sobota, 23 listopada, 2024
Strona głównaOpowiadania„Rykowisko i złośliwe dziki”

„Rykowisko i złośliwe dziki”

Fot. Pixabay.com/pl/photos

Wrzesień powoli zbliżał się ku końcowi, ale wciąż było ciepło i pogodnie… I pod wieczór, po gorącym dniu, w przejrzystym, drgającym w słońcu powietrzu, czuć było jeszcze zapach i smak mijającego, upalnego lata. Ale poranne mgły i długo utrzymujące się, rozwieszone na usychających kwiatach i wysokich trawach, oszronione perlistą rosą nici babiego lata powodowały, że gdzieś na dnie serca w człowieku już budził się żal, że oto definitywnie kończy się radosny letni czas i niebawem przyjdą jesienne chłody, deszcze i szarugi… A po nich nastanie zima, która tutaj w Bieszczadach i na Pogórzu Przemyskim bywa bardzo śnieżna i sroga.

Zawsze o tej porze roku, u progu nowego sezonu łowieckiego, bierze mnie ochota, żeby jak dawniej wybrać się do lasu na spacer ze strzelbą na ramieniu…

– Szkoda, że już nie polujesz – powiedział kiedyś Leon, kolega myśliwy, który chyba dobrze znał stan mojego ducha – ale to nic. Zaproszę cię niedługo na polowanie. Najlepiej na rykowisko, dla mnie to zawsze najpiękniejsza przygoda.

– Super! – ucieszyłem się. – Posiedzę z tobą na wysiadce, popatrzę…, poczuję atmosferę; a później może napiszę coś na ten temat.

Od tamtego dnia minęło kilka tygodni. Rykowisko dawno się rozpoczęło i zbliżało do półmetka, ale Leon nie dzwonił. A ja nie śmiałem mu się przypomnieć. A tu jak na złość, rozochocone jelenie zaczęły podchodzić coraz bliżej do naszego miasteczka i wieczorami słychać było, dobiegające z różnych stron, ich groźne, tęskne, pobudzające wyobraźnię, miłosne porykiwania.

„Zapomniał – pomyślałem. – Z drugiej strony, trudno mu się dziwić. Myśliwy w łowisku, zwłaszcza, gdy poluje z podchodu na króla bieszczadzkiej puszczy, trochę przypomina samotnego wilka, albo tajemniczego trapera z amerykańskich Gór Skalistych, który nie lubi towarzystwa…”

Kilka dni później, gdy kolega dalej nie dawał znaku życia, postanowiłem, że sam wybiorę się na bezkrwawe łowy na jelenie. „Na pewno nie można tego porównywać z prawdziwym polowaniem, ale mnie musi wystarczyć…”

Znałem jedno dobre, odludne i bezpieczne miejsce pod lasem, gdzie jelenie na rykowisku na sto procent powinny się pojawić. Był to szczyt góry Chomińskie, gdzie Lasy Birczańskie wybudowały okazałą, ogólnodostępną wierzę obserwacyjną. Można stąd, jak z lotu ptaka, obserwować całą okolicę, a w pogodne dni wzrok sięga daleko, aż do Przemyśla, Kalwarii Pacławskiej, a może i do szczytów wysokich Bieszczad.

Na wieży zasiadłem z aparatem fotograficznym dobrą godzinę przed zachodem słońca, w towarzystwie mojej dziewięcioletniej córeczki Karolinki, która, gdy dowiedziała się, że tato wybiera się na „polowanie”, nie odpuściła, więc musiałem ją ze sobą zabrać. Było ciepło i bezwietrznie. Otaczające nas ze wszystkich stron wysokie połoniny i porośnięte jodłowo-bukowym lasem, niezwykle barwne o tej porze roku, wierzchołki okolicznych wzgórz, kąpały się jeszcze w promieniach purpurowego słońca, ale głębokie jary i dalekie doliny tonęły już w przedwieczornej szarówce.

– Na tych wzgórzach 12 września 1939 roku żołnierze polscy z 24 Dywizji Piechoty, w obronie ojczyzny, stoczyli krwawy bój z niemiecką doborową 2. Dywizją Strzelców Górskich. Była to jedna z największych bitew w kampanii wrześniowej, w czasie której zginęło około 300 polskich żołnierzy – powiedziałem do Karolinki, chcąc wykorzystać czas, jaki nam pozostał do wieczora, na przybliżenie jej tej historii. – Popatrz, tam pod lasem, za dopiero co posadzoną aleją lipową, przy starym buku, który pamięta dawne czasy, stoi poświęcony im pomnik z czerwonego granitu, przy którym co roku, odbywają się uroczystości z udziałem mieszkańców i wojska.

– Wiem. Nasza szkoła się nim opiekuje. Byłam tutaj niedawno z całą klasą.

Jelenie pojawiły się dopiero o dobrej szarówce, dlatego nie mogliśmy ich dojrzeć, w dodatku od lasu i dolin zaczęły się podnosić i przesłaniać widoczność opary delikatnej mgły. Wychodziły z leśnych głębin na łąki i połoniny z różnych stron. Ich groźne porykiwania i głębokie, tęskne, ale i wyzywające stęknięcia, początkowo dalekie, stopniowo zaczęły się przybliżać i skupiać gdzieś na wysokości pomnika, za aleją lipową. Tam też odzywał się chyba największy, dominujący w stadzie samiec, któremu rywale rzucili rękawicę. Ale jego ryknięcia były tak pewne siebie, tak mocne i tak groźne jak boskie gromy; na wskroś przenikały niebo i ziemię, wstrząsały duszą słuchającego; i mówiły, że żaden młodszy pretendent do tronu, tej nocy, i tej jesieni, nie jest w stanie go pokonać.

I ogarnięci szałem podniecenia rywale w końcu też to zrozumieli. Czując, że dominujący samiec jest jeszcze dla nich za mocny, uznali jego wyższość, zamilkli i wycofywali się z pola walki bez fizycznego starcia. A król radośnie zaryczał jeszcze kilka razy na znak własnej potęgi i triumfu.

Gdy chwilę później ruszył się wiatr i zdmuchnął z pola opar mgły, widzieliśmy, jak z uniesionym do góry łbem krążył dookoła dużej chmary łań pasącej się na połoninie, spędzał je do kupy i wypatrywał tej, która jako pierwsza jest gotowa przyjąć jego boski, genetyczny dar i przedłużyć życie.

W tym czasie nad naszymi głowami, na przystrojonym jasnymi dukatami gwiazd, bezchmurnym niebie, pośrodku którego majestatycznie świecił księżyc, pojawił się klucz odlatujących do Afryki żurawi. Nie widzieliśmy ich, ale ich granie, ich pożegnalny klangor był tak bliski, i tak przejmujący, że poczuliśmy jakąś naturalną radość, wynikającą z samego faktu, że żyjemy i możemy, blisko domu, obserwować tak niesamowite zjawiska przyrodnicze; jakąś, trudną do opisania, jedność z naturą, do której przecież wszyscy należymy.

Kilka dni później Leon zadzwonił do mnie.

– Cześć. Mam do ciebie prośbę – zaczął. – Może byś mnie zawiózł dzisiaj na wybory, bo sam nie mogę prowadzić samochodu, a na kulach kuśtykać, to trochę za daleko. Żona pojechała do pracy i wróci późno.

– A co ci się stało? – zdziwiłem się.

– Nic nie słyszałeś?

– Nie!

– Szkoda gadać! Dziki się na mnie zemściły…

– Dziki? Chyba żartujesz! W jaki sposób?

– Nie, mówię całkiem serio. Toż ja od pół roku chodzę po lesie za dzikami i żadnego nie mogę upolować, a one same znalazły mnie w moim domu.

– Jak to? Jaja sobie ze mnie robisz… – powiedziałem, znając jego poczucie humoru.

– Dwa tygodnie temu, w środku nocy, coś wyrwało mnie ze snu. Przecieram oczy, słucham: mój myśliwski pies chrapie sobie w najlepsze pod łóżkiem, a z ogrodu słychać dziwny harmider. Wyskakuję z łóżka, podchodzę do okna, żeby zobaczyć, co się dzieje. A tam, wataha dzików, chyba było ich ze dwadzieścia, w świetle ulicznej lampy, metodycznie przeoruje nasz trawnik. Wściekły, boso, gonię na werandę, żeby je przepłoszyć, ale po ciemku trafiam dużym palcem w drewniany próg… Ból niesamowity! Krzyczę – dziki uciekają. Okazuje się, że złamałem jakieś kości, więc ląduję w szpitalu. I jak tu nie mówić o złośliwości dzików.

Tak oto wyjaśniło się, dlaczego Leon tego roku „zapomniał” o rykowisku… Ale, jak głosi ludowa mądrość: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Noga niedługo wydobrzeje i może Leon spojrzy na swoją „nocną przygodę z dzikami” z innej perspektywy. Może mając otwarty umysł i wrażliwe na piękno przyrody serce, dojdzie do wniosku, że mimo wszystko był to kolejny, prawdziwy cud natury, które u nas w Bieszczadach i na Pogórzu Przemyskim zdarzają się niemal codziennie.

Wiesław Hop


Wiesław Hop – pisarz i publicysta związany z Podkarpaciem (Rzeszowski Oddział Związku Literatów Polskich). Urodził się w roku 1963 w Birczy, w powiecie przemyskim, gdzie mieszka. Był nauczycielem, a w latach 1989 – 2010 policjantem. Przez trzynaście lat służby pełnił funkcję Komendanta Komisariatu Policji w Birczy. Od trzydziestu lat pisze opowiadania oraz powieści o tematyce sensacyjno-kryminalnej i obyczajowej. Wydane powieści: Spacer ze śmiercią – Wydawnictwo Pi, Warszawa 2012, Wbrew woli – WFW, Warszawa 2013, Poranek pełen nadziei – Rozpisani.pl, Warszawa 2015, Przed wyrokiem – LSW, Warszawa 2016, O północy w Bieszczadach – LSW, Warszawa 2019, Długa noc – Wydawnictwo CM, Warszawa 2020, wydana także w formie audiobooka przez Wyd. Lind & Co.

Fot. Archiwum Wiesława Hopa

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -