czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaDziałySylwetki56. rocznica śmierci Zbigniewa Cybulskiego

56. rocznica śmierci Zbigniewa Cybulskiego

Mroźnym rankiem 8 stycznia 1967 r. aktor Zbigniew Cybulski wbiegł w pośpiechu na peron trzeci dworca we Wrocławiu. Wracał do Warszawy z planu filmu Aleksandra Ścibora-Rylskiego Morderca zostawia ślad na próbę spektaklu Teatru Telewizji. Ekspres „Odra” właśnie ruszał i aktor próbując w biegu wskoczyć do odjeżdżającego pociągu, wpadł pod jego koła. Ciężko rannego odwieziono do Szpitala im. Rydygiera, gdzie zmarł kilkanaście minut po przyjeździe. Pochowano go w Katowicach.

Zbigniew Cybulski zginął pod kołami pociągu, do którego próbował w ostatniej chwili wsiąść. Fot. Filmoteka Narodowa

Urodzony w 1927 r. w Kniażach, studiował w Krakowie dziennikarstwo, a potem aktorstwo. W 1954 r. założył w Gdańsku razem z aktorem Bogumiłem Kobielą teatr studencki Bim-Bom. Potem grał w warszawskim teatrze Ateneum. W filmie zadebiutował w 1954 r. w Pokoleniu Andrzeja Wajdy, gdzie zagrał epizodyczną rolę Kostka. Potem przyszły kolejne role aktora nazywanego „polskim Jamesem Deanem”, w tym najbardziej znana – Maćka Chełmickiego w Popiele i diamencie.

Tragiczna śmierć Cybulskiego wstrząsnęła środowiskiem filmowym. Pisarz i reżyser Tadeusz Konwicki tak pisał w tygodniku „Film” o zmarłym aktorze tuż po jego śmierci: „Wydaje mi się, a nawet jestem tego pewny, że teraz właśnie Zbyszek Cybulski rozpoczyna swój nowy żywot, długie istnienie w pamięci ludzkiej, w tęsknocie człowieczej, w legendzie. I nie wiem dlaczego teraz właśnie przypominam sobie ostatnie ujęcia z naszego wspólnego filmu, z «Salta», kiedy Zbyszek na początku zimy, w smutnym, równinnym krajobrazie, wskakuje do pędzącego pociągu, który odjeżdża w nieznane, nieodgadnione”.

BW
muzhp.pl


Z prof. Janem Ciechowiczem rozmawia Adam Tycner

Do Zbigniewa Cybulskiego przylgnęło miano polskiego Jamesa Deana, młodszemu pokoleniu niewiele to mówi. Co to dziś oznacza?

Kiedy mówimy o polskim Jamesie Deanie, mamy na myśli buntownika, aktora niepokornego, ale w dwóch aspektach. W pierwszym – aktora, który kreuje postacie ludzi zbuntowanych o ewidentnie romantycznym temperamencie, którzy nie godzą się na świat, na jego parszywość. W drugim aspekcie Cybulski jest polskim Jamesem Deanem dlatego, że i w teatrze, i w filmie – może w filmie nade wszystko – bywał nieobliczalny. Stosował sposoby grania, które jego partnerów przyprawiały o palpitację serca, a które były przy tym zawsze oryginalne, niepowtarzalne. O ile w kinie było to jeszcze do przyjęcia, o tyle w teatrze – w żadnym razie. Jego role teatralne są też znacznie mniej znane, a zagrał ich przecież jedenaście, z czego osiem u nas, w teatrze Wybrzeże.

Nie umiał na przykład powtórzyć wyuczonego poprzedniego dnia tekstu. Nazajutrz grał to samo, ale w inny sposób. Zresztą Zbigniew Cybulski, podobnie jak James Dean, najchętniej mówiłby swoim własnym tekstem. W 1960 r. autor Niemców, Leon Kruczkowski, przyjechał do Gdańska, żeby zobaczyć prezentację swojej sztuki Pierwszy dzień wolności z Cybulskim w roli Jana i nie mógł rozpoznać własnego tekstu! Kreacja Cybulskiego musiała być jednak wybitna, bo Kruczkowski zdecydował, że na Festiwal Teatru Narodów do Paryża pojedzie właśnie ta „wybrzeżowa” wersja sztuki, w reżyserii Zygmunta Hübnera i Andrzeja Wajdy, a nie warszawska, w której Jana grał Tadeusz Łomnicki. Trzeba tu zaznaczyć, że do śmierci Cybulskiego trwała swoista rywalizacja tych dwóch aktorów. Łomnicki tę samą rolę grał zawsze tak samo, był skończonym profesjonalistą – Cybulski był nieobliczalny, jego kreacje były jednorazowe, niepowtarzalne. Byli jak ogień i woda.

Co zdecydowało o tym, że Cybulski stał się ikoną kultury masowej? Czy największe znaczenie miały jego umiejętności i talent, czy też niekonwencjonalny styl życia?

I jedno, i drugie. Właściwie nie wiem, czy to jest dobre określenie, że był ikoną. Wielu aktorów traktowało go jako kogoś wyjątkowego i jedynego w swoim rodzaju; dla innych był irytujący i nie do zniesienia. Na przykład Jan Kreczmar, który był wówczas rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie – późniejszej Akademii Teatralnej – i zarazem dobrym aktorem, uważał, że Cybulski to właściwie amator, skoro nie potrafi powtórzyć tekstu, którego nauczył się dzień wcześniej.

Myślę, że był traktowany trochę jak dziecko we mgle, jak człowiek, który sobie z rzeczywistością nie całkiem radzi i tego nie ukrywa.

Cybulski na początku grywał małe role u Lidii Zamkow. To nie było nic specjalnie ważnego. Potem wraz z Bogumiłem Kobielą założyli Bim-Bom – najsłynniejszy, obok warszawskiego STS, czyli Studenckiego Teatru Satyryków, teatrzyk studencki tego okresu. Wystawili tylko cztery spektakle. Dwa z nich były znakomite. Jednym z tych dwóch była Radość poważna. Cybulski z Kobielą w nim nie grali. W teatrzyku występowali studenci z teatru przy Politechnice, trochę ludzi z Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych z Sopotu, Jacek Fedorowicz, a Kobiela i Cybulski mieli cenzus aktorów zawodowych. Tylko gdy Bim-Bom występował za granicą – w Paryżu, Moskwie – wchodzili na scenę, ale poza tym nie mieli w zwyczaju tego robić. Oni obmyślali, animowali. Żona Cybulskiego, Elżbieta Chwalibóg, napisała potem: „najszczęśliwsi byliśmy na Wybrzeżu”. On tutaj był cały czas jeszcze taki erupcyjny, tryskała z niego młodość. Z chwilą, kiedy zaczynał się starzeć, uciekł od świata. Charakteryzowała go właśnie ta niepowtarzalność zadziwienia światem, które w sobie nosił.

W 1953 roku na Wybrzeże przyjechał prawie cały rocznik studia aktorskiego z Krakowa. Kiedy zobaczył ich Zygmunt Hübner, którego imię nosi dziś teatr Powszechny w Warszawie, powiedział: „Chcę mieć koniecznie Cybulskiego na etacie w teatrze Wybrzeże”. Cybulski postawił swoje warunki. Chciał grać, a nie być aktorem rezerwowym. To wówczas naprawdę zadebiutował – Kapeluszem pełnym deszczu Michaela Gazzo. Sztuka ta była nota bene pierwszą teatralną próbą Wajdy. Cybulski grał Johnny’ego Pope’a. To była pierwsza w Polsce rola narkomana. Był wtedy rok 1959.

Wielu traktowało Kapelusz pełen deszczu jako teatralne przedłużenie Popiołu i diamentu. Film powstał w 1958 roku, a inscenizacja rok później. Podczas objazdu po Polsce wystawili sztukę bodajże 24 razy, m.in. w Warszawie, Łodzi, Katowicach. A ludzie tłumnie przychodzili ją oglądać właśnie z powodu Cybulskiego. Chcieli go zobaczyć na żywo, traktując rolę Johnny’ego Pope’a trochę jak takiego Jamesa Deana, Maćka Chełmickiego, ale tym razem w wersji teatralnej. On tam robił rzeczy przedziwne.

Andrzej Wajda napisał o tym do książki Zbigniew Cybulski – aktor XX wieku pod redakcją Tadeusza Szczepańskiego i moją. Napisał dla nas świetny esej, jednak był on tylko pochodną tego, co chcieliśmy drukować. Zależało nam na tym, co Wajda mówił o Cybulskim na dwu– czy trzydniowym pokazie filmów w Dyskusyjnym Klubie Filmowym w Rybniku. Poprosił organizatorów tego cyklu projekcji o Cybulskim, żeby ustawili przed ekranem dwa oddalone od siebie mikrofony. Do jednego mikrofonu mówił o aktorze na „tak”, a do drugiego na „nie”. Myśmy ten stenogram zdobyli, spisaliśmy to i posłaliśmy do autoryzacji z prośbą o zgodę na druk. Jak Andrzej Wajda to przeczytał, to powiedział: „Mowy nie ma, panowie. Ja bym tak na pewno dzisiaj nie powiedział. Mówiłem za ostro, szczególnie gdy mówiłem na »nie«, i ja wam po prostu napiszę nowy esej”.

Wajda mówił wtedy, że nie wierzył, że Cybulski opanuje rolę Hamleta. Hamlet był drugą inscenizacją teatralną w jego reżyserii. Na początku główną rolę miał zagrać właśnie Cybulski. Tylko jakim cudem Zbyszek miał się nagle nauczyć niewyobrażalnie trudnego, wielkiego tekstu? Kiedy pytałem Wajdę, czy zmieniłby tamtą decyzję, powiedział: „Tak. Gdybym dzisiaj miał tamtego Cybulskiego i moją dzisiejszą świadomość, to okroiłbym Hamleta do trzech stronic, ale zagrałby go Cybulski”.

Cybulski najbardziej kojarzy się z rolą Maćka Chełmickiego w Popiele i diamencie Andrzeja Wajdy. Czy była to jego najwybitniejsza rola? O których innych należałoby pamiętać?

Rola Maćka Chełmickiego jest na pewno najsłynniejsza i najlepsza. Przede wszystkim dlatego, że sam film jest jednym z najlepszych filmów tak zwanej „szkoły polskiej”. Mamy więc wybitną kreację Zbigniewa Cybulskiego jako Maćka Chełmickiego i znakomity film Andrzeja Wajdy, który chyba wciąż uważa, że to jest najlepsze jego dzieło. To była także wielka odwaga ze strony Jerzego Andrzejewskiego, żeby w październiku 1956 napisać na nowo Popiół i diament. W pierwotnej wersji, która została wydrukowana w „Odrodzeniu” przez Karola Kuryluka [ówczesnego redaktora naczelnego, potem ministra kultury i sztuki – przyp. red.], tytuł brzmiał Zaraz po wojnie. To ponowne zredagowanie tekstu na potrzeby scenariusza filmowego, a potem współpraca z Wajdą sprawiły, że nagle ten Popiół i diament stał się opowieścią nie tylko o akowcach, ale również o polskim październiku.

Trudno oceniać jego kreacje teatralne, bo teatr jest jednak sztuką jednego wieczoru. Na pewno rola Johnny’ego Pope’a w Kapeluszu pełnym deszczu, a także rola w sztuce Dwoje na huśtawce, również w reżyserii Wajdy, były fascynujące. Inne jego ważne role to: rola w wyreżyserowanym przez Jörna Donnera filmie Kochać z Harriet Andersson u boku i rola Alfonsa van Wordena, którą zagrał u Wojciecha Jerzego Hasa w Rękopisie znalezionym w Saragossie. Jednak żadna z nich nie ma siły mitotwórczej. Dlatego rola Maćka, takiego polskiego Jamesa Deana, pozostawia wszystkie inne w cieniu, i to właśnie przez jej pryzmat odczytuje się wszystko, co potem zrobił Cybulski. A przecież im dłużej żył, tym mniej grał.

Umarł mając 40 lat. Dla nas z teatru Wybrzeże to była przedziwna śmierć. Był 8 stycznia 1967 roku, a do wypadku doszło we Wrocławiu. 7 stycznia otwieraliśmy nowy gmach teatru. Wystawialiśmy Zmierzch demonów Brandstaettera. Aktorzy jeszcze nie ostygli po popremierowej biesiadzie, gdy rano nadeszła wiadomość, że Zbigniew Cybulski – najlepszy, a na pewno najsławniejszy aktor w historii teatru Wybrzeże – nie żyje. To było porażające.

Czy w dzisiejszym świecie mógłby zaistnieć jakiś współczesny Zbigniew Cybulski, ewentualnie współczesny James Dean, czy też trafili oni na swoją wyjątkową i niepowtarzalną epokę?

Pytanie jest świetne, ale w zasadzie retoryczne. Każda epoka ma swego buntownika. Można przytaczać tu różne nazwiska, jak choćby Daniela Olbrychskiego czy Bogusława Lindy. Myślę jednak, że Cybulski był nie do podrobienia. Jego śmierć, ta śmierć, którą on w dużym stopniu prowokował, również jest elementem tej jego „wielkości”. Cybulski nie był wtedy trzeźwy, sporo wypił. Pojechał ostatnim pociągiem, jakim mógł jechać, tuż nad ranem. Ten skok z peronu do pociągu okazał się fatalny. Wciąż odkładał tę podróż do Warszawy – „poczekajmy jeszcze trochę”. Wiem od ludzi, którzy byli z nim blisko, że Zbyszek miał takie dziwne przekonanie, że jeszcze coś może się stać. „Nie wychodźmy z tej knajpy! Nie wychodźmy z tej biesiady! Nie kończmy tej rozmowy, bo coś niesłychanie ważnego się zdarzy, a mnie tu nie będzie”. Żył łapczywie. Nie był amantem. Kiedy mówił, był czarujący, urzekający, magnetyczny. Wiecznie się spóźniał. Koledzy, którzy szli w kondukcie, gdy już się skończył pogrzeb, w Katowicach, zostawili mu na grobie budzik, żeby tym razem się nie spóźnił. Podobno wjechał kiedyś do teatru na motocyklu w trakcie przedstawienia. Spóźnił się na spektakl Kapelusza pełnego deszczu, sztuka się już zaczęła, a on wszedł od widowni. Wszedł w kasku, rozgrzany i ludzie ani przez moment nie myśleli, że powinno być inaczej. Z tego, co było materią jego życia, uczynił nagle świetny, autentyczny, nie do podrobienia, pełen odwagi przekaz.

Kiedyś w Krakowie Zbyszek pomylił się na scenie. W teatrze był komplet publiczności – tysiąc ludzi po stronie rampy. A on potrafił powiedzieć: „Proszę państwa, bardzo przepraszam, ale chyba źle zacząłem”. I zaczął jeszcze raz.

On miał w sobie prawdę i był autentyczny. Nie był przy tym zgrywusem, tylko facetem, który wierzy, że może przekazać ludziom coś wyjątkowego.

Czy dostrzega pan kogoś w młodszym pokoleniu aktorów, kto mógłby przejąć po nim schedę? Kogoś, kto by się w ten sam sposób wyróżniał?

Bogusław Linda jest chyba ostatnim, który miał w sobie taką temperaturę. Na starość troszkę już dojrzał.

Wśród młodszego pokolenia nie widzę nikogo, kto by miał w sobie taką odwagę buntu, gest sprzeciwu. To pewnie też kwestia czasu, w którym przyszło im żyć. Postawa Cybulskiego wynikała z romantycznego rodowodu. On był, na swój sposób, ucieleśnieniem romantycznych wartości. Wszystko jedno w jakich rolach, bardzo niebezpieczny, bo nieobliczalny i taki bez reszty prawdziwy.


Prof. Jan Ciechowicz – teatrolog, kierownik Zakładu Dramatu, Teatru i Filmu w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego, członek Komitetu Nauk o Sztuce PAN, opracował m.in.: Zbigniew Cybulski – aktor XX wieku (1997); Dramat polski. Interpretacje (2001).

spot_img

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -