Podczas II wojny światowej Polska poniosła ogromne straty, nie tylko ludnościowe, ale też liczone w setkach tysięcy przedmiotów należących do polskiego dziedzictwa kulturowego. Większość niestety przepadła bezpowrotnie, jednak niektóre udaje się odzyskać. Jak? O tym opowiadają mecenas Przemysław Bloch, stojący na czele nowojorskiej Fundacji Rodzinnej Blochów, której podstawowym celem jest restytucja polskich dzieł sztuki lub przedmiotów związanych z polskim dziedzictwem narodowym oraz Marek Skulimowski, prezes Fundacji Kościuszkowskiej, która w procesie poszukiwania i odzyskiwania dzieł odgrywa znaczącą rolę.
Na początku proszę pokrótce opowiedzieć o Fundacji Rodzinnej Blochów. Jaka była idea przyświecająca jej powstaniu i na jakich aspektach obecnie skupia się jej działanie?
Mec. Przemysław Bloch: Fundacja formalnie istnieje od 2006 r., kiedy statut fundacji został zatwierdzony przez Departament Stanu Nowy Jork, ale wcześniej działała nieformalnie. Zaczęło się od moich zainteresowań stanem polskiej kultury. Jest taka książka „Walka o dobra kultury” Stanisława Lorenza, która wstrząsnęła mną, ponieważ pokazała mi skalę strat, które Polska poniosła w czasie II wojny światowej. Po przeczytaniu tej książki i pogłębieniu swojej wiedzy na ten temat doszedłem do wniosku, że jednym z takich tematów, które od czasu II wojny światowej się nie kończą, jest restytucja polskich zabytków. Uznałem, że każdy, nawet najmniejszy drobiazg, który z tamtych czasów można przywrócić Polsce, jest cenny. Tak się zaczęło. Szczęśliwie, dzięki hojności moich klientów, jesteśmy w stanie z własnych funduszy kupować na rynku antykwarycznym czy kolekcjonerskim różne rzeczy, które dotyczą polskiej historii i kultury. Zacząłem w ten sposób zbierać własną kolekcję, z tym że nie tyle była to kolekcja, a raczej zbiór przedmiotów, które stopniowo przekazuję do muzeum. Od 20 lat do różnych polskich instytucji i muzeów przekazałem setki przedmiotów. Potem wspólnie z Markiem Skulimowskim doszliśmy do wniosku, że można by razem z rządem federalnym zainicjować bardziej formalną akcję restytucji – czyli nie tylko wykupowanie tego, co znajduje się na rynku, ale też odzyskiwanie dóbr na drodze sądowej. Wspólnie udało nam się odzyskać np. listy Zygmunta Krasińskiego, które otrzymało Muzeum Romantyzmu w Opiniogórze, Traktat Gdański Jana III Sobieskiego ze Szwecją, który trafił do Muzeum w Wilanowie, starodruki wywiezione z Łańcuta przez Alfreda Potockiego, które dzięki naszym staraniom wróciły niedawno do tamtejszego muzeum, a także sztandar Ogólnego Związku Podoficerów Rezerwy Rzeczypospolitej Polskiej – Okręg Lwowski, koło Rawy Ruskiej i obrazy Juliana Fałata…
Marek Skulimowski: Obrazy te były wcześniej wystawiane na aukcjach. Namierzaliśmy je, na różne sposoby, i podejmowaliśmy działania.
PB: Wcześniej nie było większego skutku, ponieważ koszt takich akcji, gdyby miał je inicjować polski rząd, byłby bardzo duży i w większości byłyby to akcje nieskuteczne. Natomiast dzięki nawiązaniu współpracy z rządem federalnym wiele spraw zostało rozwiązanych pozytywnie. Prawo amerykańskie jest specyficzne w tym zakresie, bowiem stanowi, że wszystkie przedmioty zabytkowe, które zostały przywiezione na teren Stanów Zjednoczonych muszą mieć kompletną dokumentację celną, a większość rzeczy, które nas interesują, takiej dokumentacji nie ma. Dzięki temu możemy udowodnić, że dany eksponat został przywieziony do USA z naruszeniem prawa celnego i wtedy rząd federalny ma prawo zająć taki przedmiot, a jego posiadacz musi udowodnić w sądzie, że ma prawo do tego przedmiotu. Warto wspomnieć, że kupca w takich przypadkach nie chroni domniemanie dobrej wiary, bo spoczywa na nim obowiązek zbadania, jaka jest proweniencja przedmiotu, który ma zamiar nabyć. Jeśli jest niejasna, nie powinien go kupować. W ten sposób rząd federalny zajął kilka wspomnianych wcześniej eksponatów.
MS: Nie jest to jednak takie proste i oczywiste. Sprawa dotycząca obrazów Fałata toczyła się – lub raczej pozostawała w zawieszeniu – przez 4 lata, dopóki pan mecenas nie wpadł na pomysł, że można załatwić ją wykorzystując właśnie przepisy administracyjne, dotyczące wwozu przedmiotów na teren USA.
PB: W 2006 r. rząd polski starał się negocjować z domem aukcyjnym, a dom aukcyjny był pośrednikiem z posiadaczami tych obrazów. Te negocjacje stanęły w martwym punkcie. Postanowiliśmy spróbować rozstrzygnąć tę sprawę podobnie jak wcześniej kwestię sztandaru, na gruncie prawa celnego. Udało się, obrazy zostały przekazane podczas ceremonii z udziałem prezydenta Bronisława Komorowskiego w 2010 r. W międzyczasie jeszcze parę eksponatów udało się odzyskać z tego samego domu aukcyjnego. Niedawno wrócił obraz Melchiora Geldorpa „Portret Damy”, odnaleziony w Kalifornii, zaś w 2014 Immigration & Customs Enforcement/Homeland Security Investigations przekazało obraz Johanna C. Seekatza” Św. Filip chrzci sługę królowej Kandaki” w trakcie ceremonii w KG w Nowym Jorku. Tak więc ta procedura administracyjna jest skuteczna i działa, ale czasem po prostu pewne rzeczy prościej kupić.
MS: Niedawno właśnie pan mecenas kupił bardzo ciekawy obiekt – list Paderewskiego.
Fundacja Rodzinna Blochów ma na swoim koncie wiele sukcesów, jeśli chodzi o pozyskiwanie i przekazywanie do Polski cennych eksponatów. Czy mógłby Pan opowiedzieć o niektórych z nich? Tych, które uważa Pan za najważniejsze lub najcenniejsze.
PB: Było ich na przestrzeni lat bardzo dużo, ale z ciekawszych rzeczy, które udało mi się kupić, na pewno warto wymienić cztery listy Zygmunta Krasińskiego, które były wykradzione z płonącej Biblioteki Krasińskich. W 2011 r. wspólnie z Markiem Skulimowskim przekazaliśmy je na ręce ministra Zdrojewskiego w nowojorskim konsulacie generalnym. To był ważny sygnał, że nie wszystko, co znajdowało się w tej bibliotece, spłonęło. Ciekawa jest też własnoręczna nota Wilsona, która była kluczowa, jeśli chodzi o sprawę odzyskania przez Polskę niepodległości. To właśnie w tym dokumencie prezydent USA zapisał swoje 13-punktowe przemówienie, w którym znalazł się też punkt dotyczący tego, że Polska ma być niepodległa i niezawisła. Prezydent Wilson podarował notę Ignacemu Paderewskiemu. Ponoć podczas prac nad traktatem wersalskim Paderewskim nosił ją cały czas przy sobie, i jeśli tylko Wilson odchodził od obstawania przy niepodległej Polsce, to ją wyciągał i przypominał o danym słowie. Przekazaliśmy notę na ręce dyrektora naczelnego Archiwum Państwowych.
Czy trudno namierzyć takie „perełki”?
PB: Od 20 lat kupuję różne polskie starodruki itp., dlatego mam sporo kontaktów w świecie kolekcjonerskim i antykwarycznym. Dzięki temu w dyskretny sposób można wiele rzeczy załatwić. Tak jak np. te rysunki przekazywane dzisiaj, które mają bardzo ciekawą historię. Pochodzą również ze spalonej Biblioteki Krasińskich. Odkupiliśmy je od antykwariusza, który jest potomkiem nazistowskiego policjanta o bardzo mrocznej przeszłości – brał udział w pacyfikacji żydowskiego getta w Rydze, służył jako oficer w obozach koncentracyjnych a pod koniec wojny został kapitanem SS, w 1944 r. jego batalion stacjonował pod Warszawą. Na odwrocie tych trzech rysunków znajdują się sygnatury – naniesione nie przez polskich muzealników, ale przez niemieckich, co pokazuje, że te rzeczy nie zostały wyniesione z płonącego pałacu przypadkiem, tylko że to była zorganizowana działalność. To też daje nadzieję, że gdzieś są kolejne eksponaty, których nie strawił pożar.
Czy jest jakieś kryterium, jakimi się posługujecie przy wyborze dzieł lub pamiątek historycznych, jakie mają zostać odzyskane? Czy chodzi o ich dostępność na rynku, cenę, walory historyczne?
PB: Nie lekceważymy niczego. Jeśli pojawia się cokolwiek, co ma wartość historyczną i co kiedyś znajdowało się w polskich bibliotekach publicznych czy muzeach, staramy się tę rzecz odzyskać. Ostatnio podjęliśmy np. akcję odzyskania prawie całej kolekcji dzieł wywiezionych z Biblioteki Łańcuckiej. Wkrótce w Warszawie odbędzie się uroczystość przekazania kolejnych 9 tomów, które nasza Fundacja kupiła za granicą w antykwariatach, które ordynat Potocki wywiózł pod koniec wojny, uciekając przed Armią Czerwoną. To będzie nasz kolejny dar dla Łańcuta.
Jak wygląda współpraca z Polską, jeśli chodzi o finanse, logistykę?
PB: Fundacja Rodzinna Blochów funkcjonuje tylko na podstawie własnych funduszy, nie pobieramy żadnych dotacji rządowych – ani od Polski, ani od USA. Uważamy, że jest wiele innych organizacji – jak choćby właśnie Fundacja Kościuszkowska czy Fundacja Uśmiech Dziecka, piękna inicjatywa, które zasługują na wsparcie zarówno ze strony polskiego rządu, jak i Polonii. My nie potrzebujemy wsparcia finansowego i mam nadzieję, że nie będziemy potrzebować w przyszłości. Natomiast jeśli chodzi o wsparcie niematerialne, to czuję się doceniony, kilka lat temu zostałem odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej za wybitne zasługi w działalności na rzecz zachowania dziedzictwa narodowego Polski, choć nie dla odznaczeń to robię. Jeśli chodzi o logistykę, to w zależności od eksponatów, które staramy się znaleźć, kontaktuję się z muzeami czy instytucjami, które mogą być pomocne i zawsze tę pomoc czy informacje otrzymuję. Bardzo pomocny zawsze był personel Biblioteki Narodowej – prowadzili kwerendę, badali sygnatury, zwłaszcza chciałbym na tym polu wyróżnić panią Agatę Pietrzak z Działu Ikonografii Biblioteki Narodowej.
Jaka jest największa trudność, jeśli chodzi o cały proces pozyskiwania tych rzeczy?
MS: Odpowiadając na to pytanie muszę zauważyć, że dobrze, że są tacy ludzie jak pan Bloch, którzy skupują i przekazują Polsce te cenne eksponaty, ale też widzimy, ile na świecie jest wspaniałych i cennych z punktu widzenia polskiego dziedzictwa eksponatów, na których zakup osób prywatnych czy fundacji po prostu nie stać. One mogłyby wzbogacić nasze muzea czy archiwa, a są po prostu sprzedawane na aukcjach prywatnym kolekcjonerom. Uważam, że np. Polska Fundacja Narodowa, zamiast trwonić pieniądze na niezbyt udane akcje promocyjne, mogłaby stworzyć fundusz przeznaczony na pozyskiwanie tego typu obiektów, które by trwale wzbogaciły polskie zasoby. Odzyskiwanie dzieł utraconych przez Polskę podczas wojny powinno być misją i jednym z priorytetów polskiego rządu. To nie powinna być jednostkowe akcje jednej osoby czy prywatnej fundacji.
PB: To prawda, duże nadzieje wiązaliśmy z powstaniem Polskiej Fundacji Narodowej, której budżet jest zasilany przez spółki Skarbu Państwa, jednak ich działania nie idą w tym kierunku. A niestety w przypadku działań podejmowanych przeze mnie zasobność kieszeni jest limitem, gdy mowa o dziełach kosztujących miliony dolarów.
MS: A warto mieć na uwadze, że na rynku coraz częściej będą się pojawiać artefakty z czasów II wojny światowej. Osoby, które je ukradły czy pozyskały nielegalnie, mówiąc ogólniej, umierają, a ich potomkowie często nie wiedzą o nieudokumentowanym pochodzeniu tych rzeczy i wypuszczają je na rynek. I wtedy pojawia się szansa, żeby je przejąć – najprościej w drodze kupna. Polska powinna mieć fundusz na taki cel, pozwalający na szybkie działanie, gdy nadarzy się okazja, zwłaszcza w przypadkach, gdy droga prawna do restytucji jest niemożliwa lub bardzo skomplikowana..
PB: Niestety, takiego funduszu nie ma, a nas czasem serce boli, kiedy widzimy, co pojawia się na aukcjach…
MS: Obecnie akcje restytucji polskiego mienia są wypadkową działania hobbystów. Brakuje jednej instytucji, która koordynowałaby działania w tym zakresie i która posiadałaby zasoby umożliwiające jej skuteczne działanie. Optymistycznym sygnałem jest reorganizacja w Ministerstwie Kultury, z której powstał Departament Dziedzictwa Kulturowego za Granicą i Strat Wojennych. Jak na razie jest to jedna wyspecjalizowana komórka, odpowiedzialna za wszelkie straty wojenne w Polsce i za granica, a powinny być to także priorytetowe działania dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych, poprzez sieć placówek na całym świecie.
Czy według was w narodzie polskim jest świadomość tego, jak wielkie to były straty?
PB: Wydaje mi się, że tak, że jest pewna wiedza o stratach i potrzeba odzyskania tych zabytków, choć zapewne wiedza ta mogłaby być większa. Kampania edukacyjna na ten temat byłaby mile widziana.
MS: Ciekawą rzeczą na tym polu była książka Miłoszewskiego „Bezcenny” i potem film na jej podstawie, akcja opierała się na poszukiwaniach obrazu Rafaela. Książka stała się bestsellerem. To przykład, że w lekki i przyjemny sposób można dotrzeć do szerokiego grona osób z informacjami o stratach wojennych. Drugą ważną rzeczą, na którą uwagę zwrócić powinna też Polonia, to pamiątki po przodkach. Kiedy ktoś umiera i porządkujemy rzeczy, które zostały, warto je dokładnie obejrzeć, dać do oceny ekspertowi – bo być może coś, co nam wydaje się tylko zwykłym kawałkiem papieru, jest bezcenną pamiątką. Dla Biblioteki Narodowej mogą być bardzo cenne nawet rzeczy już współczesne – np. listy z czasów komunizmu, pamiątki po znanych współczesnych artystach. Trzeba mieć świadomość, że w każdym domu, w którym mieszkały osoby związane z Polską, mogą się znajdować rzeczy cenne dla przyszłych pokoleń. Wiele rzeczy zostało utraconych przez to, że dzieci czy wnuki nawet nie wiedziały, co tam babcia czy dziadek cennego posiadali, więc wynajęli ekipę sprzątającą… ile wartościowych rzeczy w ten sposób trafiło na śmietnik ?
PB: Warto przy tym wspomnieć, że powszechnie uważa się, że to przede wszystkim Niemcy kradli polskie dzieła sztuki podczas wojny, jednak mnóstwo rzeczy jako wojenne pamiątki przywieźli ze sobą wracający z wojny amerykańscy żołnierze. Ich potomkowie mogą nawet nie zdawać sobie sprawy, że są to rzeczy cenne dla Polski. Przepisy celne w USA dają możliwość odzyskania takich rzeczy.
MS: Każda rzecz może być cenna. Dostajemy sporo informacji, nie zawsze wszystkie prowadzą do cennych rzeczy, ale sam fakt, że ludzie dzwonią i mówią: przyjedźcie, sprawdźcie – jest ważny. A ostatnio np. pojawiła się pewna pani, przyniosła teczkę, a w niej… litografie Artura Grottgera.
Czy w tym zakresie jest jakieś pole do popisu dla polonijnych organizacji?
MS: Od pewnego czasu pojawiają się głosy, że polonijne organizacje straciły nieco cel swego istnienia. Jesteśmy w NATO, jesteśmy w Unii Europejskiej, Polska dołączyła do ruchu bezwizowego, imigracja zarobkowa jest coraz mniejsza… uważam, że restytucja mienia wojennego to jest ostatni niezakończony temat związany z II wojną światową i to jest cel długoterminowy. Polonijne organizacje jak najbardziej powinny się w to zaangażować, a przynajmniej starać się docierać z informacjami o tym do Polaków mieszkających w Ameryce, do ich potomków, kształtować świadomość, jeśli chodzi o pamiątki cenne z punktu widzenia historii.
Czy współpracujecie z jakimiś amerykańskimi organami rządowymi, agencjami?
PB: To jest dość ciekawe, ponieważ jestem prawnikiem – i to jest moja główna działalność – i specjalizuję się w prawie imigracyjnym, więc mam do czynienia z ICE. Co ciekawe, to samo biuro, które ściga nielegalnych imigrantów, zajmuje się również ściganiem złodziei sztuki, więc na jednym polu z nimi walczę, na drugim – współpracuję.
Wiele udało się osiągnąć, ale czy jest może jakieś dzieło, którego odzyskanie byłoby takim swoistym ukoronowaniem działań w zakresie odzyskiwania straconych zabytków?
PB: Bez wątpienia „Młodzieniec” Rafaela – to nasza największa strata, uosobienie wszystkich strat. To moje największe marzenie, że uda się go namierzyć i odzyskać. Wierzymy, że nie został zniszczony, co jakiś czas pojawiają się różne informacje o nim, być może kiedyś wreszcie pojawi się ta jedyna – prawdziwa. Nasze podejście jest zgodne ze słowami polskiego hymnu narodowego „Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy” – co prawda może nie dosłownie szablą, czasami piórem, czasami dolarami, ale to jest to, co czujemy i co chcemy osiągnąć.
Rozmawiał Marcin Bolec