Gdyby wybory do polskiego parlamentu odbyły się w maju, wygrałaby je w cuglach partia rządząca. Tak wynika z sondażu przeprowadzonego w pierwszej połowie maja przez CBOS – Centrum Badania Opinii Społecznej, czyli ośrodek badania opinii publicznej z siedzibą w Warszawie, działający od 40 lat.
Poparcie dla PiS zadeklarowało 36 proc. badanych. Drugie miejsce zajęła Koalicja Obywatelska z poparciem 19 proc. Na trzecim miejscu uplasowała się Polska 2050 Szymona Hołowni, na którą zagłosowałoby 9 proc. ankietowanych. To właśnie te trzy ugrupowania znalazłyby się w parlamencie, pozostałe partie – z wynikami: Lewica (4 proc.), Konfederacja (3 proc.) i PSL-Koalicja Polska (2 proc.) – miałyby kłopot z przekroczeniem progu wyborczego. Warto jednak podkreślić, że co piąty ankietowany nie wie, na jakie ugrupowanie oddałby głos, zatem układ procentowy mógłby się jeszcze zmienić.
Stosunkowo dużo osób zadeklarowało chęć spełnienia obywatelskiego obowiązku. Gdyby wybory do Sejmu i Senatu odbywały się na początku maja, udział w nich wzięłoby, wedle własnych zapowiedzi, blisko trzy czwarte uprawnionych do głosowania (74 proc.).
Jeśli nie zajdą żadne nieprzewidziane okoliczności, wybory do Sejmu i Senatu RP odbędą się jesienią 2023 r., choć w mediach i podobno także wśród kierownictwa samej partii rządzącej pojawiają się spekulacje dotyczące wcześniejszych wyborów. O tym miano dyskutować na posiedzeniu kierownictwa PiS, które odbyło się 11 maja. – Albo Solidarna Polska i pozostali koalicjanci spełnią nasze warunki i znów będziemy jednością, monolitem, będziemy działać jak „jedna pięść”, albo w wakacje czekają nas wcześniejsze wybory – powiedział dziennikarzom polityk z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego, trudno jednak wyrokować, na ile są to realne plany, a na ile wewnątrzkoalicyjne manewry.
WEM
