Tajny protokół towarzyszący paktowi Ribbentrop-Mołotow nie zawierał – wbrew powszechnej opinii – zobowiązania ZSRR do zbrojnego wystąpienia przeciwko Polsce – określał on tylko kształt postulowanych przyszłych granic. Pod koniec sierpnia 1939 r. było jednak jasne, że podział polskiego terytorium może nastąpić jedynie w wyniku wojny. Kwestią otwartą było natomiast to, czy Stalin weźmie w niej udział.
Od chwili rozpoczęcia wojny Hitler bardzo nalegał na radzieckiego dyktatora, by ten dołączył do agresji na Polskę. Wobec przystąpienia do wojny 3 września 1939 r. Francji i Wielkiej Brytanii, hitlerowskie Niemcy znalazły się w trudnej sytuacji. Hitler bał się, że w razie niepowodzeń w Polsce i energicznej ofensywy Aliantów z zachodu Stalin nie będzie się spieszył ze wspieraniem III Rzeszy. Postępy Wehrmachtu w Polsce były jednak wyjątkowo szybkie, jeśli je porównać z działaniami na frontach I wojny światowej. Już 8 września Niemcy podjęli pierwszy nieudany szturm na Warszawę. W tych okolicznościach Stalin nie chciał zwlekać, by łup przypadkiem nie wymknął mu się z rąk.
Pierwsze dyrektywy określały termin uderzenia na Polskę na noc z 12 na 13 września. Termin ten jednak przesunięto, przede wszystkim ze względu na poważne kłopoty z mobilizacją. Ostatecznie termin ataku ustalono na 17 września. Do uderzenia na Polskę przeznaczono ok. 630 tys. żołnierzy, 4700 czołgów (więcej niż mieli Niemcy) i 3300 samolotów. O godzinie 3:00 nad ranem 17 września ambasador Polski w Moskwie Wacław Grzybowski otrzymał notę stwierdzającą rozpad państwa polskiego, wobec czego rząd ZSRR nie czuł się już zobowiązany honorować pakt o nieagresji i postanowił wkroczyć na polskie terytoria celem chronienia ich ludności przed niebezpieczeństwami wojny. Grzybowski celnie zauważył, że wedle takich kryteriów Rosję z 1812 r., gdy Napoleon rezydował w Moskwie, można było tym bardziej określić jako państwo „już nieistniejące”. Ambasador noty nie przyjął.
Polski rząd nie zdecydował się na otwarte stwierdzenie zaistnienia stanu wojny między Polską a ZSRR. Wódz Naczelny marsz. Edward Rydz-Śmigły wydał odezwę tej treści: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii”. Wkrótce po wydaniu tej odezwy rząd oraz marszałek przekroczyli granicę z Rumunią w Kutach. Opuszczenie kraju przez najwyższego dowódcę wojskowego, podczas gdy Wojsko Polskie wciąż walczyło, jest wciąż przedmiotem sporów wśród historyków.
ŁW
muzhp.pl
Z prof. Andrzejem Chojnowskim rozmawia Adam Tycner.
Dlaczego Armia Czerwona zaatakowała Polskę dopiero 17 września?
Decyzja o tak późnym rozpoczęciu działań wojennych miała uzasadnienie militarne i polityczne. Po pierwsze, nie było pewności, czy marsz Armii Czerwonej nie napotka na swej drodze zbyt dużego oporu. W związku z tym odwlekano moment inwazji, aby mieć czas na lepsze rozeznanie się w sytuacji z jednej strony, a z drugiej – na większą koncentrację sił, która stworzyłaby możliwość optymalnego przeprowadzenia planowanej operacji. Druga przyczyna jest funkcją kalkulacji politycznej. W kilka dni po ataku na Polskę Francja i Wielka Brytania wypowiedziały III Rzeszy wojnę. Należało więc zorientować się, czy pozostanie to jedynie aktem formalnym, czy też poparte będzie efektywną pomocą wojskową. Z punktu widzenia Moskwy elementów niepewnych było zbyt wiele, by wcześniej ryzykować marsz na zachód, mimo że Niemcy nalegały, aby uderzenie nastąpiło jak najszybciej i wspomogło działania Wehrmachtu.
Jak Sowieci uzasadniali swoje działania? Czy w oficjalny sposób motywowali wkroczenie do Polski, czy dopiero później powstała ideologia tłumacząca agresję?
W momencie wkroczenia Armii Czerwonej do Polski, czyli 17 września o drugiej w nocy, ambasador Rzeczypospolitej w Moskwie, Wacław Grzybowski, został wezwany do komisariatu spraw zagranicznych. Tam odczytano mu notę, która głosiła, że państwo polskie stało się bankrutem, którego rozkład uwidoczniła wojna, Warszawa nie pełni już funkcji stolicy, a rząd przestał istnieć. W związku z powyższym strona sowiecka musi wziąć „pod opiekę” ludność zachodniej Ukrainy i Białorusi. Wysyła więc oddziały wojskowe na tereny nienależące już do Polski, dla tego że państwo to przestało istnieć. Takie było oficjalne uzasadnienie sowieckich działań.
Marszałek Rydz-Śmigły wydał dyrektywę, w której rozkazywał nie podejmować walki z Armią Czerwoną. Co było tego powodem i dlaczego mimo to doszło do walk?
Dyrektywa ta nie była skonstruowana w sposób kategoryczny. Nakazywała, aby nie walczyć z Sowietami, dopóki nie będzie to konieczne w obronie własnej, nie wykluczała jednak możliwości oporu. Istotnie zasadą miało być niepodejmowanie walki z agresorami ze względu na jej bezcelowość, co jednak nie było powiedziane wprost. Stanowisko Naczelnego Wodza spowodowało wiele niejasności dotyczących charakteru wkroczenia Armii Czerwonej. Także rząd polski na emigracji nie stwierdził jednoznacznie, czy jesteśmy w stanie wojny ze wschodnim sąsiadem. Do starć doszło dlatego, że przygraniczne formacje, takie jak Korpus Ochrony Pogranicza, miały naturalny obowiązek podjęcia takiej walki. Czasami była to walka symboliczna, kiedy indziej bardziej efektywna. Armia Czerwona maszerując na zachód napotykała na swojej drodze różne oddziały, które poddać się nie chciały, dążąc do przejścia przez granicę na stronę rumuńską. Zgrupowania te próbowały uniknąć dostania się do niewoli. Walki były więc nieuniknione.
Gdzie doszło do walk polsko-sowieckich?
Można podzielić je na kilka faz. W pierwszej główną rolę odegrał Korpus Ochrony Pogranicza. Były to walki tuż przy granicy. Potem oddziały KOP wycofywały się na zachód. Armia Czerwona posuwała się naprzód dość szybko. 20 września była pod Grodnem i Lwowem. Jednostki polskie próbowały wycofywać się w dwóch kierunkach. Stacjonujące na północnym wschodzie kierowały się ku granicy litewskiej. Strona sowiecka próbowała przeszkodzić temu marszowi, w związku z czym doszło do walk w rejonie Puszczy Augustowskiej. Większość polskich żołnierzy i oficerów zdołała się przedrzeć na terytorium Litwy, lecz dowództwo ugrupowania – generał Józef Olszyna-Wilczyński wraz ze sztabem przybocznym – dostało się do niewoli. Kolejnym terenem walk były obszary Polesia i Wołynia, gdzie dochodziło do bardzo dramatycznych starć. Oblicza się, że oddziały KOP stoczyły tam około 30-40 potyczek o różnej skali i dwie większe bitwy – pod Szackiem i pod Wytycznem. Oddziały polskie nie odniosły znaczniejszych zwycięstw.
Istotny problem interpretacyjny polega na tym, że dotychczas w historiografii polskiej, zarówno krajowej, jak i emigracyjnej, przeważała opinia, że Sowieci wkroczyli do Polski, kiedy losy wojny polsko-niemieckiej były przesądzone, armia polska została rozbita, a trwające walki tylko odwlekały nieuchronną klęskę. Dziś niektórzy historycy, szczególnie młodego pokolenia, dowodzą, że gdyby nie inwazja Sowietów, opór Polski trwałby dłużej. To z kolei mogłoby przyczynić się do zmiany stanowiska aliantów zachodnich, którzy widząc przeciągające się walki nie mogliby zupełnie odmówić Polsce pomocy. W tym sensie atak sowiecki był wyraźnie przysłowiowym ciosem w plecy o dwojakim charakterze – zarówno wojskowym, jak i politycznym.
Jak ludność polska i nie tylko polska na Kresach przyjmowała Armię Czerwoną?
To bardzo złożone zagadnienie. Bardzo dobrze widoczne są tu dramatyczne konsekwencje wieloetnicznej struktury Polski. Tereny północno-wschodnie i Małopolska zamieszkiwane były przez ludność różnych narodowości. W niektórych rejonach Polacy stanowili zdecydowaną mniejszość. Wojnę postrzegano różnie, w zależności od przynależności etnicznej. I mimo że Żydzi, Białorusini i Ukraińcy nie wystąpili w sposób jednoznaczny przeciwko Rzeczypospolitej, to często nie utożsamiali się z polską racją stanu i nie czuli się w obowiązku, by stawiać opór agresji. Część tej ludności, powodowana niechęcią do państwa polskiego, wynikającą z niedobrych doświadczeń okresu międzywojennego, lub też motywowana komunistycznymi sympatiami, przyjęła wkroczenie Sowietów z zadowoleniem, niekiedy nawet euforią. Zdarzało się, że obrzucano sowieckie czołgi kwiatami, budowano bramy powitalne itp., czego świadectwa zachowały się w materiale źródłowym. Trudno określić skalę tego zjawiska i jest to kwestią drugorzędną. Samo występowanie prosowieckich zachowań, nawet jeśli były demonstrowane przez mniejszość, rzutował na ogólne wyobrażenie o postawach Białorusinów, Ukraińców i Żydów. Polacy odnosili wrażenie, że nacje te w trudnej dla Polski chwili przeszły na stronę wroga.
Jaka była reakcja Zachodu na agresję sowiecką?
Klauzula z paktu Ribbentrop-Mołotow, mówiąca o wkroczeniu Sowietów na terytorium Polski w razie wojny, była nieznana opinii publicznej w Polsce i w krajach europejskich bardzo długo. Wiedzieli o niej jednak prawie od początku przywódcy Wielkiej Brytanii, Francji i USA. Udawano jednak zaskoczenie, ponieważ Zachód nie chciał zrobić nic prócz werbalnego potępienia sowieckiej agresji. Nie było ono zresztą szczególnie mocne. Dosyć szybko zaczęto dowodzić, że nie można w identyczny sposób traktować Niemców i Sowietów, gdyż ci drudzy mieli określone racje, jako że granica polsko-sowiecka nie była w pełni sprawiedliwa, pozostawiła bowiem po stronie polskiej skupiska ludności białoruskiej i ukraińskiej, które winny być połączone w jednym państwie. Były to opinie nieoficjalne, gdyż Polska początkowo odgrywała wolę ważnego sojusznika Francji i Wielkiej Brytanii. Takie interpretacje bardzo szybko nasiliły się z chwilą ataku Hitlera na Związek Sowiecki, kiedy to Rosja stała się dla Zachodu partnerem pierwszoplanowym. Jeśli wojna z III Rzeszą miała być wygrana, musiała włączyć się w nią również Moskwa i za jej udział w walce przeciwko Niemcom Zachód gotów był zapłacić każdą cenę.
Mówi się o napaści Niemiec na Polskę i wkroczeniu do niej Sowietów. Skąd ta różnica?
W tym zjawisku ma swoje odbicie ideologia, choć często też używamy niektórych sformułowań w sposób nie w pełni świadomy, żeby nie powiedzieć bezmyślny. Mówienie o „wkroczeniu” to pozostałość starego kanonu wartości, wpajanego Polakom przez komunistów, które znalazło swoje odbicie w sferze językowej.
Prof. Andrzej Chojnowski – kierownik Zakładu Historii XX wieku Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Naukowej Polskiego Słownika Biograficznego, autor m. in. prac: Koncepcje polityki narodowościowej rządów polskich w latach 1921-1939 (1979); Piłsudczycy u władzy. Dzieje Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (1986).