wtorek, 5 listopada, 2024
Strona głównaDziałyHistoriaDr Jan Hlebowicz: księży patriotów łamano na wiele sposobów

Dr Jan Hlebowicz: księży patriotów łamano na wiele sposobów

Pozyskiwano ich do współpracy na przykład poprzez „kompromat”. Często byli to ludzie wyniszczeni psychicznie i fizycznie – mówi w rozmowie z PAP dr Jan Hlebowicz, historyk z IPN, autor monografii „Polityka na ambonie. Środowisko księży patriotów w województwie gdańskim w latach 1950-1956”.

Fot. PAP/Wojtek Jargiło

Polska Agencja Prasowa: Publikacje o historii środowiska księży patriotów często ilustrowane są fotografią sali, w której odbywał się ich zjazd. Hasło nad stołem prezydialnym głosiło: „Kościół katolicki i Ludowa Ojczyzna to cel pracy i życia naszego”. Co kryło się za takimi deklaracjami i jakie idee łączyły tych kapłanów?

Dr Jan Hlebowicz: W pewnym momencie władze komunistyczne w Polsce zdecydowały się na rozpoczęcie polityki rozbijania Kościoła od wewnątrz. Oczywiście nie był to autorski pomysł. Podobne próby podejmowano choćby w Związku Sowieckim, poprzez ruch Żywej Cerkwi, który był narzędziem w rękach służb – najpierw WCzK, potem GPU – służącym podporządkowaniu życia religijnego reżimowi. Charakterystyczne dla bolszewickiej Rosji mechanizmy zdominowania Kościoła przez państwo były implementowane po zakończeniu II wojny światowej w państwach podporządkowanych ZSRS. Przełomowym punktem realizacji tego planu w Polsce był kongres zjednoczeniowy jedenastu funkcjonujących wówczas organizacji kombatanckich, które 1 i 2 września 1949 r. utworzyły Związek Bojowników o Wolność i Demokrację. W tym czasie Bolesław Bierut, prezydent RP, i jednocześnie I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, spotkał się z grupą kilkudziesięciu duchownych. Ten moment uważany jest za kluczowy dla ukształtowania się środowiska księży, którzy zdecydowali się na podjęcie jawnej współpracy z komunistami.

Trzeba jednak dodać, że grupa duchownych gotowych na taką współpracę wyłaniała się już w pierwszych miesiącach po zakończeniu wojny. Można wyróżnić trzy grupy księży dążących do współdziałania z rodzącym się reżimem komunistycznym. Pierwszą stanowili kapelani Ludowego Wojska Polskiego, funkcjonujący w ramach Generalnego Dziekanatu Wojska Polskiego. Nieco inne środowisko, choć powiązane z pierwszym, tworzyli księża należący do tak zwanych „zrywowców”, czyli zwolenników Polskiej Partii Robotniczej w ramach Stronnictwa Pracy, którzy stanowili opozycję wobec przywódcy SP Karola Popiela. Trzecią grupą byli księża, którzy doświadczyli koszmaru niemieckich obozów koncentracyjnych. Komuniści uważali, że łatwo pozyskają ich do swoich celów.

Jednym ze „zrywowców” był ks. Henryk Weryński, który w 1946 roku wydał broszurę „Katolicy radykalni”. Postulował w niej współpracę z nowymi władzami. Duchowny, jeden z liderów rodzącego się ruchu księży patriotów, odwoływał się do doświadczeń francuskiego Republikańskiego Ruchu Ludowego, którego członkowie zaraz po II wojnie światowej współtworzyli z francuskimi komunistami i socjalistami rząd republiki francuskiej. Zdaniem Weryńskiego możliwe było pójście w stronę tego rodzaju sojuszu politycznego w polskich warunkach.

Protoplastą księży patriotów wywodzących się z szeregów Wojska Polskiego powstającego w ZSRS był ksiądz podpułkownik Wilhelm Franciszek Kubsz, kapelan 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Zapisał się w historii z powodu legitymizowania kłamstwa katyńskiego, między innymi podczas mszy na masowych mogiłach w Katyniu w styczniu 1944 roku. Kilka miesięcy później stanął na czele Głównego Wydziału Duszpasterstwa przy Naczelnym Dowództwie Wojska Polskiego. Spoza grupy „zrywowców” oraz Amii Berlinga wywodził się ksiądz Stanisław Owczarek, były więzień Dachau, który miał być symbolem księdza-społecznika. Jego zadaniem było współdziałanie z komunistami przy organizowanych przez nich akcjach społecznych i „obywatelskich”.

PAP: Historyk prof. Marcin Kula napisał, że „komunizm upodabniał się do ruchu religijnego poprzez swoje dążenie do stworzenia nowego człowieka”. Może więc zastanawiać, jak możliwe było wyobrażenie sobie próby pogodzenia materialistycznej ideologii marksistowskiej oraz katolicyzmu. W jaki sposób księża patrioci próbowali godzić te dwie skrajnie odmienne rzeczywistości?

J.H.: Księżom patriotom nie było łatwo pogodzić te dwie idee. Dla uzasadnienia swoich poglądów stworzyli specyficzną ideologię tłumaczącą ich wybory. Odwoływali się między innymi do personalizmu chrześcijańskiego, szczególnie poglądów francuskiego myśliciela Emmanuela Mouniera. Powoływali się na postulowane przez niego społeczne zaangażowanie katolików, w ramach „katolicyzmu postępowego”. Mounier opowiadał się za „oczyszczeniem” myśli katolickiej z przenikających do niej elementów myśli mieszczańskiej oraz liberalizmu. Czerpał z idei marksistowskich, co skwapliwie w swoich rozmaitych wypowiedziach, oświadczeniach, rezolucjach wykorzystywali księża patrioci. Trzeba jednak dodać, że polscy duchowni postępowi wykorzystywali idee personalizmu chrześcijańskiego i myśl Mouniera w sposób instrumentalny i jednocześnie nieszczególnie pogłębiony. Posługiwali się nimi w celu tłumaczenia swojej postawy w uwarunkowaniach systemu komunistycznego. Dodatkowo chętnie przywoływali też duchownych polskiego Kościoła uznawanych za „postępowych społeczników”, takich jak Hugo Kołłątaj i Stanisław Staszic. Jednak ta eklektyczna ideologia była dla księży patriotów fasadą pozbawioną większego znaczenia.

PAP: W swojej książce analizuje pan działalność środowiska księży patriotów na Pomorzu. Jaka była sytuacja Kościoła w tej części Polski i w jaki sposób wpływała na postawę tych duchownych?

J.H: Sytuacja Kościoła na tych ziemiach była bardzo trudna. Polskie duchowieństwo poniosło na Pomorzu Gdańskim ogromne straty. W diecezji chełmińskiej z rąk okupantów niemieckich zostało zamordowanych około połowy służących tam kapłanów. W żadnej innej diecezji straty nie były tak wielkie. Problemem był więc brak księży. Wielu napływało z innych części Polski. Ograbionych i zniszczonych zostało również wiele kościołów. Specyficzna była także sytuacja z punktu widzenia hierarchii kościelnej, szczególnie w diecezji gdańskiej. Jej administratorem apostolskim został ksiądz Andrzej Wronka, który posiadał uprawnienia przynależne biskupowi, ale nie mógł być tytułowany w ten sposób, ponieważ formalnie na czele diecezji wciąż stał aresztowany przez władze biskup Carl Maria Splett.

W tych warunkach i w sytuacji osłabienia struktur Kościoła stworzenie środowiska duchownych współpracujących z władzami wydawało się komunistom stosunkowo proste. Naturalną bazą rekrutacji takiego ruchu byli duchowni powracający z niemieckiej niewoli lub ci, których w czasie II wojny światowej okupanci zmusili do podpisania Volkslisty. Co jednak ciekawe na Pomorzu ostatecznie nie udało się stworzyć szczególnie silnego ośrodka działania księży patriotów. W odróżnieniu do innych regionów komuniści nie wyłonili z tego środowiska – choć były takie plany – rządców diecezji, rektora seminarium duchownego w Pelplinie lub wysokich urzędników kurialnych. W tym czasie takie próby były skutecznie podejmowane przez władze w innych diecezjach np. Administracji Apostolskiej Dolnego Śląska, diecezji katowickiej/stalinogrodzkiej i archidiecezji krakowskiej.

PAP: Na Pomorzu dochodziło jednak do niezwykłych sytuacji, takich jak złożenie przez Bolesława Bieruta ofiary na rzecz odbudowy jednego z kościołów w Sopocie…

J.H.: To symboliczny przypadek parafii prowadzonej przez księdza Ambrożego Dykiera, jednego z najaktywniejszych księży patriotów na poziomie ogólnopolskim. Duchowny ten, co należy dodać, był także informatorem Urzędu Bezpieczeństwa. Prowadził więc podwójną grę. Ksiądz Dykier wziął udział w propagandowej akcji, w ramach której prosił Bieruta o zapomogę na budowę kościoła w Sopocie, która miała służyć tworzeniu narracji o docenianiu przez państwo społecznej roli Kościoła. Co ciekawe, w przeciwieństwie do wielu innych księży patriotów, Dykier cieszył się nie tylko zaufaniem przedstawicieli reżimu, ale również wiernych i innych duchownych. Miałem okazję rozmawiać z osobami, które go pamiętały lub znały z opowieści rodzinnych. Nie natknąłem się na żadne wspomnienie, które oceniałoby go negatywnie. Pamiętany jest jako dobry organizator parafii, dbający o lokalną społeczność. Jego autentyzm był więc cenny dla władz i Urzędu Bezpieczeństwa. Liczono, że ks. Dykier doprowadzi do głębszych rozłamów w środowisku pomorskiego duchowieństwa.

PAP: Ten ksiądz zapisał się pozytywnie w pamięci parafian. Wielu traktowano jednak z wielką niechęcią i w 1956 roku dość brutalnie rozliczono z ich działalności. Jaki był los księży patriotów po odwilży politycznej z jesieni 1956 roku?

J.H.: Księża patrioci byli ludźmi złamanymi na wiele sposobów. Pozyskiwano ich do współpracy na przykład poprzez „kompromat”, którym dla władz komunistycznych była służba duszpasterska w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Często byli to ludzie wyniszczeni psychicznie i fizycznie w wyniku traumatycznych doświadczeń II wojny światowej. Władze mogły im więc zaoferować wsparcie lekarskie i domy wypoczynkowe. Duża część kapłanów była werbowana na podstawie materiałów dotyczących obyczajowości, na przykład prowadzenia przez nich „podwójnego życia”, czyli pozostawania w związkach, lub uzależnienia od alkoholu.

Ci kapłani, mimo tego rodzaju nadużyć, funkcjonowali bez przeszkód do jesieni roku 1956. Wówczas parasol ochronny, który roztaczało nad nimi państwo, zaniknął. Księża patrioci zostali pozostawieni sami sobie. Wielu biskupów przystąpiło do „rozprawy” z tą grupą duchownych. W niektórych przypadkach, zanim doszło do oficjalnego odwołania księdza ze sprawowanej funkcji, zdarzały się przypadki wywożenia kapłanów „na taczkach”. W tej sytuacji księża patrioci zachowywali się bardzo różnie. Po 1956 roku „zmieniali kurs” i stawali się gorliwymi zwolennikami wizji wyznaczonej przez rządcę danej diecezji. Część była zmuszana do opuszczania dotychczasowych diecezji, co sprawiało, że niektórzy z nich decydowali się na zawsze wyjechać z Polski. Niektórzy zostali przedwcześnie przeniesieni na emerytury. Inni zrzucali sutanny i przechodzili do stanu świeckiego. Prymas Wyszyński określił sytuację tych kapłanów powiedzeniem, które dzisiaj pewnie uznane byłoby za niepoprawne: „Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść”. Taka sytuacja panowała do roku 1959, bo wówczas nastąpiła reaktywacja ruchu księży patriotów.

PAP: Ale chyba nigdy nie nastąpił pełny powrót do koncepcji rozbijania Kościoła przez samych duchownych. Wciąż trwały jednak instytucje takie jak PAX Bolesława Piaseckiego, które nie były lojalne wobec Kościoła.

J.H.: W okresie stalinowskim władze komunistyczne uznały, że najskuteczniejszą metodą walki z Kościołem będzie rozbijanie jego struktur poprzez tworzenie wiernej sobie grupy duchownych. Jednocześnie całkowicie zrezygnowały ze wspierania organizacji laickich nawiązujących do funkcjonującego w ZSRS Związku Wojujących Bezbożników. Jedyna tego rodzaju organizacja w powojennej Polsce – Stowarzyszenie Myśli Wolnej, która nie była jeden do jeden odpowiednikiem ZWB, ale kopiowała od bezbożników niektóre idee – została rozwiązana już w 1951 r. Po 1956 r. powrócono do koncepcji rozbijania i osłabiania Kościoła poprzez takie organizacje. Powstało Stowarzyszenie Ateistów i Wolnomyślicieli i Towarzystwo Szkoły Świeckiej. W 1959 r. równolegle powrócono do koncepcji stworzenia organizacji księży, która byłaby piątą kolumną w Kościele. Przy Zrzeszeniu Katolików Caritas (powstałe po przejęciu Caritas przez państwo) powstały Koła Księży Caritas. Można powiedzieć, że były spadkobiercami ruchu księży patriotów z okresu stalinowskiego. Bez wątpienia jednak ta organizacja nigdy nie odegrała już tak istotnej roli jak w latach 1949-1956. Warto dodać, że do dziś nie powstała żadna większa monografia poświęcona zagadnieniu ruchu księży patriotów po roku 1956. Zrzeszenie Katolików Caritas istniało aż do października 1990 r.

Dziś stwierdzamy, że ruch księży patriotów nie był szczególnie silny i nie odegrał znaczącej roli. Bez wątpienia nie udało mu się osiągnąć stawianego przez komunistów celu, którym było rozbicie Kościoła od wewnątrz. Spójrzmy jednak na ten nurt z punktu widzenia momentu, w którym internowano prymasa Wyszyńskiego, a biskup Michał Klepacz został wybrany przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, co oznaczało swego rodzaju deklarację współpracy z państwem komunistycznym. Wówczas księża patrioci uważali, że jest to przełom, który oznacza zwycięstwo ich idei współpracy z komunistami. Sądzili, że odtąd to oni będą obejmowali najważniejsze stanowiska kurialne i seminaryjne. Ich marzenia spełniły się tylko w pojedynczych przypadkach. Jednak w tym samym czasie podobne środowisko – Księża Pokoju na Węgrzech – doprowadziło do trwałych rozłamów, trwających jeszcze po roku 1989. Jeśli przenieślibyśmy się w czasie do roku 1953, to ocenilibyśmy sytuację w jakiej znalazł się polski Kościół jako wielką niewiadomą. To, że w Polsce pomysł komunistów poniósł klęskę, nie oznacza, że był z góry skazany na porażkę.

Rozmawiał: Michał Szukała/PAP

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -