Na przełomie lipca i sierpnia młodzi uchodźcy będą zdawać egzaminy ukraińskie w systemie online. MEiN pomoże je zorganizować. Szacunkowa liczba dzieci poza polskim systemem edukacji wynosi pół miliona – powiedział PAP wiceszef MEiN Dariusz Piontkowski.
PAP: Maj to trudny miesiąc dla uczniów. Za chwilę licealiści będą zdawać matury, uczniowie ostatnich klas podstawówek egzamin ósmoklasisty. To spory stres. W tym roku sytuacja jest o tyle niezwykła, że w szkołach oprócz polskich dzieci mamy gości z Ukrainy. Ilu ich jest?
Dariusz Piontkowski: Niespełna 200 tys. osób – w szkołach, przedszkolach i innych placówkach oświatowych. Największa grupa uczęszcza do szkół podstawowych – ponad 130 tys., prawie 50 tys. jest w przedszkolach – to druga, pod względem wielkości grupa małych uchodźców. Licea to kilkanaście tysięcy, technika kilka tysięcy, w szkołach branżowych jest zaledwie kilkaset osób. Poza tym widzimy, że od dwóch tygodni bardzo spadła dynamika przyrostu uczniów ukraińskich. Jeśli wcześniej każdego dnia przybywało w naszych placówkach oświatowych nawet po 10 tys. uchodźców dziennie, to dziś liczba ta wynosi ok. 1 tys. Wynika to z tego, że napływ uciekinierów z Ukrainy nie jest już tak gwałtowny, jak jeszcze przed kilkoma tygodniami, ale też obserwujemy, że wiele rodzin decyduje się na powrót do ojczyzny.
PAP: Dysponuje pan danymi o tym, ilu uczniów z Ukrainy jest np. w ósmych klasach?
D.P.: Tak, znamy dokładny rozkład pod względem wieku i klas. I tak w ósmych klasach mamy ponad 6,5 tys. uczniów z Ukrainy, w siódmych – ponad 15 tys., w pozostałych od dziesięciu do kilkunastu tysięcy. Mamy takie wrażenie, że część uczniów, którzy powinni – patrząc wiekowo – uczęszczać do ósmej klasy, zostało zapisanych do klasy siódmej, aby się mogli dostosować do polskiego systemu edukacji.
PAP: Ukraińscy ósmoklasiści muszą przystąpić do egzaminu?
D.P.: Jeśli chcą uzyskać świadectwo ukończenia szkoły, to tak. Jeśli zdecydują się na to, żeby w przyszłym roku szkolnym powtórzyć ósmą klasę, to do egzaminu nie muszą przystępować.
PAP: Czy MEiN rozmawiał ze swoim odpowiednikiem na Ukrainie na temat świadectw, jakie uzyskają ukraińscy uczniowie w polskich szkołach – czy będą honorowane w ich ojczyźnie, kiedy tam powrócą?
D.P.: Odbyło się kilka rozmów ministra Czarnka z ministrem Serhijem Szkarłetem, a w zeszłym tygodniu była w Warszawie wiceminister Viera Rohowa, z którą rozmawialiśmy głównie o zorganizowaniu pomocy w przeprowadzeniu egzaminów przygotowywanych przez ukraińskie ministerstwo oświaty. Ukraińskie ministerstwo planuje na przełomie lipca i sierpnia przeprowadzić egzaminy online. W rozmowach bilateralnych jego przedstawiciele wskazali, że oczekują jakiejś formy wsparcia. Szczegóły mają się znaleźć w oficjalnym piśmie, którego spodziewamy się lada dzień.
PAP: To by rozwiązywało problem.
D.P.: Przynajmniej część, zwłaszcza że porównując liczbę uchodźców z Ukrainy z liczbą dzieci stamtąd uczęszczających do naszych placówek oświatowych, te 200 tys. wydaje się zbyt skromną wartością. Ich jest na pewno więcej, duża część uczy się w ukraińskim systemie online. Wiceminister Rohowa szacowała, że może to dotyczyć pół miliona dzieci.
PAP: Ilu abiturientów z Ukrainy zdecydowało się przystąpić do polskiej matury?
D.P.: To niewielka liczba. Z danych Centralnej Komisji Egzaminacyjnej wynika, że zaledwie 41 osób. Zakładamy, że większość starszej młodzieży zdecyduje się na zdawanie egzaminu po XI klasie, w systemie ukraińskim, ten egzamin to odpowiednik naszej matury. Chęć przystąpienia do egzaminu ósmoklasisty zdeklarowało ok. 8 tys. uczniów. W ich kraju zdaje się podobny egzamin po dziewiątej klasie, myślę, że większość wybierze właśnie tę opcję.
PAP: Czy pan, jako doświadczony pedagog i nauczyciel, uważa, że podchodzenie młodych uchodźców do naszych egzaminów w ogóle ma sens?
D.P.: Rozumiem, że ci, co się na to zdecydowali, mają już jakąś znajomość języka polskiego. Myślę jednak, że zdanie np. matury z języka polskiego będzie dla nich dużo trudniejsze niż np. z matematyki czy języka obcego – tutaj będą mieli przetłumaczone polecenia na język ukraiński, odpowiadać będą mogli, w przypadku matematyki, w swoim ojczystym języku, gdyż tutaj liczy się, przede wszystkim, prawidłowość obliczeń, umiejętność logicznego myślenia.
W drugim przypadku, oczywiście, odpowiedzi będą wymagane w języku, z którego jest składany egzamin, będą więc traktowani na równych prawach z polskimi uczniami. Język polski będzie, z ich punktu widzenia, trudniejszy, ale może mieli już wcześniej z nim do czynienia – przebywając w Polsce albo ucząc się w jednej z polskich szkół na Ukrainie.
PAP: Czym będzie się różniła tegoroczna matura od tych w dwóch poprzednich latach oraz od tej, którą abiturienci będą zdawali w nowym roku szkolnym?
D.P.: Jest w zasadzie jedna zmiana: oprócz przedmiotów obowiązkowych, zdawanych na poziomie podstawowym – języka polskiego, języka obcego nowożytnego i matematyki – trzeba będzie dodatkowo wybrać jeszcze jeden przedmiot, na poziomie rozszerzonym, jednak nie będzie przy tym egzaminie wprowadzona bariera zdawalności – co oznacza, że wystarczy do niego przystąpić.
W przypadku przedmiotów obowiązkowych próg zdawalności wynosi 30 proc. możliwych do uzyskania punktów. W kolejnych latach chcemy, żeby także egzamin z przedmiotu dodatkowego, rozszerzonego, miał tę 30-procentową barierę. Podobnie jak w roku ubiegłym, ze względu na COVID-19, wcześniejsze strajki nauczycieli, a więc przerwy w nauce i trudniejszy dostęp do nauczyciela, egzamin nie będzie odbywał się wprost na podstawie podstaw programowych i treści tam zawartych, ale na podstawie wymagań egzaminacyjnych. Podobnie jest w przypadku egzaminu ósmoklasisty.
PAP: A teraz jeszcze wojna. Kiedy się skończy ten łańcuch złych wydarzeń?
D.P.: Miejmy nadzieję, że pandemia już jest za nami, że kolejnej wojny nie będzie, a sytuacja na Ukrainie ustabilizuje się. Ale ma pani rację, ostatnie lata – poczynając od strajków przez pandemię i wojnę na Ukrainie – na pewno nie ułatwiały edukowania kolejnych pokoleń.
PAP: W przyszłym roku szkolnym nadal będą funkcjonowały klasy przygotowawcze dla ukraińskich uczniów?
D.P.: Tak. Daliśmy dyrektorom szkół wybór, w jaki sposób zorganizować nauczanie uczniów z Ukrainy. Ci z nich, którzy nie znają w wystarczającym stopniu języka polskiego i mogą mieć kłopoty ze zrozumieniem tego, co dzieje się na lekcjach, powinni trafić do oddziałów przygotowawczych. W takich klasach, przez co najmniej kilka miesięcy, powinni uczyć się przede wszystkim języka polskiego, zaznajamiać z polską kulturą, niwelować różnice programowe między ukraińskim a polskim systemem edukacyjnym.
Szkoły mają także dużą swobodę co do doboru przedmiotów, zakresu treści, które przekazywane są uczniom – uchodźcom, muszą być dostosowane do ich możliwości psychofizycznych. Być może część z tych uczniów będzie nadal w przyszłym roku potrzebowała takiej nauki. Nie wiemy też, co się będzie działo we wrześniu – czy ta wojna zakończy się, czy przeciwnie – będzie się nadal rozwijała i będziemy mieli jeszcze większy napływ uchodźców z dziećmi, które będą musiały znaleźć miejsce w polskich szkołach i te oddziały przygotowawcze będą nadal potrzebne.
Poza tym, jest to rozwiązanie systemowe, które funkcjonuje w naszym kraju od wielu lat. Sprawdza się, nie tylko w przypadku uczniów z Ukrainy, jest przydatne dla dzieci z innych krajów, niezależnie od tego, skąd pochodzą i jakim mówią językiem, ale także dzieci z polskim pochodzeniem, które długo przebywały wraz z rodzicami za granicą i praktycznie nie znały języka polskiego. Klasy przygotowawcze są po to, żeby tym wszystkim dzieciom pomóc wejść do polskiego systemu edukacji.
Uczniowie z Ukrainy, którzy chodzą do klas przygotowawczych, jak i ci, którzy poszli do klas z polskimi uczniami – a większość właśnie w takim systemie funkcjonuje – mają prawo do dodatkowych lekcji języka polskiego jako języka obcego – minimum sześć godzin tygodniowo. Obecnie w szkołach podstawowych ponad 23 proc. dzieci z Ukrainy jest w oddziałach przygotowawczych, ale już w liceach niemal 50 proc. Widzimy, niestety, niechęć części samorządów i dyrektorów do tworzenia oddziałów przygotowawczych.
PAP: Pojawił się projekt senacki dotyczący edukacji dzieci i młodzieży z Ukrainy, który zakłada wprowadzenie czegoś takiego jak domowe punkty wychowania przedszkolnego oraz tworzenie dla nich tzw. oddziałów międzynarodowych. Co pan sądzi o tych pomysłach?
D.P.: Uważam, że nie są najlepsze. Oddziały międzynarodowe są tworzone po to, aby w rozszerzonym zakresie uczyć języków nowożytnych. Wtedy jest konieczna współpraca z instytucją zagraniczną, która wskazuje standardy, według których dany język powinien być uczony, przygotowuje schematy oceniania, a także daje możliwość przechodzenia z tych oddziałów międzynarodowych do oddziałów podstawowych, które funkcjonują w polskich szkołach.
Jest też kwestia tego, jakim świadectwem taki uczeń będzie się legitymował po skończeniu edukacji. Propozycja senacka nie rozwiązuje większości z tych problemów, mówi tylko, że oddziały międzynarodowe mają być utworzone. Nie wiadomo, jaka instytucja zagraniczna będzie to pilotowała, jakie schematy oceniania, co dalej z tymi uczniami. Jest to na tyle ważna decyzja, że w obecnie obowiązującym prawie utworzenie oddziału międzynarodowego wymaga każdorazowo decyzji ministra edukacji i nauki.
W Polsce są to oddziały nieliczne, a senacki projekt zakłada, że każdy, kto będzie chciał – każdy samorząd, każdy organ prowadzący – będzie mógł taki oddział międzynarodowy tworzyć, a ministerstwo ma być tylko poinformowane o takim fakcie. Nie będzie nad tym żadnej kontroli, nie będzie wiadomo, czy są tam nauczyciele, którzy mają odpowiednie kwalifikacje, dlatego jesteśmy negatywnie nastawieni to tego projektu.
Jeśli chodzi o domowe punkty wychowania przedszkolnego, to trzeba wyraźnie powiedzieć, że podobne rozwiązania już są. Kilka lat temu, przy okazji reformy oświaty, wprowadzono inne formy wychowania przedszkolnego, co umożliwia tworzenie takich punktów opieki od trojga dzieci wzwyż. Tworzenie jakiejś kolejnej kategorii wydaje nam się niepotrzebne, zwłaszcza że uważamy, iż w przypadku obiektów oświatowych muszą być wprowadzone chociażby minimalne wymogi bezpieczeństwa, aby, w razie jakiegoś zagrożenia, dzieci, także te najmłodsze, mogły się bezpiecznie wydostać z takiego pomieszczenia. Stąd uważamy, że także ta propozycja jest chybiona.
PAP: Załóżmy, że wszyscy uczniowie, tak polscy, jak i ukraińscy, pomyślnie zamkną ten rok szkolny. Za progiem czekają wakacje. Czy zamierzacie państwo organizować dla dzieci z Ukrainy kolonie i półkolonie, wspierać ich wypoczynek finansowo? Trzeba jakoś zagospodarować te dzieciaki także latem.
D.P.: Pojawił się pomysł, aby dodatkowe środki na ten cel zdobyć m.in. przy pomocy UNICEF-u. Są prowadzone rozmowy, zarówno z naszej strony, jak i ukraińskiego ministerstwa edukacji z tą organizacją, czyli z Funduszem Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci, który zadeklarował, że jakieś środki może przeznaczyć na wypoczynek dzieci i młodzieży z Ukrainy. Mam nadzieję, że tak się stanie, a takie kolonie i półkolonie będą mogły prowadzić zarówno organizacje pozarządowe, jak i poszczególne szkoły, zgodnie z regulacjami przewidywanymi przez nasz system prawny.
Rozmawiała Mira Suchodolska/PAP