wtorek, 26 listopada, 2024
Strona głównaDziałySylwetki„Gazeta to moja pasja”

„Gazeta to moja pasja”

Rozmowa z Darkiem Barcikowskim – współzałożycielem wydawnictwa White Eagle Media i wydawcą „Białego Orła”.

Wydawca „Białego Orła” Darek Barcikowski na gali z okazji 20-lecia wydawnictwa. Fot. Marcin Żurawicz

Jesteśmy świeżo po balu jubileuszowym 20-lecia gazety „Biały Orzeł”. Jakie wrażenia po imprezie?

Jesteśmy zadowoleni zarówno z przebiegu imprezy, jak i z faktu, że tyle osób chciało z nami wspólnie celebrować 20-lecie „Białego Orła” i nasz sukces. Mamy bardzo pozytywny odzew po gali. Jestem pewien, że wszyscy goście bardzo dobrze się bawili. Bardzo ważne jest jednak coś innego. Wiele osób dało nam do zrozumienia, że są tam nie dlatego, aby się tylko bawić, ale aby wspólnie z nami celebrować tę rocznicę oraz to, czym jest gazeta „Biały Orzeł”. Uczestnicy balu dzielili się z nami swoimi prywatnymi spostrzeżeniami czy też osobistymi historiami związanymi z „Białym Orłem”, często odnosili się też do poszczególnych wydań i artykułów. Miało to miejsce zarówno w trakcie przemówień, jak i rozmów w kuluarach, a nawet w mediach społecznościowych już po balu, gdzie wiele osób umieszczało zdjęcia i relacje podkreślając, jak ważne było dla nich uczestniczenie w naszym jubileuszu. Jesteśmy usatysfakcjonowani, że ta nasza wizja eleganckiego balu spełniła się, ale też szczęśliwi, że wśród gości znaleźli się nasi przyjaciele ze świata biznesu, lokalni politycy i dyplomaci, a wśród tych ostatnich konsul generalny RP w Nowym Jorku Adrian Kubicki. W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim gościom za obecność w tym ważnym dla nas dniu. Obyśmy spotkali się w podobnych nastrojach na kolejnych jubileuszach.

Wróćmy do początków wydawnictwa White Eagle Media, a co za tym idzie „Białego Orła”. Byłeś inicjatorem powstania gazety. Jak to się stało, że zwróciłeś uwagę akurat na etniczny rynek prasowy, na którym zaistnieć nie jest przecież łatwo?

Myślę, że gen działania odziedziczyłem po swoich rodzicach, którzy zawsze mieli wzorową etykę pracy i byli bardzo przedsiębiorczy. Przyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych w 1987 roku i już kilka lat później w Bostonie, w którym osiedliśmy, rodzice otworzyli najpierw polski sklep, a później restaurację. Wychowałem się więc w polskim środowisku, uczęszczałem do podstawówki przy polskim kościele, tańczyłem w zespole Krakowiak, byłem harcerzem. Praktycznie całe nasze życie toczyło się wokół Polonii. Po studiach rozpocząłem co prawda pracę w dziale księgowości firmy Ernst & Young, ale szybko doszedłem do wniosku, że nie jest to coś, czym chciałbym się zajmować. Wzorem rodziców zamierzałem rozpocząć swoją działalność biznesową.

Na pomysł założenia gazety wpadłem głównie dlatego, że zauważyłem w naszym sklepie ogromne zapotrzebowanie na przekaz informacji wśród naszego polonijnego środowiska, od różnego rodzaju ogłoszeń po informacje na temat rozmaitych inicjatyw i polonijnych imprez. W końcu doszedłem do wniosku, że polonijna gazeta w stanie Massachusetts miałaby rację bytu. Przez te wszystkie lata miałem wyrobione relacje z różnymi osobami, które też prowadziły polonijne biznesy w Massachusetts. Wyzwaniem było więc to, aby sprzedać na tyle reklam, aby pokryć druk pierwszego wydania… a potem, przez następne dwa tygodnie, jako że gazeta zawsze była dwutygodnikiem, zastanowić się co dalej.

To były biznesowe początki, ale jednak do prowadzenia gazety potrzebni byli również dziennikarze?

Od początku zdawałem sobie sprawę, że nie mam żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o wydawanie gazety, dlatego też musiałem znaleźć odpowiednie osoby do współpracy. Niejako naturalnym krokiem było dla mnie udanie się do polskiego kościoła, gdzie po mszy św. zwróciłem się do obecnych z pytaniem, czy są wśród parafian osoby, które chciałyby pisać artykuły, zająć się składem gazety czy też pozyskiwaniem reklamodawców. Jednym słowem szukałem ludzi z jakimkolwiek doświadczeniem w branży. Zgłosiło się kilka osób, a wśród nich Marcin Bolec. Jak się okazało jego ojciec był dziennikarzem w Polsce i przede wszystkim Marcin został wtedy po mszy właśnie z myślą o nim. Zastanawiał się, czy jego ojciec nie mógłby zacząć pisać do nowej gazety. Marcin był jednak tuż po studiach biznesowych i nasze pierwsze spotkania i rozmowy szybko doprowadziły do tego, że postanowiliśmy uruchomić gazetę wspólnymi siłami i tak staliśmy się partnerami biznesowymi, którymi jesteśmy do dzisiaj.

Pierwszy numer „Białego Orła” ukazał się 10 kwietnia 2003 roku. Czy 20 lat dla gazety to dużo czy mało?

Moim zdaniem 20 lat istnienia to jest dużo czasu dla jakiegokolwiek biznesu, ale dla gazety, szczególnie w dzisiejszych czasach, chyba jeszcze więcej. Każdy biznes, aby mógł istnieć latami, musi się cały czas zmieniać, bo zmieniają się realia, w jakich funkcjonuje, i musi się ciągle do nich dostosowywać. Branża prasowa nie jest tutaj wyjątkiem, a zmiany na rynku wydawniczym w ciągu ostatnich dwóch dekad były bardzo gwałtowne i dynamiczne. Dodatkowo nie ominął nas kryzys z lat 2008-2009, a także niedawna pandemia, kiedy to musieliśmy funkcjonować w zupełnie bezprecedensowych okolicznościach. Ponadto zmienia się przecież i sama Polonia. Wszystko powyższe powoduje, że my również jako gazeta musimy się zmieniać nieustannie, żeby sprostać potrzebom i oczekiwaniom naszych czytelników czy reklamodawców. 20 lat to niezwykle długi okres, jeśli spojrzymy również na nasz dorobek i dokonania. W tym czasie wydawaliśmy gazetę nie tylko na Wschodnim Wybrzeżu, ale również w Arizonie, Kalifornii oraz innych stanach na zachodzie kraju. Dodatkowo publikowaliśmy Panoramę Firm Polskich w Wielkiej Brytanii, a także magazyn w Polsce.

Patrząc na te dwadzieścia lat uważam, że były to bardzo przebojowe lata, kiedy to zrobiliśmy bardzo wiele i dużo się też przy tym nauczyliśmy. Dodatkowo dwie dekady to ogrom czasu, jeśli chodzi o zmiany w naszych życiach prywatnych. Razem z Marcinem funkcjonujemy jako partnerzy biznesowi już dwie dekady, co w wymiarze czysto ludzkim uznaję za duże osiągnięcie. Od dwudziestu lat pomimo wielu zmian życiowych ciągle się dogadujemy i rozumiemy. Wydając „Białego Orła” niezmiennie realizujemy wspólną wizję i tworzymy gazetę z taką samą pasją i motywacją jak 20 lat temu, co – nie ukrywam – jest dla mnie nadzwyczajnym osiągnięciem.

Najtrudniejszym momentem dla istnienia gazety był jednak kryzys z lat 2008-2009?

Tak. Wtedy mieliśmy dziewięć edycji gazety, która ukazywała się między innymi w Kalifornii i Arizonie, gdzie w tamtych czasach przeprowadzało się wielu Polaków. Dodatkowo utrzymywaliśmy biura w Londynie i w Polsce. Można powiedzieć, że byliśmy w szczytowym momencie swojego rozwoju. Kryzys, który nastąpił, był nagły i gwałtowny. Ponieważ sporo naszych klientów reklamowych stanowili agenci nieruchomości, również i my bardzo szybko odczuliśmy załamanie rynku, które przecież za chwilę dotknęło praktycznie wszystkie dziedziny gospodarki. Firmy, walcząc o przetrwanie, gwałtownie zaczęły ciąć koszty, w tym koszty reklamy. Uderzyło w nas to bardzo mocno. To był zresztą jedyny moment w historii gazety, kiedy zastanawialiśmy się, czy uda nam się utrzymać ją w bezpłatnym formacie. Ale się udało.

Darek Barcikowski w roli przewodniczącego komisji wyborczej w placówce Haller Post w New Britain. Fot. Robert Iwanicki

Obecna pozycja „Białego Orła” na rynku prasy polonijnej jest jednak bardzo silna, co niewątpliwie można uznać za duży sukces. Można zaryzykować stwierdzenie, że mimo wspomnianego tąpnięcia w latach 2009-2009 gazeta rozwija się dynamicznie od samego początku?

Tak. Proszę zauważyć, że zaczynaliśmy od tysiąca egzemplarzy, gdyż taki był nakład pierwszego numeru. Kiedy powstawaliśmy, nie marzyła nam się także żadna ekspansja terytorialna. Na początku ukazywaliśmy się więc tylko w stanie Massachusetts, ale dość szybko zorientowaliśmy się, że są inne skupiska polonijne, do których warto by dotrzeć. Obawialiśmy się wielkich miast takich jak Chicago czy Nowy Jork, gdyż ukazywało się tam wiele polonijnych tytułów, znacznie więcej niż obecnie. Zamiast tego skierowaliśmy więc uwagę na inne stany, gdzie Polonia była i jest również bardzo liczna, takie jak Pensylwania, Connecticut czy Floryda, ale gdzie ten rynek medialny nie był tak nasycony. Mimo że startowaliśmy z bardzo amatorskiego poziomu, z czego zdawaliśmy sobie doskonale sprawę, dość szybko zaczęliśmy otrzymywać informacje, że gazeta jest ciekawa i że się ludziom podoba. Takie sygnały dawały nam olbrzymią energię i motywację do dalszego działania i rozwoju. Ponadto pozytywne opinie otrzymywane od lokalnych, polonijnych społeczności pokazywały, że nasza gazeta jest tam zwyczajnie potrzebna i jest dla niej miejsce na rynku.

Od początku istniał między Wami taki klarowny podział, że Ty jesteś wydawcą, a Marcin redaktorem naczelnym gazety?

Taki ustaliliśmy na wstępie i tego się zawsze trzymaliśmy. Na co dzień Marcin zajmuje się planowaniem gazety od strony redakcyjnej, ja natomiast koncentruję się na stronie biznesowej i reklamowej. Wiadomo, że gazeta jest bezpłatna, czyli utrzymuje się tylko i wyłącznie z reklam, tak więc ten aspekt biznesowy jest tutaj niezwykle istotny. Jednak wydawca czy redaktor naczelny to są tylko tytuły. Jak to często bywa w niewielkich przedsiębiorstwach każdy z nas zajmuje się wszystkim po trochu. Tak naprawdę nie ma żadnej kwestii związanej z gazetą, w której byśmy obaj nie partycypowali.

„Biały Orzeł” oprócz jej twórców, to także zgrany zespół redakcyjny i cała siatka współpracowników, którzy tak naprawdę pracują na dwóch kontynentach?

Bez naszego zespołu nie bylibyśmy w tym miejscu, co obecnie. Przełomowym momentem, jeśli chodzi o rozwój gazety, było utworzenie części redakcji w Polsce. Zadziałały tutaj kontakty Marcina, gdyż wyjechał on z Polski znacznie w późniejszym wieku niż ja i pozostawił w kraju wielu znajomych. Były wśród nich na przykład osoby, które skończyły studia dziennikarskie na Uniwersytecie Rzeszowskim. Dzięki temu bardzo szybko zbudowaliśmy tam część naszego zespołu. Obecnie nasza redakcja to zarówno pracownicy etatowi, jak i grono osób w Polsce oraz w Stanach piszących dla nas na zlecenie. Nasza gazeta nie mogłaby również istnieć bez całej rzeszy współpracowników na co dzień pracujących w rozmaitych polonijnych organizacjach, którzy podsyłają nam informacje o imprezach, a często nawet materiały i relacje z realizowanych przez nie wydarzeń. Bardzo dbamy o tego typu relacje, gdyż wydając gazety w tylu stanach fizycznie nie możemy być wszędzie. Chcąc pisać o wydarzeniach polonijnych w Pensylwanii, New Jersey, Nowym Jorku czy na Florydzie musimy opierać się na lokalnych współpracownikach. Bardzo cenimy i staramy się pielęgnować te relacje.

Nie wszyscy wiedzą, że oprócz działalności związanej z prowadzeniem i zarządzaniem gazetą, przez wiele lat pełniłeś funkcję konsula honorowego RP w stanie Connecticut…

To był ważny i przełomowy moment w moim życiu. Nie objąłbym tej funkcji, gdyby nie została dostrzeżona moja działalność jako wydawcy „Białego Orła”. Nominacja na konsula honorowego RP w 2016 roku oznaczała dla mnie przeprowadzkę z Bostonu, gdzie wtedy mieszkałem, do Hartford. Decyzja ta miała również konsekwencje dla gazety, gdyż za chwilę przenieśliśmy redakcję „Białego Orła” do New Britain. Znaleźliśmy się wtedy w podobnie bliskiej odległości do najważniejszych rynków, które obsługujemy. Bo przecież z New Britain jest taka sama odległość do Bostonu, jak i do Nowego Jorku czy też do New Jersey. Dodatkowo w New Britain mieści się do dziś ogromne skupisko Polonii, więc od razu pojawiła się możliwość tworzenia nowych relacji, co w dalszej kolejności przełożyło się na rozwój gazety i zatrudnienie dodatkowych osób do naszej redakcji w Connecticut. Wtedy też mocniej jako gazeta, a także i ja osobiście, zaczęliśmy angażować się w organizację wielu polonijnych wydarzeń, takich jak chociażby Festiwal Małej Polski. Myślę, że kolejne wyróżnienia, zaszczyty czy też sprawowane funkcje nie były konsekwencją tego, że fizycznie zamieszkałem w Connecticut, ale tego, że bardzo mocno zaangażowałem się w działania lokalnej Polonii. Nie mówiąc już o tym, że bardzo często zacząłem również pojawiać się na wielu imprezach w Nowym Jorku czy w New Jersey, gdyż z Connecticut było tam zwyczajnie znacznie bliżej niż z Bostonu.

Co należało do Twoich obowiązków jako konsula honorowego?

Tych zadań i obowiązków w miejscu, gdzie jest tak liczna Polonia, było bardzo wiele. Byłem niejako pierwszym punktem kontaktowym we wszelkich sprawach związanych z paszportami, obywatelstwem czy różnymi poradami natury prawnej. Jako konsul we współpracy z Konsulatem Generalnym RP w Nowym Jorku organizowałem dyżury konsularne, a podczas wyborów komisje wyborcze. Konsul honorowy pełni też funkcję reprezentacyjną. Nagle zacząłem być zapraszany na wszelkiego rodzaju polonijne akademie i obchody związane z różnymi świętami zarówno państwowymi, jak i kościelnymi. Tych wydarzeń było tak wiele, że praktycznie każdy weekend miałem zajęty. Często pojawiałem się na tych imprezach nie tylko jako konsul, ale też jako przedstawiciel i dziennikarz czy fotograf „Białego Orła”.

Można powiedzieć, że ukoronowaniem tych działań było zaproszenie prezydenta RP Andrzeja Dudy do wizyty w New Britain?

Praktycznie jak tylko pojawiła się decyzja o mojej nominacji na konsula honorowego od razu zacząłem lobbować za tym, aby polski prezydent podczas swojej wizyty na jesiennej sesji ONZ przyjechał i spotkał się z Polonią w Nowej Anglii, doceniając tym samym jej rolę i znaczenie. Po 3 latach lobbingu z mojej strony ta wizyta doszła ostatecznie do skutku we wrześniu 2019 roku, co traktuję jako swój duży sukces. Tym bardziej, że było to ogromne wyzwanie pod względem organizacyjnym. Cała wizyta składała się z pięciu osobnych punktów, które musiały być starannie zaplanowane. Mogę stwierdzić, że ta pierwsza, historyczna wizyta polskiego prezydenta w stanie Connecticut okazała się bardzo udana i była dużym przeżyciem dla miejscowej Polonii.

W roku 2019 Twoje działania sprawiły również, że odbyła się kolejna edycja znanego Festiwalu Małej Polski w New Britain. Bez Twojego wsparcia dalsze istnienie festiwalu byłoby zagrożone?

Organizatorzy festiwalu zadecydowali, że zrobią roczną przerwę w organizacji tej imprezy, gdyż nie byli w stanie zebrać odpowiedniej liczby osób do współpracy. Jako konsul doszedłem do wniosku, że jest to mój obowiązek, aby festiwal jednak się odbył. Obawiałem się, że jeśli ten festiwal raz się nie odbędzie, to już nigdy się nie odbędzie i jego wieloletni dorobek zostanie zaprzepaszczony. A jest to przecież impreza, która każdorazowo gromadzi 30 tys. osób. Postanowiłem więc wziąć organizację tego festiwalu na siebie, dzięki czemu jego kolejna edycja ostatecznie doszła do skutku.

W 2019 roku działo się w Twoim życiu bardzo wiele, gdyż objąłeś również stanowisko Wielkiego Marszałka Parady Pułaskiego. Wtedy też dałeś się szerzej poznać Polonii, zwłaszcza tej nowojorskiej. Jak wspominasz tamte chwile i czym dla Ciebie było pełnienie tej zaszczytnej funkcji?

Rok 2019 był chyba najbardziej pracowitym okresem w moim zawodowym życiu. Pełniłem funkcję konsula, organizowałem wizytę prezydenta w Connecticut i Festiwal Małej Polski. W tym czasie bardzo intensywnie rozwijała się również gazeta, co wymagało z mojej strony wiele nakładu pracy i czasu. Do tego wszystkiego zostałem nominowany i ostatecznie wybrany na Wielkiego Marszałka Parady Pułaskiego 2019. Podjąłem się także organizacji trasy koncertowej Natalii Kukulskiej inaugurującej Paradę. Jeśli chodzi o funkcję marszałka, to byłem pierwszym w historii Wielkim Marszałkiem Parady Pułaskiego ze stanu Connecticut. Pamiętam, że kiedy tylko otrzymałem informację, że moja kandydatura jest rozważana, obdzwoniłem wielu byłych marszałków, żeby mieć wyobrażenie, jakie będą wobec mnie oczekiwania. Od jednego z nich usłyszałem, że jeśli jestem w stanie na cały rok dać sobie spokój ze wszystkimi innymi obowiązkami zawodowymi, to żebym się nie zastanawiał, bo jest to wspaniałe doświadczenie. Były marszałek zapewniał mnie, że nie będę miał w ogóle czasu na nic innego. Niestety nie mogłem i nie zamierzałem odłożyć pracy związanej z gazetą na bok. Funkcję przyjąłem i ostatecznie udało się wszystko jakoś pogodzić, choć oczywiście nie było to łatwe. Z samej funkcji marszałka jestem bardzo zadowolony. To był dla mnie duży zaszczyt. Prowadzenie Polonii 5. Aleją to niesamowite przeżycie, które trudno opisać słowami. Chyba dopiero będąc marszałkiem można też w pełni docenić, jak wielka to jest impreza i niejako zza kulis zobaczyć jak wielu ludzi przez cały rok pracuje ciężko nad tym, aby Parada mogła ostatecznie dojść do skutku. Mam na myśli nie tylko pracę samych organizatorów, ale również poszczególnych kontyngentów, które organizują bale, szarfowania marszałków dzielnic czy też koronacje Miss i Junior Miss Polonia. Niewiele osób zjawiających się na 5. Alei w pierwszą niedzielę października zdaje sobie z sprawę z ogromu tych przygotowań.

Darek Barcikowski (z prawej), burmistrz Erin Stewart i Marcin Bolec podczas otwarcia nowej siedziby wydawnictwa w New Britain w 2016 roku. Fot. Archiwum WEM

Co jest najtrudniejsze w byciu wydawcą gazety?

Chyba nie ma dla mnie takiej rzeczy, ponieważ do swojej pracy podchodzę z bardzo dużym entuzjazmem, właściwie takim samym jak 20 lat temu. A ciężko mówić, że coś jest trudne, jeśli naprawdę kocha się to, co się robi. Gazeta to niewątpliwie moja pasja. Nie oznacza to jednak wcale, że wszystko przychodzi nam w redakcji łatwo. A wręcz przeciwnie. Wydawanie gazety w dzisiejszych czasach jest olbrzymim wyzwaniem. Najważniejsze jednak, że cały czas sprawia to mi i całemu naszemu zespołowi dużą przyjemność.

A co daje Ci największą satysfakcję w tej pracy?

Myślę, że jest to ten moment, kiedy widzę gazetę w rękach czytelnika. Czasem zajmuję się osobiście dystrybucją „Białego Orła”. Wykładam gazetę w jakimś punkcie i widzę, że ludzie ustawiają się w kolejce, żeby po nią sięgnąć. I to jest właśnie ta chwila, kiedy przekonuję się na własne oczy, że ta gazeta jest potrzebna. Często również słyszę od właścicieli biznesów, że ludzie pytają, kiedy będzie następny numer. Pracując w redakcji przed komputerem, nie czuć ani nie widać gazety w rękach czytelników. Bardzo ważne są również wszelkie komentarze i opinie umieszczane pod naszymi artykułami w internecie. To zainteresowanie naszych czytelników i osobiste reakcje na to, co robimy, są dla mnie najważniejsze i najbardziej motywują mnie do dalszego działania.

Jakbyś ocenił obecną kondycję „Białego Orła”? A raczej wydawnictwa White Eagle Media, bo przecież „Biały Orzeł” ukazujący się obecnie w pięciu edycjach stanowi tylko część Waszego portfolia. Oprócz tego istnieje jeszcze portal bialyorzel24.com i wydawana od roku w Connecticut hiszpańskojęzyczna gazeta „La Vision”?

Z pewnością w dalszym ciągu jesteśmy rozwijającą się firmą. Myślę, że na rynku mediów polonijnych stanowimy pewien ewenement, ponieważ niewiele polonijnych gazet może dziś powiedzieć, że się rozwija. I nie chodzi tu nawet o sam aspekt finansowy, ale również o nakład, zasięg czy o kwestie związane z utrzymaniem zainteresowania czytelników. Rozwijamy się praktycznie pod każdym z tych względów. Nasze wydania świąteczne mają prawie po 200 stron, co na pewno jest imponującym wynikiem. Dodatkowo notujemy również ekspansję geograficzną. Rok temu wypuściliśmy na rynek pierwszy numer wspomnianej gazety „La Vision”, która ukazuje się w języku hiszpańskim. Sprawę niewątpliwie ułatwił fakt, że mówię po hiszpańsku, chociaż wydawanie tej gazety wymagało od nas stworzenia odrębnego zespołu redakcyjnego i infrastruktury. Wejście na hiszpańskojęzyczny rynek było odważną decyzją, ale jak się okazuje po roku, w pełni trafioną. Gazeta odniosła taki sukces, że w ciągu kilku miesięcy podwoiliśmy jej nakład. Nie było to jednak dziełem przypadku, gdyż na ten sukces złożyło się 20 lat naszych doświadczeń na rynku prasy etnicznej. Dzięki temu mogliśmy stworzyć profil gazety, która zaspokoi potrzeby i oczekiwania czytelników. Jednak samo budowanie relacji w społeczności hiszpańskojęzycznej musieliśmy zacząć praktycznie od zera.

Jakie są plany dotyczące dalszego rozwoju wydawnictwa i gazety?

Cały czas powstają kolejne pomysły, które chcielibyśmy realizować, gdyż nie lubimy stać w miejscu. Od początku zdajemy sobie sprawę, że w przypadku Polonii istnieją tak naprawdę dwa duże rynki. Pierwszy stanowią Polacy mówiący i czytający po polsku i do nich docieramy obecnie. Natomiast drugi, ogromny rynek, to Amerykanie polskiego pochodzenia, którzy co prawda nie mówią po polsku, ale mają polskie korzenie i w różnym stopniu utożsamiają się z naszym krajem. Do nich nie docieramy w ogóle, dlatego kolejnym etapem naszego rozwoju będzie uruchomienie produktu medialnego w języku angielskim, który będzie skierowany właśnie do takich osób, co wierzę, że nastąpi w niedalekiej przyszłości.

Jako wydawca gazety jesteś bardzo zapracowaną osobą. Co porabiasz w czasie wolnym od obowiązków wydawniczych?

Najwięcej przyjemności sprawia mi ostatnio ruch fizyczny. Codziennie staram się znaleźć czas dla siebie, aby zupełnie oderwać się od zajęć związanych z gazetą. Przybiera to różne formy. Najczęściej jest to siłownia, ale też niekiedy wspinaczka czy bieganie. Czytam również dużo książek. Znacznie więcej niż kiedyś. Zawsze fascynowały mnie podróże, tak więc staram się dużo jeździć po świecie. Nie przeminęło również moje zainteresowanie polityką. Tyle, że obecnie bardziej śledzę wszelkie wydarzenia na ekranie niż aktywnie w nich uczestniczę. Staram się też spędzać jak najwięcej czasu z rodziną i przyjaciółmi. Podsumowując – nieustannie dążę do tego, aby zbilansować życie osobiste i zawodowe. Pracę dla „Białego Orła” też ciągle częściowo traktuję jako hobby, co być może jest tutaj kluczem do sukcesu.

Rozmawiał Marcin Żurawicz


TU znajdziecie zdjęcia z balu z okazji 20-lecia „Białego Orła”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -