Czwartek, 24 lutego, 6 rano. Wjeżdżam na granicę polsko- ukraińską w Medyce. Stąd już niespełna 90 kilometrów do Lwowa. W planie spotkanie z dziennikarzami polskich mediów – dwutygodnika Kurier Galicyjski. Staję przed budynkiem odpraw i nagle dzwoni telefon. Wyświetla się ukraiński numer. Priwit, słyszę powitanie w słuchawce i znajomy, ale podenerwowany głos ukraińskiego dziennikarza, czy wiesz, że Ruscy bombardują Łuck, Stanisławów, Kołomyję i inne miasta?
W pierwszym odruchu uznaję informację za niesmaczny żart. Ale po chwili odbieram kolejne telefony, potwierdzające rosyjski napad na Ukrainę. Coraz więcej szczegółów i rośnie lista miejsc zaatakowanych z powietrza… i pytanie dziennikarzy, gdzie jestem? Znajomy, dziennikarz i były pracownik administracji państwowej radzi, abym się wycofał. – Nasi właśnie wprowadzili stan wojenny. Droga z Lwowa do granicy już w paru miejscach zablokowana przez uchodźców. Nie wiadomo, czy uda się wrócić szybko do Polski – mówi głosem pełnym emocji. Zwycięża rozsądek. Wracam do samochodu i jadę na bieszczadzkie przełęcze, gdzie można złapać zasięg ukraińskiej sieci komórkowej. Zaczynam obdzwaniać znajomych w różnych częściach Ukrainy. Kijów pod ostrzałem rakietowym, Chersoń, Mikołajów i wiele innych miejsc. Rosja napadła na spokojny kraj z powietrza, lądu i wody. Miasta otoczone łunami pożarów. Wszędzie na drogi wylewają się uchodźcy, samochodami, pieszo, na motocyklach, a czasem konnymi furmankami. Wszyscy na Zachód. Matki z małymi dziećmi na ręku. W pierwszej panice zdarza się, że przesadzają maluchy przez graniczny szlaban i płacząc proszą o zaopiekowanie się dziećmi. One muszą się uratować – przekonują żołnierzy pogranicza. Matki wracają walczyć u boku mężów.
Jednocześnie wielu jest przeświadczonych naiwną wiarą, że w Lwowie będzie bezpieczniej, że tutaj Putin nie zaatakuje. Większość jednak jest zdecydowana wyjechać za granicę. Potok ludzi rozlewa się na przejścia graniczne Rumunii, Węgier, Słowacji, a przede wszystkim Polski.
Część znanych mi ludzi, przede wszystkim dziennikarzy, zostaje na miejscu lub podróżuje z rodzinami, aby odstawić je do granicy i wrócić do redakcji lub na front. Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego rozpoczął się powszechny pobór do wojska. Mężczyznom w wieku 18 do 60 lat zabroniono wyjazdów poza granice kraju.
Dzwonię do redakcji Kuriera Galicyjskiego z pytaniem, czy istnieje jakakolwiek instrukcja ewakuacji redakcji? Nikt z władz redakcji się tym nie przejmował, nikt nic na ten temat nie mówił – stwierdzają jednogłośnie. Nie ma żadnej instrukcji. Redakcje ukraińskie już dawno otrzymały cały zestaw porad na wypadek wojny – mówi dziennikarz Kuriera.
W redakcji panuje nastrój podekscytowania, ale wszyscy zachowują spokój. Przecież w Lwowie nic się nie dzieje. Chociaż… jeśli zaatakowali już tak blisko miasta na zachodniej Ukrainie, chociaż ostrzelali cele odległe o 30 kilometrów od miasta, to nie można wykluczyć, że ta piękna, zabytkowa metropolia również padnie ofiarą bandytów.
Rozmowa jest krótka – ewakuujcie się, więcej zdziałacie zza granicy niż siedząc w łagrze, bo dziennikarze to jedna z tych grup społecznych, która w pierwszej kolejności będzie niszczona przez wroga.
Decyzja po tamtej stronie granicy zapada w ciągu pięciu minut. Samochodem w stronę granicy rusza młodziutkie, zaledwie miesięczne małżeństwo reżyserów oraz operator z żoną i szesnastoletnim synem. Do granicy docierają po dwóch godzinach. Już stworzyła się prawie ośmiokilometrowa kolejka przed przejściem granicznym. Przestraszona tą sytuacją, najmłodsza część redakcji „Studia Lwów”, emitowanego co wtorek w TV Polonia, nie wie, co robić. Lada chwila Ukraina zamknie granice i żaden z mężczyzn w wieku 18-60 lat nie opuści jej terytorium. Natychmiast wydaję polecenie, aby na szybie samochodu położyć logo TV, a operator w otwartym oknie samochodu ostentacyjnie ma filmować długą kolejkę uchodźców. Na granicy mówią ukraińskim funkcjonariuszom, że wiozą pilny materiał telewizyjny do Polski (zresztą zgodnie z prawdą). Pogranicznicy otwierają szlaban i młodzież wjeżdża do polskiej strefy granicznej. Szlaban zamyka się, a dziennikarze Kuriera słyszą za swoimi plecami komunikat ukraińskiej straży granicznej: mężczyźni w wieku 18 do 60 lat muszą zawrócić. Dziennikarze Kuriera byli ostatnimi mężczyznami wypuszczonymi z Ukrainy.
Ludobójstwo
Z młodzieżą zobaczę się jednak dopiero o pierwszej w nocy u mnie w domu. Łzy powitania. Zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Rozterka nie daje im spokoju – a może należało zostać i walczyć jak inni? – zadają sobie pytania.
Przekonuję, że tutaj też są żołnierzami – żołnierzami prawdy. Ich misja jest równie ważna jak tych, którzy pod bombami walczą z karabinem w ręku.
Prawie z marszu zostają „osiedleni” w miejscowym ośrodku telewizyjnym i rozpoczynają kontynuację „Studia Lwów” oraz cyklu programów opowiadających o codziennych wydarzeniach na Ukrainie. Czekają na przyjazd reszty redakcji, ale starsze pokolenie dziennikarzy nie może się jeszcze zdecydować. Przeżyli już niejedno, wraz ze Związkiem Radzieckim. Dla nich wróg jest znany, ale również budzi niepokój.
Kolejny dzień wojny przynosi jeszcze bardziej niepokojące wieści. Rosjanie przekroczyli granice na wschodzie i prą poprzez region doniecki i ługański. Potem następuje cała seria wydarzeń. Rosjanie uderzają z terenów Białorusi oraz od strony morza Czarnego. Uderzają na Kijów i Charków. Broni się Mikołajów i Chersoń na południu i Czernichów tuż pod granicą białoruską, broni się wiele miast wschodniej, południowej i północnej Ukrainy. Trwa zagrożenie i ataki w centralnej części kraju. Zachód Ukrainy nękany jest alarmami bombowymi. Rosyjscy prowokatorzy są wszędzie. Wyłapywani, przepędzani, tropieni.
Nie jest to wojna czysta. Rosjanie używają zakazanych środków bojowych. Atakują miejsca zamieszkane przez cywili. W miejscach bombardowanych – zaledwie z małymi przerwami – w piwnicach, prowizorycznych schronach i wśród gruzów, skuleni ludzie. Matki tulące maleńkie i te większe, przestraszone dzieci. Zostały same. Mężczyźni walczą z wrogiem o ich życie…do końca. Za każdy centymetr tej ziemi skłonni oddać ostatnie tchnienie. Wiedzą, że walczą nie tylko o swój kraj. Dzisiaj oni są obrońcami zachodniej cywilizacji, która przez naiwność, krótkowzroczność, a także głupotę, wzmocniła militarnie Rosję i jej prezydenta, który dzisiaj nie chce być już tylko carem Rosji, ale tego całego świata, który da się podbić.
Europa i USA nadal trwają w niezrozumiałym oczekiwaniu na to, że Putin się opamięta, że dyplomacja zwycięży. Duma rosyjska przyjęła uchwałę zezwalającą na działania wojenne poza granicami kraju. Unia Europejska i Senat USA też mogliby stworzyć kontr-ustawę, umożliwiającą powstrzymanie zapędów Moskwy.
Zagrożenie wzrasta z każdym dniem. Moskwa może ulec tylko brutalnej sile, a nie dyplomacji. Ile jeszcze ludzi musi zginąć w Europie, aby cywilizowany świat powiedział zdecydowane NIE.
Statyczna postawa Europy pozwala na rozzuchwalenie Putina. Ten nie ma oporów przed ludobójstwem, które dokonuje się na ludności cywilnej. Giną dzieci, kobiety, starcy.
Wiara
Ukraińskie siły zbrojne rosną w siłę. Nadal są jednak pięciokrotnie mniej liczebne niż rosyjskie. Ukraińcy posiadają jednak tajemną broń, mocniejszą od rosyjskich „gradów” i następczyń „katiuszy” – to wiara i determinacja. Wiara w Boga, wiara w to, że Europa zobaczy ten bohaterski wysiłek walczących o życie matek, żon i niewinnych dzieci. Walczących o każdy skrawek ukochanej ziemi. Rosjanie nie mają tej determinacji. Część z nich została przekonana, że idą wyzwalać Ukrainę. Dziś przeżywają rozterki, widząc, że to nieprawda. Oni są zmuszani do walki. To osłabia ich przewagę liczebną. Jednak zmuszeni rozkazem prą naprzód, niszcząc każdą napotkaną istotę. Jak długo cywilizowany świat będzie się przyglądał tej masakrze?
Masowo zgłaszają się do obrony terytorialnej cywile. Bez względu na wiek i płeć. W szeregach są dzieci 13-, 14-letnie. Uparcie wracają sceny opisywane przez uczestników Powstania Warszawskiego o bohaterach w krótkich spodenkach. W relacjach telewizyjnych widzimy młodzież i dzieci, wygnane ze swoich domów, pozbawione rodziców, przygotowujących koktajle Mołotowa – zapalające butelki z benzyną. Podczas gdy ich rówieśnicy mogą codziennie chodzić do szkoły, te dzieci zmuszone są do walki na śmierć i życie.
Cierpią ich rówieśnicy wywiezieni przez matki poza granice kraju. Codziennie przez media społecznościowe oglądają swoich kolegów i koleżanki w bitewnym ogniu lub przygotowujących się do natarcia wroga. Oni też by chcieli być właśnie tam. Dzisiaj na obcej ziemi czują się zagubieni, sfrustrowani i przerażeni rzeczywistością. Nawet najbardziej komfortowe warunki na uchodźctwie nie zastąpią im ukochanego kąta we własnym domu. Nie zastąpią obecności mamy i taty wspólnie krzątających się po mieszkaniu. Dziś żyją w oczekiwaniu wiadomości o śmierci ojca, dziadka lub najbliższego przyjaciela.
Pomoc
Po raz kolejny mogę powiedzieć z radością, że jestem dumny z moich rodaków w Polsce. Z niezwykłym zapałem wszyscy ruszyli z pomocą dla uchodźców z Ukrainy. Prawdziwa lawina najpotrzebniejszych rzeczy trafia codziennie do uciekających przed wojną, jak i do tych, którzy zostali w kraju ogarniętym pożogą. Ta pomoc jest jednak wciąż niewystarczająca. Potrzeba solidarności międzynarodowej. Do Polski zmierzają również konwoje najbardziej bezbronnych istot – niepełnosprawnych dzieci i dorosłych. Jednocześnie pojawiła się zaskakująca informacja – powstał oddział bojowy złożony z osób niepełnosprawnych – oni też gotowi są zaryzykować swoje życie w obronie kraju i cywilizacji europejskiej.
Do Polski zaczęły napływać – na razie nieliczne – transporty pomocowe dla uchodźców. Nielicznie pojawiają się również oferty zakwaterowania uchodźców zza zachodniej granicy Polski. Na razie Ukrainę opuściło milion osób – kobiet i dzieci. Trwa jednak nieprzerwany potok uciekających przed barbarzyńcami z Rosji. Ile jeszcze zostanie zmuszonych do zostawienia okupantom dorobku swego życia?
Pomóżmy im tak, jak potrafimy, wszyscy solidarnie.
Andrzej Klimczak
Cywilizacja się odrodzi
Napad Rosji na Ukrainę. Złamanie wszelkich międzynarodowych porozumień nie powinno dziwić świata, bowiem Moskwa zawsze działała w ten sposób. Przez takie działania i brak reakcji cywilizowanego świata Polska przez dziesięciolecia tkwiła w nieludzkim systemie.
Dzisiaj historia się powtarza ze zdwojoną siłą. Od lat przyglądamy się ekspansji Rosji w różnych rejonach świata. Dzisiaj patrzymy na ludobójstwo dokonywane na Ukrainie. Patrzymy, bo cywilizowany świat dotrzymuje umów międzynarodowych, chociaż Moskwa wymierza policzek za policzkiem rządom Europy i USA.
Cywilizowany świat przez ostatnie lata żył wyimaginowanymi problemami. Tworzył sam wewnętrzne bariery. Zwalczał sam siebie, uderzając w tych przypominających o europejskich korzeniach i tradycji, z których przez wieki czerpał nasz kontynent. Z kryzysem cywilizacji borykały się też w ostatnich latach USA. To wynik nie tylko pewnej naturalnej degradacji społecznej, ale również działań zewnętrznych, obliczonych właśnie na osłabienie państw i polaryzację społeczeństw.
Dzisiaj Putin staje się paradoksalnie klejem społecznym i inicjatorem międzynarodowej solidarności. Swoim działaniem najbardziej niszczy nie bombardowaną właśnie Ukrainę, ale Rosję. Historia ludzkości pokazuje wyraźnie, że krwawi dyktatorzy schodzą zawsze w niesławie ze sceny politycznej, a niszczony przez nich świat odradza się z niezwykłą siłą. Tak będzie i tym razem. Dekadencki świat Zachodu i zniszczona przez komunizm Rosja odrodzi się w nowej formule. Potrzeba jednak cierpienia, aby z niego zrodziło się dobro.
Andrzej Klimczak