piątek, 22 listopada, 2024
Strona głównaOpowiadaniaTrzy opowiadania Adama Decowskiego

Trzy opowiadania Adama Decowskiego

„Propozycja”

Jest połowa grudnia, sroga zima i pierwsze dni stanu wojennego. Nastrój daleki od optymizmu, wszyscy przygnębieni; nikt nie wie, jak dalej potoczy się historia naszego kraju. Na moim biurku odzywa się telefon. Szybko podniosłem słuchawkę i przedstawiłem się.

– Mówi porucznik Lubaszek – usłyszałem w słuchawce i dreszcz przemknął przez moje ciało. – Proszę przyjść do sali konferencyjnej. Chcę z panem porozmawiać.

Wiedziałem, że jest to „opiekun polityczny” załogi naszego zakładu pracy ze Służby Bezpieczeństwa. Kilka razy spotykałem go na korytarzu biurowca, a także widziałem, jak obserwował nasze zachowanie podczas obowiązkowych pochodów pierwszomajowych.

Pewnie zamierza przekazać ostrzeżenia, by zachować spokój w obecnej sytuacji politycznej – pomyślałem, zbliżając się już do drzwi, bo kierując pracą kilkunastu osób, miałem, jak wiadomo, na nich wpływ.

– Proszę usiąść – wskazał miejsce i chwilę w milczeniu obserwował mnie, jakby chciał dociec, jakie myśli krążą teraz w mojej głowie.

Ja chcąc ukryć zdenerwowanie spuściłem wzrok i zauważyłem leżącą na stole teczkę akt osobowych. Aha – przeszło mi przez myśl – to już zapoznał się z dokumentami o mnie, jako pracowniku. Po chwili porucznik dużo mówił o konieczności wprowadzenia stanu wojennego, by „stłumić ekstremalne działania wrogich sił politycznych” i pytał o nastroje wśród ludzi, przestrzegając przed ewentualnymi protestami.

– Jest pan wzorowym pracownikiem – stwierdził biorąc do ręki teczkę moich akt. – Nie otrzymał pan nawet upomnienia, więc awans pana do rangi dozoru średniego nie jest przypadkowy.

Jeszcze chwilę wychwalał mnie, jaką to dobrą usłyszał o mnie opinię, a ja biłem się z myślami, do czego zmierza, bo nie po to chyba mnie tu wezwał. Po krótkim milczeniu spytał:

– Czy nie chciałby pan z nami współpracować? Gdyby się coś wśród załogi zakładu działo niepokojącego, każdy taki sygnał będzie dla nas bardzo ważny.

Zamilkł i nie doczekawszy się odpowiedzi, wyczytał ją chyba z mojej twarzy, ciągnął dalej.

– W celu przekazania informacji nie będziemy się już tutaj w zakładzie spotykać, tylko w kawiarni, parku, czy na spacerze nad Wisłokiem. Nikt się o tym nie dowie – dodał, chcąc rozwiać moje wątpliwości.

Nie dam się złapać na ten haczyk – pomyślałem – odpowiadając natychmiast:

– Nie zgadzam się. Mam odpowiedzialne stanowisko i nie zamierzam zajmować się innymi sprawami poza pracą zawodową.

Oficer nie ustępował i zachęcał dalej.

– Po podpisaniu zgody na współpracę będzie pan awansował. Postaram się o to – dorzucił, podsuwając kartkę papieru i długopis.

Znowu zapadła cisza. Porucznik chyba już wyczerpał zachęcające argumenty, a na jego twarzy wyraźnie malowała się rezygnacja i zdenerwowanie.

– Zdecydowanie odmawiam – powtórzyłem wstając z krzesła i odsuwając czystą kartkę.

– To do widzenia – wrzasnął oficer, jakby ciągle miał nadzieję na spotkanie. Będzie pan jeszcze tego żałował.

Nie odpowiedziałem, szybko zamykając za sobą drzwi.

* * *

„Rozmowa z matką”

Wróciłem wcześniej ze szkoły. Byłem wtedy uczniem siódmej klasy. Od razu zacząłem czytać książkę i tak byłem zafascynowany bohaterem tej powieści, że nawet nie odpowiedziałem na pytanie mamy: Jak tam w szkole? Podając mi talerz z zupą, zachęcała do jedzenia i widząc, że zamknąłem książkę, pytała dalej:

– Czy zastanawiałeś się już nad tym, co chciałbyś robić w życiu. Przecież kończysz niebawem podstawówkę i trzeba myśleć o przyszłym zawodzie.

Odłożyłem na chwilę łyżkę, rozmyślając, jak odpowiedzieć na to pytanie. Bo czy kilkunastoletni chłopak ma już na pewno sprecyzowany pogląd na dalsze lata życia? Wahałem się chwilę zwlekając z odpowiedzią, w obawie, jak mama na to zareaguje…

– Mamo, omawiamy teraz w szkole powieść „Martin Eden” Jacka Londona. Ja chciałbym tak pisać, jak Martin. Pisać wiersze, a może i książki.

Już wtedy interesowałem się nie tylko poezją klasyczną, ale zaczynałem też czytać wiersze współczesnych poetów.

– Dziecko, o czym ty marzysz…Ja cieszę się, że ty żyjesz. Przecież jesteś bardzo chorowity. Ja, mając obawę, czy ty przeżyjesz, powierzyłam cię opiece Matki Bożej z Lourdes – oznajmiła drżącym głosem, wskazując na figurkę stojącą na szafie.

To prawda, dużo chorowałem. Nawet w drugiej klasie, na zalecenie lekarza przerwałem naukę na długo, a później musiałem rok powtórzyć.

Figurka należała do mojej siostry Teresy. Otrzymała ją od ojca chrzestnego. Mając w pamięci słowa mamy, od tej pory zawsze z wdzięcznością stawiałem przy niej w małych flakonikach jakieś kwiaty: fiołki, stokrotki, czy kwitnące gałązki jaśminu, krzewu rosnącego nieopodal domu. Kiedyś przypadkowo potrącona spadła na podłogę, ale ocalała, tylko od tej pory figurka była bez utrąconych złożonych rąk Matki Bożej.

Gdy Teresa opuściła dom, figurka powędrowała z nią, a ja o tym zapomniałem. Dopiero gdy odwiedziłem rodzinę siostry w Niemczech, zobaczyłem, że stoi ona w pokoju na półce, na honorowym miejscu.

* * *

„Wybuch”

W powojennych latach, gdy rany wojny nie zdołały się jeszcze zabliźnić, ziemia kryła wiele niewybuchów i niewypałów, a także innych niebezpiecznych militariów. Jako młodzi chłopcy, którzy wojnę znali tylko z filmów, lubiliśmy te militaria odnajdywać i potajemnie gromadzić. Chodziliśmy po świeżo zoranych polach, gdzie ziemia na odwróconych pługiem skibach odkrywała swoje tajemnice. Ja też zgromadziłem trochę kompletnej, zardzewiałej amunicji, jak i samych łusek. Bardzo byłem ciekawy, co też znajduje się w takim pocisku, że leci na tak dużą odległość.

Siedząc na drewnianych schodach przed wejściem do domu, rozmyślałem, jak dostać się do środka takiego pocisku. Wziąłem więc nabój typu dum-dum, bardzo niebezpieczny, który gdy dotrze do celu powoduje rozległe obrażenia i zacząłem go klepać młotkiem. Po chwili powietrze rozdarł straszny huk, jakby strzelił piorun podczas burzy, a ja zaniemówiłem, będąc w niemałym szoku. Cały się trząsłem. Z kuchni wybiegła przerażona mama z krzykiem:

– Matko Boska! Co się stało? No mów coś!

A ja nie byłem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Mama oglądała mnie, czy nie mam jakichś obrażeń ciała i upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, wytarła przepaską na moich policzkach łzy.

Nasze podwórko graniczyło z Posterunkiem Milicji Obywatelskiej, więc odgłos wybuchu wzbudził tam natychmiastowy niepokój. Szybko przybiegł do mnie zdyszany milicjant. Nie zdążył nawet założyć służbowej czapki, ani opinającego mundur, szerokiego pasa.

– Co się tu dzieje!– wrzasnął, patrząc mi w twarz i na przemian do mojego pudełka.

Wystraszony nie odpowiadałem. Milicjant, widząc leżący młotek, domyślił się tego, jak doszło do wybuchu. Przeglądnął dokładnie to, co posiadam, czy nie pozostało jeszcze coś niebezpiecznego.

– Tym możesz się bawić. Tylko już tego nie zbieraj – rzekł milicjant. Miałeś dużo szczęścia – dodał kręcąc głową i odszedł.

Skruszony przytaknąłem i postanowiłem to wszystko wyrzucić i więcej już nie gromadzić.

Adam Decowski


Adam Decowski – poeta i satyryk. Urodził się w Sieniawie, mieszka w Rzeszowie. Jest zrzeszony w Związku Literatów Polskich. Swoje utwory zamieścił w kilkudziesięciu pismach w kraju. Wiele z nich zostało przetłumaczonych na angielski, słowacki, rumuński, czeski, ukraiński i serbski. Opublikował osiem zbiorów wierszy i utworów satyrycznych. Uhonorowany Odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -