„Goście byli w szoku” – tak opisywano reakcję przybyłych na wesele, które zaplanowano jako wegetariańskie i bezalkoholowe. Niejedna młoda para pragnie, alby ten dzień był zgodny z ich przekonaniami i gustem, ale mało która łamie się i nie ulega rodzinnej tradycji. Śmiałkowie narażają się krewniakom, ale nie zawsze tego żałują. Rodzi się nowy trend, choć jeszcze bardzo powoli…
Stół bez rosołu, pieczeni, kiełbas i bigosu, bez kieliszków i trunków… Niejeden odrzuci zaproszenie lub pożałuje grubej koperty. Tradycja ma siłę. Jednak coraz więcej par decyduje się na organizację wesela bez mięsa i toastów. Jeśli państwo młodzi od dawna są na diecie roślinnej – a zwykle jest tak z powodów ideologicznych – nie wyobrażają sobie, by podczas tak ważnego dla nich dnia na stole leżały przetworzone zwierzęta i stał napój, który z punktu widzenia chemii jest przecież trucizną. Dylematem jest: trzymać się swoich postanowień czy też ugiąć się pod naciskami rodziny?
Warto zaryzykować – tak twierdzą zarówno psychologowie, dietetycy, jak i co nowocześniejsi organizatorzy przyjęć. Nie można robić czegoś wbrew sobie, bo nie daje to szczęścia. Kolejny powód: zwykle chcemy się czymś wyróżniać, więc po co robić wesele takie, jak u pozostałych? Może lepiej zaskoczyć gości, pokazując im, jak pyszne potrafi być jedzenie wegetariańskie czy nawet wegańskie. Problem tylko w tym, że mało lokali sprosta wyzwaniu. Kucharz musi być do tego przygotowany.
Co do braku alkoholu, to dobra okazja, by uświadomić gościom, że nie on warunkuje dobrą zabawę, tylko ludzie. Zwykle pośród stu czy dwustu zaproszonych jest kilka osób, które mają problem z powodu nadużywania alkoholu lub tacy, którzy doświadczyli tragedii z powodu uzależnienia bliskich (przemoc, wypadki, samobójstwa). To wystarczający powód, by odważyć się powiedzieć „nie”.
Te nietypowe dla Polski wesela zwykle sprawdzają się w węższym gronie i w miejskim środowisku, gdzie nie pozostaje się na językach tak jak na wsi czy w prowincjonalnym miasteczku, choć to nie jest żelazną regułą.
hk