sobota, 23 listopada, 2024

„Ekscytoza”

Niepokojące impulsy pochodziły z układu gwiezdnego, usytuowanego na dalekich obrzeżach zwycięskiego imperium Styracydów. Agentka Kimi wyłowiła je z kosmicznego szumu z odrobiną podejrzliwości i niedowierzania. Poczuła się nagle dziwnie podminowana. Rzadko kiedy w monitorowanych przez nią obszarach pojawiało się coś zajmującego, nie licząc kwitowanego skrzywieniem ust bezwartościowego śmiecia, więc jej codzienne dyżury w centrum nasłuchu należały do nieciekawych i usypiających. Brakowało tu nawet poprawiających nastrój śpiewających gwiazd, gdyż subtelnym solarnym symfoniom przysłuchiwano się w sąsiedniej sekcji. Teraz zaś rozciągnięta na wiele zamieszkałych światów pajęcza sieć mimowolnie drgnęła, poruszając ją do głębi.

– Siódemka do komputera – wyjąkała lekko podniecona. – Proszę o sprzężenie zwrotne!

Sygnały były tak słabe, że spokojnie mogła je zignorować, nie odnotowując emisji w podręcznej bazie danych. Mając już emocjonalną kontrolę nad terminalem, z lekka je wzmocniła, więc na ekranie pojawiły się pulsujące krzywe, a obok nich długie kolumny zielonych cyfr. „Jakiś nieostrożny matoł z Galaktyki 175 naruszył imperialne prawo!” – domyśliła się, ze wzgardą wydymając wargi. Nie zlekceważyła jednak tej transmisji. Ktoś inny ukryłby ledwo uchwytny przekaz, nie zadając sobie trudu, by go zbadać, ale nie ona, błyskotliwa i bystra Jenarekitka, umiejąca łowić w mętnej wodzie.

Żaden ze znudzonych Geomonów przy monitorach nie zorientował się, że Kimi wykryła śladową emisję i że głowi się, jak przy tej okazji upiec własną pieczeń. Miała opinię perfekcjonistki, jak prawie wszyscy reprezentanci jej dumnej rasy, a przy tym nie cierpiała partactwa. Bylejakość jej nie pociągała. Badawczo obejrzała się za siebie, jakby w lęku, że ktoś ją podgląda.

– Już… Nie bój się, głupia… – dodała sobie otuchy. – Nie masz nic do stracenia!

Zdecydowanym ruchem wcisnęła pomarańczowy przycisk programu alarmowego. Czerwonego nie tknęła, nie chcąc podejmować nadmiernego ryzyka. Natychmiast opętańczo zawyło. Powietrze wypełnił jazgot, który podniósłby na nogi nawet zmarłego.

Kompletnie zaskoczeni Geomonowie zerwali się z foteli, by niecierpliwie przyjrzeć się jej odkryciu. W ich oczach migotały złe błyski i chodziło im po głowach, że słodka Jenarekitka postradała zmysły. No ale nie mogli kazać jej wyłączyć tego wariactwa. Pomarańczowy alert nie miał wstecznego biegu. Coś tam pulsowało na jej ekranie i czy chcieli, czy nie, musieli się ruszyć i w piorunującym tempie zabrać się do rutynowych analiz. I to dwie godziny przed końcem dyżuru.

– Zaskorupiała formalistka i służbistka! Jaka gorliwa? Nie potrafi spokojnie usiedzieć na dupie? – warknął ze złością Albrumutor, ale jego partner, Babtunor, ostrzegawczo klepnął go w ramię.

– Cicho, sza! – złowieszczo syknął mu do ucha. – Zwariowałeś? Chcesz się narazić? Niech sobie ta pedantka robi, co chce…

Była wpatrzona w ekrany i nie usłyszała ich cierpkiej wymiany zdań. Gdy się uparła i chciała postawić na swoim, nikt nie był w stanie jej powstrzymać. Z samozaparciem synchronizowała echosondy. Doskonale się orientowała, że za jej niewybaczalnym wyskokiem kryły się względy natury osobistej. Jeżeli umiała to zamaskować przed tamtymi, to jednak nie przed sobą. Jej płoche myśli pobiegły ku Mitosowi, który powinien był teraz siedzieć na miejscu Albrumutora. Od pewnego czasu nie zamienił z nią ani jednego słowa. Brał z nią udział w kilku drobnych misjach, jakoś się dogadywali, ale potem ich stosunki się zepsuły. Próbowała się do niego zbliżyć, ale bez skutku. Podły drań zręcznie lawirował i kluczył, dbając o to, by ich drogi się nie skrzyżowały. I nie wiedziała, o co mu poszło.

Ma się rozumieć, Mitos nie należał do jej gatunku, cieszącego się mocną pozycją w przeogromnym mocarstwie. Szczerze mówiąc, nie można go było przypisać do żadnej ze znanych kosmicznych ras. Oryginał! Takich jak on w konfederacji galaktyk było nieledwie kilku i można ich było policzyć na palcach. Ale właśnie dlatego wydawał się jej kimś na jej miarę. Szukała kogoś nietuzinkowego, żeby zabłysnąć w oczach wybrednej rodziny. Opuściła rodzimy układ słoneczny między innymi po to, aby znaleźć sobie rewelacyjnego kandydata na męża i nie zamierzała wracać bez zdobyczy.

– Popieprzone unikalne egzemplarze, szlag by to trafił! – mruknęła z odrobiną żalu.

Nie rozumiała, dlaczego tak uparcie jej się wyślizgiwał. A przecież podobała się mężczyznom różnych ras. Widziała to, bo rzucali za nią zaciekawione spojrzenia.

Pierwsza faza operacji polegała na skrupulatnym zbieraniu informacji o odkrytej anomalii – i tę miała już wkrótce za sobą. Zresztą tamci dwaj jej pomogli. Powściekali się, ale potem zabrali się do analiz. Dzięki niej na jakiś czas przestali się nudzić. Powoli wracała jej równowaga wewnętrzna. Kiedy z szumem w głowie wychodziła z sekcji, wiedziała dokładnie tyle, ile chciała wiedzieć. Wychwyciła coś, co w intergalaktycznym słowniku nazywało się ekscytozą.

W śluzie mignęło seledynowe światło i mogła opuścić zastrzeżoną strefę, w której pracowała.

– Ekscytoza – błogo pieściła w myślach tę nazwę. – Zabawne słowo! – Napawała się nią jak dzikus z dziewiczej planety, umiejący cieszyć się byle czym, na przykład fruwającymi w górze ptakami lub rybami krążącymi w zakolach strumienia.

– Eks-cy-to-za!

Zjechała windą grawitacyjną do okrężnego kanału komunikacyjnego na poziomie zerowym. Taśmowy przenośnik niósł ją bez przeszkód. Parola z numerem pierwszym była wyjątkowa. Mieszały się tu jak w tyglu różne kosmiczne rasy, a wszechpotężny kosmos odsłaniał swoje niezwykłe oblicze. W obrębie tego dysku można się było natknąć na przedstawicieli wszystkich najważniejszych gatunków rozumnych. Wybrańców zatrudniano z reguły w pionach systemu zarządzania styracydańskiego imperium. Kimi nie czuła się tu obco. Dobrze się prezentowała w tym otoczeniu, o czym doskonale wiedziała. I chodziło nie tylko o jej wysmakowany strój i zdumiewającą elegancję. Jej złocista skóra i nieskazitelnie gładka twarz wpadały w oczy, wyróżniając ją z tłumu. Majestatyczna i smukła, o niezwykłej harmonii ruchów, górowała wzrostem nad innymi mieszkańcami paroli, co sprawiało, że odruchowo ustępowano jej z drogi. Delikatnie rozmierzwione włosy, lekko opadające na czoło i przysłaniające drobne spiczaste uszy, dodawały jej uroku.

– Eks-cy-to-za!

Z rozkoszą powtórzyła to słowo jeszcze kilka razy, a potem zreflektowała się i usiłowała opanować. Zasznurowała usta. Nie powinna była ulegać emocjom. Transporter niósł ją powoli do centrum paroli i w skupieniu medytowała nad źródłem wykrytej emisji. Mogli być za nią odpowiedzialni zwichrowani naukowcy, usiłujący wbrew prawu budować sztuczne inteligencje, za co należało im utrzeć nosa. Rzadko kiedy skutecznie ekranowano tej klasy eksperymenty, podejmowane przez maniaków w różnych zakątkach imperium. Ale w grę mogły wchodzić bardziej prozaiczne przyczyny. A jeżeli nikt nie zawinił? Poczuła przykre ukłucie w sercu, gdy sobie to uzmysłowiła. Liczyła na coś więcej. Na to, że uda się jej jako agentce złapać kogoś za rękę. Nakryć winnych na gorącym uczynku. Rozpracować grupę przestępczą, skrycie działającą na szkodę imperium.

– Eks-cy-to-za!

Głęboko odetchnęła i odepchnęła od siebie zwątpienie. Nie należała do tych, którzy z byle powodu się załamywali. Była konsekwentna i potrafiła z samozaparciem dążyć do celu, co leżało w jej naturze. Po południu miejscowego czasu jej nieodgadnieni szefowie doszli do zaskakującego wniosku, że Jenarekitka zachowała się w sposób odpowiedzialny i godny pochwały. Zapalili przed nią zielone światło. Kimi miała podjąć tę nikomu niepotrzebną misję. Spadł jej kamień z serca i mogła już oficjalnie nawiązać kontakt z pokazującym jej plecy Mitosem. Opuściła aulolię i skwapliwie powróciła do siedziby sekcji, by skorzystać ze służbowych łącz i go wywołać. Zgodnie z wymogami procedury czekało ją teraz kompletowanie zespołu interwencyjnego. Nie zamierzała jednak ciągnąć za sobą całej armii i wystarczał jej w zupełności jeden agent do pomocy.

Miała swój styl, a może trochę ją poniosło, i z rozpędu zaproponowała temu ekscentrykowi, żeby jeszcze tego dnia spotkał się z nią na pancernej powłoce w atmosferze planety, zamiast w przytulnych pomieszczeniach sekcji. Było to nieco przewrotne z jej strony – zdradzała się bowiem z tym, że nad podziw dobrze zna jego nawyki i że doskonale wie, gdzie i jak spędza wolny czas. Później zaczęła żałować, że nie wybrała innego miejsca. Nie powinna była wystawiać nosa z paroli. Chyba, że kogoś chorobliwie zajmował widok sunących po niebie białych obłoków, kłębiących się chmur deszczowych, burz z błyskawicami i grzmotami, względnie rysującej się w dole rzeźby planety bazy, której nikt nigdy nie skolonizował. Ale kto przy zdrowych zmysłach uciekał od cywilizacji i jej wygód?

Rola bezpośredniego kontrolera przypadła w udziale Eukalipanusowi. Ten był pogodnym Zelusem, otwartym i życzliwie nastawionym do otoczenia. Nie miał zadatków na kąśliwego i zgryźliwego starca, czerpiącego radość z zatruwania innym życia. Kimi skrycie się ucieszyła, gdy dowiedziała się, że tego właśnie dostojnika wyznaczono, by czuwał nad jej nierozważnym przedsięwzięciem. Zwykle na niego trafiało, gdy szykowała się do jakiejś akcji, do czego się już właściwie przyzwyczaiła. W efekcie łączyła ją z nim nić sympatii. Chociaż należał do Najwyższej Rady, to jednak władza nie przewróciła mu w głowie, a podległym sobie agentom z reguły pozostawiał wolną rękę. Mogli działać według własnego planu, bez lęku o to, że ktoś zakwestionuje ich kompetencje lub uzna, że przekroczyli swe uprawnienia. Tego dnia jednak dostojnik zrezygnował z zamiaru odwiedzenia górnej konsoli, choć czynił tak dotąd przed każdą akcją. Być może uznał, że nie powinien się zanadto angażować w wątpliwe przedsięwzięcie niesfornej agentki i nadmiernie afiszować z udziałem w jej budzącej znaki zapytania misji. Przecież rozeszło się, że Jenarekitka wypaliła na wiwat, bo coś jej odbiło. Co nie znaczyło, że nie chciał się zobaczyć z agentami, lub że zamierzał odmówić im swego nieformalnego błogosławieństwa. Postanowił, że spotka się z nimi w sposób nie rzucający się w oczy, mniej oficjalnie i bardziej prywatnie. Wezwał Kimi i Mitosa, by stawili się bezzwłocznie w jego służbowych apartamentach w osi paroli.

Na gładkiej powierzchni majestatycznego wieżowca wyróżniał się ogromny znak smoka, symbol mocarstwa. Monumentalny budynek w kształcie walca zajmował całą wysokość dysku. W osi paroli rezydowali najważniejsi dostojnicy, przybyli z różnych stron kosmosu. Obiekt był pilnie strzeżony. Niezorientowanych ostrzegano, żeby nie próbowali tam się kręcić, bo mogłoby się to dla nich źle skończyć. Tylko ktoś lekkomyślny zaglądałby tam bez należnych uprawnień i bez wyraźnej potrzeby. ¬

Agenci byli zaskoczeni zaproszeniem Eukalipanusa. Nigdy wcześniej go nie odwiedzali w tym niedostępnym miejscu. Wybrali się do niego z duszą na ramieniu, mając nadzieję, że wpływowy dygnitarz ograniczy się do kurtuazyjnej rozmowy i że na tym poprzestanie. Nie byli nawykli do składania wizyt w tak wysokich progach. Co nie znaczyło, że nie mieli ochoty, by zlustrować ten owiany tajemnicą obiekt, w którym zapadały ważne decyzje dotyczące całego imperium. Nim dotarli do Eukalipanusa, obejrzeli imponującą salę posiedzeń imperialnego senatu. Budziła zachwyt i Kimi przyglądała się jej z zapartym tchem. Gromadziło się tam na posiedzenia pięciuset przedstawicieli federacji. Jednak największą władzę w imperium miała Najwyższa Rada, składająca się z dwunastu dygnitarzy. W jej skład wchodziło sześciu wybitnych Styracydów i sześciu reprezentantów innych kosmicznych ras. Wybrańcy cieszyli się powszechnym szacunkiem.

Po obejrzeniu sali senatu wrócili do ogromnego holu. By dotrzeć do oczekującego ich dostojnika, musieli skorzystać z windy, pokonującej w ekspresowym tempie piętra gmachu. Znaleźli się bez przeszkód tam, gdzie chcieli.

Eukalipanus przyjął ich poufale – jak starych dobrych znajomych – dając im tym samym subtelnie do zrozumienia, że nadal darzy ich względami i że nie przestali cieszyć się jego poparciem. Kimi dobrze to odebrała. Gdyby im się przypadkiem podwinęła noga, mogli liczyć na to, że niezauważalnie stanie w ich obronie. Jak wszyscy Zelusowie, wyglądem przypominał sporawego pomarszczonego grzyba. Jego głowa rozszerzała się u góry, tworząc szeroki kapelusz. Duże brązowe oczy spoglądały otwarcie i szczerze.

Kazał im zająć miejsca. Przy portalu mocy migotało czerwone światełko. Fruwający po apartamencie barwny ptak z zakrzywionym dziobem, maskotka dostojnika, przysiadł mu na ramieniu, jakby chciał wziąć udział w rozmowie.

– Mówicie zatem, że doszło do ekscytozy? – zapytał łagodnym śpiewnym głosem, który wydawał się trochę nie pasować do jego topornej postury. Podciągnął szerokie rękawy purpurowej szaty, sięgającej mu aż po kostki. I nie czekając na potwierdzenie, zaczął nieśpiesznie dzielić się posiadaną wiedzą – jakby po to, by udowodnić dwójce agentów, że przygotował się do spotkania: – Ekscytoza jest stanem zdradliwego pobudzenia, któremu ulega organiczne otoczenie emitującego obiektu. Okazuje się szczególnie niebezpieczna dla istot o silnie rozwiniętym systemie nerwowym, takim jak my, zatem podatnym na różne koniunkturalne wpływy. Kto w porę się nie zabezpieczy, może stracić kontrolę nad sobą i wyczyniać różne niezwyczajne rzeczy. Odkąd wiemy, że te silne oddziaływania telepatyczne są uchwytne – między innymi na poziomie subprzestrzennym – odtąd analizując źródła emisji, uwzględniamy również bardzo odległe obiekty. Zdaje się, że Kimi na jedno takie nieobojętne, powiedzmy niezdrowe, medium natrafiła…

Jenarekitka milcząco przytaknęła. Faktycznie, Eukalipanus orientował się, co zaszło. Było jej to na rękę. Miała cichą nadzieję, że Mitos nie będzie wtrącać się do wywodu członka Najwyższej Rady, ale się pomyliła. Ten musiał się popisać.

– Zdradliwa? Niebezpieczna? Niezdrowa? Ekscytoza nie musi być groźna – jej partner parsknął niecierpliwie, nieoczekiwanie zabierając głos. – To zależy od tego, ku czemu zmierza ów silnie emitujący podmiot. A niekiedy wchodzą w grę godne pochwały intencje… – powiedział swoje, zerknął na pobladłą Kimi, która zrobiła wielkie oczy i wreszcie ugryzł się w język. „Więcej taktu, młocie!” – pomyślała.

Nie należało nachalnie przerywać członkowi Najwyższej Rady, a tym bardziej kwestionować jego punktu widzenia. To było niefortunne, jednak Eukalipanus nie okazał, że dotknął go ten afront. Cichuteńko się roześmiał, odsłaniając rzędy perłowych zębów, a jego kapelusz zaczął kiwać się na wszystkie strony.

– He, he, he… Jaka szkoda, że nie tworzymy jaźni kolektywnej, jaka szkoda! – z ubawieniem odbił piłeczkę. – Może wtedy nie skakalibyśmy sobie do oczu…

Riposta była celna, a agent dziwnie się skurczył. Nim Mitos uzyskał obywatelstwo, był prymitywnym członem jaźni zespolonej, do czego wstydził się przyznawać przed ucywilizowanym otoczeniem. Przelewający się galaretowaty mózg wypełniał niecki zagubionej planety i tworzył jej gęste morza i oceany. Niemal cała aktywność tego zagubionego w kosmosie myślącego tworu o niewiadomym pochodzeniu wiązała się z kreacjami wewnętrznych modeli rzeczywistości. Powstawały one i ginęły, niby pod ręką kapryśnego demiurga, dostarczając podniet pięciu przenikającym się monadom, których w ogóle nie zajmował świat zewnętrzny. Po interwencji Styracydów psychoczłony rozdzielono i nasycono wiedzą o kosmosie. Miał wystarczające predyspozycje psychiczne, by ostać się w międzygalaktycznej społeczności. Został wypromowany przez władze. Pozostałe monady spotkał zresztą podobny los.

– No tak. Wygłupiłem się. Przepraszam! – czerwony jak burak wyjąkał, godząc się z tym, że brakuje mu wyczucia.

– „Przepraszam, przepraszam, przepraszam!” – zaskrzeczał trzepoczący skrzydłami gadający ptak, po czym odfrunął w stronę wiszącej na ścianie otwartej drucianej klatki. A tam dobrał się do karmy.

Eukalipanus skinął wielkodusznie. Mógł sobie pozwolić na wspaniałomyślność, bo dysponował druzgoczącą przewagą, o czym dobrze wiedział. Złożył dłonie w geście, który miał wyrażać zastanowienie.

– Wybierzecie się we dwoje do… Galaktyki Sto Siedemdziesiątej Piątej, by przyjrzeć się z bliska temu zjawisku – skwitował, nie mając już ochoty na kontynuowanie wykładu. – I przypuszczam, że będzie to dla was bardzo pouczająca wyprawa. Co mówię, ekscytująca wycieczka… – dodał z lekkim przekąsem, który tym razem odnosił się do Kimi. – Przyjrzycie się temu intruzowi, a potem zdacie mi relację – zakończył, dostojnie podnosząc się z miejsca i wygładzając dłonią fałdy szaty. – Znacie zasady. Szczegóły strategii mnie nie obchodzą, to jak zwykle wasza sprawa. Oby nikt nie skarżył się na was, bo byłbym w nie lada kłopocie – przewidująco dorzucił. – I żebyście sami przypadkiem nie wpadli w strefę wpływów tego kłopotliwego maszkarona. Wszystko jasne, nie?..

Zgodzili się z nim bez słowa i podnieśli, kłaniając się ceremonialnie.

– Niech moc będzie z wami! – rzucił na rozstanie, odprowadzając ich do wyjścia.

Barwnie upierzony ptak zgrzytliwie powtórzył jego pożegnanie.

Edward Guziakiewicz


Edward Guziakiewicz – dziennikarz, pisarz, autor fantastyki i self-publisher, ur. w 1952 r. w Mielcu. Jest absolwentem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i członkiem Związku Literatów Polskich, od przeszło 40 lat dziennikarzem i publicystą. Pisze dla dzieci i młodzieży oraz uprawia fantastykę naukową. Spod jego pióra wyszło siedem powieści SF i szereg mikropowieści SF. Mistrz powieściowego reportażu. Relacjonuje zdarzenia z przyszłości tak, jakby one miały naprawdę miejsce. „Ekscytoza” jest fragmentem najnowszej powieści pt. „Ekscytoza. Kosmiczne imperium Styracydów. UFO. Trójkąt Bermudzki”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -