sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaDziałySylwetkiMarek Kamiński – podróżnik przez życie

Marek Kamiński – podróżnik przez życie

„Biały Orzeł” rozmawia z Markiem Kamińskim – innowatorem, filozofem i podróżnikiem.

Aktualnie Marek Kamiński spełnia się, realizując projekty skierowane m.in. do młodzieży. Fot. Marcin Żurawicz

Zdobywca biegunów, założyciel Fundacji Life Plan Academy oraz Marek Kaminski Academy. W 1995 roku jako pierwszy człowiek na świecie zdobył oba bieguny Ziemi w ciągu jednego roku i dzięki temu wyczynowi został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa. Inspiruje setki tysięcy ludzi w Polsce i na świecie poprzez książki, filmy, podcasty, webinary oraz programy trenerskie. Jego najnowszymi projektami są: kurs Power4Resilience, Marsze Mocy oraz aplikacja LifePlan App będąca cyfrowym narzędziem pomagającym odkrywać swój potencjał i budować odporność psychiczną.

„Biały Orzeł”: Czuje się Pan spełniony w życiu?

Marek Kamiński: Tak. W sumie codziennie się nad tym zastanawiam i muszę odpowiedzieć twierdząco. Czuję się jak najbardziej spełniony, nawet tysiąckrotnie. Będąc dzieckiem nigdy bym nie przypuszczał, że będę miał tak ciekawe i wielowymiarowe życie. Nie myślałem, że będę podróżnikiem, marynarzem, pisarzem i aktorem, a dane było mi być wszystkim po trochu. Z drugiej strony chciałbym zauważyć, iż prawdziwe spełnienie polega na tym, że człowiek spełnia się każdego dnia. Moim zdaniem nie można spełnić się w życiu raz, nie jest to dane raz na zawsze. Dzisiaj mogę czuć się spełniony, ale jutro czegoś zacznie mi brakować i moje odczucie będzie zupełnie inne. Tak więc moim zdaniem każdego dnia spełniamy się od nowa. Ja w każdym razie czuję się obecnie tak, że niezależnie od tego, co się ze mną stanie w przyszłości, zawsze będę mógł powiedzieć, że zrobiłem wszystko, co mogłem.

Może w takim razie powinienem spytać, czy jest Pan szczęśliwy?

Co do szczęścia, to jest jeszcze trudniej odpowiedzieć, bo przecież można być spełnionym, ale nieszczęśliwym. Szczęście też nie jest dane raz w życiu. Na przykład można być spełnionym zawodowo w wielu dziedzinach, ale nieszczęśliwym w miłości. I analizując życie wielu ludzi często tak właśnie jest. Są spełnieni zawodowo i osiągają wszystko w wymiarze materialnym, ale na przykład są samotni lub nie mają kontaktu z własnymi dziećmi. Spełnienie i szczęście to dwie różne kwestie, które znaczeniowo na siebie nachodzą, ale nie są tożsame. Moim zdaniem szczęście nie polega na tym, że akceptujemy zarówno siebie jak i świat takim, jakim jest. I w tym sensie czuję się szczęśliwy. Według mnie bycie szczęśliwym nie polega na tym, że odnosimy sukcesy. Albo na tym, że posiada się rodzinę, pieniądze czy cokolwiek innego. Szczęście jest czymś znacznie bardziej intymnym i osobistym. Przykładowo moje życie, wbrew temu, co myślą niektórzy, nie jest pasmem nieustannych sukcesów. Często powtarzam, że wiele rzeczy w moim życiu nie ułożyło się w taki sposób, jak chciałem. Jednak na obecną chwilę jestem szczęśliwy. Jestem w Nowym Jorku, pierwszy raz ze swoim synem Kayem, rozwijam swoje programy, a także mam kolejne pomysły, które chcę realizować w życiu. Cieszę się tym wszystkim. Zawsze może się stać coś, co mnie unieszczęśliwi w przyszłości, nawet jutro. Jednak na dzisiaj jestem szczęśliwy.

Większość osób kojarzy Pana jako podróżnika, gdyż do powszechnej świadomości przebił się przede wszystkim fakt zdobycia przez Pana dwóch biegunów Ziemi podczas jednego roku. I tu zaskoczenie, gdyż w Wikipedii czytamy o Panu – innowator, filozof, a podróżnik pojawia się dopiero na samym końcu? Kim jest więc Marek Kamiński?

Przede wszystkim człowiekiem i to jest dla mnie najważniejsze. Natomiast z tych wymienionych profesji, to czuję się przede wszystkim innowatorem. Podróże stały się dla mnie punktem wyjścia do eksploracji ludzkiej duszy i osobowości. Takim swoistym eksperymentem, również społecznym. Zresztą większość moich podróży to nie były klasyczne wyprawy służące tylko zdobywaniu czy przejściu z punktu A do punktu B. Oczywiście to było ważne, ale w tle często pojawiał się aspekt pomocy drugiemu człowiekowi, jak chociażby w przypadku wyprawy z Jaśkiem Melą czy też wyprawy samochodem elektrycznym do Japonii. Tak więc już z założenia, te wyprawy miały w sobie element innowacji. Dla mnie innowator to człowiek, który nie tylko odkrywa, ale też zmienia świat na lepszy. Bez wątpienia jestem również filozofem. Filozofia to dokładnie umiłowanie mądrości, a ja lubię rozmyślać i zadawać sobie pytania, z których to pytań zresztą biorą się kolejne pomysły i projekty. Jestem więc filozofem – innowatorem. A to czasem wiąże się z podróżami, czasem z pisaniem książek, a niekiedy z założeniem jakieś firmy. Zawsze myślę bardzo praktycznie i obecnie wszelkie podróże nie są dla mnie celem samym w sobie, a raczej pewną formą do wprowadzania idei w życie. Przykładowo do Nowego Jorku nie przyjechałem, aby pozwiedzać miasto. Oczywiście przy okazji tak, ale mój przyjazd wiąże się przede wszystkim z tym, że zamierzamy wprowadzić w Stanach program Life Plan Academy, chcemy budować odporność psychiczną w polonijnych szkołach, a także mamy w planach zorganizowanie Marszu Mocy. Widzę po wykładach w Nowym Jorku, że jest duże zainteresowanie wieloma moimi pomysłami.

Filozof, nawet innowator, zazwyczaj kojarzy się z trybem siedzącym, a jeśli już podróżuje, to że tak powiem, do wnętrza swojego umysłu. Jeden z cytowanych czasem przez Pana filozofów, Immanuel Kant, całe życie spędził w rodzinnym Królewcu. Pan natomiast z tego Królewca przeszedł piechotą do Santiago de Compostela w Hiszpanii. Tej drogi liczącej ponad 4,000 km, w samym wymiarze czysto fizycznym, trudno przecież nie docenić. Co dają filozofowi podróże?

Na obecnym etapie swojego życia podróże fizyczne nie mają dla mnie wielkiego znaczenia. Jeśli człowiek ma bardzo przenikliwy umysł i dostęp do danych, to można wiele rzeczy zrobić nigdzie nie jeżdżąc. Myślę tak teraz, bo wcześniej byłem głodny świata i podróże pomagały mi w zrozumieniu siebie. Byłem przekonany, że poznając świat przesuwam granice swojego poznania, ale tak naprawdę świat jest bardziej w nas samych niż gdziekolwiek na zewnątrz. Na początku wydawało mi się, że przemieszczając się zewnętrznie niejako rozszerzam i buduję swój świat wewnętrzny. Z pewnością trochę tak było, tym bardziej że mój głód do podróży zrodził się z książek, które przeczytałem w dzieciństwie. One zbudowały mi ten mit bohatera, który zdobywa coś niemożliwe do zdobycia, takie „złote jabłko”. 

Jakie to były książki?

Było ich bardzo wiele. Zwłaszcza autorstwa Juliusza Verne’a, takie jak „20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi” czy „Tajemnicza wyspa”, ale też „Niewiarygodne Przygody Marka Piegusa” Edmunda Niziurskiego i komiksy z serii „Tytus, Romek i A’Tomek” autorstwa Papcia Chmiela. Z czasem zauważyłem jednak, że książki mogą mieć też negatywny wpływ na życie. Niekiedy sugerują, że ważny jest jedynie cel. Co może prowadzi do sytuacji, że jak już coś zdobędziemy, to przestaje nas interesować. A to jest pułapka. Studiowałem biografie innych podróżników nie patrząc tylko na ich rzeczywiste osiągnięcia, ale również na życie wewnętrzne. Na przykład Roald Amundsen (pierwszy zdobywca bieguna południowego – przyp. red.) nigdy się nie ożenił, bo ciągle chciał tylko zdobywać i kobieta, którą zdobył, przestawała go interesować. Na pewnym etapie swojego życia zrozumiałem, że to droga jest ważna, a nie cel, w czym zresztą pomogły mi moje studia filozoficzne. Nie wpadłem więc tak jak niektórzy w pułapkę wiecznego zdobywania. Droga zdobywcy jest zresztą w dużym stopniu dość smutna, gdyż zawsze jest to doświadczenie jednostkowe. Kolejny szczyt i co z tego? Lepiej jest znaleźć sposób, aby dzielić się swoimi osiągnięciami. W tym względzie wyprawa z Jankiem Melą (zdobycie obu biegunów Ziemi w jednym roku – przyp. red.) była dla mnie ważniejsza, niż gdybym wszedł na wszystkie ośmiotysięczniki w jednym roku. To jest taki inny wymiar zdobywania. Można zdobywać może mniej fizyczne cele, ale zdobywać więcej w przestrzeni ludzkich serc. Kiedy w jednym roku zdobywałem oba bieguny Ziemi, to czułem, że wtedy Polska potrzebuje takiego sukcesu, czegoś spektakularnego. Cel osiągnąłem, ale później zrozumiałem, że dużo ważniejsza była dla mnie sama pomoc Jaśkowi. W tym roku blisko miesiąc spędziłem na Wyspie Wielkanocnej, która znana jest przede wszystkim z posągów moai. Z jednej strony wyspa ta jest w jakimś sensie przykładem upadku cywilizacji, a z drugiej strony niezwykle ciekawym miejscem, pokazującym jak niewielka cywilizacja potrafiła wyrazić siebie tworząc te niesamowite, kamienne kolosy.

Słuchając wielu Pana wypowiedzi, można zacząć się zastanawiać, czy podróże, zgodnie z obiegową opinią, rzeczywiście kształcą i rozwijają. Jest przecież wielu ludzi, którzy nigdy nigdzie nie jeździli, a wydają się być znacznie mądrzejsi od wielu osób, które cały czas gdzieś podróżują. Nie wiem, czy ma Pan podobne spostrzeżenia, ale jest to chyba pewien paradoks? 

Zgadzam się z tym. Tym bardziej, że człowiek widzi językiem, a nie oczami. Nam się tylko wydaje, że widzimy, a tak naprawdę cały czas opisujemy sobie świat za pomocą dostępnych nam słów i znaczeń. Tylko w języku przecież wyrażamy swoje myśli. Rozmawiając, na przykład w Ameryce Południowej po hiszpańsku, nie tylko się komunikujemy, ale de facto chłoniemy duszę tamtejszej rzeczywistości, pewną strukturę, która zawarta jest w danym języku. Ja znam 8 języków. Poznawałem je nie dlatego, że miałem takie hobby, ale chodziło mi o możliwie najpełniejszy opis świata, a każdy język opisuje go inaczej. Poznając więc języki, mamy pełniejszy obraz otaczającej nas rzeczywistości. Granice języka są więc jednocześnie granicami mojego myślenia. Znając tyle języków, mój świat jest zupełnie inny niż byłby bez ich znajomości. Ludzie, którzy tylko gdzieś planowo jadą, robią bezrefleksyjnie zdjęcia, ale nie prowadzą wewnętrznego dialogu, raczej nie potrafią zrozumieć otaczającego ich świata, bo często nawet nie próbują go opisać. Nie chodzi mi tutaj o faktyczną znajomość danego języka, gdyż niekiedy można czerpać tutaj ze swojego bogatego wnętrza. Jednak nawet jeśli takie wnętrze posiadamy, ale mamy określone nastawienie i wszystko wiemy, to raczej niewiele zobaczymy. To mit, że samo bycie gdzieś i patrzenie powoduje, że wchłaniamy rzeczywistość. Jeśli jesteśmy zamknięci wewnątrz, to samo podróżowanie nic nam nie da. Czasem obejrzenie filmu czy przeczytanie książki na kanapie może nas rozwinąć bardziej niż fizyczne przemieszczanie się. Poznałem w życiu wielu ludzi, którzy licytowali się ze mną, w ilu miejscach na świecie byli. Zawsze mnie to śmieszy. Oczywiście fajnie jest podróżować i zawsze jest to ciekawe doświadczenie, jednak aby coś z tego wynieść, to trzeba coś dać od siebie.

Nauczenie się 8 języków to chyba dość żmudny proces?

Tak, nie było to łatwe. Oczywiście, jednymi mówię lepiej, innymi gorzej. W nauce języka nie przeceniałbym jednak talentu czy wrodzonych zdolności, gdyż według mnie jest to przede wszystkim praca. Każdy uczy się swojego języka ojczystego, na przykład polskiego, i człowiek nie musi mieć tutaj żadnych specjalnych predyspozycji. Podobnie jest z innymi językami. Nie wierzę w zdolności językowe. Wierzę przede wszystkim w pracę na sobą i nad językiem. Tak było w moim przypadku. Uczyłem się języka kraju, w którym akurat mieszkałem. Jeśli zaś chodzi o skalę trudności, to najwięcej czasu zajęło mi opanowanie języka francuskiego i japońskiego. 

Odnoszę wrażenie, że ludzie często podróżują, gdyż próbują uciec od samych siebie?

Dokładnie. Erich Fromm w latach 40. XX wieku napisał książkę „Ucieczka od wolności”, która stała się kultowa. Ja z kolei miałem pomysł, aby napisać książkę pod tytułem „Ucieczka od siebie”. Zjawisko to nie występuje tylko przy podróżowaniu, ale w ogóle obecnie styl naszego życia często tak wygląda. Podróżujemy w internecie na przykład i cały czas niejako przebywamy na zewnątrz siebie. Uciekamy od rzeczywistości. Moim zdaniem współczesny człowiek jest dalej od siebie niż ludzie sto lat temu. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, w tym między innymi olbrzymi nawał informacji. Ja, podróżując, nigdy przed niczym nie uciekałem. Zwyczajnie ciągnęło mnie, aby odkrywać świat, a później, aby odkrywać siebie.

I ta ostatnia sztuka się Panu udała?

To proces, który ciągle trwa. Podróże, zwłaszcza ekstremalne, były dla mnie pewnym punktem wyjścia. Takim swoistym laboratorium ludzkiej duszy. Dały mi wyjątkową przestrzeń, aby skoncentrować się na przeżyciach wewnętrznych. Na co dzień jesteśmy za bardzo pochłonięci zewnętrznym światem, pracą czy też rodziną. Natomiast będąc sam z sobą, mogłem wyciszyć się i lepiej zrozumieć siebie. A poznając siebie, poznajemy tez innych ludzi, świat i boga. Podróże pozwoliły mi na poznanie pewnych mechanizmów ludzkiego wnętrza i zrozumienie jak działa człowiek. Na to doświadczenie złożyło się wiele podróży. Nie jedna.

Lista Pana sukcesów jako podróżnika jest bardzo długa. Co Pan uznaje za swój największy życiowy sukces?

Największe moje osiągnięcie stanowi fakt, że realizując siebie miałem i mam duży pozytywny wpływ na życie innych ludzi. Najpierw poprzez podróże, a później poprzez spotkania, szkolenia czy też książki, które napisałem, zmieniłem życie wielu osób na lepsze. To pewien paradoks, że poznając siebie lepiej rozumiemy świat i że powracamy do niego po podróży z inną wizją samego siebie, a także z większym zrozumieniem innych ludzi. Cieszę się, że podążając za własną intuicją i będąc w pełni sobą, nieustannie rozwijając swój potencjał, byłem w stanie tak wiele dać innym. Chociażby przez swoje książki. takie jak „Moje bieguny” czy „Power4Start”. Dostaję wiele e-maili od ludzi, że lektura tych książek zmieniła ich życie na lepsze, pomogła w depresji, w chorobie dwubiegunowej, w znalezieniu lepszej pracy czy nawet w zmianie kierunku studiów. To są rzeczy, które są dla mnie dużo ważniejsze niż to, co ja sam osiągnąłem jako podróżnik. Chyba każdy człowiek marzy o nieśmiertelności. Myślę, że prawdziwa nieśmiertelność nie polega na naszym fizycznym trwaniu, ale na tym, że żyjemy w umysłach ludzi. Człowiek istnieje pełniej, jeśli daje coś drugiemu człowiekowi.

Marek Kamiński zapisał się w historii jako pierwszy człowiek, który w jednym roku zdobył oba bieguny Ziemi. Fot. facebook.com/MarekKaminskiExplorerPL

Często podczas swoich prezentacji cytuje Pan Winstona Churchilla, który twierdził, że sukces polega na przechodzeniu od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu. Wiele ich Pan poniósł w życiu?

Myślę, że całkiem sporo. Zresztą życie to nieustanne porażki. Poniosłem ich wiele zarówno na gruncie podróżniczym, jak i biznesowym czy prywatnym. Kiedyś chciałem przemierzyć Antarktydę w poprzek i nawet doszedłem już do bieguna, ale ze względu na wypadek i warunki pogodowe, musiałem zawrócić. To tylko jeden z wielu podróżniczych przykładów. Chciałem z synem pójść na biegun północny i też ta sztuka mi się nie udała. W ogóle chciałem więcej podróżować ze swoimi dziećmi, co niestety nie za bardzo mi wyszło. Od lat prowadzę firmę Invena, zajmującą się importem i produkcją instalacji sanitarno-grzewczych, gdzie zatrudniam ponad 120 osób, a sama firma ma obecnie stabilną pozycję finansową. Jednak nie zawsze tak było. Był moment, że mieliśmy kryzys i stanąłem przed widmem zwalniania ludzi. Ostatecznie udało nam się z tego wyjść, ale mam świadomość, że niektóre moje decyzje biznesowe związane z firmą mogły być znacznie lepsze. Nawet w przypadku jednego z moich najważniejszych projektów, czyli aplikacji LifePlan App, zakładałem, że zakończymy jej tworzenie w ciągu roku, a praca nad nią trwa już trzy lata. Na początku brakowało funduszy, aby napisać kody, później trzeba było poprawiać pierwszą wersję. Do tego wszystkiego doszły problemy natury marketingowej. Z różnych powodów upadło także wiele innych projektów, w które byłem zaangażowany. Bez wątpienia tych porażek w moim życiu było tyle, że mógłbym wymieniać je przez cały dzień. Wychodzę jednak z założenia, że w porażkach bardzo często tkwią korzenie naszych przyszłych sukcesów. Ważne, aby się nie poddawać i uczyć się na błędach.

Podczas swoich podróży wielokrotnie stawał Pan w obliczu zagrożenia życia. Co sprawiło, że potrafił Pan przetrwać i wyjść z wielu kryzysowych sytuacji? Sprzyjało Panu szczęście czy też decydowały o tym jakieś inne czynniki?

Myślę, że pomogła mi cała moja przeszłość. Także to, że odniosłem wcześniej wiele porażek, z których potrafiłem wyciągnąć wnioski. Sytuacje kryzysowe uczyły mnie od początku, aby przede wszystkim budować wiarę w siebie. Następnie dzięki wielu przeczytanym książkom nauczyłem się też zarządzać strachem. Ludzi boją się śmierci i to jest naturalne. Jednak bojąc się śmierci często boimy się też życia, które jest przecież ze śmiercią związane. Moim zdaniem strach przed śmiercią nie powinien przysłaniać nam życia. Jest takie zdanie w Biblii mówiące, że ci, którzy za wszelką cenę starają się chronić życie stracą je, a ci którzy wystawiają je na próbę zyskają nowe. Jest to podane w kontekście wiary, ale można to różnie interpretować. Ja dość wcześniej zaakceptowałem to, że mogę umrzeć podczas moich podróży. Jest to jakaś cena za to, że mogę mieć wspaniałe życie. Kiedy stanąłem przed wyborem, czy mam się bać podróży, czy też realizować siebie nawet kosztem utraty życia, to wybrałem tę drugą opcję. To oczywiście nie znaczy, że nie odczuwam lęku. Boję się cały czas, ale też mam do tego duży dystans i lęk nie przysłania mi chęci życia. Z sytuacji kryzysowych wyszedłem przede wszystkim dzięki doświadczeniu. Coraz bardziej eksponowałem się na coraz trudniejsze warunki i uczyłem się z tego. Tłumaczyłem sobie również, że nawet jeśli zginę, to przynajmniej próbowałem wieść dobre i ciekawe życie.

Pana ulubiony filozof, Austriak Ludwig Wittgenstein, twierdził. że to, co decyduje o sensie życia, nie jest wyrażalne za pomocą języka. Pan często określa siebie jako poszukiwacza sensu. Tak więc dobrze mieć w życiu sens, czy też chodzi o to, aby cały czas go szukać?

Wittgenstein nie był prorokiem, a raczej pewną inspiracją. Sam zresztą pisał o sobie, że jest drabiną, po której się wchodzi, ale że jak już się wejdzie na pewien poziom, to można tę drabinę odrzucić. Miał świadomość tego, że rzeczywistość się rozszerza, świat ciągle się zmienia i nie da się wyrazić jakichś prawd raz na zawsze. Generalnie istnieją pewne rzeczy niezmienne, ale cały czas następuje przyrost wiedzy. Ciekawie to ujął Albert Einstein mówiąc, że pytania co prawda pozostają takie same, ale prawidłowe odpowiedzi się zmieniają. Całkiem możliwe więc, że można znaleźć prawidłową odpowiedź, która będzie inna niż odpowiedź Wittgensteina. Oczywiście wierzę, że ludzie mogą znaleźć sens w życiu. A dokładniej, że sami go wybierają, bo przecież tak się to naprawdę odbywa. Na różnych etapach życia mamy różne priorytety. Praca, rodzina, samorealizacja. Trudno jest określić jeden sens na całe życie. W tym kontekście bardzo ciekawa, ale i o wiele trudniejsza, jest odpowiedź na pytanie, jak znaleźć sens życia wszystkich ludzi? Po co w ogóle istniejemy? Na poziomie jednostki jest to jednak łatwiejsze, choć Wittgenstein miał niewątpliwie rację, że trudno jest sens życia wyrazić językiem. Bo wielu ludzi na przykład twierdzi, że rodzina jest najważniejsza i ona stanowi sens ich życia. Ale co w tej rodzinie? Zgoda, szczęście, bliskość? Często nie wyjaśniają. Myślę, że ja ten swój sens też w życiu znalazłem, chociaż już opisanie go słowami jest dla mnie bardzo trudne, tym bardziej, że widzę go bardziej podświadomie. Definicja sensu jest ulotna i cały czas mi się wymyka, stąd zapewne ten wspomniany poszukiwacz. Jednak, jeśli już musiałbym się określić, to dla mnie sensem egzystencji jest życie w prawdzie.  

Teraz trzeba by zdefiniować czym jest prawda? 

To akurat nie jest trudne. Oczywiście można się o tę definicję spierać, ale intuicyjnie człowiek wie albo wyczuwa, kiedy mówi prawdę czy też kiedy żyje zgodnie z samym sobą. Ja zawsze wierzyłem w rzeczy, które robiłem, i zawsze starałem się być przy tym prawdziwy. I nawet jeśli popełniałem błędy, to dość szybko orientowałem się, że podążam w złym kierunku. Chociaż moje priorytety zmieniały się w czasie. Kiedyś najważniejsza była mnie realizacja własnych marzeń. Później pomaganie innym. Zdziwiłem się, kiedy spytano Jana Pawła II, jaka jest dla niego największa wartość w życiu. Myślałem, że usłyszę słowa takie jak miłość, wiara czy nadzieja. A on powiedział, że właśnie prawda.

Co najbardziej przeszkadza człowiekowi w osiąganiu celów?

Istnieje tutaj wiele przeszkód. Po pierwsze nie potrafimy sobie tych celów wyznaczyć. Niby chcemy coś zrobić, ale brak nam konkretów, a następnie zaplanowanych działań w czasie, które pozwoliłyby nam te cele osiągnąć. Często coś nam nie pasuje, coś chcielibyśmy zmienić, ale nie potrafimy zdefiniować, na czym ta zmiana miałaby dokładnie polegać. Po drugie, aby osiągać cele, potrzebna jest wolność myślenia, a my zazwyczaj myślimy bardzo schematycznie i nie potrafimy wyjść poza granice, które zresztą sami sobie stawiamy. Po trzecie nie wierzymy w siebie. Polecam tutaj swoją książkę „Power4Change. Sztuka osiągania celów”. Tam jest ten temat dobrze omówiony. Wiele sprowadza się do tego, że aby osiągać cele w życiu, trzeba przede wszystkim poznać dobrze samego siebie. Czyli wracamy niejako do punktu wyjścia w naszych rozważaniach. Dużą przeszkodą jest również to, że w dzisiejszych czasach człowiek cały czas od siebie ucieka.

Podczas swoich prezentacji w Nowym Jorku w styczniu br. wspominał Pan, że za każdym razem, kiedy na przestrzeni lat odwiedzał Pan to miasto, był Pan każdorazowo inną osobą. Czy człowiek nieustannie zmieniając się może pozostać sobą?

Oczywiście. Nie ma w tym żadnej sprzeczności. Bycie sobą polega również na zwiększaniu swojego potencjału, na rozwijaniu się. Całe życie służy zresztą rozwojowi. Świat zmienia się nieustannie, tak więc zmiana samego człowieka też jest czymś zupełnie naturalnym. Ja mówię o sobie, że jestem inny niż byłem wcześniej. Jednak nie wartościowałbym tego. Jestem po prostu pełniejszą wersją samego siebie. Przy czym oczywiście cały czas pozostaję sobą.  

Opisując swoją pieszą wędrówkę po Europie stwierdził Pan, że człowiek wcale nie potrzebuje ekstremalnych wyzwań, aby poznać siebie. To dość przewrotne stwierdzenie, gdyż większość podróżników twierdzi dokładnie odwrotnie?

Tak uważam. U mnie droga do poznania samego siebie zaczęła się od ekstremalnych podróży. Jednak później doszedłem do wniosku, że to, co się dzieje we wnętrzu człowieka, wcale nie musi być zależne od trudności trasy, pogody czy jakichkolwiek warunków zewnętrznych. Kiedy szedłem przez całą Europę, to na zewnątrz wyglądało to dość spokojnie i zwyczajnie. Jednak w trakcie wędrówki wewnątrz mnie zaczęły dziać się rzeczy ekstremalne i ostatecznie ukończenie tej podróży wcale nie było dla mnie łatwiejsze niż wcześniejsze dotarcie do biegunów. Świat jest pełen paradoksów i to jest jeden z nich.

Czy wszystko, co nas spotyka, dzieje się z jakiegoś powodu, czy raczej jest kwestią przypadku?

Trudno powiedzieć czym jest przypadek. Myślę, że obydwie tezy mogą być słuszne. W każdym razie jedna drugiej nie wyklucza. Uważam, że prawdziwa logika świata wymyka się naszej, ludzkiej logice. Jestem gotów przyznać, że wszystko w życiu dzieje się z jakiegoś powodu, ale dużą rolę pełni jednak przypadek.

Jest Pan twórcą metody Biegun, której stosowanie pomaga w osiąganiu życiowych celów. Na czym dokładnie polega ta metoda?

Ta unikalna metoda, którą oparłem na swoich doświadczeniach, uczy ludzi, jak pokonywać trudności, które przynosi życie, jak rozwiązywać problemy i jak osiągać wyznaczone cele. Uczy także tego, że jeżeli już ten cel uda nam się osiągnąć, to żeby nie zatrzymywać się, tylko iść dalej. Bo jeśli tego nie zrobimy, to niekoniecznie znajdziemy się w miejscu, w którym chcielibyśmy się znaleźć. Metodę Biegun realizujemy dzięki ćwiczeniom, pracy z trenerem i Marszom Mocy. Same Marsze Mocy uznaję za wstęp do stosowania taj metody. W tym roku zamierzamy zorganizować osiem z nich, m.in. 4 czerwca w Nowym Jorku w Central Parku. Konsul generalny RP w Nowym Jorku już się zadeklarował, że nam w tym pomoże. Wiem, że są duże skupiska Polonii również i w innych stanach. Mam więc nadzieję, że w tym i następnym roku uda się kilka tych Marszów Mocy na amerykańskiej ziemi zorganizować. Oprócz Nowego Jorku myślę tutaj o Waszyngtonie, Miami i San Francisco. Sama idea Marszów Mocy jest niezwykła i uczestniczenie w nich daje siłę i pozwala na budowanie odporności psychicznej. Dzięki Marszom Mocy osiągamy świetne rezultaty w Polsce. Wierzę, że podobnie będzie w Stanach.

Oprócz metody Biegun oferuje Pan wiele innych metod i narzędzi, które pomagają w rozwoju osobistym i lepszym poznaniu samego siebie…

Razem ze swoim zespołem prowadzę webinary, szkolenia oraz programy trenerskie. Polecam aplikację LifePlan App, którą stworzyliśmy dla dorosłych i młodzieży. Moją główną misją podczas obecnej wizyty w Nowym Jorku było wprowadzenie do polonijnych szkół Life Plan Academy. Jest to program, który w założeniu ma pomóc w zapobieganiu depresji wśród młodzieży i budowaniu własnej wartości, między innymi poprzez naukę osiągania indywidualnych celów. Zachęcam więc do współpracy polskie szkoły. Ja i moi trenerzy oferujemy zdalne przeszkolenie dla nauczycieli, którzy chcieliby wprowadzić ten program w swoich placówkach. Life Plan Academy sprawdza się między innymi w Norwegii i w Afryce, mam więc nadzieję, że okaże się sukcesem również w Stanach. Chociaż na zewnątrz tego nie widać często, czasy dla funkcjonowania własnego umysłu są bardzo trudne. Ludzie bardzo często nie potrafią się odnaleźć. Dla młodzieży te warunki stały się wręcz ekstremalne, ale wsparcia potrzebują zresztą nie tylko młodzi ludzie. Obecnie jesteśmy po pandemii, zachodzi zmiana modelu funkcjonowania gospodarki. Dodatkowo trwa epidemia depresji, wypalenia zawodowego i wielu ludzi odczuwa brak sensu życia. Dla tych osób przygotowaliśmy program budowania odporności dla biznesu, czyli Power4Resilience, stworzony w ramach Kaminski Academy. Ze wszystkimi programami i kursami najlepiej zapoznać się na mojej stronie internetowej www.marekkaminski.com.

Marek Kamiński przebywał w styczniu br. w Nowym Jorku, gdzie został wyróżniony przez Polonijny Klub Podróżnika Globusem Niepodległości. Fot. facebook.com/MarekKaminskiExplorerPL

W jednym z wywiadów czytałem, że lubi Pan Nowy Jork?

To prawda. Jestem między innymi członkiem amerykańskiego The Explorers Club, więc w metropolii bywałem już wiele razy. Dla mnie Nowy Jork to specyficzne miasto-świat. Miejsce, które ciągle się odradza. Energia tego miasta jest niesamowita, ale też przebywanie w nim wiele człowieka pod względem energetycznym kosztuje. Lubię być tutaj przez tydzień czy dwa, ale później zaczynam być zmęczony. Poza tym potrzebuję kontaktu z naturą. Jednak niewątpliwie Nowy Jork mnie fascynuje i inspiruje. Zawsze wyjeżdżam stąd z głową pełną pomysłów.

Ma Pan w metropolii swoje ulubione miejsca?

Lubię podążać szlakiem scen filmowych czy też pisarzy. Nowy Jork jest miejscem, gdzie rozgrywa się akcja wielu moich ulubionych filmów z dzieciństwa, na przykład „Ojca Chrzestnego”. Mam nawet specjalną aplikację, która mi w tym pomaga. Poza tym uwielbiam muzea, takie jak MoMa czy też Amerykańskie Muzeum Historii Naturalnej. Zawsze też podczas pobytu w metropolii znajduję czas na spacer po Central Parku. W Nowym Jorku jest wiele ciekawych księgarni, jak na przykład oddział japońskiej księgarnia Kinokuniya, którą znam jeszcze z czasów, kiedy mieszkałem w Tokio. Często też odwiedzam kawiarnie z dobrą kawą, których w Nowym Jorku przecież nie brakuje.

Tym razem pojawił się Pan w Stanach na zaproszenie Jurka Majcherczyka, prezesa Polonijnego Klubu Podróżnika, aby jako gość honorowy wziąć udział w dorocznym Balu Podróżnika. Podczas gali otrzymał Pan również z rąk Adriana Kubickiego, konsula generalnego RP w Nowym Jorku, oryginalne wyróżnienie Klubu, a mianowicie Globus Niepodległości. Jak odbiera Pan Polonię i jakie wrażenia towarzyszą Panu po tej gali?

Jurek Majcherczyk jest moim wieloletnim przyjacielem i również od wielu lat mnie wspiera. Chciałbym mu bardzo podziękować za tegoroczne zaproszenie. Sam bal był dla mnie dużym przeżyciem. Fantastyczni goście i niesamowita atmosfera. Odbyłem wiele ciekawych rozmów, a mój wykład spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem. Mam więc tylko same pozytywne odczucia. To budujące, że Jurkowi przez lata dzięki ciężkiej pracy udało się stworzyć społeczność podróżników i są to tak ciepli i mądrzy ludzie. Cieszę się też z otrzymania wyróżnienia, jakim jest globus niepodległości. Z pewnością znajdzie on honorowe miejsce w moim domu i zawsze będzie mi przypominał, aby wracać do Nowego Jorku.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Marcin Żurawicz

spot_img

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -