tym momencie. W tym nieszczęściu spotkaliśmy na swojej drodze anioły. Gdyby nie oni, nie wiem, jak byśmy się tutaj odnaleźli – kończy.
Osoby, które chciałyby wesprzeć Benitę Nowak i jej bliskich, proszone są o wpłaty za pośrednictwem strony: https://www.gofundme.com/help-is-desperately-needed-for-the-nowak-family
* * *
„Muszę walczyć dla siebie i dla żony” – Elżbieta Kasperska Lewicki i Mariusz Lewicki
Mariusz Lewicki wraz z żoną Elżbietą Kasperską-Lewicki na co dzień mieszkają w Wallington, NJ. Na wycieczkę do Bostonu żonę namówił pan Mariusz, który już kilkakrotnie wcześniej był w tym mieście i chciał, by zobaczyła je również małżonka. Program wycieczki był atrakcyjny, nic nie zapowiadało, że wydarzy się tragedia…
– W pewnym momencie bus, którym jechaliśmy, został uderzony przez inne auto, to były sekundy. Samochód koziołkował. Ja wypadłem na trawę. Kiedy się ocknąłem, zobaczyłem ciała rozrzucone na asfalcie… – pan Mariusz zawiesza głos, a widok, o którym opowiada, zapewne jeszcze długo pozostanie w jego pamięci. – Pobiegłem najpierw szukać żony, próbowałem sprawdzić, czy mogę jakoś pomóc pozostałym uczestnikom wycieczki. Starałem się poszukać ich dowodów tożsamości, przekazać jakieś informacje służbom – policji, straży, ratownikom medycznym, którzy pojawili się na miejscu, ale było to trudne, bo jako uczestnicy wycieczki nie znaliśmy się wcześniej – relacjonuje. – Drugi bus, którym jechali pozostali uczestnicy tej samej wycieczki, zatrzymał się po drugiej strony autostrady. Widziałem, jak pani pilot wycieczki rozmawia z kimś przez telefon – opowiada. Mariusz Lewicki, mimo upadku na trawę, też mocno ucierpiał w wypadku. – Miałem złamanych kilka żeber, całą prawą stronę ciała poobijaną, wstrząs mózgu… Mam wszczepiony rozrusznik serca, a żebro miałem złamane zaledwie kilka centymetrów od urządzenia. 2-3 cm wyżej i byśmy dzisiaj nie rozmawiali… Ale teraz przede wszystkim troszczę się o żonę, swoimi obrażeniami zajmę się później. Żona ma tylko mnie, a ja mam tylko ją, więc zaciskam zęby i wiem, że muszę dać radę – mówi. Stan pani Elżbiety jest stabilny, ale nie pozwala jeszcze na przewiezienie do New Jersey, więc pan Mariusz na razie regularnie kursuje między Wallington, NJ a Providence, RI.
– Cieszymy się, że lokalna Polonia otoczyła nas opieką. Na początku czuliśmy się pozostawieni samym sobie, gdyby nie lokalna Polonia, to naprawdę byłoby nam bardzo ciężko. Mam żal, że nie skontaktował się z nami nikt ze strony organizatora wycieczki. Jeśli chodzi o pomoc konsularną, to telefonicznie skontaktowała się z nami pani Małgorzata Rojek z konsulatu generalnego w Nowym Jorku, wkrótce pojawił się też w szpitalu konsul z Bostonu, pan Marek Leśniewski-Laas. Ale jednak najbardziej mogliśmy liczyć na pomoc Polonii, pomagają nam ks. Dariusz i ks. Marek (ks. Marek Kupka, proboszcz parafii św. Wojciecha w Providence, RI – przyp. red.), lokalna Polonia otoczyła nas opieką duchową i poniekąd też finansową – przynoszą nam do szpitala jedzenie, dobre słowo. Codziennie ktoś jest, dzielą z nami smutki i żale. Polonia w Rhode Island zareagowała od razu, jak tylko się dowiedzieli o wypadku, wiele już pomogli i nadal pomagają i do końca życia im tego nie zapomnę – twierdzi pan Mariusz
– Po takim przeżyciu docenia się to, że życie jednak jest piękne. Wszystkie inne rzeczy odchodzą na bok. Dostałem dar od Boga, że przeżyłem, więc teraz muszę walczyć, nie tylko dla siebie, ale i dla żony – kończy.
Sytuacja Elżbiety Kasperskiej-Lewickiej i Mariusza Lewickiego jest ciężka, bo pan Mariusz już wcześniej miał problemy ze zdrowiem – ma wszczepiony rozrusznik serca, zdiagnozowano u niego też chorobę genetyczną, ze względu na którą do końca życia co dwa tygodnie musi przyjmować kroplówkę. Z tego względu ostatnio nie pracował, nadal czeka na decyzję w sprawie przyznania renty, a utrzymanie domu spoczywało na barkach żony.
Osoby, które chciałyby im pomóc w jakiś sposób, proszone są o bezpośredni kontakt telefoniczny z panem Mariuszem: 862-264-7355.