czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaDziałySylwetkiRemont domu na błysk

Remont domu na błysk

Mariusz „Harry” Konopka od 10 lat z dużym powodzeniem prowadzi własną firmę budowlaną Harry’s Contracting Inc., która w rankingach portalu Yelp zdobyła pięć gwiazdek.

Mariusz w drodze do pracy, czyli na jeden z projektów jego firmy Harry’s Contracting. Fot. Archiwum Mariusza Konopki

Dużą wagę przykładam do jakości swojej pracy i cieszy mnie zadowolenie ludzi, dla których wykonuję zlecenia. Mam listę stałych klientów, tylko mnie powierzających prace w swoich nieruchomościach, bez względu na to jak długo muszą poczekać na termin. Napawa mnie to dumą, bo jest dowodem na to, że rzetelnie wypełniam swoje obowiązki – mówi Mariusz.

Ten pochodzący z Grajewa na Podlasiu, pełen wigoru prawie 40-letni mężczyzna, jest technikiem żywieniowym, który marzył o karierze wojskowej. Kiedy to się nie udało, postanowił spróbować szczęścia w Ameryce. Pierwsze kroki na nowej ziemi pomógł mu stawiać wujek.

Wracać czy zostać?

Kiedy w lecie 2004 roku wylądowałem na amerykańskiej ziemi, miałem zaledwie 19 lat. Przyleciałem do wujka, który już wtedy mieszkał tu od dekady. Byliśmy sobie bliscy i często rozmawiałem z nim przez telefon. Namawiał mnie, żebym go odwiedził. Opowiadał jak w Ameryce jest cudownie, roztaczał perspektywy wysokich zarobków. Byłem młody, akurat skończyłem szkołę, dopiero się rozglądałem za pracą. Jak przeliczałem, ile mógłbym zarobić w Stanach, a ile w Polsce, to perspektywa wyjazdu brzmiała niezwykle kusząco. Kropkę nad i postawiła decyzja o tym, że nie przyjęto mnie na ochotnika do wojska. Wtedy postanowiłem skorzystać z okazji i polecieć do Nowego Jorku. Upewniłem się tylko, czy wujek mi na pewno pomoże i ruszyłem za ocean. Zdecydowałem, że pojadę na krótko, tak jak chyba każdy turysta decyduje. Chciałem na własne oczy przekonać się jak naprawdę jest w tej owianej legendą Ameryce – opowiada Mariusz.

Półroczny pobyt, na który pozwalała wiza, przeleciał jak z bicza strzelił. Mariusz ani się obejrzał i znowu stanął przed kolejną decyzją – wracać do Polski, przedłużać pobyt czy może zostać.

Długo biłem się z myślami. Codziennie podejmowałem inną decyzję. W końcu doszedłem do wniosku, że zostanę, bo widziałem już dla siebie perspektywy. Rodzice namawiali mnie na powrót, ale w końcu pogodzili się z moim postanowieniem. Oni i mój brat już mnie tu kilkukrotnie odwiedzili i podobało im się, jakie życie dla siebie zbudowałem – wspomina.

Z tablicą pamiątkową z okazji 60-lecia Pulaski Association. Fot. Archiwum Mariusza Konopki

Praca, sen i znowu praca

Pytany o początki swojej amerykańskiej przygody Mariusz nie ukrywa, że było ciężko. Początki na imigracji dla mało kogo są łatwe.

Zostawiłem w Polsce całe swoje życie. Rodziców, przyjaciół, znajomych. Kilka pierwszych miesięcy było najgorszych. Mocno tęskniłem. Godzinami wisiałem na telefonie. Tu nie miałem nikogo poza wujkiem. Starałem się znaleźć jakieś towarzystwo, ale praca, którą wykonywałem, pochłaniała prawie cały mój czas. Wyjeżdżaliśmy z wujkiem do Connecticut o 6 rano, a do domu wracaliśmy koło 20:00-21:00. Sam dojazd na miejsce zabierał około dwóch godzin i tyle samo z powrotem do domu. Poza tym pracowałem sześć, a czasami nawet siedem dni w tygodniu, więc nie miałem czasu nigdzie pójść, żeby poznać ludzi. Ciągle tylko praca i spanie. To była prawdziwa orka. Trzymałem się jednak tego, bo nie bardzo miałem wybór. Nie znałem ani realiów, ani języka. Na szczęście pracowałem z wujkiem, ekipa w firmie była przyjazna, a prowadził ją uczciwy, sprawiedliwy szef. No i po polsku można było się dogadać  – opowiada.

Nieznajomość angielskiego zaczęła mi szybko dokuczać. Zwłaszcza jak szedłem do sklepu. Nie potrafiłem zapytać o chleb, mleko czy jajka i wychodziłem bez zakupów. Chyba, że te zakupy robiłem na Greenpoincie, gdzie przez pewien czas mieszkałem – wspomina.

Te niedogodności oraz decyzja, że jednak zostanie w Nowym Jorku na dłuższy okres, sprawiły, że Mariusz zawziął się i zabrał za naukę.

Mój grafik pracy plus dojazdy były tak czasochłonne, że nie miałem kiedy pójść do szkoły. Ale uparłem się, że i tak się nauczę. Zacząłem od radia i telewizji, słuchałem i oglądałem wszystko wyłącznie po angielsku, nawet jak nie miałem na to sił. Na początku, oglądając film, bardziej się domyślałem o czym jest fabuła i wyłapywałem pojedyncze słowa. Potem doszły gazety i książki. Aż nagle zacząłem po prostu rozumieć i mówić. Jestem samoukiem, zresztą nie tylko w nauce języka, ale i wielu innych dziedzinach. Dziś swobodnie władam angielskim. Nie mam zresztą wyjścia. Prowadzę firmę, większość moich klientów jest anglojęzyczna i używam tego języka na co dzień. Staram się też każdego dnia nauczyć czegoś nowego. Nazywam to szlifowaniem umiejętności językowych – wspomina.

Harry i Veronika kroją rocznicowy tort podczas imprezy z okazji 10-lecia firmy. Fot. Archiwum Mariusza Konopki

Technik żywieniowy na budowie

Mariusz przyznaje, że z łatwością uczy się nowych rzeczy – czy to nauka w szkole, czy nauka praktyczna zasad budownictwa. Do Nowego Jorku przyleciał tuż po ukończeniu technikum żywienia i gospodarstwa domowego na kierunku hotelarstwa i usług turystycznych.

Zaraz po przyjeździe nie miałem raczej opcji tego, co bym chciał robić, musiałem brać, co było i z czym mógł mi pomóc wujek. A że on pracował w firmie budowlanej, do której mnie wciągnął, to zacząłem poznawać tę branżę. Koncentrowałem się na stolarce, bo lubię pracować z drewnem. Kiedy mój szef dowiedział się, jaką szkołę skończyłem, zapytał dlaczego jestem stolarzem. Zaśmiałem się i mu odpowiedziałem: „Bo żeby sobie ugotować, to najpierw trzeba kuchnię wybudować” – opowiada Mariusz.

Intensywna praca, okres przystosowywania się do życia w nowej rzeczywistości, sprawiły, że Mariusz nie miał czasu zastanowić się, czy jednak nie udałoby się mu znaleźć zatrudnienia w wyuczonym zawodzie.

Nie przetłumaczyłem świadectw i nie pogłębiałem dalej wiedzy o żywieniu i może to było błędem. Mogłem dalej pójść do jakiejś szkoły kulinarnej albo do pracy w restauracji czy w hotelu. Zdaję sobie sprawę, że na naukę nigdy nie jest za późno, ale jestem już przesiąknięty swoją firmą – zastanawia się dziś. – W świecie ogólnego budownictwa siedzę już od prawie 20 lat. I nie chcę się chwalić, ale wiem o nim całkiem sporo i znam się na wielu rzeczach, więc być może któregoś dnia wybuduję sobie restaurację i zostanę szefem kuchni – dodaje ze śmiechem.

Babcina kuchnia

Zamiłowanie do gotowania, które przełożyło się na późniejszą decyzję wyboru szkoły, zaszczepiła w małym Mariuszu ukochana babcia.

Przez kilka lat mieszkałem u niej na wsi. I jak to w gospodarstwie, zawsze było coś do roboty, zwłaszcza podczas żniw. Nigdy się od pomocy w pracy nie migałem. Chętnie pomagałem babci z czym tylko mogłem. Ona lubiła moje towarzystwo w kuchni. Rozmawialiśmy o moich dziecięcych problemach, a że od małego nie potrafiłem siedzieć bezczynnie, to robiłem, co tylko mógł robić mały dzieciak. Zaczynałem od prostych rzeczy, typu obieranie marchewki, ziemniaków, krojenie cebuli czy innych warzyw. Z czasem potrafiłem sam ugotować cały obiad. I kiedy po ukończeniu podstawówki trzeba było wybrać kolejną szkołę, to szukałem właśnie kierunku kulinarnego. Gotowanie sprawiało mi radość, z czego cieszyli się rodzice, bo kiedy wracali z pracy czekał na nich świeży, domowy obiadek – wspomina.

Dzięki łatwości szybkiego przyswajania nowych rzeczy Mariusz nie ma problemu z wielozadaniowością. Sam się nauczył budowlanki i tego, co z nią związane.

To mi jakoś tak naturalnie przychodzi. Poza stolarką jestem sam w stanie zrobić hydraulikę czy elektrykę, ale niestety nie mam na to jeszcze licencji, potrafię położyć płytki podłogowe, malować i wiele innych rzeczy. Jeśli chodzi o budownictwo, to interesuje mnie dosłownie wszystko i uwielbiam to robić. Trochę mi żal, że w miarę rozwoju firmy tego czasu na pracę mam coraz mniej, bo muszę chodzić na spotkania z klientami czy dekoratorami wnętrz, dokonywać wycen, sprawdzać plany, ale jak tylko mam czas, to jadę na aktualny projekt, zakładam pas, biorę wiertarki i pracuję z chłopakami. Nie tylko żeby im pomóc, ale ja to po prostu lubię – mówi.

Na przyjęciu z okazji 10-lecia istnienia Harry’s Contracting bawiło się wielu członków Pulaski Association. Fot. Archiwum Mariusza Konopki

Nie bał się ciężkiej pracy

Mariusza nie przestraszyła perspektywa, że w Ameryce będzie musiał ciężko pracować na budowach. Wręcz przeciwnie. Był młody, ciekawy świata i lubił wyzwania, jego mózg wchłaniał jak gąbka wszelkie nowości.

Firma, w której pracowałem z wujkiem, zajmowała się budowaniem domów od podstaw. Spędziłem w niej trzy lata i wtedy najwięcej się nauczyłem. Ale praca w budownictwie nie była mi całkiem obca, bo mój tato w Polsce zajmował się układaniem i szlifowaniem podłóg. Kiedy byłem jeszcze nastolatkiem, zacząłem mu w tym pomagać, bo tym sposobem mogłem zarobić na swoje potrzeby. Dzięki tacie zdobyłem fach i szacunek dla pieniądza. „Chcesz iść na dyskotekę, to chodź ze mną do pracy i sobie zarobisz, a potem zobaczysz, jak to się fajnie wydaje” – mawiał – opowiada.

Umiejętność kładzenia podłóg dodawała mu pewności siebie, bo zatrudniając się w firmie budowlanej, mógł z całą szczerością powiedzieć, że ma już jakieś doświadczenie.

Mariusz lubił swoją pierwszą pracę. Zżył się z ludźmi, zdobył ogromne doświadczenie, poznał fach budowlańca. Poza tym dobrze zarabiał i w firmie panowała naprawdę przyjazna atmosfera. Ale chciał poznać Nowy Jork, chciał cieszyć się z życia.

Cztery godziny dziennie, jakie traciliśmy na dojazdy, oraz ciężka praca pozwalały tylko na wegetację. A życie nie czekało, tylko szybko uciekało. Kiedy już poznałem ludzi, zacząłem rozpytywać o inne możliwości zatrudnienia. Wielu się dziwiło, że chce mi się codziennie tak daleko dojeżdżać – wspomina Mariusz.

Chociaż bał się zmiany, to czuł, że jest ona nieunikniona. I zatrudnił się w innej firmie.

Z prac budowlanych zewnętrznych przeniosłem się na pracę w środku Ale zajmowałem się też pracami nad konstrukcjami szkieletowymi. Najpierw drewnianymi, a potem też metalowymi – opowiada.

Mariusz pracował jeszcze w kliku firmach, zanim w 2013 roku otworzył swoją własną.

Najpierw wypadek, potem firma

Decyzję o otwarciu własnego biznesu podjął, kiedy dochodził do siebie po groźnym wypadku samochodowym, w następstwie którego musiał przejść operację kręgosłupa. Na tyle poważną, że trzeba było w niego wkręcić cztery śruby i zainstalować platynowy dysk.

Siedziałem w domu przez osiem miesięcy. Nie wolno mi było podnosić ciężkich rzeczy ani pracować w tak trudnej branży, jaką jest budownictwo. To był trudny okres. Żyłem ze swoich oszczędności, które szybko topniały, a dochodu żadnego nie miałem. Wiedziałem, że muszę się ogarnąć i coś zrobić – wspomina.

Ponieważ Mariusz jest człowiekiem czynu, to nie użalał się nad swoim losem, ani nie popadł w depresję. Przymusowy pobyt w domu wykorzystał na wymyślenie własnego biznesu.

Stwierdziłem, że sporo już potrafię i to, co robiłem dla innych, mogę równie dobrze robić dla siebie. Miałem 30 lat, wiedziałem, że jestem w sile wieku, wierzyłem w swoje możliwości i w możliwości, jakie daje Ameryka. W tym kraju, jeżeli człowiek jest operatywny i komunikatywny, a za takiego się uważam, to może dużo zdziałać. Nie bałem się wyzwania. Miałem swoją wizję, patrzyłem do przodu. Zawsze szybko podejmowałem decyzje, chociaż nie zawsze słuszne, ale nie lubię się wahać. Tym razem to był strzał w dziesiątkę – opowiada.

Pierwsze zlecenie

Mariusz był na tyle pewien swoich umiejętności i doświadczenia, że postanowił zaryzykować. Założył firmę budowlaną, która jak to zwykle z własnym interesem bywa tuż po jego otwarciu, żadnych rarytasów nie przynosiła.

Zatrudniałem tylko jedną osobę i miałem stary samochód, z którego prawie koła odpadały, ale tylko na tyle było mnie wtedy stać i wiedziałem, że muszę sobie poradzić z tym, co mam. Szczerze mówiąc, to wskoczyłem do rzeki i dopiero uczułem się pływać. Zarejestrowanie biznesu to była najłatwiejsza część rozpoczęcia własnej działalności. Cierpliwości wymaga znalezienie klientów i stworzenie sieci kontaktów, otrzymanie zleceń, podpisane kontraktów, papierkowa robota. Znałem się na pracy, ale na prowadzeniu biznesu już nie bardzo. Ja nawet dokładnie nie wiedziałem, jakie ceny obowiązywały na rynku, dlatego pierwsze prace wykonałem za śmieszne pieniądze. Wiedziałem jednak, że nowa nazwa, której nikt nie zna, wchodzi na rynek i trzeba będzie się przebić. Nie miałem żadnych rekomendacji, a przecież większość ludzi bazuje właśnie na nich lub na poleceniach od znajomych. Ale wewnętrznie czułem, że wszystko się ułoży. I szczęśliwym trafem, dzięki pozytywnemu wstawiennictwu znajomego, dostałem pierwsze zlecenie. Moi klienci kupili dom i potrzebowali remontu łazienki. Ten pierwszy projekt wykonałem bardzo starannie, robiłem wszystko z jak największą dokładnością. Chciałem w pełni usatysfakcjonować zleceniodawców, bo zdawałem sobie sprawę, że tylko w taki sposób zbiorę jakieś owoce. Jeżeli oni będą zadowoleni, to polecą mnie dalej. Nie mogłem niczego spartaczyć i komuś zniszczyć mieszkanie. To mogłoby się skończyć w sądzie i po pierwszym zleceniu musiałbym zamknąć firmę  – wspomina z uśmiechem.

Zasady wykonywania prac najwyższej jakości Mariusz trzyma się od tego pierwszego zlecenia do dziś.

Zadowolenie klienta jest dla mnie najważniejsze. Ale jesteśmy tylko ludźmi i pomyłki oraz błędy się zdarzają. Jeżeli wiem, że faktycznie je popełniłem, nie mam problemu wrócić i dokonać poprawek. Nie kłócę się z klientami, nie zarzucam im kłamstwa. Biorę błędy na klatę. Klienci nas lubią za to, że się nie wykręcamy jak coś jest nie tak i nie udajemy, że to nie nasza wina – twierdzi.

Pięć gwiazdek

Firmę Harry’s Contracting Mariusz zaczął promować w internecie.

Musiałem ludzi poinformować, w tym potencjalnych klientów, że moja firma jest na rynku i że jestem chętny do pracy. Postawiłem na aplikację Angie. Opłacałem abonament, a oni wyszukiwali aktualne zlecenie. Z klientem musiałem kontaktować się już sam i omawiać szczegóły. Niecierpliwie czekałem na te zlecenia. Kiedy tylko dostawałem powiadomienie, od razu dzwoniłem. Takie powiadomienia dostawały setki korzystających z aplikacji firm, więc na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy, działałem natychmiast. Klienci pisali opinie o mojej działalności i wykonanej pracy, a ja zbierałem punkty. Wszystko zaczynało się rozkręcać – wspomina.

Dziś firma Harry’s Contracting zarejestrowana jest na Yelp, który jest popularnym miejscem gromadzenia i szukania opinii. Aplikacja umożliwia konsumentom ocenianie i publikowanie opinii o przedsiębiorstwach.

80% moich klientów pochodzi z Yelp. Mogę się poszczycić, że moja ocena to 4.5-5 gwiazdek. Bardzo mnie to cieszy  – mówi Mariusz.

Największe marzenie

Firma Mariusza głównie skupia się na wykończeniach wnętrz, ale nie tylko. W ofercie znajdziemy kładzenie podłóg, hydraulikę, usługi elektryczne, betonowanie i murowanie, odbudowę uszkodzeń, ogólne remonty domów, pokrycie dachów, usługi w zakresie okien i drzwi, usługi rozbiórkowe, remont kuchni, w tym montowanie szafek kuchennych, usługi w zakresie linii gazowych, ogrzewanie i klimatyzacja, malowanie wnętrz.

Z moją ekipą byłbym w stanie wybudować dom od fundamentów. Jestem licencjonowanym głównym wykonawcą (general contractor), czyli mogę się podjąć wykonywania wszelkich projektów dotyczących domów, ale jeśli decyduję się na zlecenie od początku do końca, czyli z hydrauliką i elektryką, to wtedy zatrudniam licencjonowanych podwykonawców. Na dzień dzisiejszy moja firma posiada cztery licencje. Nasze usługi oferujemy we wszystkich pięciu dzielnicach Nowego Jorku i na Long Island, włącznie z East and South Hamptons – mówi z dumą Mariusz.

Mam też takie marzenie. I mam nadzieję, że Bóg mi dopomoże w jego spełnieniu i wystarczy mi sił. Chciałabym wraz z moją firmową ekipą postawić 15-20 piętrowy budynek  – zwierza się.

Mariusz Konopka z całego serca wspiera utalentowanych polskich sportowców. Na zdjęciu z odnoszącym od roku sukcesy bokserem Damianem Knybą (pierwszy z lewej) i bokserem Mariuszem „Wikingiem” Wachem. Fot. Archiwum Mariusza Konopki

Nie ma miejsca na fuszerkę

W ciągu dekady Mariusz, dzięki solidnie wykonywanej pracy, tak dobrze rozwinął firmę, że już nie szuka klientów, bo jest zbyt zajęty.

Mam tyle zleceń, że muszę odmawiać, bo nie chcę przeciążyć firmy ani wykonywać pracy niedbale, ponieważ tym bym sobie zepsuł reputację. Obecnie okres oczekiwania na rozpoczęcie projektu to trzy miesiące. Cieszy mnie to, bo to dowód, że jesteśmy solidni. Klienci, którzy są tak zróżnicowani jak i cały Nowy Jork, chwalą nas, co można przeczytać w internetowych opiniach. O ich zadowoleniu świadczy też to, że jak mają coś nowego do zrobienia, to zwracają się do mnie. Ich zaufanie wzbudza również fakt, że nie zmieniam często pracowników – mówi Mariusz.

Dzisiaj Mariusz zatrudnia na stałe 10 osób. Podkreśla, że to sprawdzona ekipa i lubi z nią pracować.

Niektórzy są ze mną już od sześciu lat, najmłodszy stażem pracuje od 1.5 roku. Pod względem etnicznym grupa jest mieszana, bo są w niej Latynosi, jeden Ukrainiec, trzech Polaków. Przyjmując kogoś patrzę jakie ma doświadczenie i czy solidnie pracuje. Sam oceniam umiejętności – jak zatrudniam stolarza, to musi mi pokazać, że zna się na stolarce, jeżeli malarza – musi się znać na malowaniu. Moi ludzie są zgrani, ufam im i wiem, że mogę na nich liczyć. Ponieważ uważam się za człowieka niekonfliktowego, więc nie dopuszczam do kłótni czy nawet drobnych nieporozumień. Ale jak już do nich dochodzi, to wspólnie je rozwiązujemy. Dlatego raz w miesiącu organizuję spotkania, podczas których rozmawiamy o tym, co się dzieje w firmie, co musimy poprawić, jak rozwiązać konflikty. Atmosfera między ludźmi to ważna sprawa. Niedomówienia wpływają na jakość pracy. A przecież my ze sobą spędzamy więcej czasu niż z własną rodziną. Dlatego proszę ich, żeby wszelkie problemy zgłaszali do mnie, a nie kłócili się między sobą. Uważam, że wszystko można przegadać i rozwiązać – jak na dorosłych ludzi przystało, w końcu nie jesteśmy w przedszkolu. Na szczęście konfliktowych sytuacji jest niewiele – opowiada.

Mariusz co roku organizuje dla swoich pracowników spotkanie bożonarodzeniowe.

Jest to rodzinna impreza z bonusami, którymi, mam nadzieję, doceniam ich pracę i zaangażowanie. Zaproszone są również żony i partnerki moich ludzi – mówi.

A w tym roku dodatkowo pracownicy firmy i zaproszeni goście bawili się w pięknych wnętrzach sali bankietowej Terrace of the Park na Queensie z okazji 10-lecia powstania Harry’s Contracting.

Arianna – super asystentka

Nie jest tajemnicą, że sprawne działanie firmy budowlanej jest uzależnione od dobrej organizacji pracy biurowej. I tu na scenę wkracza super asystentka Mariusza Konopki – Arianna.

To jedyna kobieta w mojej ekipie. Zajmuje się wszelkimi sprawami organizacyjnymi i nie mogłem wybrać lepszej osoby. Przygotowuje wszystkie dokumenty, czy to podatkowe, czy umowy, i trzyma nad nimi pieczę, rozmawia z klientami, ustala mój grafik, czyli dysponuje moim kalendarzem. Dzięki Ariannie nie muszę się martwić o nic, co jest związane z biurem. Mam spokojną głowę, bo wiem, że ona wszystko zapisze, o wszystkim przypomni i mogę działać bez stresu. Spotykamy się codziennie rano i omawiamy plan dnia, robimy zamówienia, dyskutujemy o projektach, odpowiadamy na pytania klientów – mówi Mariusz.

Ja z kolei jestem odpowiedzialny za to, co się dzieje w terenie, czyli rozdzieleniem pracy między ludzi, zagwarantowaniem materiałów potrzebnych do pracy, rozmowami z architektami i projektantami wnętrz. Mój dzień zaczyna się o 6 rano, a kończy koło 20:00-21:00. Ale nie narzekam, bo uwielbiam swoją pracę i codziennie chodzę do niej z uśmiechem na twarzy. Pasjonuje mnie to, co robię.

Kto by pomyślał, że Bob Vila, amerykański ekspert od remontów domów, wolał swój wyremontować z pomocą Mariusza. Fot. Archiwum Mariusza Konopki

Okularów nie ma, ksywa została

Nie wszyscy wiedzą, dlaczego do Mariusza większość ludzi zwraca się „Harry”. To imię znalazło się nawet w nazwie firmy. Z nadaniem tego przydomku wiąże się dość zabawna historia.

Po 1.5 roku mojego pobytu w Stanach przyjechał mój szkolny kolega. Kiedy już się zadomowił zaprosił mnie do siebie na parapetówkę. Bardzo chętnie się wybrałem, bo była to okazja do spotkania z kumplem i poznania nowych osób. Co ważne dla historii, w tamtym okresie nosiłem okulary, które wyglądały identycznie jak okulary Harry’ego Pottera, a seria filmów o przygodach młodego czarodzieja była wówczas hitem. Impreza się rozkręcała, rozmowy stawały się coraz głośniejsze, towarzystwo zrelaksowane. Obok mnie siedział chłopak, którego wtedy nie znałem, ale dziś jest moim kolegą. Cały czas się we mnie tak intensywnie wpatrywał, że poczułem się niekomfortowo. W końcu nie wytrzymałem i się odezwałem: „Słuchaj, nie znam cię, nie wiem, jakie masz intencje i zamiary, ani co ci siedzi w głowie, ale ja jestem hetero. I źle się czuję z tym, że tak mi się przyglądasz”. Natychmiast zaczął zaprzeczać: „Nie, nie, to nie w tym kierunku, ja tak się patrzę na ciebie i patrzę…” – wspomina Mariusz.

„No i co widzisz?” – zapytałem.

„Będziesz Harry Potter”.

„O nie!” – krzyknąłem. Ale wszyscy, którzy słyszeli tę wymianę zdań spojrzeli na mnie i wybuchnęli śmiechem. I tak zostałem Harrym. Podczas tamtej imprezy ktokolwiek wziął ode mnie numer telefonu, wpisał mnie w kontaktach pod tym właśnie imieniem. Potem już sam się przedstawiałem „Harry”, co było też łatwiejsze do wymówienia dla amerykańskich klientów. Jeszcze przez dłuższy czas chodziłem w tych okularach, dopóki nie zrobiłem sobie operacji, która usunęła wadę wzroku i teraz już w ogóle nie potrzebuję okularów, ale ksywa została.

Takim okularom, które nosił przez kilka lat po przyjeździe do Nowego Jorku, Mariusz zawdzięcza swój przydomek „Harry”. Fot. Archiwum Mariusza Konopki

Zadowolony z życia

Prywatnie Mariusz związany jest z pochodzącą ze Słowacji Veroniką.

Poznaliśmy się na balu z okazji Parady Pułaskiego w zeszłym roku i bardzo się pokochaliśmy. Veronika jest menedżerem biura firmy ubezpieczeniowej należącej do Marcina Luca, także członka Pulaski Association. Naszą radość ze wspólnego życia zwiększa fakt, że za kilka miesięcy powitamy na świecie nasze dziecko. Chyba już niczego więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Po prawie 20 latach życia w Stanach stwierdzam, że mam powody do zadowolenia. Mam cudowną rodzinę, dobrze prosperującą firmę i nie wyobrażam sobie, że miałbym to teraz zostawić i wracać do Polski, gdzie musiałbym zaczynać wszystko od nowa. W tym roku kończę 40 lat, mam zamiar zostać w Ameryce i kontynuować to, co robię – przyznaje.

Mariusz i Veronika podczas spaceru. Na tym zdjęciu już w trójkę, z ich jeszcze nienarodzonym szczęściem. Fot. Archiwum Mariusza Konopki

Mariusz czuje głębokie więzi z Polską, dlatego wspiera polską kulturę i często sponsoruje polskie koncerty, młodych sportowców, polonijne szkoły. Od zeszłego roku jest także członkiem Pulaski Association.

Organizację znałem już dużo wcześniej i obserwowałem jej działania, wiedziałem, czym się zajmują, miałem okazję być na jednej z uroczystości Man of the Year. Kiedy Grzegorz Fryc, którego znam od wielu lat, został prezesem, opowiedział mi dokładniej o tym stowarzyszeniu i zachęcił do zostania członkiem. Jestem z tego zadowolony, bo to dobra organizacja, z dobrymi założeniami. Mogę dzięki niej więcej pomagać, a robię to chętnie, bo i mnie w życiu ludzie pomogli, jak byłem w potrzebie. Wierzę, że dobro zawsze wraca. Wcześniej czy później będziemy musieli odejść z tego świata, ale coś dobrego warto po sobie pozostawić – opowiada.

Iwona Hejmej


Jak remont, to tylko z Harry’s Contracting
60-17A 56th Road Suite B
Maspeth NY 11378
Tel.: 929 350 6797
Fax: 718 744 2022
E-mail: harryscontracting@aol.com

spot_img

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -