sobota, 23 listopada, 2024
Strona głównaDziałySylwetkiWspółpraca ponad oceanem

Współpraca ponad oceanem

Rzeszów jest jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się polskich miast. Stolica Podkarpacia z roku na rok przyciąga coraz więcej inwestorów oraz turystów, również zagranicznych, a za przyczyną wojny w Ukrainie znalazła się w centrum uwagi niemal całego świata, stając na wysokości zadania jako centrum logistyczne dla pomocy humanitarnej i wojskowej wysyłanej do Ukrainy oraz jako tymczasowy dom dla tysięcy ukraińskich uchodźców. Jak zmienił się Rzeszów przez ostatni rok i jakie są plany na następny? Między innymi o to zapytaliśmy prezydenta Rzeszowa Konrada Fijołka.

Konrad Fijołek mieszka w Rzeszowie od zawsze i stara się, aby jego miasto było coraz bardziej przyjazne dla mieszkańców. Fot. konradfijołek/facebook

„Biały Orzeł”: „Gdzie idziesz na sylwestra” – takie pytania w żartach Polacy zadają sobie nawet latem, ale do naszej rozmowy pasuje jak najbardziej.

Prezydent Rzeszowa Konrad Fijołek: Nie planuję podróży, wypadów w góry lub inne miejsca. Wszystko w domu, w Rzeszowie, z rodziną. Już jako prezydent w sylwestra zawsze idę do filharmonii. Bywało też, że z Rynku ogłaszaliśmy życzenia dla mieszkańców.

Do tego przydaje się koncert, który przyciągnie tłumy…

Za względu na oszczędności od dwóch lat nie urządzamy koncertów. W tym roku też go nie będzie, bo mamy za sobą najtrudniejszy finansowo rok. Mieszkańców będzie pewnie zabawiał DJ albo wymyślimy coś innego.

Rok temu w Rynku prężnie działało miasteczko świąteczne…

I znów je zorganizowaliśmy, ruszyło oficjalnie 2 grudnia. Na początku nowego roku będzie także orszak Trzech Króli. W centrum pojawiły się ozdobne światełka, zaświeciła się wielka choinka, miasto odwiedził też Święty Mikołaj. Przez cały okres świąteczny będzie kolorowo, wesoło, klimatycznie.

Już mi cieknie ślinka na bliskowschodnie słodycze i nie tylko…

Będą pewnie do kupienia, ale raczej nie w tej skali jak poprzednio. Na straganach pierwszeństwo dajemy w tym roku produktom krajowym, regionalnym. Niczym nie ustępują zagranicznym, warte są promowania.

Świąteczne miasteczko działające na rzeszowskim rynku stało się jedną z tradycji i zarazem atrakcji miasta, jest okazją do promowania lokalnych produktów i przyciąga do Rzeszowa turystów. Miasteczko czynne będzie do 7 stycznia 2024 r. Fot. konradfijołek/facebook

Przejdźmy do tego, co działo się w Rzeszowie przez ostatnie dwanaście miesięcy. Skoro finansowo było krucho, to miasto zwolniło z rozwojem…

Nie, rzecz nie dotyczy inwestycji. Na tym polu było wręcz bardzo dobrze. Dużo środków zdobyliśmy z zewnątrz. Trudniej było ze środkami na bieżące utrzymanie miasta, na energię, płace, koszty inflacyjne.

Dlaczego tak się działo?

W samorządzie mamy dochody dwojakiego rodzaju – bieżące i majątkowe. Te drugie idą na inwestycje. Bieżące dotyczą edukacji, polityki społecznej, utrzymania czystości i tak dalej. Żyjemy z dochodów, a państwo zwalniało coraz wyższe kwoty od podatków, a samorząd żyje z tych pieniędzy. Jeśli podatki są mniejsze, to i my mamy mniej.

Okej, przejdźmy do rzeczy, które mieszkańcy mogą zobaczyć gołym okiem. Co w Mieście Innowacji udało się wybudować w minionym roku?

Jest tego trochę. Kończymy czteropasmową drogę warszawską do lotniska. To inwestycja za 30 milionów. Kończymy plac i parking przy dworcu kolejowym. Sam dworzec zostanie ukończony później, bo kolej trochę się posprzeczała z wykonawcą. Ale cała okolica, drogi, parkingi lada chwila będą do użytku.

Są lub będą nowe obiekty sportowe?

Skończyliśmy halę sportową przy Zespole Szkół nr 1 na Towarnickiego i powoli kończymy halę przy I LO, na którą uczniowie czekali od wielu lat.

Od kilkunastu lat nie może ruszyć budowa Podkarpackiego Centrum Lekkiej Atletyki, czyli nowego stadionu Resovii.

Ta telenowela wciąż trwa, ale jesteśmy o wiele dalej niż do niedawna. Był przetarg, wybraliśmy wykonawcę, ale firma druga na liście odwołała się do Krajowej Izby Odwoławczej.

Fot. konradfijołek/facebook

Ma lepszą ofertę?

Wybraliśmy wykonawcę, który zbuduje stadion za 163 miliony. Odwołała się firma, która chce to zrobić za 190 milionów. Trzeba będzie poczekać, aż KIO rozpatrzy sprawę, ale myślę, że inwestycja w końcu ruszy. Ważne, że są chętni wykonawcy.

Teraz sprawa ważna, nieważna, ale ostatnio głośna. Czy pomnik, słynna rzeszowska lilijka, zostaje w centrum miasta?

Tak, ale pomnik z Placu Ofiar Getta, wdzięczności armii radzieckiej, przeniesiemy na cmentarz żołnierzy przy Lwowskiej.

Pomnik w centrum zmieni swój wygląd?

Na pewno. Wpisał się w krajobraz miasta, ale chcemy mu nadać inny wyraz, wydźwięk. Pojawi się tablica, która będzie uczciwie informować o naszej trudnej historii.

Pytanie o pejzaż miasta nad Wisłokiem (główna rzeka przepływająca przez Rzeszów – red.). Czy skończy się betonowanie brzegów rzeki, zalewu żwirowni, czy tego nic nie zatrzyma i powstaną kolejne bloki?

To już się skończyło. Oczywiście pojawią się inwestycje, na które zgody wydano przed moim pojawieniem się Ratuszu. Ale poza tym nie będzie innych. Uchwaliliśmy, że przestrzeń do stu metrów od Wisłoka jest chroniona, przeznaczona na tereny zielone.

Na przedłużeniu ulicy Dworaka wykarczowano jednak dzikie sady nad Wisłokiem. Chodziłem tam na wiśnie, śliwki, urządzaliśmy ogniska…

Robiłem to samo.

I nie szkoda Panu tych miejsc?

Pewnie, że szkoda. Było blisko miasta, a cicho i malowniczo. Cóż, też mnie serce boli, gdy trzeba wyciąć jakieś drzewa, ale droga musiała tamtędy pójść. Ale nie wszystko zostanie wykarczowane. W okolicy Kopca Konfederatów urządzimy tereny zielone.

Będzie nowa droga, ale czy to tak bardzo usprawni ruch? Deweloperzy nadal będą budować, gdzie się tylko da i tysiące samochodów napłyną do miasta…

Pocieszam się, że za jakiś czas przestaniemy kochać te nasze samochody. Na razie podkreślamy tak swój status majątkowy, ale auta powoli wychodzą z mody. Tak się dzieje na przykład w Warszawie.

Czytałem, że w Kopenhadze 70 procent ruchu odbywa się na rowerach. Jak to możliwe?

Ludzie nie mieli tam wojen, PRL-u, są majętni od pokoleń i nie muszą się już chwalić niczym przed sąsiadami.

A może działa protestantyzm, który chwali pracę, dostatek, ale gani zbytek. Śp. Jerzy Pilch żartował, że dopiero w późnym wieku nastoletnim przekonał się, że kupno kilograma cukierków nie grozi mu ogniem piekielnym.

To prawda. „Bogać się, ale nie afiszuj się tym” – taki pogląd jest szanowany w protestanckich krajach. Ale my też dojrzejemy do takiego podejścia.

Na razie nawet niektóre miejsca starego miasta przypominają parkingi. Przykładem połowa Alei pod Kasztanami.

Powoli będziemy stamtąd wyprowadzać samochody. Zrobiliśmy to już w dojazdowych uliczkach do Rynku. Wypychamy samochody z centrum, ale staramy się dawać kierowcom także alternatywne miejsca.

A co z mieszkańcami, którzy nie chcą mieć za oknem parkingu czy nowej rzeki samochodów?

Trzeba się spotykać, wyjaśniać, negocjować i robimy to. Nie działamy arbitralnie. Z jednej strony pewne rzeczy dzieją się kosztem mieszkańców, z drugiej mamy nowe technologie, cichy asfalt, ekrany, co ogranicza dolegliwość inwestycji.

Ludzie protestują też przeciw zabudowie Balcerka, popularnego bazaru w centrum miasta…

Trzeba rewitalizować to miejsce. W XXI wieku taka blaszarnia w centrum miasta nie ma racji bytu. Handel tam jednak zostanie, tylko dyskutujemy o jego formule. Jest pomysł podcieni, otwartego parteru pod budynkiem. Mamy też w planach rewitalizację bazaru na ulicy Targowej. Trzeba unowocześnić te miejsca, nadać im nowy sznyt.

Jakie miasto ma plany na 2024 rok?

Pojawi się między innymi projekt aquaparku przy ul. Warszawskiej. Będziemy się przymierzać do projektowania mostu na południu miasta. Będzie konkurs na kwartał kultury obok Urzędu Marszałkowskiego, nowej biblioteki, sali koncertowej, przestrzeni wystawienniczej.

Przenieśmy się za Wielką Wodę. Był Pan ostatnio (w listopadzie br. – red.) w Nowym Jorku. Jakie wrażenia?

Bardzo pożyteczna wizyta. Spotkaliśmy się z komisarzem burmistrza Nowego Jorku do spraw współpracy międzynarodowej. Rozmawialiśmy o relacjach między naszymi miastami. W czasie kryzysu uchodźczego dostawaliśmy spore wsparcie zza oceanu. Mówię o darach, ale też środkach finansowych, które otrzymywaliśmy od Polonii, ale też od samego miasta Nowy Jork.

Fot. konradfijołek/facebook

Rok temu był Pan też na Paradzie Pułaskiego…

Wtedy odwiedziłem burmistrza Nowego Jorku. Już wtedy rozmawialiśmy o temacie uchodźców z Ukrainy, jak sytuacja wygląda w naszym mieście, ale nie tylko. Ostatnie spotkanie było w pewnym stopniu kontynuacją tamtej rozmowy. Próbujemy zorganizować wizytę burmistrza w Rzeszowie. Interesuje go, co się u nas dzieje, jak się zmieniło życie, w jaki sposób sobie radzimy w trudnej sytuacji geopolitycznej. Na pewno chciałby odwiedzić amerykańskich żołnierzy.

Mówiliście o tym, co będzie po wojnie?

Jak najbardziej. Na naszym terenie będzie się dużo działo, gdy dojdzie do odbudowy, integracji Ukrainy. Amerykanie już tu są, interesują się sytuacją w regionie, toteż rozmawialiśmy o możliwościach współpracy biznesowo-ekonomicznej.

Jakiej konkretnie?

Na przykład o szkoleniach kadr na Ukrainę, przygotowaniu przedsięwzięć gospodarczych. Część tych rzeczy będzie się działa w Stanach Zjednoczonych, ale część może się odbywać u nas i promieniować na Ukrainę. Mowa była też o współpracy, wymianie kulturalnej.

Odbył Pan jeszcze inne rozmowy?

Owszem, spotkaliśmy się z agendą Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu, która także mocno zajmuje się współpracą gospodarczą między naszymi krajami. Wieczorem natomiast mieliśmy uroczystość Narodowego Święta Niepodległości, na które zaprosiła nas Rada Miasta Nowy Jork. Radny Holden i nie tylko mają swoje związki z Polonią amerykańską, z którą sympatyzują. Wrócili do organizacji takich uroczystości, co stanowiło doskonałą okazję, aby opowiedzieć im, co się u nas dzieje, jak przebiega proces integracji uchodźców w naszym regionie.

Jakie wrażenia wyniósł Pan z samych spotkań z Polonią?

To są zawsze bardzo miłe chwile. Zawsze jesteśmy zbudowani, że z dala od kraju kultywuje się naszą kulturę, tradycje, polski język, a dla Polonii ważne jest, że dyplomaci czy samorządowcy znajdują czas na spotkanie, rozmowę, dyskusję o polskich sprawach, albo pojawiają się na wspomnianej paradzie. Zostaliśmy wspaniale przyjęci, było dużo rozmów i dyskusji o polskich sprawach.

Trafił Pan w Nowym Jorku na rzeszowian?

Jak najbardziej. Jest tam spora grupa ludzi z naszych stron, choć trzeba dodać, że słynny Greenpoint nie jest już tak gęsto zamieszkany przez Polaków jak niegdyś. Ale Polonia w mieście nadal jest, tyle że trochę bardziej rozproszona.

Które miasta w USA są partnerskimi dla Rzeszowa?

Buffalo, NY i Gainesville na Florydzie. W Buffalo jest stara Polonia, przodkowie Polaków, którzy przybyli do USA przed stu laty i wcześniej. Niektórzy nie mówią po polsku, ale czują się Polakami i to jest fantastyczne. Przyjeżdżają do nas co roku i po przerwie pandemicznej też ich gościliśmy. Grupa wolontariuszy, właśnie z Buffalo, przez trzy tygodnie prowadziła u nas w wakacje kursy języka angielskiego. W taki czas nawiązują się między ludźmi bezcenne kontakty, przyjaźnie, rzeczy nie do przecenienia, które łączą Polaków w obu kontynentów.

Z kolei Gainesville to nowoczesne miasto uniwersyteckie na Florydzie. Polonia też tam mieszka, jak i w samym regionie. Wydaje mi się, że są to już ludzie nieco bardziej zasobni ekonomicznie. Co roku w Miami organizujemy wspólnie Kongres 60 Milionów. Rzecz dotyczy spraw gospodarczych, a sama liczba nawiązuje do całkowitej liczby Polaków w świecie. Najbliższy odbędzie się już wkrótce, w lutym.

Fot. konradfijołek/facebook

Na kiedy Pan planuje kolejną wizytę w USA?

Na razie trudno powiedzieć. Tym bardziej, że wiele się dzieje tu, na miejscu, ostatnio mieliśmy w Rzeszowie gości z USA. Odbył się kongres i konferencja polsko-amerykańskiej izby handlowej Chambers of Commerce. W tym samym czasie Rzeszów odwiedził też konsul generalny Stanów Zjednoczonych.

Zaczęliśmy od sylwestra i na nim skończmy. Jakie będą postanowienia noworoczne prezydenta Rzeszowa? Więcej sportu, szlifowanie angielskiego? Bo odchudzać się Pan raczej nie musi.

Na przekąski przy biurku też trzeba uważać, ale trafił Pan. Mamy coraz więcej międzynarodowych kontaktów i byłoby dobrze, żeby mój angielski był coraz lepszy.

A sport?

Kiedyś biegałem, uprawiałem wiele dyscyplin, ale teraz ciągle mi brakuje czasu. Obiecałem sobie jednak, że w końcu zaliczę któryś z naszych miejskich biegów. Może na początek Bieg Niepodległości.

To tylko czy aż 10 kilometrów?

Kiedyś byłaby to bułka z masłem, ale jeśli trochę potrenuję, to za rok dobiegnę do mety.   

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Ryzner

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -