Zamiast pasterki – grzaniec i świąteczne filmy. Na choince długie cukierkowe laski i łańcuch z papieru zamieniono na sklepowe ozdoby. Jakie świąteczne zwyczaje w Polsce jeszcze przetrwały, a jakie zastąpiły nowe?
Kasia pamięta, że jak była mała, to przed wigilią nie wypadało nawet śpiewać kolęd. – A teraz domy dekoruje się już pod koniec listopada – zauważa rzeszowianka. Choinkę miała sztuczną. Wtedy żywą było ciężko kupić, a jak już komuś to się udało, to zaraz w mieszkaniach szybko sypały się z niej igły. Te choinkę to rodzina Kasi przyozdabiała ręcznie robionymi łańcuchami z papieru kolorowego, pawimi oczkami, cukierkami – soplami, a na czubku lądował szpic. Pod choinką była szopka zrobiona z tektury.
Obrus na wigilijnym stole obowiązkowo był biały, pod obrusem sianko, jest też i puste nakrycie dla nieznajomego gościa. Zarzeka się, że i teraz ma na wigilii 12 potraw, ale potem śmieje się, że chyba tylko teoretycznie. Od zawsze jada się barszcz czerwony na zakwasie, żur (albo barszcz biały), pierogi i gołąbki. – Kiedyś dorośli jeszcze jedli karpia w galarecie i śledzie – wspomina Kasia. Karpie były żywe i po zakupie lądowały w wannie. – Stopniowo został zastąpiony karpiem wypatroszonym i zabitym w humanitarnych warunkach. Wcześniej robiono to w dniu wieczerzy wigilijnej. Zanika też tradycja chodzących po domach kolędników – zauważa Kasia.
Co do nowych zwyczajów, to zauważa, że w latach dwutysięcznych pojawiła się tradycja pieczenia i dekorowania pierniczków. – Wcześniej to robiono ciasto piernikowe albo nadziewany piernik – mówi. – A jeszcze mamy świąteczne miasteczka i jarmarki na wzór amerykańskich i brytyjskich Christmas Markets – wymienia. Teraz jej choinkę zdobią ręcznie robione pierniczki, lokalne rękodzieło, a sztuczne drzewko zastąpiło żywe w donicy.
Mniej liczne święta
– U mnie zawsze było tak, że wigilię spędzałam z rodzicami i rodzeństwem, a w pierwszy dzień świąt, jechało się na śniadanie do jednych dziadków, a potem na kolacje do drugich – wspomina Patrycja ze Stalowej Woli. – To były takie ogólne zjazdy całych rodzin z ciotkami, wujkami i kuzynami. W drugi dzień świąt odpoczywaliśmy i dojadaliśmy to, co zostało z wieczerzy. Od kiedy moi bracia się wyprowadzili i ustatkowali, a dziadkowie odeszli, te święta co roku są inne – przyznaje. I dodaje, że w jej rodzinie do wigilii podchodzi się bardzo luźno i traktuje się ją bardziej jako pretekst żeby zorganizować jakieś większe spotkanie.
U Patrycji na wigilii gotuje się czerwony barszcz. Jest pikantny i kwaśny. Do tego uszka z grzybami, pierogi z kapustą, kompot z suszu i pieczona ryba z warzywami . – Już dawno zrezygnowano z kutii albo innych dodatkowych potraw – mówi młoda kobieta. – Palimy tylko jedną świeczkę na środku, która stoi w stroiku. Robimy to, bo mama to kładzie na stole i o to prosi – przyznaje Patrycja.
Kiedyś choinkę ubierali wszyscy razem. Teraz robią to sami rodzice. – To jest stara plastikowa choinka. Co roku wyciągana jest z piwnicy – opowiada Patrycja.
Nie świętują Bożego Narodzenia w kościele. – Tata i bracia deklarują się jako ateiści, a ja z mamą jako osoby wierzące, ale nie praktykujące żadnych religijnych obrządków. Nie obchodzimy tych świąt jak typowi katolicy, tylko bardziej jako pretekst, że można coś zrobić wspólnie – przyznaje szczerze. Kolęd też nie śpiewają, choć jak Patrycja była dzieckiem, to śpiewała. Babcia jej za to dawała pieniądze. – Inaczej nie chciałam – śmieje się.
Zamiast pasterki pidżama
– Święta w moim domu od zawsze były wypełnione tradycjami, których się przestrzegało. Sianko pod obrus, opłatki pod talerz, 12 potraw, nie wstajemy od stołu, jeżeli wszyscy nie skończą jeść, potem pasterka, przed nią nie świętujemy – opowiada Ewelina. – Nadal trzymamy się tych tradycji, ale od kilku lat święta są trochę inne. Przygotowania do nich zaczynają się dużo wcześniej. Wprowadzamy się w nastrój świąteczny wcześniejszym wystrojem, herbatkami, pieczeniem pierników – mówi. U Eweliny też nie chodzi się już na pasterkę. – Wprowadziliśmy nasza własną świąteczną tradycję. Po wigilii przebieramy się w piżamy i wspólnie oglądamy świąteczny film przy grzańcu – zdradza. Z innych zmian, to choinka pojawia się u niej w domu już początkiem grudnia, a nie, jak kiedyś, dopiero w wigilię. – Od zawsze drzewko jest żywe i zawsze wybieramy srebrnego świerka. Oprócz tego jest żywa jemioła – podkreśla. Ewelina zarzeka się, że na jej wigilii jest 12 potraw, a ona każdej próbuje. Nawet kompotu z suszu, którego nie lubi. – Ale wypijam łyżeczkę, żeby nie było – zaznacza. W przygotowaniach wieczerzy uczestniczy cała rodzina. – Mama piecze ciasta, bo nikt inny nie potrafi, siostra sprząta, ja robię sałatki i ryby, a mój mąż lepi uszka – wymienia i zaprzecza, że na stole lądują gotowe dania ze sklepu.
Dłużej też celebruje się święta, niż kiedyś. – Pewnie też dlatego, że spędzanie tego czasu z rodzeństwem kiedyś było codziennością, bo razem mieszkaliśmy. Teraz każdy ma swój dom. Dlatego święta są powodem do spotkań, które nie są już tak częste – przyznaje Ewelina.
Sukces, jak zabrzmi choć jedna kolęda
Anecie wydaje się, że tradycja świąteczna ubożeje wraz ze zmianą pokolenia. To babcie zawsze dbały, by przy wigilijnym stole rozbrzmiewały kolędy. – Obecnie, jak zaśpiewamy jedną lub dwie, to jest sukces – przyznaje. Zmienia się też wigilijne menu. – Nie tylko smak potraw, bo nikt tak nie zrobi już pierogów czy kapusty jak babcia, ale i sposób ich podania czy konsumpcji. Kiedyś na stole lądowały wszystkie, a przynajmniej większość, tradycyjnych dań. Pamiętam jeszcze jak jadło się z jednego półmiska – wspomina.
Obecnie kolacja wigilijna jest nieco w stylu… restauracyjnym. – Gospodyni domu pyta gości, czego sobie życzą i to podaje. W efekcie rzadko kto próbuje wszystkich dań, stawiając na większą porcję tego przysmaku, który lubi najbardziej – zauważa Aneta. Z czasem zmienił się też wygląd choinki. Kiedyś była zdecydowanie uboższa, ale wielokolorowa, dekorowana m.in. łańcuchami z bibuły. – Niezwykle cenną ozdobą były cukierki, na które „polowali” nie tylko najmłodsi. Nie lada satysfakcję sprawiało wyciągnięcie cukierka z opakowania i wypchania czymś papierka, tak by nikt się nie spostrzegł – śmieje się kobieta. Najbezpieczniejsze na choince były charakterystyczne długie cukierki – pałeczki w błyszczących opakowaniach, które jeśli przetrwały jeden sezon świąteczny, w kolejnych latach wciąż służyły za ozdobę, ale nikogo już nie kusiły zważywszy na nieświeżość.
– Choinkę ubierało się dzień przed wigilią. Ja z rodzicami wciąż praktykuję tę tradycję, jednak u młodszych o pokolenie, siostrzenic, świąteczne drzewko stoi już od początku grudnia – opowiada. Co jeszcze się zmienia w świątecznych zwyczajach? – Kiedyś prezenty były mocno wyczekiwane. W paczkach królowały pomarańcze, słodycze i zabawki. Dziś na młodszym pokoleniu, które żyje w czasach, gdzie wszystko jest dostępne, trudno zrobić wrażenie prezentem. Stąd najmilej widziana jest… kasa – stwierdza smutno. Dla Anety pasterka od zawsze jest obowiązkowym punktem świąt. Czasami wyłamuje się jedynie najmłodsze pokolenie, któremu nie zawsze „chce się wstawać”. Są i nowe zwyczaje, trochę podobne jak u Eweliny. – Tradycją jest u nas, że po pasterce siadamy z rodziną w pokoju, często w piżamach, tylko przy świetle choinki, rozmawiając, oglądając filmy, czy słuchając koncertów kolęd w telewizji… – mówi.
Nikt już karpia nie zrobi
– W mojej rodzinie nikt karpa po żydowsku już nie potrafi zrobić – zauważa Rafał z Podkarpacia. – Kiedyś mój szwagier kupował żywego i zabijał go w garażu. Teraz już tak nie jest – wzdycha. Na wigilijnym stole u niego w rodzinie są: kompot z suszu, kapusta z grochem, gołąbki z kaszą i z grzybami. – Dawniej jedliśmy grzyby z lasu, odkąd pojawiły się dzieci, to są one robione z pieczarkami – tłumaczy. Zwyczajem kresowym wszyscy łamią się opłatkiem z miodem. Ale zanim zabrzmią życzenia, to siostrzenica Rafała czyta fragment Pisma Świętego, a potem jest wspólna modlitwa. Mama Rafała robi uszka, gotuje barszcz, a siostra gołąbki. Kupne są za to ciasta, ale Rafał zapewnia, że tylko częściowo. Z biegiem lat ze stołu zniknęła kutia, a jeden wspólny talerz, z którego się jadło, zastąpiło kilka oddzielnych. – Ostatnio tak się złożyło, że nie zostawiamy pustego nakrycia dla strudzonego wędrowca – przyznaje. Po wieczerzy śpiewają kolędy. Jak u Patrycji, dzieci chętnie śpiewają, bo dostają za to od babci pieniądze. Jedna siostrzenica gra na flecie, a druga jej przygrywa na gitarze. Prezentów nie kładzie się pod choinką. Każdy wręcza je sobie wzajemnie. Świąteczne drzewko u Rafała ubiera się dzień przed wigilią. I tak sobie stoi aż do Gromnicznej. Kiedyś nawet stała do lata, bo dzieci zasypiały przy blasku świątecznych lampek…
Tradycja kontra współczesność
Elżbieta Dudek-Młynarska z Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie tłumaczy, że zmiany świątecznych zwyczajów to naturalny proces. – Narzędzia, jakimi się posługujemy na co dzień (media społecznościowe, możliwość videopołączeń itp.), pozwalają na szybką komunikację, odkrywanie i poznawanie innych tradycji i zwyczajów, często też mamy bezpośrednie kontakty z osobami pochodzącymi z innych kręgów kulturowych: w rodzinie, kontaktach zawodowych czy towarzyskich – zauważa ekspertka. – Z jednej strony mamy potrzebę określania swojej tożsamości, dlatego chętnie wspominamy zwyczaje znane z domu rodzinnego i często je kontynuujemy, z drugiej strony zmieniają się nasze potrzeby i możemy korzystać z różnych możliwości. Cechą tradycji jest to, że trwa, dopóki istnieje potrzeba jej kontynuowania. Kultura ma też to do siebie, że jest dynamiczna i ulega ciągłym zmianom. Szczególnie obecnie zmienił nam się tryb życia i pojawiły się nowe realia społeczne, dlatego adaptujemy często tradycje do swoich potrzeb, również tych estetycznych i warunków, w jakich się znajdujemy – podkreśla Elżbieta Dudek-Młynarska.
I zauważa, że zwyczaje kultywowane przez naszych przodków związane były przede wszystkim z ich biologicznymi potrzebami. – Dlatego tak istotną wagę przywiązywano do poszczególnych czynności wykonywanych w czasie świąt. W ich obchodach zachowały się ślady dawnych rytuałów i obrzędów rolniczych, zaduszkowych i noworocznych. Jeszcze po II wojnie światowej ważne było zapewnienie sobie dóbr i pomyślności na przyszły rok, tak żeby cała rodzina była zdrowa i miała jedzenie przez cały rok. Na święta czekało się cały rok, również z tego powodu, żeby zjeść coś innego i więcej niż zazwyczaj. My żyjemy w czasach dobrobytu i dostatku, więc nie musimy dbać o to, czy będziemy mieli co zjeść, bardziej zastanawiamy się nad tym, co wybrać i co jest dla nas atrakcyjne – zaznacza.
Ale barszcz musi być zawsze
To, co obecnie jest na naszych stołach zdaniem Elżbiety Dudek-Młynarskiej, determinują nasze preferencje żywieniowe oraz to, że chcemy poczuć, że jest to wyjątkowy czas w roku. – Dlatego pięknie dekorujemy nasze stoły, przygotowujemy często specjalną zastawę, podajemy takie dania, które są zgodne z naszym stylem życia – mówi. Tłumaczy też, że kupowanie gotowych uszek to czasami po porostu konieczność. – Jeżeli nie mamy czasu albo umiejętności, to dokonujemy takiego wyboru. Kupujemy produkty, ponieważ albo nie wiemy jak je przyrządzić, albo po prostu szkoda nam na to czasu. Jeżeli nie jesteśmy mistrzem kuchni, to wolimy go spędzić inaczej – komentuje. Zauważa też, że wzrosła świadomość żywieniowa Polaków. – Są osoby, które nie jedzą mięsa czy innych produktów i zamiast tradycyjnych dań pojawiają się na stole podobne, z innym składem – zaznacza Elżbieta Dudek-Młynarska. Jednak mimo to większość stara się zachować tradycję. – Tradycyjna wigilia to potrawy postne, bezmięsne i mimo wszystko kojarzy się z 12 daniami. Ten wyjątkowy dzień w roku przysparza nam również wielu emocji. Smak i zapach znanych tradycyjnych dań wigilijnych wprowadza nas w dobry nastrój i przywołuje często rodzinne wspomnienia. W dużym stopniu właśnie bez takich tradycyjnych dań jak barszcz czerwony, kapusta, gołąbki czy pierogi nie wyobrażamy sobie świąt i nawet stosując produkty zamienne (np. łosoś zamiast karpia), dbamy o to, żeby się pojawiły na wigilijnym stole – dodaje.
Te zwyczaje, które nadal towarzyszą w czasie świąt, są związane z silnymi emocjami. – Puste miejsce dla niespodziewanego gościa miało w przeszłości inne znaczenie. Zostawiało się miejsce dla przodków, naszych bliskich, którzy zmarli, ponieważ wierzono, że w tym czasie powracają oni do swoich domów. W czasie wigilii szczególnie odczuwamy nieobecność tych, których z nami już nie ma, tak jak w kolędzie „przygasł świąteczny gwar, bo zabrakło znów czyjegoś głosu”. Dlatego też to puste miejsce ma też współcześnie dla nas takie znaczenie, chociaż może nie zdajemy sobie z tego sprawy – podkreśla Elżbieta Dudek-Młynarska. Podobnie jest ze świecą, którą zawsze chce palić mama Patrycji. – Blask świecy jest symbolem pamięci o tych nieobecnych – tłumaczy ekspertka.
Opłatek to także wybaczenie
Dzielenie się opłatkiem jest zwyczajem typowo polskim i praktykowane jest w każdym polskim domu. – Obojętnie, w jakiej części świata się znajdujemy, to od niego rozpoczynamy wigilię. Ta chwila ma szczególne znaczenie, ponieważ nie tylko w tym momencie składamy sobie nawzajem życzenia, ale też często dochodzi wtedy do pojednania osób w rodzinie i jest okazją do wybaczenia innym – mówi Elżbieta Dudek-Młynarska. Sianko pod obrusem ma piękny zapach, ale w wielu rodzinach pamięta się zwyczaj z nim związany. – Sprawdzano, czy będzie urodzaj np. kapusty. Stawiano na nim talerz z tą potrawą i dobrą wróżbą było jak się przykleił – tłumaczy kierowniczka Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie.
Dlaczego coraz mniej kolędników przychodzi do domów, aby wspólnie kolędować? – Zwyczaj kolędowania, czyli odwiedzania się po domach i składania życzeń przez kolędników, miał duże znaczenie w tradycyjnych społecznościach. Wiązało się to z przekonaniem, że kolędę należało odwzajemnić, ponieważ jest to forma daru, który miał zapewnić nam pomyślność w nowym roku – opowiada Elżbieta Dudek-Młynarka. – Współcześnie bardziej jednak jesteśmy przekonani o tym, że sami dbamy o własny los, nie dbamy o zwyczaje kiedyś z tym związane. Poza tym często po prostu boimy się wpuszczać obcych ludzi do domu albo też niektórzy nie chcą, żeby kolędnicy im zabrudzili wysprzątane pomieszczenia. Wolimy posłuchać kolęd i życzeń w środkach masowego przekazu albo zobaczyć widowisko kolędnicze w telewizji bądź na scenie – tłumaczy.
Nie bójmy się zmian
Elżbieta Dudek-Młynarka nie ma wątpliwości, że choć byśmy się zapierali, nie unikniemy zmian.
Wszystko zależy od tego, jakimi wartościami się posługujemy w życiu i co chcemy przekazać naszym następcom. Nie unikniemy procesu zmian, bo po jesteśmy inni niż nasi przodkowie, mamy dostęp do różnorodnych narzędzi i technologii, odmienny jest też nasz światopogląd i możliwości. Również kultura masowa i media komercjalizująco wpływają na to, w jaki sposób obchodzimy święta Bożego Narodzenia. – Najważniejsze powinno być dla nas to, żeby przeżyć je zgodnie ze swoimi oczekiwaniami i wartościami – radzi.
Kinga Dereniowska