W ambasadzie Niemiec spotkali się i powspominali stare czasy: Grzegorz Lato i Paul Breitner. Pół wieku temu stanęli naprzeciw siebie w meczu, który decydował o awansie do finału piłkarskich mistrzostw świata.
– Dostałem zaproszenie z Warszawy, bo niedawno minęło równe 50 lat od „meczu na wodzie”, w którym graliśmy z ówczesnym RFN-em – mówi pan Grzegorz. – Nad stadionem przeszła burza, ale dopuszczono do gry. Walczyliśmy z Niemcami i z anormalnym warunkami, w których piłka nie za bardzo chciała nas słuchać – dodaje.
W Polsce, szczególnie w gronie starszych kibiców, panuje przekonanie, że gdyby stan boiska był inny, Biało-Czerwoni nie przegraliby 0:1, tylko awansowali do finału imprezy. – Ta woda na murawie popsuła nam szyki. Niemcom wystarczał remis, my musieliśmy wygrać, ale w tym bajorze nie mogliśmy wykorzystać atutów, czyli szybkości, techniki, polotu – wspomina stukrotny reprezentant Polski.
We wspomnianym meczu we Frankfurcie Breitner pilnował Laty, który został królem strzelców turnieju (7 goli), ale akurat Niemcom nic nie strzelił.
– Pożartowaliśmy, pośmialiśmy się na wspomnienie tego meczu, choć 50 lat temu byliśmy wściekli po porażce. Była szansa, żeby zajść jeszcze dalej. Z drugiej strony, daj Boże, aby dzisiejsza kadra choć w części nawiązała do naszych wyników – podsumował wychowanek i legenda Stali Mielec.
tom