sobota, 4 maja, 2024
Strona głównaTurystykaMajorka śladami Chopina

Majorka śladami Chopina

Z Warszawy do Palmy, stolicy Majorki, to 3 godziny lotu airbasem. Wychodzimy z budynku dworca lotniczego na ogromny parking zatłoczony autokarami. Łagodna bryza od nieodległego gdzieś Morza Śródziemnego kołysze wachlarzami wysmukłych palm. Trochę to trwa, zanim znajduję autobus, który zawiezie nas do hotelu w Santa Ponsa. Po drodze więcej palm, sady oliwne, drzewa pomarańczowe uginające się pod dojrzałymi owocami, drzewa cytrynowe, wypalona trawa; jakże odmienny krajobraz od naszego, polskiego.

Droga węża

Majorka to największa hiszpańska wyspa w archipelagu Balearów, o długości około 100 km i szerokości 70 km. Leży w strefie klimatu śródziemnomorskiego, z suchym latem i opadami w zimie, sięgającymi 650 mm rocznie. Mieszka na niej milion dwieście tysięcy obywateli, którzy potrafią w ciągu roku przyjąć i obsłużyć 17-18 mln turystów.

W hotelu do recepcji ustawiła się długa, wielojęzyczna kolejka, ale dominują w niej Polacy. Szybko załatwiamy formalności, wpadamy do pokoju, trzyosobowego, ale jest nas dwoje, więc mamy w nim sporo miejsca, mała toaleta po długiej podróży i schodzimy na kolację. Czeka na nas stół szwedzki, z dużą ilością różnorodnych fig, wędlin, sałatek, egzotycznych owoców, a także lokalnego wina, czerwonego i białego, całkiem niezłego.

Wakacyjne życie w Santa Ponsa

Potem idziemy na pierwszy spacer. To dopiero koniec maja, więc pełnia sezonu wakacyjnego dopiero za miesiąc, ale chodniki biegnące do plaży pełne turystów. Głównie słyszy się rozmowy w języku angielskim i niemieckim, ale polski nie jest tu na ostatnim miejscu. Santa Ponsa to przytulne urocze miasteczko, posiada dwie piękne piaszczyste plaże. Dochodzimy do tej głównej, Playa Santa Ponsa, położonej w dużej zatoce, o przeźroczystym kolorze wody. Siadamy na wolnych o tej porze leżakach i podziwiamy niezwykle filmowy zachód słońca; za chwilę ostatni jego rozżarzony skrawek skryje się za horyzontem spokojnego o tej wieczornej porze morza.

W hotelowym barze duży ruch. Większość turystów wykupuje opcję all inclusive i teraz dowoli raczą się drinkami. Barmani serwują najprzeróżniejsze mocne alkohole, a także wina oraz kilka marek piwa. Można także skorzystać z napojów bezalkoholowych – i na nie także są chętni.

Następnego dnia wcześnie pędzę na przyhotelowy basen i zajmuję 2 leżaki, kładąc na nie kąpielowe ręczniki. Zapowiada się słoneczna pogoda, więc nie ma chwili do stracenia, nasza skóra musi zmienić kolor, by po powrocie do Polski świadczyć przed wszystkimi, że właśnie wróciliśmy z tropików. Czas biegnie dosyć leniwie, o dziesiątej otwarto bar, więc kilka minut trzeba postać w kolejce, by ugasić pragnienie. Kawę też tu serwują całkiem niezłą, słońce przypieka zupełnie solidnie, wyciągamy kremy chroniące nasze blade torsy, zażywamy kąpieli w chłodnej wodzie basenu i zaglądamy do baru, by coś się działo. Komórki też widać prawie w każdej dłoni; wypada być na bieżąco, ośmiodniowy wyskok na Majorkę nie może pozbawić nas najnowszych newsów z kraju i ze świata.

Potem obiad; od szerokiego wyboru niektórych pewnie boli głowa, a może i coś więcej po nadmiernej konsumpcji, bo jeść można do woli; powrót na leżaki, wizyty w barze, w końcu jesteśmy na wakacjach, nie mamy w planie siadania za kierownicę naszego bolida i warto robić to, na co nie mamy odwagi i czasu tam, gdzie mieszkamy na stałe. Wieczorem spacer po rozbawionych ulicach; dziesiątki otwartych barów, kawiarni, straganów i sklepów z najmodniejszymi wakacyjnymi kreacjami, w przystępnych cenach; chętnych, szczególnie pań, nie brakuje.

Port de Soller

Soller i droga węża

Rano, po szybkim śniadaniu, ruszamy autokarem na pierwszą wycieczkę. Doznamy niezwykłych atrakcji i wrażeń, zanim to jednak nastąpi, docieramy na peryferie Palmy do miejsca, które wygląda jak stacja kolei żelaznej na dzikim zachodzie Ameryki, a przecież wciąż jesteśmy w Europie, na Majorce, w środku Morza Śródziemnego. Czekają tu na nas drewniane wagoniki ponadstuletniej kolejki wąskotorowej. Ładujemy się do środka i ruszamy. Przed nami godzinna eskapada, najpierw przez równinę pełną migdałowców i drzewek oliwnych, a następnie przez 13 ciemnych i nieoświetlonych tuneli, biegnących przez skały łańcucha Tramuntana, z których najdłuższy ma ponad 3 km długości. W końcu wjeżdżamy w dolinę, w środku której rozłożyło się urocze miasteczko Soller, otoczone plantacjami drzew pomarańczowych. Tu przesiadamy się do wagonów tramwajowych pamiętających czasy generała Franko i powoli jedziemy przez centrum zabytkowego miasta, do portu Port de Soller, gdzie już grzeje silniki statek wycieczkowy.

Ładujemy się na górny pokład, bo są jeszcze wolne miejsca; wsiadający po nas już nie będą mieć tyle szczęścia. Przed nami co najmniej godzinny rejs do Sa Calobra, malowniczej zatoki, położonej na północ od Soller. Płyniemy wzdłuż ogromnych, pionowych skał, o postrzępionych ścianach, pełnych niezwykłych jaskiń i urwisk, niebezpiecznie zwisających nad wodami zatoki. Na szczęście nasz ,,Batory” przesuwa się w bezpiecznej odległości od tych poszarpanych przez naturę zboczy.

Na brzegu w zatoce Sa Calobra są dwie restauracje, gdzie pałaszujemy lunch, przed niezwykle widokową, acz niebezpieczną podróżą autokarem: 13 km krajobrazową trasą, u niektórych z nas podnoszącą ciśnienie, zwaną drogą węża albo węzłem krawata, na której spotkamy ponad 300 serpentyn i ostrych zakrętów. Musimy się spieszyć, ale powoli, gdyż autokary na tej drodze, wyglądającej jak pokręcone spaghetti, mogą w określonych godzinach poruszać się tylko w jedną stronę, po czym następuje zmiana i wtedy autobusy czekające na zielone światło, ruszają w odwrotnym kierunku. Droga została wybudowana 101 lat temu ręcznie przez dziesiątki tysięcy robotników, bez użycia ciężkich maszyn mechanicznych. Zaprojektował ją Antonio Parietti tak, by jak najmniej ingerować w naturę i nie drążyć tuneli.

Ruszamy; rzeczywiście jest niezwykle wąska, w niektórych miejscach niewiele ponad 2 metry szeroka. Po drodze spotykamy tylko auta osobowe i rowerzystów. Przejazd trwa około 30 minut. Na dole mijamy autokary ustawione w przeciwnym kierunku do naszej jazdy; gdy ostatni autobus z naszego kierunku przejedzie, wtedy one rozpoczną swoją wspinaczkę. Niebo coraz bardziej się chmurzy, w każdej chwili może zacząć padać deszcz, i nie zazdrościmy im tego ich przejazdu. Na kolację zdążyliśmy w ostatniej chwili, jeszcze moment opóźnienia i jadalnia zostałaby zamknięta. Drink, wypity pół godziny później w barze, smakował szczególnie dobrze. Chyba nie skończyło się na jednym.

Polonez es-moll w Valldemossie

To już piąta doba naszych wakacji na Majorce. Wczoraj oddawaliśmy się lenistwu na trawce przed basenem, kurując się dobrą kawą i drinkami po eskapadzie na serpentynach drogi węża, a dzisiaj znowu ruszamy w trasę. Tym razem kierowca autokaru ma nas zawieźć do Valldemossy, do byłego klasztoru Kartuzów, opuszczonego przez zakon na początku lat trzydziestych XIX wieku. To przecież wydarzenie sprzed ponad 200 lat, ale ma nieformalny związek z jednym z największych pianistów wszechczasów – Fryderykiem Chopinem. To w murach tamtego klasztoru, w celi nr 4, Fryderyk Chopin skomponował (podobno, bo są spory wśród historyków zajmujących się jego twórczością) wiele arcydzieł: balladę F-dur, scherzo cis-moll, poloneza e-moll oraz cykl 24 preludiów.

Popiersie Fryderyka Chopina na skwerze klasztoru w Walldamossie

Cela nr 4 składa się z 3 pomieszczeń. Na pierwszym planie stoi oryginalne pianino Fryderyka marki Pleyel, na którym przez długi okres pobytu na Majorce nie mógł grać, bo zostało zatrzymane przez celników, którzy zażądali opłaty celnej w wysokości 50% wartości instrumentu. Chopin nie miał takich pieniędzy i dopiero po wielu negocjacjach udało się osiągnąć ugodę i pianino trafiło do artysty drogą nieformalną, przez wyrwę w murze miejskim Palmy.

Fryderyk na Majorkę przybył 8 listopada 1838 r. wraz ze swoją partnerką George Sand – francuską pisarką, dwójką jej dzieci i pokojówką Amelią. Zatrzymali się w posiadłości Son Vent w Establiment – jednej z dzielnic Palmy, jednakże spędzili w niej tylko 15 dni, ponieważ na wyspie zaczęła się pora zimowa, nastały ulewne deszcze i w willi bez ogrzewania Chopin rozchorował się na gruźlicę. Gdy dowiedział się o tym właściciel domu, musieli się natychmiast wyprowadzić. Na krótko przyjął ich francuski konsul, ale okoliczni mieszkańcy okazywali im tak dużą wrogość, obawiając się zarażenia nieuleczalną wtedy chorobą, że szybko zdecydowali się przenieść do klasztoru w Valldemossie, opuszczonego dwa lata wcześniej przez rozwiązany zakon Kartuzów.

W liście do swojego paryskiego przyjaciela, Juliana Fontany, Fryderyk Chopin pisał m.in.: ,,Mieszkać będę w urokliwym klasztorze, najpiękniejszej pozycji na świecie: morze, góry, palmy, cmentarz, kościół krzyżacki, ruiny moskietów, stare drzewa tysiącletnie oliw… Cela ma – zwierzał się kompozytor – formę trumny wysokiej, sklepienie ogromne, zakurzone, okno małe, przed oknem pomarańcze, palmy, cyprysy; naprzeciw okna moje łóżko na pasach, pod filigranową rozasą mauretańską.”

W Valldemossie zachowało się wiele pamiątek po Chopinie. W gablotach na ścianach znajdują się jego ręką pisane nuty, notatki, listy, pierwsze wydania nutowe, portrety, obrazy, książki, maska pośmiertna artysty, odlew jego lewej dłoni, pukiel włosów, znaleziony w jednej z książek George Sand. Także ogród przylegający do celi nr 4 i widok na okolicę z murów klasztoru pozostają na długo w pamięci zwiedzających tę drugą największą na świecie kolekcję pamiątek związanych z Chopinem, po muzeum w Warszawie.

Widok z ogrodu przylegającego do celi nr 4, w której mieszkał Fryderyk Chopin

Rzeźba Chopina na skwerze

Na skwerze przylegającym do klasztoru, na kamiennym postumencie, w otoczeniu herbacianych róż stoi popiersie Fryderyka Chopina – wykonane przez Zofię Wolską. Odsłonięcia rzeźby w 1998 roku dokonały żona prezydenta RP Jolanta Kwaśniewska i hiszpańska królowa Zofia.

Od 1930 r. w Valldemossie co roku w sierpniu odbywa się także Międzynarodowy Festiwal Chopinowski, z udziałem wybitnych pianistów i znawców twórczości literackiej George Sand z całego świata, poświęcony dorobkowi obojga artystów.

Styczeń 1839 roku był niezwykle deszczowy i chłodny, choroba Fryderyka dawała o sobie ciągle znać i oboje z George Sand podjęli decyzję o powrocie do Francji. Kapitan statku, na który wsiedli w Palmie, umieścił ich w kabinie pod pokładem, w towarzystwie… świń; tak bardzo w tamtych czasach obawiano się zarażenia tuberkulozą od kompozytora.

Mamy jeszcze godzinę czasu do odjazdu autokaru, idziemy zatem na spacer krętymi i stromymi uliczkami Valldemossy. Każdy, kto był w tym miasteczku, musi pokosztować coca de patata de Valldemossa, czyli niezwykle puszystej i miękkiej bułeczki, do wypieku której używa się m.in. smalcu i ziemniaków. Przed wieloma domami stoją kwiaty w donicach, a na ścianach znajdują się kolorowe kafelki przedstawiające sceny z życia Cataliny Thomas (św. Katarzyny z Palmy), która urodziła się w tym miasteczku.

Ostatnie 3 dni w Santa Ponsa są pełne słońca, spędzamy je więc na przemian opalając się na leżakach przed basenem hotelowym lub na pobliskiej plaży. Późnymi popołudniami robimy zakupy, wypada do kraju wrócić z drobnymi upominkami dla całej rodziny. O hotelowym barze też pamiętamy, należy wymienić adresy, numery telefonów i wychylić ostatnie drinki z wczasowiczami z sąsiednich leżaków.

Na lotnisku w Palmie przed odlotem do Warszawy tysiące turystów maszerują w dwóch przeciwnych kierunkach, my znajdujemy się w tym, który żegna się z przyjazną i gorącą Majorką. Obiecujemy sobie, że jeszcze kiedyś tu wrócimy.

Tekst i zdjęcia: Jerzy Wróbel

spot_img

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -