Gdy stanął na amerykańskiej ziemi, był niczym bohater hitu Lady Pank, który ma „rozum, dwie ręce i chęć”. Po 10 latach posiadał już sportową markę, dyplom renomowanej uczelni, perspektywy na karierę. Ryszard Szaro, bo nim mowa, miał kolorowe życie, ale do końca pozostał sobą.
Kopacz to w Polsce potoczna nazwa piłkarza nożnego. Określa się tak zawodnika twardego, ale jeśli chodzi o technikę, raczej grubo ciosanego. Kicker to także kopacz, także w futbolu, ale tym amerykańskim. Od biedy można go przyrównać do wykonawcy rzutów karnych w piłce nożnej.
– Przydały mi się umiejętności piłkarskie, ale kluczowe znaczenie odgrywa tu psychologia, zdolność koncentracji. Kicker w meczu gra najkrócej. Kopiesz piłkę na rozpoczęcie, wracasz na ławkę, potem siedzisz na kasku i czekasz na rozwój sytuacji. Zwykle jeszcze ze dwa razy wchodzisz na boisko – opowiadał Ryszard.
Rich lub Ritch, jak go nazywano w USA, potrafił zachować zimną krew i skierować owalną piłkę do celu. W połowie lat 70. robił to w zawodowej lidze NFL. Przez pewien czas należał do najlepszych w USA, toteż był godnie opłacany. Statystycznie rzecz ujmując, za minutę pobytu na boisku kasował daleko więcej niż jego ojciec za godzinę pracy. Mówiąc dokładniej, to blisko… 10 tysięcy razy więcej.
Kurs na Nowy Jork
Na świat przyszedł 7 marca 1948 roku w Rzeszowie, ale rodzina mieszkała w Strzyżowie, 30 km na południe od stolicy Podkarpacia. Gdy podrósł, poszedł do Szkoły Podstawowej nr 1, gdzie starał się zastosować do socjalistycznego hasła: „pierwsi w sporcie, pierwsi w nauce”. – W Wisłoku Strzyżów trenowałem piłkę nożną, co po latach przydało się w NFL. W szkole grałem w ping-ponga, uprawiałem lekkoatletykę, siatkówkę, piłkę ręczną, narciarstwo – wspominał pan Ryszard.
W domu się jednak nie przelewało, dlatego rodzina postanowiła ruszyć „za chlebem” do Stanów Zjednoczonych. W listopadzie 1961 roku wszyscy wsiedli na pokład Stefana Batorego, który obrał kurs na zachód. Celem rejsu był Nowy Jork.
Miał iść w ślady… Wałęsy
Emigranci ze Strzyżowa nie podróżowali w ciemno. Za Wielką Wodą mieli krewnych. Ba! Mama bohatera tekstu urodziła się w USA (jako dziecko wróciła do Polski z matką i rodzeństwem grubo przed II wojną światową). Rodzina Szaro zamieszkała na Brooklynie. 15-letni Rysiek poszedł do zawodówki i gdyby wszystko potoczyło się ustalonym trybem, zostałby elektrykiem. Los chciał inaczej.
Przy szkole istniała drużyna piłkarska, a Rysiek dodatkowo zapisał się do klubu Polonia Greenpoint. – Raz w okolicy ćwiczyła drużyna lekkoatletyczna Liceum Franciszkanów. Zauważyłem, że ktoś rzuca oszczepem. Podszedłem i też nim rzuciłem. Okazało się, że o wiele dalej niż trenujący chłopak – opisywał zdarzenie Rich, który nie był jednak taki zielony – podstaw rzutu oszczepem uczył się jeszcze w Strzyżowie, pod okiem profesora Zygmunta Leśniaka (dziś patrona tamtejszego muzeum).
Ksiądz rozwiązał problem
Rzut Ryśka zauważył ksiądz franciszkanin, który zaczął go namawiać, aby został uczniem ich szkoły. – Matka sprząta biura, ojciec jeździ windą, zarabia półtora dolara na godzinę, a u was szkoła kosztuje 500 dolarów – odparował przytomnie Rich. Ksiądz nie odpuścił, rozwiązał problem czesnego i były trampkarz Wisłoka został uczniem nowojorskiego St. Francis Prep. School. Tam zaczął znów kopać, ale już w owalny „balon”. Szło mu wybornie.
Szybko został gwiazdą zespołu, który co rok wygrywał licealną ligę futbolu. – Byłem liderem stanu pod względem liczby zdobywanych punktów. Pamiętam, jak graliśmy ostatni mecz sezonu, a do pobicia rekordu brakowało mi 4 punkty. Zdobyłem ich 30 – wspominał Rich.
Błyszczał w futbolu, ale nie tylko. Zdobył mistrzostwo stanu w rzucie oszczepem na poziomie szkół średnich. Zauważyły go media, określając w gazetach jako „talent spoza żelaznej kurtyny”.
Posłucha brata JFK
Spełniał się w sporcie, dbał o wysoką średnią ocen w szkole, toteż doczekał się zaproszeń z około 70 uczelni w kraju, najbardziej prestiżowych nie wyłączając (m.in. Yale, Princeton). „New York Times” informował: „Telefon w domu Polaka dzwoni niemal bez przerwy”.
– Na rozmowy przychodzili wpływowi ludzie. Był na przykład prezydent lotniczego giganta Pan-American, absolwent Yale. Pytał, czym zajmuje się mój ojciec. Powiedziałem, że jest windziarzem, a w Polsce był prezesem koła łowieckiego. Usłyszałem: świetnie, ja również poluję. Może ojciec chciałby pojechać ze mną i zapolować na antylopy – wspominał ze śmiechem podchody pod swoją osobę.
Ostatecznie postawił na Harvard (studiował w latach 1967-1971), do czego namawiał go Robert Kennedy. Brat prezydenta USA, zastrzelonego w 1963 roku, był wtedy senatorem Nowego Jorku.
– Pierwszy raz rozmawialiśmy, gdy byłem w trzeciej klasie liceum – wspomina Szaro. – Grałem w piłkę na Greenpoincie, a z limuzyny wysiadł Kennedy w towarzystwie pisarza i dziennikarza, Jimmy’ego Breslina, który napisał o mnie w „New York Times Magazine”. Kennedy odwiedził mnie też w domu. Miał obstawę policyjną, było trochę zamieszania. Mojej matce zupełnie się to nie podobało – wspominał Ryszard.
Kolega syna miliardera
Na Harvardzie studiował ekonomię, poza tym grał w futbol i rzucał oszczepem. Na uczelni zetknął się z bardzo ciekawymi ludźmi. W akademiku mieszkał w pokoju z Dickiem Rockefellerem, synem miliardera, zwanego „królem nafty”.
Widywał się z Alem Gore’em, późniejszym wiceprezydentem USA, a na wykłady uczęszczał np. do Henry’ego Kissingera, przyszłego tuza amerykańskiej dyplomacji. W futbolowej drużynie grał z Tommym Lee Jonesem, dziś aktorską legendą.
– Dick był menedżerem drużyny lekkoatletycznej i to nas zbliżyło. Chodziłem na wykłady profesora Richarda Pipesa, który przyjechał z Cieszyna i doskonale mówił po polsku – wspominał Szaro.
Była szansa na Meksyk
Nie stronił od życia towarzyskiego, ale koncentrował się na nauce i sporcie. Grając na pozycjach running backa i kickera, zdobywał najwięcej punktów wśród pierwszoroczniaków. Karierę przyhamowała kontuzja. Konieczna była operacja. Z czasem wrócił do gry, ale już tylko jako kopacz.
Na Harvardzie kontynuował przygodę z lekkoatletyką. Miał drugi wynik w USA w rzucie oszczepem. Niewiele brakowało, a zakwalifikowałby się na igrzyska w Meksyku. Brał udział w przygotowaniach do olimpiady, ale plany wyjazdu do stolicy Meksyku pokrzyżowała kontuzja.
Najlepszy na świecie
Wspomniana operacja sprawiła, że odłożył sportowe plany i postawił na biznes. Jako absolwent Harvardu nie miał kłopotów ze znalezieniem pracy. Dostał ją w firmie Colgate-Palmolive na stanowisku export managera. Jeździł do Singapuru, Filipin, Japonii, Indonezji.
Mieszkał w Bostonie, godnie zarabiał, ale po dwóch latach poczuł zew i postanowił wrócić na boisko. Marzyła mu się zawodowa liga, jednak droga do National Football League prosta nie była. Pukał do różnych drzwi, ale szansę w NFL dali mu dopiero szefowie New Orleans Saints. Nie żałowali.
W ekipie „Świętych” rozegrał 43 mecze, w których zdobył 37 finałowych goli i 82 ekstra punkty. Popis dał w 1976 roku – z 23 kopnięć 18 przyniosło drużynie punkty. To był najlepszy wynik w lidze.
Zespół do potentatów nie należał, ale na każdym domowym meczu meldował się komplet – 80 tysięcy widzów. – Czasem mówią o mnie „pierwszy Polak w NFL”. W rzeczywistości byłem drugi – opowiadał i miał rację, bo pierwszy był, pochodzący z Opola, Czesław Marcol, placekicker Grenn Bay Packers (106 meczów, 95 goli).
13 tysięcy dolarów za minutę
Jak obliczał, w klubie z Nowego Orleanu za minutę pobytu na boisku statystycznie kasował 13 tysięcy dolarów. – Na wejście do ligi zagwarantowano mi 70 tysięcy, z bonusami wychodziło prawie 100 tysięcy. To były ogromne pieniądze, choć nieporównywalne w żaden sposób do dzisiejszych, wielomilionowych kontraktów – zapewniał.
Karierę zakończył w 1979 roku w New York Jets. Po raz drugi skoncentrował się na biznesie. Miał firmę w Nowym Jorku, załatwiał kontrakty na układanie marmuru, granitu. Kiedy w Polsce socjalizm wyzionął ducha, zaczął bywać w interesach także nad Wisłą.
– Różne pomysły wpadały mi do głowy. Próbowałem nawet importować z Polski do USA kawę Inkę, ale Amerykanie jakoś jej nie polubili – uśmiecha się. – Strzałem w dziesiątkę okazały się za to rolki, które zacząłem sprowadzać do Polski. To był bardzo dobry ruch i mam chyba spory udział w tym, że Polacy polubili tę formę rekreacji – dodaje.
W latach 90. wrócił do ojczyzny, zamieszkał w Warszawie. Tam poznał żonę, doczekał się córki. W wolnych chwilach promował futbol, w klubach ze stolicy szkolił kickerów. Odwiedzał też rodzinne strony. Zdarzyło się, że wpadł na trening Wisłoka Strzyżów i po latach znów pokopał okrągłą piłkę.
– Zwiedziłem kawał świata, ale gdy jestem w Bieszczadach, nad Soliną, to myślę, że nigdzie nie jest tak ładnie – mówił w jednej ostatnich rozmów.
Zmarł 7 kwietnia 2015 roku w Warszawie. W tym samym roku z inicjatywy drużyny futbolowej Rzeszów Rockets odbył się Memoriał im. Ryszarda Szaro. Z kolei w marcu tego roku, kilka dni po 75. rocznicy urodzin Ryszarda, w strzyżowskim muzeum otworzono wystawę: „Ryszard Szaro. Ze Strzyżowa do NFL”. Na uroczystości pojawili się krewni, koledzy, znajomi Richa.
– Ci, którzy znali pana Ryszarda, wspominali go jako otwartego, życzliwego człowieka, który miał mnóstwo przyjaciół – podkreśliła na otwarciu ekspozycji Magdalena Wilusz, dyrektorka muzeum.
Tomasz Ryzner
Ciekawostki z życia Ryszarda Szaro
- Po szkole średniej Ryszard Szaro otrzymał ofertę z klubu piłkarskiego New York Skyliners. Proponowano mu niebagatelną wtedy sumę 50 tysięcy dol. rocznie. Wybrał jednak naukę.
- W latach 1972-1975 był dyrektorem firmy eksportowo-importowej, której terenem działania był Daleki Wschód. Odwiedził między innymi Japonię. Pod jego kierunkiem firma zwiększyła obroty roczne z 250 tys. dol. do 2 mln dol.
- W chwilach wolnych od zajęć na studiach Ryszard Szaro pracował z Borysem Efronem (twórcą ponad 100 patentów) nad nową wersją roweru, który wykorzystuje najbardziej wydajnie ruch nóg człowieka. Uzyskali na ten wynalazek patent.