Tadeusz „Ted” Woźniak to nie tylko znany polonijny biznesmen, ale także skarbnica wiedzy o nowojorskiej Polonii, o Greenpoincie, z którym związany jest od dzieciństwa i gdzie postanowił spełniać się zawodowo zakładając własny biznes.
– Miałem 7 lat, kiedy wraz z rodzicami przeprowadziliśmy się na Greenpoint – wspomina Ted. – Nie była to ani dobra, ani zła dzielnica. Dochodziło do bójek czy rabunków, tak jak wszędzie w Nowym Jorku, ale ja czułem się tu bezpiecznie. Panowały też dobrosąsiedzkie stosunki. W tamtym czasie, czyli w latach 60. i 70., nie mieszkało tu zbyt wielu Polaków-emigrantów, ale raczej Amerykanów polskiego pochodzenia, potomków emigracji powojennej. Przeważali Hiszpanie, Irlandczycy i Niemcy.
Ted od młodości miał w sobie ducha działacza-społecznika. Swoją edukację rozpoczął w szkole parafialnej im. świętych Cyryla i Metodego. Za świetne wyniki w nauce i działalność społeczną w 1973 roku otrzymał swoją pierwszą nagrodę od ówczesnego prokuratora okręgowego Brooklynu – Eugena Golda. Nagród i wyróżnień w swoim życiu otrzymał jeszcze wiele, w tym w 2009 roku Złoty Krzyż Zasługi – polskie cywilne odznaczenie państwowe. Zawsze był zaskoczony nominacjami, bo jak sam twierdzi: „Robię to co robię, bo chcę to robić, a nie dla nagrody”.
Greenpoint – jego miejsce na ziemi
Tak więc to nie chęć nagród czy odznaczeń kierowała Tadeuszem. Taki po prostu już jest. Działał na rzecz szkoły, sportu, kościoła, dzielnicy, w której mieszkał. A Greenpoint to jego miejsce na ziemi. Obserwuje uważnie jak się zmienia i wie, że zmiany są nieuniknione. Jednak z sentymentem wspomina minione już czasy.
Dzielnica diametralnie zaczęła się zmieniać po roku 1981, kiedy to napłynęła solidarnościowa fala emigracji z Polski. W Nowym Jorku nowo przybyli osiedlali się właśnie na Greenpoincie. Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nowe, polonijne biznesy – agencje, sklepy, bary, restauracje. Narodziła się „Little Poland”.
Z czasem ludzie się ze sobą zaprzyjaźniali, sąsiad znał sąsiada, po pracy wychodzili przed domy na pogaduszki.
– Pamiętam jak mój tatuś zawsze po pracy kąpał się, jadł obiad i wychodził na spotkanie z sąsiadami. Na swojej ulicy każdy znał każdego, nie martwiono się o dzieci, bo zawsze ktoś dorosły miał na nie oko – wspomina Tadeusz.
– Żal mi pewnych tradycji, do których dzisiejsi młodzi ludzie już się aż tak nie przywiązują – mówi. – Kiedyś rodziny całymi generacjami mieszkały w jednym domu. Dzieci przejmowały go po rodzicach, a potem oddawali swoim dzieciom. Miało się też swoje ulubione miejsca. Dla mojej rodziny to była, niestety już zamknięta, sala bankietowa Polonaise Terrace. Zarówno moja starsza siostra, jak i ja, tam właśnie organizowaliśmy nasze wesela. Tam też świętowaliśmy urodziny i chrzciny naszych dzieci. Ludzie jakoś bardziej trzymali się dzielnicy, tu chcieli żyć i budować swoje wspomnienia. Współcześni młodzi już nie mają tak silnych potrzeb tworzenia więzów z dzielnicą – wspomina.
Zmiany, jakie zaszły na Greenpoincie, z jednej strony pana Woźniaka cieszą, a z drugiej martwią.
– Jak tylko wartość Greenpointu poszła w górę (po zmianie ze strefy przemysłowej na strefę mieszkalną – przyp. autorka), mieszkańcy, w większości Polacy, zaczęli sprzedawać domy i zamykać swoje firmy. Nie dziwi mnie to, bo jeżeli ktoś kupił dom za 10, 20 czy 30 tysięcy dolarów, a zaoferowano mu milion czy więcej, to stwierdził, że opłaca mu się sprzedać i wrócić do Polski, albo przeprowadzić się w jakieś inne, spokojniejsze niż Nowy Jork miejsce – opowiada.
– Naszych ludzi jest coraz mniej. Pojawili się nowi mieszkańcy, w tym mnóstwo młodych. Mają swoją własną tożsamość. Zauważyłem, że młodsze pokolenie, nie jest tak przyjazne i zaangażowane w społeczność jak było nasze – dodaje z westchnieniem.
Firma działa bez zarzutu
Zmiany zachodzące w dzielnicy, w mieście czy na świecie, ba, nawet pandemia, nie mają wielkiego wpływu na działalność biznesową Tadeusza. Bo podatki trzeba płacić bez względu na okoliczności. Ted radzi, aby do rozliczeń znaleźć kompetentnego księgowego, który będzie robił to, co najlepsze dla klienta.
– Biznes działa bez zarzutu i nie przynosi strat – mówi pan Woźniak.
Firmę rozliczeniowo-księgową A&W Tax Service Associates LTD., obsługującą firmy i osoby indywidualne, Ted otworzył 26 lat temu ze wspólnikiem Gregorym Austinem.
– Wtedy przynajmniej 80% naszych klientów stanowili Polacy, którzy wciąż się u nas rozliczają, chociaż jest ich już dużo mniej, ale pojawia się coraz więcej Amerykanów – mówi.
Co się jednak zmieniło, to to, że wspólnik odszedł na emeryturę.
– Mam więcej pracy z tego powodu, ale pomagają mi moje dwie prawe ręce – mówi Ted ze śmiechem. – Jedna to moja ukochana żona, która pracuje ze mną od początku istnienia firmy. Zatrudniłem także młodego człowieka, Kacpra Grabińskiego, któremu przekazuję wiedzę i mam nadzieję, że pewnego dnia będzie gotowy, aby przejąć ten biznes, a ja pójdę na emeryturę. Chociaż ja chyba nigdy nie pójdę na emeryturę, a przynajmniej nie przez najbliższych kilka lat – dodaje.
Dobra i silna relacja
Swoją pochodzącą z rosyjskiego Sankt Petersburga żonę, Elenę, poznał 28 lat temu. Zaiskrzyło między nimi i postanowili iść razem przez życie zarówno prywatnie, jak i zawodowo.
– Ludzie nas pytają, jak ze sobą wytrzymujemy w pracy i w domu, nie skacząc sobie do oczu. A my przede wszystkim bardzo się kochamy. I rozumiemy, że nasza praca to nasz biznes i musimy o niego dbać. Zdarza się, że mamy odmienne zdania, co do tego jak firma ma działać, ale zawsze jesteśmy w stanie wypracować kompromis, bo chcemy odnosić sukcesy w tym, co robimy. Elena ma świetną intuicję i chociaż nie zawsze się zgadzamy, to najczęściej właśnie ona ma rację. Ciężko pracuje i jest bardzo zaangażowana w rozwój działalności. W sezonie podatkowym pracujemy po 12-13 godzin, ale niedziele zawsze spędzamy w domu z rodziną. To jest ważny dla nas dzień – opowiada Ted.
Małżonkowie bezgranicznie sobie ufają, znają siebie i swoje potrzeby. Dlatego nie mają problemu, aby spędzać czas osobno.
– Mamy wspólne grono przyjaciół, ale mamy też swoich osobnych znajomych. Ja na przykład raz w roku wyjeżdżam gdzieś na kilka dni z moim najlepszym przyjacielem. Chcemy się zrelaksować, pogadać o dawnych czasach, napić się piwa. Z kolei moja żona ma wiele koleżanek, z którymi dzieli swoje kobiece sprawy i najchętniej rozmawiają po rosyjsku, więc do niczego w tym towarzystwie nie jestem potrzebny, tym bardziej, że nie znam rosyjskiego – wyjaśnia Tadeusz.
Jako że nie samą pracą człowiek żyje, Elena i Tadeusz planują co roku wspólne, rodzinne wakacje. Mają dwoje dzieci – 32-letniego Eugena i 21-letnią Julię.
– Bardzo ważny jest dla nas czas spędzony z dziećmi. Podczas wspólnych wyjazdów budują się nie tylko więzi, ale i tworzą wspomnienia – mówi Tadeusz.
Przed pandemią wspólnie zwiedzali Tajlandię. Byli też razem w Rosji, bo Tadeusz chciał poznać kraj żony.
– Sankt Petersburg mnie oczarował. To miasto, w którym można zobaczyć kawał historii. Moja żona wciąż ma tam wiele koleżanek z dzieciństwa – wspomina.
Pasja do sportu
Tadeusz i Elena są bardzo dumni z dzieci, które już obrały swoją drogę życiową. Eugene, który skończył Polytechnic Institute z tytułem inżyniera, podobnie jak tata przed laty, stwierdził, że to nie dla niego, bo jego pasją jest aktorstwo. Wyjechał więc do Kalifornii spełniać swoje marzenia.
– Doskonale go rozumiem, bo i ja zacząłem studia na tej samej uczelni, ale zupełnie tego nie czułem. Moja mama mi wtedy powiedziała, że ona zawsze mnie widziała w swoim własnym biznesie i po pierwszym roku zmieniłem kierunek na księgowość na nowojorskim miejskim uniwersytecie. Jeżeli chodzi o mojego syna, to już udało mu się wystąpić w kilku odcinkach popularnych seriali jak „NCIS” czy „Never Have I Ever”. Teraz zajął się też produkcją, ale nie zdradzę nic więcej, żeby nie zapeszyć. W każdym razie konsekwentnie dąży do swojego celu – opowiada Tadeusz.
Z kolei Julia uczy się pielęgniarstwa i wciąż mieszka z rodzicami.
Zarówno córka, jak i syn, odziedziczyli po tacie pasję do sportu. Eugene trenował hokej, a Julia pokochała bycie cheerleaderką i w szkole średniej nawet została kapitanem drużyny, która zdobyła mistrzostwo w swojej grupie wiekowej.
Jednak nie są to dyscypliny, które uprawiał Tadeusz. W wieku 14 lat zafascynował się karate.
– Spodobała mi się filozofia tego sportu i dyscyplina, którą trzeba było trzymać – opowiada.
To zaowocowało nie tylko zdobyciem czarnego pasa, ale także założeniem na przełomie lat 70. i 80. dwóch szkółek karate na Greenpoincie, w których młodzi ludzie uczyli się odpowiedzialności i dyscypliny.
– Sam już niestety nie trenuję karate, bo nie pozwala mi na to wiek, ale dla zachowania formy uprawiam kung fu, nie jest tak obciążające dla kości – mówi.
Zaangażowany w życie społeczności
Oprócz działalności zawodowej i życia rodzinnego Ted Woźniak wspiera różne organizacje i kluby polonijne. Służy pomocą i radą wszystkim, którzy się do niego zwracają. Zawsze był mocno zaangażowany w życie społeczności Greenpointu i starał się budować pomost pomiędzy przybyłymi Polakami a Amerykanami polskiego pochodzenia. Był członkiem kilku lokalnych organizacji. Był także wiceprezesem Greenpoint Little League i dzięki niemu zostały odnowione boiska baseballowe.
Pan Woźniak wciąż jest aktywnym członkiem jednej z najstarszych polonijnych organizacji, którą jest Pulaski Association of Professional and Business Men. W jej szeregi wstąpił w 1992 roku.
– Byłem wówczas najmłodszych członkiem. W organizacji nie było wtedy Polaków, ale głównie Amerykanie polskiego pochodzenia. Pomagaliśmy Polakom, którzy żyli tutaj, i jak mieliśmy szansę, to i Polakom w Polsce. Pomoc Polsce do końca lat 80. była trudna, bo pamiętajmy, że tam panowała komuna. Nie było tak jak dzisiaj kontaktów ani z krajem, ani z konsulatem, w którym Polonia nie była wówczas mile widziana. Dlatego też nasza pomoc była głównie lokalna – na Brooklynie, Bayridge, Greenpoincie, Maspeth, Ridgewood, trochę w New Jersey – wspomina.
Tadeusz był świadkiem zmian zachodzących w organizacji. Starzejący się członkowie odchodzili na emerytury, inni niestety umierali.
– Ale wtedy też nastąpiło, jeśli tak można powiedzieć, odrodzenie, bo w latach 90. organizacja zaczęła przyjmować w swojej szeregi emigrantów przybyłych z Polski. Początkowo były z tym problemy, bo wielu z naszych członków nie mówiło po polsku – byli już drugim, a nawet trzecim pokoleniem, a ci nowi z kolei, nie mówili jeszcze po angielsku – opowiada.
Według Tadeusza nie tylko język okazał się problemem, bo także ścieranie się nowego i starego myślenia. Młodzi chcieli wprowadzać zmiany, na które wieloletni działacze nie zawsze chcieli się zgodzić. Ale krok po kroku udało się osiągać porozumienia. Organizacja się rozrastała i umacniała.
Pokoleniowe nieporozumienia
– Dziś Pulaski Association jest silnym zrzeszeniem, mamy w swoich szeregach mądrych i młodych ludzi. Odnoszą sukcesy, mają pieniądze i chęć działania. Dzięki temu organizacja może się rozwijać i mam nadzieję, że będzie istnieć jeszcze przynajmniej przez kolejnych 50 lat. Młodzi mają wizje i rwą się do przodu, ale powinni słuchać rad starszych, którzy więcej przeżyli i doświadczyli. Ta kombinacja, doświadczenia starszych i chęci młodych, daje organizacji to, czego potrzebuje, żeby iść do przodu – mówi Tadeusz.
Temu długoletniemu działaczowi zależy na umacnianiu się Pulaski Association tym bardziej, że przez ostatnie 10-15 lat wiele polonijnych organizacji przestało istnieć. Według Teda największym problem było to, że starsi członkowie nie chcieli uczyć młodych. Oni sami odnosili sukcesy, wiedli szczęśliwe życie, ale niczego nie chcieli przekazać młodszym, których z kolei nie interesowało angażowanie się w życie organizacji.
– Starszym pokoleniom jest trudno zrozumieć dzisiejszy styl życia. Kiedyś spotkania aktywistów były formą także spotkań towarzyskich. Ludzie rozmawiali twarzą w twarz, mogli sobie podać ręce. Dziś młodzi siedzą głównie w internecie i żyją w wirtualnej rzeczywistości, mają swoje media społecznościowe i komunikatory. Coraz rzadziej ze sobą rozmawiają, a to według mnie nie jest dobre. Ludzie powinni ze sobą rozmawiać. Jeżeli masz problem to przyjdź i mi o nim powiedz, a nie skarż się na Facebooku siedząc przed komputerem – twierdzi.
To ciągłe myślenie o ludziach, pomoc potrzebującym, nieprzerwana praca zarówno zawodowa jak i społeczna wpłynęły w 2015 roku na decyzję zarządu Pulaski Association i uhonorowano Teda Woźniaka zaszczytnym tytułem Człowieka Roku.
– Zapytałem wtedy ludzi, którzy mnie wybrali, czy nie mają kogoś innego, kogo by chcieli uhonorować, ale przyjąłem ten tytuł z radością – mówi, dodając z uśmiechem: „Nagrody, które w życiu otrzymałem, uświadomiły mi, że bez względu na to, co robisz, zawsze ktoś patrzy”.
Nie ma jednak zamiaru zmieniać niczego i dopóki mu starczy sił ma zamiar pracować i pomagać, tak jak to robi przez całe życie.
Iwona Hejmej
A & W Tax Services Associates
Tadeusz Wozniak
125 Nassau Ave., Brooklyn, NY 11222
Tel. 718-349-1026