piątek, 26 lipca, 2024
Strona głównaDziałySylwetkiAdwokat pełen pasji

Adwokat pełen pasji

Mecenasa Pawła Szymańskiego nie da się opisać jednym słowem. To nie tylko świetny adwokat wypadkowy z długoletnią praktyką, ale także zapalony historyk, działacz społeczny na rzecz Polonii, dyrektor w Radzie Instytutu Piłsudskiego w Ameryce, członek Pulaski Association of Business and Professional Men oraz nowojorskiego Fanklubu Legii Warszawa, której jest oddanym kibicem. Nie znosi narzekania ani siedzenia z założonymi rękami. Woli skuteczne działanie.

Mecenas Paweł Szymański praktykuje prawo wypadkowe od prawie dwudziestu lat. Fot. Archiwum P. Szymańskiego

Zapytany dlaczego, przy tak licznych zainteresowaniach jako drogę zawodową wybrał akurat prawo, śmieje się.

Bardzo często słyszę to pytanie i po prawie 20 latach pracy w zawodzie powinienem mieć przygotowaną jakąś elokwentną odpowiedź. Rzeczywistość jest jednak bardzo prozaiczna: do wyboru kierunku studiów zainspirował mnie film, w którym młody prawnik zaraz po studiach zostaje rzucony w korporacyjny świat brudnych interesów. Po krótkim czasie musi dokonać wyboru, który ma zaważyć nad dalszym losem jego kariery. Stanąć po ciemnej stronie mocy czy zostać wiernym przysiędze adwokackiej i etyce zawodowej? Wybór, którego dokonał, bardzo mi zaimponował. Byłem w ostatniej klasie liceum i chciałem być taki jak on. Trochę szkoda, że nie zainspirowały mnie prace takich prawników jak Grocjusza, Beccarii, von Savigny’ego, albo Petrażyckiego, ale czego wymagać od chłopaka z blokowiska na warszawskiej Woli? – opowiada.

Zaczęło się od klęski

Paweł Szymański dorastając obserwował zmiany zachodzące w Polsce. Nastał rok 1996, kiedy był już pewien o wyborze swojej drogi zawodowej i złożył dokumenty na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.

Zmieniając trochę Sienkiewicza, „rok 1996 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia”. No i od klęski się zaczęło. Legia Warszawa przegrywa w walce o mistrzostwo Polski z Widzewem Łódź. Potem prokuratura wszczyna śledztwo w sprawie domniemanej współpracy Józefa Oleksego z obcym wywiadem, ogłoszono upadłość Stoczni Gdańskiej, a Wisława Szymborska otrzymuje nagrodę Nobla. No i jeszcze dostałem się na Uniwersytet Warszawski. Tam wszyscy żyli nową ustawą o reformie administracyjnej. Żyli tak mniej więcej do drugich ćwiczeń z logiki i wykładów z prawa rzymskiego, które to przedmioty szybko zawładnęły umysłami nowo przyjętych studentów prawa, w tym i moim. Po pierwszym roku zaczęła się większa integracja tych, którzy przeszli sito egzaminów. Z życia uczelni pamiętam przenosiny naszego wydziału na Lipową oraz otwarcie nowej biblioteki uniwersyteckiej. Studia kończyłem już w XXI wieku – snuje wspomnienia.

A XXI wiek przyniósł wiele nowych możliwości. Przede wszystkim wyjazd do Stanów Zjednoczonych, którego Paweł Szymański w toku studiów nawet nie planował.

Na studia do Ameryki wyjechałem zaraz po obronie pracy magisterskiej Początkowo planowałem jedynie ukończyć szkołę prawa i zaraz potem wrócić do Warszawy. Z nowymi umiejętnościami chciałem podjąć pracę w jednej z wielu nowo powstających międzynarodowych kancelarii. Plan zmienił się już podczas studiów na Indiana University w Bloomington. Po zdaniu egzaminu adwokackiego podjąłem pracę w nowojorskiej kancelarii, a po kilku latach rozpocząłem swoją praktykę – opowiada.

Solidne wykształcenie sprawiało, że Paweł był świetnie przygotowany do zawodu. Łatwo nie było, ale kiedy tylko dostał pierwszą pracę, czuł się jak ryba w wodzie.

Bardzo trudno porównać studia w USA do tych w Polsce. Uniwersytet Warszawski to znakomite 5-letnie studia przygotowawcze, stawiające na rozwój i dające bardzo dobre podstawy teoretyczne do przyszłej pracy. W Stanach studia prawnicze są studiami podyplomowymi i bardziej nastawione są na przygotowanie do egzaminu adwokackiego i wykonywanie zawodu. Nie ma tu aplikacji adwokackiej, podczas której nabiera się praktycznych umiejętności. Poziom nauczania na obydwu uczelniach był bardzo wysoki. Kadra profesorska na naszym wydziale to wybitne postacie świata prawniczego. Wykładów z prawa rzymskiego nie zapomniałem do dzisiaj, podobnie jak ćwiczeń z prawa cywilnego. Pasja, z którą została nam przekazywana wiedza, była zaraźliwa. W jakich innych okolicznościach byłbym w stanie zapamiętać przepisy kodeksu cywilnego traktujące o własności roju pszczół? – wspomina po latach mecenas.

Możliwości dzięki warszawskiej uczelni

Adwokat Szymański twierdzi, że dzięki studiom prawniczym w Warszawie, został adwokatem w Nowym Jorku.

W tym samym momencie, kiedy zaczynałem studia, Uniwersytet Warszawski stworzył niesamowity projekt pozwalający studentom poznać system prawa anglosaskiego. Były to szkoły prawa brytyjskiego i amerykańskiego prowadzone przez wykładowców z Anglii oraz Stanów Zjednoczonych. Miałem to szczęście, że zostałem słuchaczem jednej z tych szkół. Pozwoliło mi to nie tylko nabyć podstawową wiedzę z dziedziny do tej pory zupełnie mi obcej, ale przede wszystkim złapać bakcyla i nauczyć się angielskiego w stopniu umożliwiającym podjęcie dalszej nauki. Było to ogromnie ważne doświadczenie. W tamtym czasie żaden inny uniwersytet w Polsce nie oferował takiej możliwości – tłumaczy.  

Biegła znajomość angielskiego tylko ułatwiła podjęcie decyzji o dalszej edukacji w Ameryce.

Na początku mojego pobytu w USA cele były trochę inne. Zdobyć dyplom amerykańskiej uczelni, wracać do Warszawy i tam dostać się na aplikację adwokacką. Życie napisało jednak inny scenariusz. Okazało się, że po studiach tutaj otwarta jest droga do nowojorskiego egzaminu adwokackiego (bar exam – przy. autorka) w Stanach Zjednoczonych – zdradza. – Zostało mi kilka tygodni do końca nauki, kiedy wykładowcy zaczęli pytać, czy przygotowuję się do „baru”. Nie wiedziałem wtedy co to jest ten „bar” i odpowiadałem, że choć mam pewne doświadczenie w robieniu drinków, nie myślałem o pracy w barze – żartuje Paweł. – Kiedy dotarło do mnie, że mam szansę na praktykowanie prawa w Ameryce, nie zastanawiałem się długo. Po prostu przygotowałem się do egzaminu i zdałem. Stwierdziłem, że taką szansę trzeba wykorzystać – dodaje.

Jedyny Polak

Świeżo upieczony adwokat bez problemów znalazł pracę w jednej z większych nowojorskich kancelarii zajmującej się prawem wypadkowym.

Pracowałem tam ponad 12 lat, zajmując się wszystkimi aspektami pracy adwokata procesowego. Miałem to szczęście, że kancelaria, do której przeszedłem, specjalizowała się tylko w sprawach wypadkowych, a ja pracowałem z największymi wyjadaczami w swojej dziedzinie. Wiadomo: na początku to o 6:00 rano przygotowywanie papierów i notatek na rozprawę, 9:30 sąd, 12 w południe przesłuchania do 17:00, potem ponownie kancelaria, analiza spraw na kolejny dzień i tak codziennie do 20:00-21:00. W międzyczasie widziałem jak nowi adwokaci przychodzą i odchodzą, bo nie wytrzymywali presji, pędu i dynamiki spraw, które prowadziliśmy. Byłem tam jedynym Polakiem i jedynym nie-Amerykaninem. Pracowałem bez wytchnienia szybko awansując na stanowisko senior associated – opowiada Paweł.

W pewnym momencie byłem jednym z tylko dwóch adwokatów w kancelarii, którzy samodzielnie prowadzili procesy w sprawach naszych klientów. Tu muszę nadmienić, że nie każdy adwokat występuje w sądzie na procesach, ba, takich adwokatów jest wręcz garstka w porównaniu z liczbą wszystkich praktykujących prawników. Gdybym miał podać przybliżoną liczbę, to myślę, że nasza grupa ograniczyłaby się to 10% wszystkich praktykujących prawników w Nowym Jorku. Interesujące, prawda? Często jest tak, że po pierwszej konsultacji, sprawa trafia nie dość, że do innego prawnika, to jeszcze do innej kancelarii – mówi.

Nowy etap kariery

Po kilku wygranych procesach Paweł Szymański otrzymał propozycję przystąpienia do nowo otwieranej kancelarii adwokackiej zajmującej się wyłącznie sprawami wypadkowymi.

Wtedy właśnie zaczął się nowy etap w mojej profesjonalnej karierze skoncentrowanej na reprezentowaniu poszkodowanych w wypadkach i walce z firmami ubezpieczeniowymi. Zostałem partnerem w kancelarii Green & Szymanski, LLP. Wraz z moim wspólnikiem, Andrew Greenem, prowadzimy wszystkie sprawy wypadkowe na terenie Nowego Jorku. Dziś wiem, że to była dobra decyzja, obaj jesteśmy zadowoleni. Pracując dla kogoś musieliśmy prowadzić sprawy, które nam przydzielano, a teraz tylko my mamy wpływ na to, jakich spraw się podejmujemy i staramy się, żeby rezultaty końcowe miały rzeczywisty wpływ na życie naszych klientów. Do dzisiaj mamy za sobą około tysiąca zamkniętych spraw – opowiada.

Paweł Szymański (z lewej) ze swoim partnerem Andy Greeenem z dużym powodzeniem prowadzą wszystkie sprawy wypadkowe na terenie Nowego Jorku. Fot. Archiwum P. Szymańskiego

Chciałbym, żeby czytelnicy wiedzieli i odbierali kancelarię Green&Szymański jako tę, która poda pomocną dłoń i skutecznie rozwiąże problemy. Zwłaszcza ludziom, którzy stykają się ze ścianą. Najczęściej imigrantom, którzy często nie mówią po angielsku, nie posiadają zalegalizowanego pobytu i ulegając wypadkowi są przerażeni, bo nie mają pojęcia, co robić. Zaczynają do nich wydzwaniać firmy ubezpieczeniowe, które jedyne, czego chcą, to człowieka wykorzystać. I jeśli ktoś taki nie ma adwokata, to – przepraszam za wyrażenie – krążą jak sępy nad ledwo już żywą ofiarą. Biznes ubezpieczeniowy jest w Stanach tak rozwinięty i zaprojektowany, żeby zgnieść małego człowieka. Nasza kancelaria dość skutecznie im to utrudnia i nie pozwala na takie praktyki – mówi adwokat.

W swojej praktyce Paweł Szymański zajmuje się głównie wypadkami na budowie. Zwykłego mieszkańca Nowego Jorku może dziwić, że w tak wielkim mieście dochodzi aż do tylu wypadków na budowach. Wydawałoby się, że powinny być zabezpieczone tak, aby nie dochodziło do nich prawie wcale.

To, co powinno być, a jaka jest rzeczywistość, to dwie różne sprawy. Kontrakt zobowiązuje firmę budowlaną do wykonania pracy w konkretnym terminie, a jeśli nie zostanie on dotrzymany, to płacone są kary umowne. Pracę budowlaną można wykonać na dwa sposoby: szybko albo bezpiecznie. Zwykle kontraktorzy wybierają pierwszą opcję. Zamiast odpowiedniego zabezpieczenia miejsca pracy i odpowiedniego sprzętu zapewniającego bezpieczeństwo wybierają prowizorkę. Z tego powodu bardzo często dochodzi do wypadków na rusztowaniach, upadków z dachów, z drabin, albo obrażeń z powodu spadających narzędzi, bądź materiałów z niezabezpieczonych budynków – wyjaśnia adwokat.

Nie sądzimy pracodawcy

Mecenas porusza także kwestię tego, że w Nowym Jorku każdy większy projekt budowlany jest ubezpieczony.

Mówię o tym moim klientom, bo wielu z nich nie chce słyszeć o pozwach. Pamiętajmy, że nie sądzimy pracodawcy. Prawo nowojorskie, z wyjątkiem nielicznych przypadków, wręcz zakazuje pozywania swojego pracodawcy. Dodatkowo, aby wygrać przetarg na duży projekt budowlany, szczególnie na Manhattanie, każdy wykonawca musi mieć wykupione ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej i ubezpieczenie „Workers Compensation”. Inaczej nie ma nawet po co się ubiegać o jakiekolwiek większe zlecenie. O odszkodowania ubiega się od właściciela placu budowy i głównego wykonawcy (general contractor), który zwykle zatrudnia podwykonawców (subcontractors). Jeżeli więc już doszło do wypadku, to naprawdę nie należy się martwić o swojego bezpośredniego pracodawcę. Jeżeli osoba poszkodowana nie założy sprawy, to oszczędzają na tym tylko wielkie i bogate firmy ubezpieczeniowe. A te pieniądze powinny trafić do osoby, która przechodzi przez coś, przez co przechodzić nie powinna i doświadcza bólu, którego nigdy nie powinna doświadczyć – wyjaśnia.

Adwokat cieszy się, że wyjaśnił ten dylemat wielu swoim klientom, z których część stanowią Polacy.

Jeżeli chodzi o reprezentację w sądzie, to oczywistym jest, że łatwiej jest się porozumieć w ojczystym języku. Polskojęzyczni adwokaci są plusem dla Polonii, bo dzięki temu poszkodowany dokładnie rozumie, co się dzieje na każdym etapie sprawy. Trafiają do nas klienci, którzy rozpoczęli już postępowanie sądowe w innych kancelariach, ale zabrakło dobrej komunikacji w języku polskim. Dużym plusem jest być reprezentowanym przez adwokata, który zna klienta od pierwszego dnia, przygotowuje go na przesłuchania, na proces i robi to po polsku. Daje to większe poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Polskojęzyczny adwokat ma możliwość wychwycenia niuansów, czy wręcz błędów, które może popełnić tłumacz. Natomiast adwokat mówiący tylko po angielsku, nie jest w stanie zweryfikować, czy wszystko zostało poprawnie przetłumaczone – mówi Paweł Szymański.

Nie tylko wypadki na budowie

W swojej karierze Paweł Szymański prowadził wiele ciekawych spraw, które doskonale pamięta. Nic go jednak tak nie cieszy, jak zadowolenie klienta po wygranej.

Dobrze pamiętam sprawę aktorki w multimilionowej hollywoodzkiej produkcji, u której na planie, na skutek wymogu długiego noszenia ciężkiego kostiumu z nierównomiernie rozłożonym ciężarem oraz chodzenia w nienaturalnie wysokich butach, doszło do przepukliny kręgosłupa. Ból niesamowity, po pewnym czasie młoda kobieta nie była w stanie chodzić i wymagała operacji. Niestety, nikt jej nie wierzył. Wiele osób wręcz jej zarzucało, że chce nieuczciwie dostać duże pieniądze od filmowych korporacji. W artykułach prasowych stawiano ją w złym świetle, spotkała się z falą hejtu w internecie. Przekonywano ją, że nigdy się jej nie uda, bo hollywoodzkie wytwórnie mają zbyt dobrych adwokatów. A jednak się udało. Co prawda ugoda objęta jest klauzulą tajności, ale moja klientka była zadowolona z rezultatu. Pamiętam też sprawę piłkarza, który przygotowywał się na mistrzostwa świata w piłce nożnej i doznał tak paskudnego złamania kostki, że wykluczyło go to nie tylko z mistrzostw, ale z grania w piłkę w ogóle. Do wypadku doszło przez niebezpieczny stan chodnika – wspomina mecenas.

Kultywowanie polskości

Kancelaria Green&Szymanski, LLP widoczna jest w życiu społeczności polonijnej. Sponsoruje polskie wydarzenia kulturalne, na przykład koncerty muzyczne oraz wydarzenia sportowe, jak turnieje piłki nożnej. Mecenas Szymański nie ogranicza jednak swojej roli tylko do sponsorowania, ale też aktywnie uczestniczy w uroczystościach ważnych dla Polonii, polonijnych festiwalach i imprezach sportowych.

Dzięki temu mogę nie tylko przedstawić moją kancelarię, ale także zrobić dla siebie coś przyjemnego. Bardzo lubię historię, uwielbiam piłkę nożną, staram się aktywnie uprawiać sport. Na imprezach polonijnych mogę więc połączyć przyjemne z pożytecznym – opowiada.

Zainteresowanie historią zaprowadziło go do Instytutu Piłsudskiego. Z czasem został wybrany do Rady Dyrektorów.

Staram się brać aktywny udział w życiu polskiej społeczności w Nowym Jorku. W Instytucie zajmujemy się organizacją spotkań i akcji popularyzujących historię Polski, prowadzimy wykłady, prezentacje, spotkania z autorami, wystawy, regularne pokazy filmów dokumentalnych i historycznych oraz szeroko zakrojoną akcję edukacyjną poprzez lekcje historii dla szkół polonijnych. Od niedawna organizujemy również cykliczne, bezpłatne sesje porad prawnych dla rodaków, które cieszą się ogromną popularnością – opowiada.

Legionista od dziecka

Nowojorski fanklub Legii Warszawa dodaje kolorytu podczas Parady Pulaskiego. Fot. Archiwum P. Szymańskiego

Z równą pasją co historii Paweł Szymański oddaje się kibicowaniu.

Jako warszawiak kibicem Legii jestem od najmłodszych lat. Pamiętam swój pierwszy mecz na jeszcze starym stadionie Wojska Polskiego przy Łazienkowskiej. W sezonie 1980/81 Legia zremisowała z Widzewem 0:0. Od tamtego czasu trochę tych meczów się uzbierało. Na pewno niezapomniane były mecze pucharowe w Lidze Mistrzów w latach 90. Po przyjeździe do Ameryki oglądanie meczów na żywo stało się kłopotliwe. Dlatego też mamy zorganizowaną grupę pasjonatów piłki i zagorzałych kibiców Legii Warszawa skupiających się w nowojorskim fan klubie Legii. Razem kibicujemy i jeździmy kibicować, jak na przykład na nie tak dawny mecz wyjazdowy do Glasgow w Szkocji, kiedy to razem z nami na trybunie kibicował bramkarz reprezentacji Polski i wielki Legionista – Artur Boruc. Wbrew utartym opiniom, życie kibicowskie to nie tylko spotkania na meczu. Nasz fan klub przede wszystkim aktywnie wspiera akcje charytatywne. Między innymi dzięki naszym wysiłkom udało się ufundować nowoczesną karetkę pogotowia dla Szpitala Dziecięcego SPZOZ w Warszawie. Ostatnio uczestniczyliśmy w akcji pomocowej dla wybitnego sportowca, najbardziej utytułowanego w historii polskiego kickboksera – Marka Piotrowskiego, który zmaga się z chorobą. Jako jedyny polski fan klub piłkarski od kilku lat jesteśmy obecni na Paradzie Pułaskiego, czym na pewno dodajemy kolorytu i pokazujemy jak fajnie Polacy za granicą potrafią się zorganizować. W zeszłym roku na nasze zaproszenie przyjechał na paradę mistrz świata federacji IBO w boksie – Andrzej Fonfara. Wspieramy również młode talenty piłkarskie i polskie kluby piłkarskie. Z okazji rocznicowego turnieju piłkarskiego im. Kazimierza Deyny, który odbywa się w Garfield, NJ, w imieniu Legii Warszawa przekazałem czek dla zwycięzców turnieju – opowiada z pasją.  

Paweł Szymański i Artur Boruc – zagorzali fani Legii Warszawa na meczu wyjazdowym w Glasgow. Fot. Archiwum P. Szymańskiego

Coś dobrego dla Polonii

Pawłowi zależy na tym, żeby Polacy jako grupa społeczna byli pozytywnie odbierani.

Chciałbym, żebyśmy wszyscy bardziej zaangażowali się w działalność Polonii w Nowym Jorku – mówi.

On sam jest najlepszym przykładem tego, że przy odrobinie dobrej woli można to zrobić. Pomimo i tak już ogromnej aktywności ponad rok temu został jeszcze członkiem Pulaski Association of Business and Professional Men.

Podoba mi się, że zamysłem tego zrzeszenia jest robienie czegoś dobrego dla Polonii i na ten moment jest to logistycznie świetnie zorganizowane. Pulaski Association of Business and Professional Men stara się pokazać nowojorskim politykom, że Polonia jest aktywna, że ma siłę. A jak wiadomo, jeżeli jakaś grupa społeczna jest mocna, to zabiega się o jej poparcie i wtedy może mieć realny wpływ na to, co się dzieje w Nowym Jorku. Chodzi nam o to, żeby Polonia ten wpływ miała. Ale tu każdy musi dać coś od siebie. Wszystko jest kwestią odpowiedniej organizacji, planowania i chęci – twierdzi Paweł.

Według mecenasa Polonia ma ogromny potencjał, żeby była widzianą społecznością w Nowym Jorku.

Mamy tak wiele organizacji – kulturalnych, sportowych, historycznych i innych, że każdy coś dla siebie znajdzie, wystarczy przyjść i się zaangażować, poświęcić trochę czasu – mówi.

Żona – specjalistka prawa imigracyjnego

Prywatnie Paweł Szymański jest mężem wspaniałej adwokatki Aleksandry Warchoł-Szymańskiej, która specjalizuje się w prawie imigracyjnym. Para związała się jeszcze podczas studiów w Warszawie. Ich kariery zawodowe przebiegały bliźniaczo podobnie.

Po studiach Aleksandra zdała egzamin adwokacki nie tylko w Nowym Jorku, ale też w Wielkiej Brytanii, gdzie mogłaby również praktykować prawo. Znalazła pracę błyskawicznie, bo już po trzech dniach od przyjazdu do Nowego Jorku. We wczesnych latach 2000. pracy szukało się jeszcze przez ogłoszenia w gazecie. Pamiętam, że żona w poniedziałek, jak tylko przyjechaliśmy do miasta, kupiła dziennik „The New York Times”. Znalazła ogłoszenie firmy prowadzącej sprawy imigracyjne, które ją zainteresowało, i faksem wysłała swoje CV. Zadzwonili chyba godzinę później i natychmiast zaprosili ją na rozmowę. I już w środę pracowała – opowiada z dumą o małżonce.

Mecenas Warchoł-Szymańska, tak jak jej mąż, jest tytanem pracy. Szefowie szybko to dostrzegli i młoda prawniczka dzień po dniu wdrażała się w zawiłości prawa imigracyjnego biorąc coraz to trudniejsze przypadki. Kiedy doszło do tego, że szefowie zaczęli pytać ją jak rozwiązywać co bardziej problematyczne zagadnienia, a polecanych klientów, którzy chcieli powierzyć jej swoje sprawy przybywało, stwierdziła, że przyszedł czas na otwarcie własnej kancelarii.

Aleksandra lubi pomagać ludziom i dlatego zdecydowała, że chce być prawnikiem imigracyjnym. Prowadzi ciężkie sprawy, czasem takie, których nie chcą inni prawnicy, bo są dla nich zbyt skomplikowane. To trudna dziedzina prawa, ponieważ wiąże się z obroną klientów w postępowaniach deportacyjnych przed sądem imigracyjnym czy wyciąganiem ich z aresztów po zatrzymaniu przez funkcjonariuszy ICE – opowiada Paweł.

Zawsze jest czas dla rodziny

Pomimo pracy zawodowej pochłaniającej mnóstwo czasu i równie czasochłonnych zainteresowań Paweł Szymański to przede wszystkim „family man”.

Wbrew pozorom dobra organizacja i planowanie wcale nie jest takie trudne, zwłaszcza jak się robi to, co się lubi, wtedy człowiek na wszystko znajdzie chociaż chwilę. Moja żona, o której mogę mówić tylko w samych superlatywach, jest równie zajęta jak ja. Dlatego obowiązkami domowymi i wychowawczymi dzielimy się po połowie – opowiada.

Paweł Szymański z kobietami swojego życia – żoną Aleksandrą i córkami podczas jednej z polonijnych imprez, w których chętnie biorą udział całą rodziną. Fot. Archiwum P. Szymańskiego

Małżonkowie mają dwie córki – 14-letnią Zuzannę i 10-letnią Zofię, które urodziły się już w Ameryce. Rodzice jednak dbają, aby dziewczynki miały mocne więzy z Polską.

Do kraju latamy dwa albo nawet trzy razy w roku, często spędzamy tam wakacje. Chcemy, żeby córki wiedziały skąd pochodzą i żeby znały język. Mówią bardzo dobrze po polsku. Pilnie chodziły do polskiej szkoły im. Henryka Sienkiewicza na Brooklynie. Utrzymują kontakt z rodziną w Polsce. Na co dzień są dosyć zajęte, zarówno szkołą, jak i zajęciami pozalekcyjnymi, a także grą w tenisa, a w zimie jazdą na nartach. Moje ulubione zajęcie to aktywnie spędzany czas z rodziną. Wszyscy jesteśmy zapalonymi narciarzami. W miarę możliwości w sezonie staramy się być na stoku w każdy weekend plus dłuższe eskapady podczas ferii. Zachód Stanów Zjednoczonych oferuje znakomite warunki do jazdy pozatrasowej. Jest to fajny sposób na ładowanie akumulatorów. Ogólnie jestem typem sportowca, co chyba zostało mi po uprawianiu lekkiej atletyki przez 8 lat. Rekreacyjnie trenuję boks, gram w tenisa, koszykówkę i przede wszystkim piłkę nożną. W domu wspólny czas najchętniej spędzamy nad skomplikowanymi logicznymi i strategicznymi grami planszowymi. Jedna partia czasem potrafi zająć 3-4 godziny, a o zwycięstwo z moimi dziewczynami nie jest łatwo – opowiada mecenas.

Na dzień dzisiejszy niczego by nie zmienił w swoim życiu.

Trochę inaczej widzieliśmy naszą przyszłość, bo przecież po skończeniu uniwersytetu w Indianie mieliśmy wracać do kraju. Może to było trochę niespodziewane, ale mieliśmy wybór. Pracowaliśmy w dobrych kancelariach, zdobywaliśmy doświadczenie, kupiliśmy dom, urodziły się nasze córki. Wszystko działo się bardzo gładko, jakby już wcześniej było zaplanowane – podsumowuje.

Iwona Hejmej


Jeśli miałeś wypadek, zadzwoń do mecenasa Szymańskiego:

Green & Szymanski, LLP
195 Montague Street, 14th Floor
Brooklyn, NY 11201
www.GreenSzymanski.com
tel. 718-872-9292
e-mail: info@greenszymanski.com
www.Facebook.com/adwokatNYC
www.Instagram.com/AdwokatWypadkowy


Ostatnie wygrane sprawy kancelarii Green & Szymanski, LLP:

  • $1,900,000.00 – wypadek na budowie podczas wyładunku materiałów budowlanych;
  • $1,450,000.00 – wypadek samochodowy, obrażenia pasażera;
  • $1,000,000.00 – wypadek na budowie, obrażenia oka podczas pracy na rusztowaniu;
  • $750,000.00 – wypadek na budowie podczas pracy na dachu bez świadków zdarzenia;
  • $650,000.00 – wypadek na chodniku na Boro Park;
  • $600,000.00 – wypadek w windzie budynku mieszkalnego;
  • $500,000.00 – wypadek samochodowy, minimalne uszkodzenia samochodu;
  • $450,000.00 – wypadek samochodowy, nasza klientka nie miała amerykańskiego prawa jazdy.

Masz problem imigracyjny?

Mecenas Aleksandra Warchol-Szymańska od ponad 20 lat prowadzi wszystkie sprawy imigracyjne – tel. 718-669-0300.

Fot. Archiwum P. Szymańskiego

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -