piątek, 19 kwietnia, 2024
Strona głównaDziałySylwetkiRoger Kwapisiewicz – finanse nie mają dla niego tajemnic

Roger Kwapisiewicz – finanse nie mają dla niego tajemnic

Roger Kwapisiewicz urodził się w Nowym Jorku, ale jego rodzice, Grażyna i Krzysztof, to czwarte pokolenie warszawiaków wychowane na Saskiej Kępie. Tam też Roger, dziś współwłaściciel firmy finansowej Z&R Funding, spędzał każde wakacje i śmiało może powiedzieć, że zarówno w Nowym Jorku, jak i w Warszawie, czuje się jak u siebie w domu.

Roger Kwapisiewicz na tarasie siedziby firmy Z&R Funding przy 5. Alei na Manhattanie. Fot. Archiwum Rogera Kwapisiewicza

Próbowałem zamieszkać w Polsce i nawet spędziłem tam cztery lata, ostatecznie jednak zdecydowałem się na życie w Nowym Jorku, chociaż jeszcze wszystko może się wydarzyć – opowiada Roger, który nade wszystko ceni sobie wolność. – Od małego wiedziałem, że muszę być swoim własnym szefem, bo nie chciałem, żeby ktoś mi mówił co mam robić lub zmuszać mnie do robienia czegoś, czego robić nie chcę. I to marzenie spełniłem – dodaje.

Za babcią do Ameryki

Do Ameryki najpierw wyemigrowała moja babcia Basia, która od razu zaczęła ściągać swoich synów – opowiada Roger. – Tato był zaręczony i naturalną koleją rzeczy robił wszystko, żeby jak najszybciej dołączyła do niego przyszła żona. To nie było takie proste, ponieważ mama nie miała krewnych w Stanach. Dlatego najpierw wyjechała do obozu dla uchodźców w Austrii. Kiedy w końcu dojechała do taty, zamieszkali na Astorii na Queensie. W 1982 roku urodziła się moja siostra Claudia, a cztery lata później ja – dodaje.

Kiedy Roger miał cztery lata, rodzina przeprowadziła się na Starrett City, oddane w 1974 roku osiedle mieszkaniowe w części Spring Creek na Brooklynie w Nowym Jorku. Osiedle wciąż się rozwijało, do użytku oddawano nowe mieszkania, a oko przyciągały połacie zieleni.

Moim rodzicom wydało się to idealnym miejscem dla rodziny z dwójką małych dzieci – wspomina Roger. – Jeśli ktoś zna Nowy Jork i jego pięć dzielnic, to wie, że Starrett City położone jest w sporej odległości od Manhattanu i generalnie stamtąd wszędzie jest daleko. To w sumie takie niezależne miasteczko z własną infrastrukturą, odcięte od świata, w tym przypadku od Nowego Jorku – dodaje.

W latach 90., w których dorastałem, Starrett City było najbardziej zróżnicowaną etnicznie dzielnicą na Brooklynie – wspomina dziś. – Dzięki temu miałem znajomych różnych narodowości, kultur, tradycji czy koloru skóry. Miałem okazję poznać te zróżnicowane kultury poprzez uczestniczenie w obchodach świąt i obyczajów innych niż polskie, spróbować zupełnie nieznanych mi potraw, a przed wszystkim zbudować szacunek dla dobrych ludzi niezależnie od ich pochodzenia. Myślę, że dzięki temu dzisiaj jestem w stanie dobrze z każdym się porozumieć. Nie brakowało tam też polskich rodzin, ale tych było znacznie mniej. Trzymaliśmy się razem jako społeczność. Często organizowano wspólne spotkania, imprezy, wzajemną pomoc w razie potrzeby – dodaje.

W Starrett City staniesz się twardzielem

Roger, jak pewnie każde dziecko, akceptował to, co życie przynosiło, ale dziś, z perspektywy dorosłego mężczyzny, uważa, że lekko nie było.

Starrett City od każdego wymaga szybkiego dorośnięcia – mówi ze śmiechem. – Pomimo że urodziłem się w Ameryce, to wychowywałem się w polskim domu i nawet moim pierwszym językiem był polski. Nie mogłem swojej wiedzy na temat Ameryki czerpać od rodziców, tak jak dzieci na osiedlu, które urodziły się już w II czy III generacji. Moi rodzice też dopiero uczyli się tego kraju, byli imigrantami i niewiele wiedzieli o tutejszych realiach. Dla nich najważniejsze było, aby mieć pracę i zapewnić mnie i siostrze jak najlepszy byt. Nie wiedzieli, co to znaczy wyrastać wśród mieszanki kultur, tradycji, kolorów, bo wychowali się w jednolitej Polsce. Ich doświadczenia z dzieciństwa zupełnie różniły się od moich. Nigdy nie byli w takich sytuacjach, w jakich ja się znajdywałem. Dlatego szybko musiałem się nauczyć radzić sobie sam, stać się niezależnym. Bardzo mnie wspierała starsza siostra, która pierwsza została rzucona na głęboką wodę i badała teren. Przez dłuższy czas była jedyną osobą, która dzieliła się ze mną swoim doświadczeniem i doradzała w trudniejszych sytuacjach. Dlatego mocno trzymaliśmy się razem – mówi.

Chociaż w domu mówiło się tylko po polsku, mały Roger szybko zaczął rozumieć angielski dzięki telewizji i radiu. Na podwórku dogadywał się z kolegami, najlepiej jak potrafił, a także z pomocą siostry.

Przez zbyt małą znajomość angielskiego pierwsze miesiące szkoły nie należały do najłatwiejszych.

Chociaż rozumiałem prawie wszystko, to nie zawsze potrafiłem powiedzieć to, co chciałem – wspomina Roger. – Pewnie bym nie miał żadnych problemów, gdybym wcześniej chodził do przedszkola. Ale niestety po zaledwie kilku miesiącach uczęszczania złamałem nogę i to dość nieszczęśliwie. Podczas zabawy popchnięto mnie ze szczytu wysokiej zjeżdżalni. Złamanie okazało się dość skomplikowane, wymagało długiego pobytu w szpitalu, gipsu po pas oraz poruszania się na wózku i długiej rehabilitacji. Uczyłem się chodzić od początku. Żadne z rodziców nie mogło sobie pozwolić na zrezygnowanie z pracy, dlatego opiekował się mną wujek, który specjalnie przyleciał z Polski – wyjaśnia.

W szkole nie należałem do tych dzieciaków, które siadają w kącie i płaczą – opowiada. – Byłem dość silnym psychicznie dzieckiem i szybko stałem się samodzielny. Musiałem taki być, chociażby z tego względu, że Starrett City zupełnie różniło się od Greenpointu, którego większość mieszkańców stanowili w tamtych latach Polacy, dzięki czemu wsparcie społeczności było większe. Tu byliśmy mniejszością i niejednokrotnie dano mi to odczuć. Mimo tego szybko się nauczyłem, że o charakterze człowieka nie świadczy jego pochodzenie czy kolor skóry. Trzeba po prostu otoczyć się dobrymi osobami. Nigdy też nie generalizowałem i nie szufladkowałem ludzi. Z czasem zrozumiałem, że Amerykanie z biedniejszych dzielnic są narażeni na przestępczość, przemoc, narkotyki, brak edukacji czy złe odżywianie. W naszym polskim domu coś takiego było niedopuszczalne. Ja zetknąłem się z tymi dwoma światami – wychowywałem się w złej dzielnicy, ale w dobrym domu z tradycjami, gdzie robienie pewnych rzeczy było wstydem i hańbą. Rodzice, pomimo że od jakiegoś czasu żyli osobno, wpajali mnie i siostrze jak ważna jest polska kultura, tradycja, wartości rodzinne, dążenie do wyższych celów, edukacja. Jeżeli twój dom da ci siłę, to dojdziesz wysoko. Podobnie byli wychowywani moi polscy i nie polscy koledzy z osiedla – wspomina.

Nauka najważniejsza

Państwo Kwapisiewiczowie duży nacisk kładli na edukację i zdobycie wykształcenia. Roger po skończeniu szkoły podstawowej dostał się do elitarnej publicznej szkoły średniej, podobnie jak jego siostra, jaką jest James Madison High School w Midwood na Brooklynie. Absolwentami tej założonej w 1925 roku placówki są takie sławy jak nieżyjąca już sędzia Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych Ruth Bader Ginsburg, znana z telewizji sędzia Judy Sheindlin, czy senatorowie: Bernie Sanders i Chuck Schumer.

Skończyłem szkołę średnią i kontynuowałem edukację w Brooklyn College na kierunku finanse i zarządzanie – zwierza się Roger. – Nie chciałem pracować w korporacji, ale chciałem znać się na finansach, aby w przyszłości skutecznie inwestować i prowadzić interesy – dodaje.

Chęć wysokich zarobków nie wynikała z chciwości, ani wybujałego konsumpcjonizmu. – Od najmłodszych lat wiedziałem, że pieniądze oznaczają wolność – tłumaczy. – Obserwowałem rodziców, którzy jako imigranci naprawdę ciężko pracowali. Byli tego świadomi i dlatego tak często powtarzali, że mam się dobrze uczyć. W naszym domu nie było biedy, ale wychowani w trudnych czasach rodzice mieli ogromny szacunek do pieniądza. Mama, z wykształcenia ekonomistka, jako samotna matka często mówiła o oszczędzaniu i była odpowiedzialna za domowy budżet. Świetnie jej to wychodziło, bo wiedziała jak postępować z pieniędzmi. Z perspektywy czasu wiem, że mama poświęciła wszystko, abyśmy mieli porządne wychowanie, różnorodne doświadczenia, rozrywki czy elektronikę – na tyle, na ile było nas stać. Nie żałowała pieniędzy na zajęcia pozaszkolne, dzięki którym mogliśmy rozwijać swoje pasje sportowe czy artystyczne. Mama nigdy we mnie nie wątpiła i jej poświęcenie przyczyniło się do mojego sukcesu, za co jestem jej wdzięczny i bardzo dumny – twierdzi.

Ćwiczyłem judo, grałem w orkiestrze, na pianinie i na perkusji jako główny perkusista orkiestry, dzięki czemu miałem zaszczyt zagrać na swoim zakończeniu szkoły średniej. W czasach szkolnych dużo podróżowałem do Polski – wspomina. Pomimo talentu sportowego i muzycznego Rogera nie pociągała ani kariera sportowca, ani muzyka. – Od dziecka na pytanie „kim chcę zostać jak dorosnę”, odpowiadałem, że bankierem albo prawnikiem – opowiada. – Prawo zawsze mnie interesowało, ponieważ cenię honor i sprawiedliwość. Uważam, że jeżeli mamy skutecznie grać w grę zwaną „życiem”, to trzeba dobrze znać jej zasady. Ponadto nie znoszę niesprawiedliwość i chciałem bronić ludzi, którzy nie potrafią tego zrobić sami. Jednak biznes mam we krwi i naturalnie przychodziły mi do głowy różne pomysły na zarobienie pieniędzy czy inwestycje, zbiórki pieniężne na słuszne cele lub pomoc innym na rozwinięcie skrzydeł – dodaje.

Mój talent biznesowy po raz pierwszy ujawnił się w II klasie szkoły podstawowej. Handlowałem swoim zabawkami, których już nie chciałem i nie miałem pojęcia, że robię coś złego. Myliłem się. Pamiętam jak wezwana do szkoły mama o mało nie zapadła się ze wstydu pod ziemię, ale w domu ze śmiechem stwierdziła, że chyba mam to w genach – opowiada.

Roger podczas jednej z uroczystości w Konsulacie RP w Nowym Jorku. Fot. Archiwum Rogera Kwapisiewicza

Cenne rady taty

Roger wcześnie zdał sobie sprawę, że zapewnienie dobrego bytu rodzinie ma swoją cenę. – Rodziców całymi dniami nie było w domu, mama w pewnym okresie nawet ciągnęła dwie prace – opowiada. – Trzeba było wybrać – albo pieniądze, albo wspólnie spędzany czas. Wtedy już wiedziałem, że w dorosłym życiu nie chcę dokonywać takich wyborów, a żeby to osiągnąć, muszę pracować sam dla siebie i na swoich warunkach, biorąc w ten sposób odpowiedzialność za swój los. Chęć pracy dla siebie wszczepił we mnie mój tato, który po kilku latach w Ameryce założył swój biznes. Zanim to się stało, wykonywał wiele różnych prac, na przykład jeździł taksówką czy pracował w budownictwie. Aż w końcu otworzył na Greenpoincie swój sklep jubilerski, a potem, w latach 90., firmę azbestową. Jak tylko zauważał, że migam się od nauki, od razu słyszałem: „jeśli nie chce ci się uczyć, to mam dla ciebie łopatę”. Tym mnie motywował, bo chciał, żebym miał lżej w życiu niż on. Wiedział jak ciężka potrafi być fizyczna praca. Z własnego doświadczenia też wiedział, co to znaczy praca dla kogoś. Znał mój buntowniczy charakter i powtarzał: „Albo ty będziesz decydować, co chcesz robić, albo inni tobie będą mówić co masz robić”. Od dziecka obserwowałem, jak tata postępował z ludźmi w różnych sytuacjach, zawsze robił to z szacunkiem i sprawiedliwie. Jestem dumny z osiągnięć taty oraz wdzięczny za wiedzę, którą mi przekazał o życiu i biznesie – podkreśla.

Na szczęście go nie przyjęli

Poczucie niezależności i samodzielności, które Roger wyrabiał w sobie od najmłodszych lat, sprawiły, że pierwszych prac podejmował się już od szkoły średniej, m.in. w domu seniora na Bronksie czy u taty w firmie. Po ukończeniu nauki w college’u 2009 roku trzeba było jednak znaleźć stałe zatrudnienie.

I tu się zdarzyła śmieszna rzecz, bo cały czas powtarzałem, jak to chcę pracować sam dla siebie, a poszedłem na rozmowę o pracę do jednego z największych banków inwestycyjnych na świecie Morgan Stanley – śmieje się Roger. – A zrobiłem to, bo tam już pracował mój przyjaciel, z którym wcześniej byliśmy zatrudnieni w domu seniora. Stwierdziliśmy, że dobrze by było dalej razem pracować. Ale rekruterzy widocznie wyczuli moją niechęć do atmosfery korporacyjnej i na szczęście odrzucono moją kandydaturę. To była najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić – mówi.

Wtedy Roger postanowił spożytkować swoją szkolną wiedzę oraz doświadczenie kolegi z Morgan Stanley o giełdzie i zajął się handlem kontraktami terminowymi, koncentrując się na ropie naftowej, czyli umowami, na mocy których jedna strona zobowiązuje się kupić, druga zaś sprzedać określoną ilość aktywów w określonym czasie w przyszłości po określonej cenie w celu osiągnięcia zysku. Szybko pojął o co chodzi i wkrótce wypracował przyzwoite dochody.

Zarabianie pieniędzy bez szefa nad sobą i oficjalnego zatrudnienia dało mi posmak tego, czego szukałem. Wtedy wpadłem na pomysł, że po raz pierwszy pojadę do Polski na zimowe wakacje – opowiada. – Zawsze jeździłem tylko w lecie i marzyłem o spędzeniu tam Bożego Narodzenia. Ta decyzja okazała się jedną z najlepszych w moim życiu. Pojechaliśmy z rodziną do Zakopanego na narty i zwiedzanie. To był mój pierwszy pobyt w stolicy Tatr, która mnie całkowicie oczarowała. Wszędzie leżał śnieg, dookoła góralskie chaty, Morskie Oko, widok na Tatry, to wszystko mnie powaliło na kolana. A że od trzeciej klasy jeździłem na narty z tatą, czułem się tam jak w domu – wspomina.

Miłość w Zakopanem

Jeszcze większego zachwytu nad pobytem w Zakopanem dodała piękna Joanna, którą tam poznał. Roger zakochał się po uszy. Dziewczyna tak go onieśmieliła, że ten pewny siebie mężczyzna nie miał odwagi wyznać jej swoich uczuć. Kiedy jego pobyt dobiegł końca, wsiadł do samolotu i z bólem serca wrócił do Nowego Jorku.

Przez następne prawie 1.5 roku utrzymywaliśmy głównie pisemną znajomość – opowiada. – Pisaliśmy tak po koleżeńsku, ale ja już nie miałem siły dłużej ukrywać, że ją kocham. Poznaliśmy się lepiej przez ten czas i byłem pewien, że to ta jedyna – deklaruje.

W czerwcu 2011 Roger ponownie poleciał do Polski z okazji ślubu kuzyna i znowu spotykał się z Asią. Tym razem był już szczery i nie krył swoich uczuć. Ku jego wielkiej radości okazały się odwzajemnione, ale Roger znowu musiał wracać do Stanów. – Po krótkim, ale jakże cudownym, czasie z Asią zaczynało mnie nosić – wspomina Roger. – Jak ja się w tym Nowym Jorku męczyłem, miejsca sobie nie mogłem znaleźć. I cały czas zadawałem sobie pytanie: „co ja tutaj robię?”. Tam było zupełnie inne, fajne życie. W listopadzie postanowiłem, że niech się dzieje, co chce, jadę spróbować życia z Asią w Polsce – opowiada.

Prosto z warszawskiego lotniska pojechał na Dworzec Centralny, a stamtąd do Zakopanego w ramiona ukochanej kobiety.

Roger z żoną Joanną i ich ukochaną córeczką Emily. Fot. Archiwum Rogera Kwapisiewicza

Cudowne początki

Roger był zdecydowany, że zostanie w Polsce już na zawsze. Z czasem życie zweryfikowało te plany, ale na początku młodym, zakochanym ludziom wydawało się, że poradzą sobie z wszystkimi przeszkodami.

Zamieszkałem u Asi w mieszkaniu, które dzieliła ze współlokatorami i było to bardzo wesołe, studenckie życie – ciągnie swą opowieść Roger. – Joanna i jej znajomi pracowali w gastronomii, najpopularniejszej branży tego żyjącego z turystyki miasta. A ja dalej robiłem to samo, co w Nowym Jorku, czyli pracowałem na giełdzie handlując ropą naftową. Kilka miesięcy później wynajęliśmy z Joasią samodzielne mieszkanie. Wszystko układało się tak, jak sobie wymarzyłem. Ponieważ od dziecka jeździłem co roku do Polski, to łączyły mnie serdeczne więzi z rodziną. Polska nie była nieznanym dla mnie światem, zwłaszcza Warszawa. I bardzo mi się tu podobało. Wyrobiłem polskie obywatelstwo i przygotowywałem się na dalsze życie – wspomina.

Trzy lata później Roger z Joanną postanowili, że przeniosą się z Zakopanego do Warszawy. – Przeprowadziłem kapitalny remont mieszkania, które było spadkiem po dziadkach – opowiada Roger. – Joasia miała trochę obaw, bo w Zakopanem czuła się dobrze, była menadżerem restauracji, świetnie sobie radziła, miała wielu przyjaciół. Jednak pochodzi z Podkarpacia, więc to nie było tak, że musiałaby się przeprowadzać po raz pierwszy – mówi.

Rzeczywistość nie taka różowa

I kiedy już prawie wszystko było gotowe do przeprowadzki, Rogera ogarnęły wątpliwości, czy faktycznie tego chce. – Wtedy mieszkałem w Polsce już ponad trzy lata i przekonałem się, że życie tam wcale nie jest takie łatwe, jak mi się na początku wydawało. Pomimo miłości, którą żywię do Polski, gdy pojawiła się propozycja i okazja, żeby robić coś, co zawsze mnie interesowało i byłem w tym dobry, czyli bankowość, inwestowanie i pożyczki, stwierdziłem, że trzeba brać byka za rogi i wracać do Nowego Jorku – mówi.

Kropkę nad „i” postawiła rozmowa z tatą, którą Roger odbył podczas jednej z wizyt w Nowym Jorku. – Tata nie ukrywał, że nie podoba mu się mój pomysł na zamieszkanie w Warszawie, bo on nie po to stamtąd wyjechał za lepszym życiem, żebym ja wracał. Pomimo że czasy się zmieniły, tato uważał, że i tak lepsze możliwości istnieją w Ameryce. W tym właśnie czasie pojawiła się propozycja wejścia w nowy biznes i budowy nowej firmy finansowej. Stwierdziłem, że jest to okazja, którą powinienem wykorzystać – wspomina.

Powrót do Nowego Jorku

Ostatecznie w 2015 roku Roger wrócił do Nowego Jorku. Towarzyszyła mu oczywiście Asia, którą poślubił podczas pobytu w Polsce.

Przyznaję, że obawiałem się przyszłości – opowiada Roger. – Byłem też rozczarowany, że w Polsce jednak mi nie wyszło tak jak planowałem. Nie bałem się jak poradzi sobie Joasia, bo to mądra, dzielna i odważna dziewczyna, więc szybko zmierzyła się z nowym wyzwaniem, ale miałem obawy, czy w ogóle jej się tu spodoba. Żona mnie zawsze ogromnie wspierała w moich działaniach. Rozumiała, że początki zwykle są trudne, ale wierzyła, że osiągnę sukces. Bardzo szanuję jej opinię, ma głowę do interesów, zarządzania i pieniędzy. Pomimo że medycyna jest jej największą pasją, trzeba przyznać, że dzięki jej wsparciu, radom i dodawaniu sił, przyczyniła się do mojego sukcesu. Jest takie znane powiedzenie, że za każdym mocnym mężczyzną stoi silna kobieta i nie jest ono wyssane z palce. Bez Joanny nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem teraz – twierdzi.

Z Long Island na 5. Aleję

Powoli wszystko zaczęło się układać. Joasia zaczęła pracować i studiować, a wkrótce uzyskała dyplom asystenta fizjoterapeuty. W tym samym roku Roger zatrudnił się w firmie finansowej Z&R Funding i tam poznał Bartka Kabasę, swojego dzisiejszego wspólnika.

Najpierw byłem szeregowym pracownikiem zarabiającym najniższą pensję plus prowizję, ale to mi nie przeszkadzało, bo widziałem szansę na rozwój. Poza tym wiedziałem, że kilka lat poza krajem i rynkiem pracy sprawiło, że najpierw muszę się wykazać, zanim będę mógł zarządzać – wspomina Roger. – Z czasem zaprzyjaźniłem się z Bartkiem. Połączyły nas podobne zainteresowania, wiek i uczciwy charakter. Pojawiły się też wspólne plany na otwarcie podobnej firmy, w jakiej pracowaliśmy, ale własnej, według naszego pomysłu. Zamiast tego kupiliśmy Z&R Funding. Ta firma upadała z winy nieuczciwego zarządzania i złego traktowania inwestorów. Zakup firmy o niezbyt dobrej renomie był dość ryzykownym krokiem, ale zrobiliśmy to. Wiedzieliśmy, że musimy stworzyć ją na nowo. I już w pierwszym roku naszej działalności zyski wzrosły o 300%. Z roku na rok podnosiliśmy sobie poprzeczkę, aż w końcu udało nam się odrobić straty naszych inwestorów i dodatkowo zarobić dla nich pieniądze. Za swój duży sukces uznajemy fakt, że przetrwaliśmy okres pandemii koronawirusa, a wiele konkurencyjnych firm zbankrutowało. Tym samym udowodniliśmy, że nasze działania są skuteczne, a inwestycje na tyle silne, że możemy się dalej rozwijać. Pierwsza siedziba firmy mieściła się na Long Island, później przenieśliśmy się na Ridgewood na Queensie, żeby być bliżej Manhattanu, a teraz nasze biuro znajduje się w penthousie na manhattańskiej 5. Alei – mówi.

Pomoc małym i średnim firmom

Dziś firma Z&R Funding jest jednym z najszybciej rozwijających się dostawców pożyczek gotówkowych w Ameryce. Specjalizuje się w pomaganiu małym i średnim firmom oraz przedsiębiorcom w osiąganiu długoterminowych celów.

Stworzyliśmy program finansowania biznesu, który pozwala małym firmom uzyskać natychmiastową gotówkę poprzez prosty proces aplikacji – tłumaczy Roger. – Jesteśmy dumni z tego, że możemy szybko, bez zabezpieczeń i ścisłych wymagań zaoferować zróżnicowane produkty finansowe, które są integralną częścią większości tradycyjnych kredytów bankowych. Do wszystkiego dochodziliśmy stopniowo, aby skutecznie zarządzać ryzykiem. W ofercie posiadaliśmy limitowane produkty, na które nie każdy by się kwalifikował, a dziś jesteśmy w stanie stanąć przed każdym wyzwaniem – mówi.

Firma Z&R Funding zapewnia usprawnioną i dostosowaną usługę w zależności od potrzeb biznesowych, z produktami takimi jak: linia kredytowa dla firm, finansowanie sprzętu, finansowanie transportu ciężarowego, biznesowa pożyczka terminowa, pożyczki krótkoterminowe, zaliczki kupieckie, kupiecki kredyt gotówkowy, kredyt na przejęcie firmy, konsolidacja zadłużenia, finansowanie faktur, kredyt pomostowy, pożyczki pod zastaw (Hard Money), refinansowanie nieruchomości komercyjnych, kredyty budowlane i więcej, bo wciąż pojawiają się nowe produkty.

To prywatna, butikowa firma z prywatnymi inwestorami – wyjaśnia Roger. – Wszedłem w ten interes, żeby pomagać ludziom budować lepsze życie i nie rezygnować z marzeń. Podczas studiów, a potem pracy na giełdzie i dodatkowemu kształceniu się w finansach, nauczyłem się wielu rzeczy o pieniądzach i obrocie nimi. Nauczyłem się, że banki tak naprawdę nie są przyjazne małym biznesom i ciężko jest od nich uzyskać pożyczkę. A jak już przyznają, to zwykle mniejszą niż ta, o jaką się wnioskuje. To dlatego, że banki mają restrykcyjne zasady i bezdusznie się ich trzymają. Dla banku pożyczkodawca jest tylko aplikacją z odpowiednim numerkiem, a ja widzę człowieka w potrzebie i chcę mu pomóc. Przez lata w Z&R Funding nawiązałem świetne relacje z ludźmi, którzy mieszkają w całej Ameryce, zaprzyjaźniłem się z nimi i do dziś dziękują mi za to, że pomogłem im przeskoczyć wysoko postawione poprzeczki lub wybrnąć z ciężkiej sytuacji – dodaje.

Jak to działa?

Posłużę się prostym przykładem – tłumaczy Roger. – Bank przede wszystkim patrzy na zdolność kredytową. I jeżeli jest ona przykładowo na poziomie 648 punktów, a do udzielenia pożyczki potrzeba 650 punktów, to system bankowy tych dwóch brakujących punktów nie przepuści i pożyczka nie zostanie udzielona. Tymczasem w mojej firmie wiemy, że zdarzają się różne losowe sytuacje, przez które zdolność kredytowa się obniża i nie zawsze dzieje się to z winy pożyczkobiorcy. Nasz proces składania wniosków opiera się na zapoznaniu się bliżej z biznesem i ludźmi, którzy za nim stoją. W ten sposób możemy każdego potraktować indywidualnie i zaproponować najlepszą ofertę do danej sytuacji. Oczywiście, sprawdzamy wysokość ryzyka, jakie podejmujemy udzielając pożyczki, bo my też musimy się zabezpieczyć – mówi.

Zdaję sobie sprawę, że biznes zawsze potrzebuje pieniędzy, zwłaszcza jeżeli jego właściciel dąży do jego nieustannego rozwoju. Klientami nabywającymi nasz produkt są właściciele małych biznesów, którzy już wyczerpali swoje limity w banku, a potrzebują zastrzyku gotówki na przykład na kolejną innowację, która pozwoli im na zwiększenie obrotów i dzięki istnieniu Z&R Funding ich działalność nie zatrzymuje się w miejscu, tylko idzie do przodu – mówi.

Najlepszy klient dla nas to taki, którego biznes skutecznie działa i chce go rozwijać, ale nagle znalazł się w sytuacji, że mógłby więcej zarabiać, gdyby miał dostęp do większej ilości pieniędzy, albo potrzebuje szybko zatrudnić ludzi, a brak mu funduszy na wypłaty lub kupić nowe maszyny, bo zwiększył się nakład pracy, co jest zawsze dobrym znakiem – wyjaśnia. – Może się też pojawić okazja zakupu nieruchomości, ale trzeba to zrobić szybko, a niestety brakuje całej potrzebnej sumy. Zdajemy sobie sprawę, że rozwój działalności biznesowej cały czas wymaga niezawodnego źródła finansowania. Zdarzają się też sytuacje, że trzeba zapłacić wysoki podatek – dodaje.

Jeżeli pojawia się szansa na zainwestowanie i zarobienie większych pieniędzy, a Ty na to zainwestowanie nie masz, to Ci pomożemy. W innym przypadku, stoisz w miejscu, a konkurencja rozkwita. Dzięki prostemu procesowi aplikacji i prywatnego źródła funduszy, nasze pieniądze są szybko dostępne – mówi Roger.

Inwestuj dla siebie

Cechami dyrektora generalnego czy właściciela firmy są umiejętności szybkiego rozwiązywania problemów, dostosowania do zmian na rynku oraz zachowania spokoju, aby utrzymać stabilną sytuację w biznesie. Dlatego kiedy wybuchła pandemia koronawirusa, wiedziałem, że muszę przystosować się do nowej sytuacji, aby podtrzymać tempo rozwoju firmy – opowiada Roger. – Z tego względu zaczęliśmy inwestować w nieruchomości: rozwój budownictwa, długoterminowe i krótkoterminowe wynajmy, kupno, odbudowę i odsprzedaż nieruchomości itp. Nawet w tym trudnym okresie, dzięki naszym działaniom, oferowaliśmy bezpieczne inwestycje, a nasza firma dalej przynosiła inwestorom zyski. Wtedy też zauważyłem zainteresowanie ludzi naszymi produktami z perspektywy inwestora. Dlatego skoncentrowałem się na udostępnianiu innym naszego modelu zarabiania – twierdzi.

To bardzo istotny temat, zwłaszcza obecnie, gdy ciągle słyszy się jak fundusze emerytalne tracą na wartości, wzrasta inflacja, rosną ceny i coraz trudniej kupić dom czy mieszkanie. Ludzie nie znają dostępnych produktów, dzięki którym można inwestować i kiedy słyszą, co Z&R Funding oferuje, są pozytywnie zaskoczeni, a nasze notowania mówią same za siebie. Dlatego nie należy myśleć, że coś jest dla nas nieosiągalne, tylko przyjść do naszej firmy. Dla nas nic nie jest niemożliwe, tylko wymaga odpowiedniej strategii. Nasza oferta jest właśnie tak skonstruowana, aby dać każdemu możliwość inwestowania w inne produkty finansowe niż te tradycyjne – podkreśla.

Dla dobra Polonii

Firma Z&R Funding pozyskuje klientów w całych Stanach Zjednoczonych, ale dla Rogera Kwapisiewicza ważne jest też dobro polonijnej społeczności.

Działajmy i wzbogacajmy się razem – mówi. – Współpracujmy razem, pomagajmy sobie i w ten sposób wzmacniajmy Polonię oraz prosperujmy coraz lepiej. Oferujmy sobie wzajemnie atrakcyjne oferty tylko dla Polonii. Z&R Funding udziela takich pakietów, bo jestem przekonany, że to jest nasz obowiązek wobec Polonii. Często podkreślam, że jako firma jesteśmy tu, żeby pomóc rozwinąć Wam skrzydła. Siła jest w zjednoczeniu i obiecujemy, że zawsze będziemy wspierać polonijne biznesy. Jesteśmy otwarci na współpracę i witamy nowych partnerów, ale przede wszystkim zapraszamy do uczestnictwa w polonijnym funduszu stworzonym, aby pomagać i wspierać Polonię – mówi.

Z tego też powodu wstąpił do Pulaski Association of Business and Professional Men. – Do Pulaski Association dołączyłem w listopadzie 2021 roku – opowiada Roger. – Od dawna chciałem zostać jej członkiem, bo był nim mój tato i słyszałem o tej organizacji wiele dobrego. Kiedy rozkręcałem swój własny interes, poznałem kolejnych członków i dużo z nimi rozmawiałem. Jako finansista chciałbym wprowadzić pewne inicjatywy, które pozwolą organizacji lepiej funkcjonować finansowo. To jest bardzo dobra organizacja, panuje w niej przyjazna atmosfera i wzajemna życzliwość. Skupia biznesmenów i profesjonalistów z różnych dziedzin, dzięki czemu wymieniamy się doświadczeniami i radami. W ostatnich latach szeregi Pulaski Association zasilili młodzi, prężni ludzie i jestem pewien, że będziemy działać jeszcze prężniej niż dotychczas. W marcu 2021 roku urodziła się moja córka Emily i był to moment, który utwierdził mnie w przekonaniu, że chcę zostawić po sobie coś dobrego, aby córka mogła być w przyszłości ze mnie dumna – podsumowuje.

Iwona Hejmej


Jeżeli potrzebujesz szybkiej pomocy lub porady finansowej skontaktuj się z Rogerem Kwapisiewiczem – e-mail: roger@zrfunding.com, tel. 516-299-6746, adres: 347 5th Avenue Penthouse, New York, New York 10016.

spot_img

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -