Był sobie chłopiec. Gdy miał 14 lat, zaczął stawiać pierwsze kroki w zawodzie. Była w nim pasja, ale i talent. Także do pracy. Robił postępy i z czasem stał się jednym z lepszych w branży. Nie zatrzymywał się – poszerzał ofertę tematyczną, zaczął docierać z nią do milionów i zarabiać miliony. I wtedy pojawiło się nieuniknione w jego kraju, pytanie za 100 punktów pt. „Kto za nim stoi?”. Trwają intensywne poszukiwania odpowiedzi na zadaną kwestię. Efekty dziennikarskich śledztw są na razie żadne, za to bywają żałosne.
Krzysztof Stanowski, bo o twórcy „Kanału Zero” mowa, staje się coraz większy. A że wielu konkurentom tak nie rośnie, a niektórym wręcz się kurczy, sukces „Stana” budzi szczerą, bezinteresowną podejrzliwość. Dzieje się to, co zawsze: insynuacje robią za uprawnioną krytykę, a domniemania chodzą za prawdę. Nieładne? Pewnie, ale nienowe. Przecież, zachowując wszelkie proporcje, Beatlesów podejrzewano o konszachty z diabłem. Byli tacy, którzy nie wierzyli, że czterech prostych chłopaków z Liverpoolu potrafi komponować tak dobrze i tak dużo. Mój kumpel z młodości, fizyk z wykształcenia, ujmował rzecz w sumie podobnie – gdy urzekało go piękno lub szokował dostatek, mawiał: „Nie ma takich dziewczyn”, „Nie ma takich pieniędzy”.
Stanowski nie robi w show-biznesie, ale internet to także scena, do tego o nieskończonej szerokości. Każdy produkt się tam zmieści, ale daleko nie każdy sprzeda się od ręki. „Stanowi” i jego ekipie jakimś cudem jednak wszystko schodzi. Kiedyś każdy czytał jego teksty o sporcie, dziś na youtubie miliony klikają w „Kanał Zero”, by posłuchać naukowców, ekonomistów, prawników i, last but not least, polityków mianowicie.
Z tymi ostatnimi niektórzy mają kłopot. Wojna polsko-polska trwa w najlepsze, ludzie przyzwyczaili się do swych okopów, wygodnie im tam i nie bardzo rozumieją, po co komu agora (gr. plac, rynek), na której głos zabierają Polacy od prawa do lewa. Innych mierzi fakt, że Stanowski wciąż się tylko szyderczo uśmiecha, zamiast zrobić coming-out i zgodnie ze swą dziennikarską biografią wyjawić, której drużynie na tym boisku od Bałtyku do Tatr tak naprawdę kibicuje.
Nie byłbym sobą, gdyby nie naszło mnie skojarzenie ze świata filmu z, nomen omen, wojną w tle. Przez długie lata pojawiały się głosy, że śp. Andrzej Wajda to podejrzany typ, niby wielki artysta, piewca polskości, a tak naprawdę karierowicz, kłamca i pieszczoch PRL-u. Parę lat temu trafiłem w sieci na materiał obiecujący zdemaskowanie zdobywcy Oskara. Gość programu zdzierał spiż z pomnika twórcy „Ziemi obiecanej” chyba godzinę. Dowiedziałem się w tym czasie tyle, że reżyser umieścił swego ojca w gronie oficerów, których zamordowano w Katyniu, podczas gdy nie ma to dowodów.
Wajda dożył 90 lat. Stanowski nie ma na koncie nawet połowy z tego. Wygląda zdrowo. Może doczeka czasów, gdy przestaną go lustrować i dociekać, za kim jest. Przecież wiadomo, że za Barceloną.
Tomasz Ryzner
Felietony publikowane na łamach „Białego Orła” odzwierciedlają wyłącznie poglądy ich autorów.