Spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego, premiera Węgier Viktora Orbana i przewodniczącego włoskiej Ligi Matteo Salviniego wywołało lawinę komentarzy. Z jednej strony słychać głosy, że nowa konserwatywna frakcja w Parlamencie Europejskim nie ma większych szans na powodzenie, z drugiej jednak europejski medialno-polityczny establishment jeszcze przed ich spotkaniem rozpętał nagonkę, która miała na celu ośmieszenie pomysłu, do czego najczęściej używano słowa „nacjonaliści”.
Tymczasem, jeśli spojrzymy na obecny kształt Parlamentu Europejskiego, zdecydowanie dominują w nim socjaliści, liberałowie, zieloni i chadecy. W 705-osobowym parlamencie te 4 grupy mają dziś prawie 500 swoich europosłów, co sprowadza konserwatystów do roli kontestującej opozycji. I choć koalicja socjalistów, liberałów, zielonych i chadeków nie jest formalna i czasami grupy te nie głosują tak samo, to w praktyce łączy ich jedna idee fixe – federalizacja Unii Europejskiej, czyli przekazywanie w ręce Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego i Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej jak najwięcej kompetencji kosztem rządów i sądów państw członkowskich.
Taki podział od 2009 roku sztywno i dość precyzyjnie wyznacza obowiązujący traktat lizboński, ale – co najlepiej pokazuje przykład Polski – Bruksela chce dziś decydować niemal o wszystkim. W praktyce oznacza to polityczny kurs omijania nie tylko traktatu, ale też konstytucji członków Unii, które w zdecydowanej większości podkreślają swoją nadrzędność wobec wszystkich umów międzynarodowych, a taką właśnie jest traktat lizboński. Dobrze wiedzą już o tym Węgrzy i Polacy, a wkrótce mogą się o tym przekonać inne narody, bo właśnie po to unijny establishment domaga się powiązania wypłat z nowego unijnego budżetu z tzw. praworządnością.
A przeciwni takim rozwiązaniom, które de facto odbierają olbrzymią część suwerenności państwom członkowskim, są nie tylko przywódcy Węgier i Polski, ale także wielu wpływowych w swoich krajach polityków, jak choćby Salvini czy liderzy będącej na fali hiszpańskiej partii Vox. Zainteresowanych powstrzymaniem Unii przed federalizacją jest zresztą nie tylko wielu polityków, ale przede wszystkim miliony Europejczyków, zwłaszcza tych, których poglądy i interesy nie są w Brukseli dostatecznie reprezentowane.
I właśnie z tego punktu widzenia stworzenie nowej frakcji w Parlamencie Europejskim przez Morawieckiego, Orbana i Salviniego jest uzasadnione. To może być mocny rdzeń nowego ruchu politycznego, który scali nie tylko zwolenników Europy ojczyzn, ale też przeciwników superpaństwa ze stolicą w Brukseli. Im bardziej unijne elity będą bezczelne w podporządkowywaniu sobie europejskich stolic, tym szerszy i mocniejszy stawać się będzie europejski konserwatywny ruch antyfederacyjny.
A faktyczną stawką w tej grze jest to, czy Polacy, Słowacy czy Hiszpanie sami będą wybierać co kilka lat ludzi, którzy nimi rządzą, czy też faktyczną władzę będą sprawować wybierani w zagmatwanym, niejasnym i niedemokratycznym procesie komisarze. Narody Europy środkowo-wschodniej dokładnie pamiętają z niedalekiej przeszłości na czym polega taka „integracja”.
Arkadiusz Rogowski