„Zdrowy jestem, dobrze się czuję, tylko nogi mam troszeczkę miękkie i nieco kręci mi się w głowie” – mówił niedługo po lądowaniu na stepach Kazachstanu Mirosław Hermaszewski. Właśnie wrócił z misji statku kosmicznego „Sojuz 30”.
Pierwszy Polak wystartował osiem dni wcześniej dokładnie o godz. 16.31. Już dzień później statek przycumował do zespołu orbitalnego „Salut 6”, gdzie wykonano serię badań. Kosmos nie okazał się zbyt odległy – Hermaszewski znalazł się w szczytowym momencie w odległości 363 km od ziemi. Za to poruszał się z prędkością 28 tys. km na godzinę. W sumie przebył ponad 5 mln kilometrów i 126 razy okrążył ziemię. O tym, że Polak poleci w kosmos zdecydowano podczas spotkania przedstawicieli utworzonego przez Związek Sowiecki „Programu Interkosmos”. W latach 1978-1986 na ziemską orbitę mieli polecieć przedstawiciele różnych państw bloku socjalistycznego. Mirosław Hermaszewski wygrał rywalizację z kilkuset innymi polskimi pilotami. Ostatecznie to on – wraz z sowieckim astronautą Piotrem Klimiukiem wsiada do „Sojuza”.
„Wszystko jest tam bardzo ciekawe. W ciągu pierwszych minut byliśmy niezwykle zajęci działalnością operatorską. Mignął mi zachód słońca, ale Klimuk mnie uprzedził, że jeszcze się napatrzę, i prosił, żebym robił swoje. Ale wschód słońca to było przeżycie nie tylko estetyczne, ale i duchowe. To jak narodziny czegoś nowego” – wspominał później.
Podczas jednego z okrążeń dostrzegł niezidentyfikowane obiekty latające. Zawiadomił o tym bazę. Okazało się jednak, że to nie UFO, a pojemniki z odchodami wyrzucone przez nich dwa dni wcześniej. Mirosław Hermaszewski w stanie wojennym był członkiem Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (po latach mówił, że bez jego zgody). W Polsce po 1989 roku bezskutecznie ubiegał się o mandat poselski z ramienia Unii Pracy i SLD. Napisał też książkę o swym ocaleniu z rzezi wołyńskiej.