Nusia jechała z mamą autobusem, trzymając głowę na jej kolanach. Nawet w najkrótszej podróży męczyła ją choroba lokomocyjna.
Prewentorium znajdowało się zaledwie dwadzieścia kilometrów od ich miasteczka, ale to i tak była wystarczająca odległość, aby Nusia zakończyła podróż ledwo żywa.
– Nowy Dębnik, jesteśmy na miejscu, wstań, wysiadamy – ponaglała mama w obawie, że Nusia zwymiotuje.
A ona patrzyła na mamę nieprzytomnym wzrokiem, zasłaniając ręką usta.
– No… szybciutko, szybciutko… wytrzymaj jeszcze, już wysiadamy, łykniesz powietrza, to zaraz ci przejdzie.
Nusia ze spuszczoną głową szła obok mamy, trzymając ją mocno za rękę.
– Mamo… ja nie chcę. Ja się boję!
– Nie marudź… nie będziesz tu długo… będę często cię odwiedzała, będę przyjeżdżała tym autobusem, sama widziałaś, jak szybko przyjechał. No i popatrz, ile tu zieleni, las dookoła. U nas nad Wisłą to tylko marne łąki i wierzby – pocieszała ją.
– A zapakowałaś mojego pieska?
– Co? Tego brudasa! Chyba wstydziłabyś się spać z tym filcakiem przy koleżankach, jesteś już duża, przecież poszłaś już do szkoły. Prawie wycałowałaś mu dziury na głowie, jak on wygląda… pożal się Boże.
– Ale to mój przyjaciel, tylko obiecaj, że go nie wyrzucisz… że jak wrócę, to będzie na mnie czekał…
– No dobrze, obiecuję, że nie wyleci na śmietnik, choć mam ogromną ochotę to zrobić… Jak ty go tam nazywasz, Czaju?
– Ależ mamo… – jęknęła Nusia.
– No, dobrze już. Jak będziesz grzeczna i nie będziesz mi tu wyła, to kupię ci nowego misia.
– Ale ja nie chcę żadnego nowego miśka, ja chcę mojego pieska – wykrzywiała usta, łkając.
– O Jezu, trzymajcie mnie, no już wystarczy, zaraz będziemy na miejscu.
– Zobacz, Nusia, to chyba tu… zobacz, jak ładnie, jak dużo kolorowych liści z tych wielkich drzew – wesołym głosem zawołała mama, podrzucając kilka już opadłych kolorowych liści, nawet jeden zaczepił się na jej rudym kapeluszu.
– No popatrz, jaki ładny i duży budynek!
Nusi nie chciało się podnieść głowy i tylko potakiwała mamie. Nie chciała niczego widzieć. Wolałaby teraz siedzieć z koleżanką w ławce na lekcji polskiego pani Bobrowskiej i uczyć się pisać literki w zeszycie w wąskie linie, piórem ze stalówką maczaną w atramencie z kałamarza. Nawet by jej nie było przykro, gdyby koleżanka z ławki jak zwykle skrytykowała jej szlaczki w zeszycie, z zazdrosnym: – Ale szkaradne!
Przed budynek prewentorium wyszedł tęgi mężczyzna z przyprószonymi siwizną włosami, ubrany w biały kitel zapinany na plecach. Uśmiechnął się szeroko i zapytał:
– To zapewne ty jesteś nową pacjentką, jak masz na imię?
– Ania, ale wszyscy wołają na mnie Nusia.
– A ja jestem Andrzej Pietrzyk i jestem tu pielęgniarzem. A do której chodzisz klasy?
– Do pierwszej.
– No to świetnie, widzę, że jesteś rezolutną dziewczynką, tu też będziesz chodziła do szkoły, co prawda nie ma tu pierwszej klasy, ale wszystkie młodsze dzieci uczą się w jednej grupie, każde uczy się czego innego, a panie nauczycielki są bardzo miłe i jest wesoło.
Nusia popatrzyła na mamę wrogo i wyrzuciła jednym tchem:
– Jak to będę chodziła tu do szkoły, przecież miałam być tu krótko!
Kiedy mama wracała do domu autobusem, Nusia siedziała w szpitalnej łazience na drewnianym krześle owinięta ręcznikiem, z gumową sondą w nosie. Nawet nie zdążyła pożegnać się z mamą. Rurka drażniła jej gardło i powodowała odruch wymiotny, który nie zdążył się jeszcze uspokoić po podróży. Pan Pietrzyk stał nad nią i krzyczał
– No, połykaj tę sondę, bo jak nie, to kogoś zawołam, żeby cię przytrzymał, a ja wtedy wepchnę ci ją na siłę i przestań mnie kopać, dziecko, zrozum, to ważne badanie, będziemy dotąd siedzieć w tej łazience, aż to zrobię.
Nusia spocona, spłakana i zmęczona w końcu przestała stawiać opór, a pan Pietrzyk dokończył badanie.
– Tu nie musisz chodzić w piżamie, umyj buzię i idź do jadalni, zaraz ci pokażę, gdzie to jest, usiądź na ławeczce i poczekaj na mnie.
Nusia już nie protestowała, siedziała na drewnianej ławce wzdłuż długiego stołu przykrytego ceratą w drobną kratkę i czekała na pielęgniarza, nawet nie podejrzewała, że będzie tu jadała jeszcze przez kilka miesięcy.
Pan Pietrzyk wrócił szybko, trzymając w swoich pulchnych dłoniach talerz i przekrojoną na pół bułkę posmarowaną masłem. Talerz był pełen mlecznej owsianki, a bułka wydawała się Nusi ogromna. Pan Pietrzyk zachęcał ją
– Jedz, musisz teraz dużo jeść, inaczej nie wyzdrowiejesz. To wszystko musisz zjeść, już ja tego dopilnuję.
Nusia zaczerpnęła zupę aluminiową łyżką, jadła powoli, połykając też łzy, które nadal płynęły obficie po jej małej buzi. Bułka, choć smaczna, nie mieściła się w jej małym żołądku, ale pielęgniarz zmusił ją do zjedzenia całej, strasząc, że jeśli nie zje wszystkiego, to nakarmi ją przez tę rurkę, co podczas badania, prosto do żołądka.
– A teraz siostra Stasia zaprowadzi cię do twojej sali, do koleżanek, ja już nie będę cię męczył.
W drzwiach jadalni stała pielęgniarka, siostra Stasia, młoda, drobna blondynka w białym fartuchu i w białym czepku z czarnym paskiem na blond włosach. Uśmiechnęła się do Nusi. Wydała się Nusi bardzo ładna i miła, więc dziewczynka ufnie podała jej rękę.
– Nie płacz, zobaczysz, jakie masz w swojej sali wesołe koleżanki.
W drugiej ręce Nusia dźwigała tornister wypełniony książkami, zeszytami i przyborami – wszystkim, czego potrzebowała do nauki. Jej ubrania mama przekazała już wcześniej panu Pietrzykowi.
Sala, w której zamieszkała Nusia na całe dziewięć miesięcy, była przestronna, z wysokimi oknami i szerokimi parapetami. Mieściło się w niej sześć metalowych szpitalnych łóżek i sześć szafeczek – nakastlików, wszystkie łóżka były zajęte, oprócz tego jednego przy oknie, które czekało na nią – z białą płócienną pościelą i burym kocem, na którym widniała czerwona szpitalna pieczątka.
– Ubrania masz w nakastliku, a tornister schowaj pod łóżko – poleciła siostra Stasia – zostawiam cię teraz samą, musisz odpocząć, a najlepiej prześpij się. Koleżanki poznasz, jak wrócą z lekcji, jeszcze to trochę potrwa.
Nusia położyła się na łóżku, owinęła się kocem i szybko zasnęła. Obudziły ją dziewczęce śmiechy i poszturchiwania
– Ej, królewno, nie śpij, te, miastowa, obudź się – usłyszała.
Momentalnie usiadła na łóżku i wszystkie przyglądały się sobie.
– Te, mała, jak masz na imię?
– Nusia, to znaczy Ania.
– Aaaaa, Ania-srania, to już lepiej Anka. Dobra, dziecinko, jak się nas będziesz słuchała, to będzie ci tu z nami całkiem dobrze. Masz coś słodkiego albo może krem Nivea? Masz do mnie mówić Jasia, ta największa to Marysia, jeszcze jest Zośka, Elka i Ewa.
Nusia wytrzeszczyła oczy i nie bardzo rozumiała, co one od niej chcą, a zresztą i tak niczego takiego nie miała, co potwierdziło przeszukanie Nusi nakastlika z rzeczami.
– To nic, napiszesz do matki list, niech ci przyśle, albo najlepiej niech przywiezie i jeszcze jakąś perfumę, bo Marysia musi podobać się Zbyszkowi. Widziałyśmy przez okno twoją mamę, jaka elegantka – kapelusz, płaszczyk, butki na obcasach, ho ho!
Marysia miała niecałe osiemnaście lat, była wyższa i tęższa od Nusinej mamy, wszystkie dziewczęta były starsze od Nusi i pochodziły z okolicznych wiosek.
Nusia myślała, że będą tu tylko dzieci, takie jak ona, a tu proszę, takie duże dziewczyny, zdziwiła się też, że w prewentorium byli chłopcy.
* * *
– Dziewczęta, pobudka! – siostra Czesia pokrzykiwała wesoło – wstawać, śpiochy! O… nowa koleżanka, jaka ładna dziewczynka i też chora, biedulka! No, raźniej! Umyjcie buzie i zęby, ubierzcie się i zaraz do mnie do dyżurki, wiecie po co, weźcie nową ze sobą.
Nusia nie wiedziała, po co, ale miała przeczucie, że to niedopowiedziane przez siostrę, to coś niezbyt przyjemnego.
Dziewczyny, widząc strach na jej buzi, podśmiewały się
– Nie bój nic, dostaniesz tabletki, zastrzyka w tyłek i po krzyku, da się wytrzymać i przyzwyczaić.
Chwilę potem Nusia stała w kolejce w dyżurce pielęgniarek. Wszystkie nadstawiały dłonie, a siostra wydzielała różnego koloru tabletki. Nusia też nadstawiła garstkę, nigdy nie widziała tylu tabletek naraz, wszystkie, jakie dostała, miały zielonkawy kolor, chyba było ich z dziesięć. Siostra Czesia wzięła blaszany garnuszek z zimną herbatą i zachęcała Nusię.
– No, po jednej łykaj, jak się przyzwyczaisz, to i po dwie się nauczysz. A teraz, kochaniutka, idź za parawanik, zsuń z pupy rajtuzki i majteczki, muszę zrobić ci zastrzyk.
Nuśka ledwo powstrzymała łzy, ale widząc, że koleżanki znoszą zastrzyki najwyżej z jednym – aj!, też postanowiła znieść dzielnie ukłucie. Jednak zastrzyk był duży i bolesny, a myśl, że musi tu zostać jeszcze długo, sprawiła, że rozpłakała się i niemal histerycznie pochlipywała. Siostrze Czesi żal się zrobiło małej, przytuliła ją mocno, pogłaskała po czarnej, krótkiej i jak zawsze krzywo obciętej przez mamę grzywce nad czołem, i powiedziała:
– Wiesz, to jest streptomycyna, ona boli, ale za to cię wyleczy, tak jak i te tabletki PAS-u. Dawniej nie było takich lekarstw i dzieci na gruźlicę umierały, a ty wyzdrowiejesz i będziesz jeszcze śmiała się wesoło, teraz bądź dzielna, obiecaj.
Po tych słowach Nusia wytarła oczy fartuchem siostry Czesi i wydusiła z siebie:
– Obieeecuuuuję.
Uspokojona powędrowała na śniadanie, znowu męczyć się nad zupą mleczną z wielką bułą, tym razem z dżemem.
Po kilku tygodniach codziennych zastrzyków Nusia wygrywała konkurencję – która z dziewcząt ma najbardziej sine pośladki po zastrzykach, a jej buzia bardzo się zaokrągliła, bo mocno przytyła.
* * *
Dziś Nusia miała dużo w szkole zadane, siedziała na swoim łóżku i odrabiała lekcje na okiennym parapecie, pióro nie chciało jej słuchać, często ze stalówki skapywały atramentowe kleksy, wysuszała je białą bibułą, ale niebieskie plamki pozostawały na kartkach zeszytu. Literki i cyferki, które ćwiczyła, nie trzymały się w linijkach i chwiały się, nie mogła też zapamiętać krótkiego wierszyka. Mama ją pocieszała, aby się nie martwiła słabymi ocenami, bo to przez lekarstwa, jak wyzdrowieje, wszystko wróci do normy, a stąd to wiedziała, bo sama leczyła się na gruźlicę i też tak miała.
Mama nie przyjeżdżała do Nusi w odwiedziny co niedzielę, a przecież ona czekała na nią jak na przyjazd królowej. Kiedyś mama przywiozła dziewczynom ciastka, perfumę i wymarzony krem Nivea, po niezdarnym liście, który Nusia napisała, za co od tamtej pory dziewczyny ją polubiły, choć czasami jej dokuczały, tak jak wtedy, gdy podłożyły jej pod tornister zdechłą mysz i wszystkie zanosiły się śmiechem, gdy Nuśka narobiła krzyku, wyciągając tornister spod łóżka. Ojciec tylko raz ją odwiedził, wypytywał tylko o naukę, oglądał zeszyty i widział w nich marne stopnie, skrytykował Nusię, że brzydko pisze i nie umie rachunków, więc się ucieszyła, gdy sobie pojechał. Kiedy odjeżdżała mama, Nusia zawsze płakała.
Bardzo też tęskniła za babcią Wiesią, za Skoszowem. Kiedyś w nocy przyśniło jej się, że siedzi na kolanach babci przy otwartym oknie, jest majowy wieczór, babcia głaszcze ją po głowie, słuchają pieśni maryjnych, śpiewanych przez skoszowskie panny. Ave, ave Maryja… pachniał bez i jakiś ptaszek głośno śpiewał, choć było już ciemno, a złoty księżyc zaglądał do ich domu.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Nusia liczyła dni, bo miała obiecane, że pojedzie w tym czasie na przepustkę do domu na cały tydzień. A tu pech – tuż przed świętami wszystkie dziewczyny i Nusia też, zachorowały na ospę wietrzną i Nusia bała się, że nie wyzdrowieje do świąt, na szczęście choroba minęła szybko, zostawiając jedynie gdzieniegdzie małe strupki posmarowane niebieską gencjaną.
Przyjechała mama zabrać córeczkę do domu. Nusię już od rana roznosiła radość, nawet nie była jej przykra choroba lokomocyjna w autobusie, a nawet to, że nie wiedzieć czemu, mama w czasie podróży nie pozwalała jej podnosić głowy z kolan i nakrywała jej włosy chustką.
Kiedy radośnie wbiegła do domu, mama krzyknęła:
– Nusia, idź prosto do łazienki! Nusia, ty masz wszy, już w autobusie zauważyłam, jak trzymałaś głowę na moich kolanach.
– Wszy, o matko, ja się boję! – lamentowała Nusia.
– Nie bój się, zaraz zrobimy z nimi porządek, właź do wanny.
Nusia rozebrała się. Mama umyła jej głowę szamponem i całą ją dokładnie namydliła gąbką, omijając jedynie skłute zastrzykami, sine pośladki. Mama szlochała przy tym:
– Bidna dupinka, moje biedactwo, to wszystko przeze mnie.
Wytarła swoją córeczkę ręcznikiem, ubrała w czyste ubrania i nakarmiła. Potem poszła do apteki kupić płyn zwalczający wszy.
Nusia prawie cały dzień chodziła z głową zawiniętą chustką i posmarowaną śmierdzącym płynem na wszy. Nie przeszkadzało jej to jednak, bo była w domu i tylko to się liczyło, przytulała swojego Czaja i całowała jak największy na świecie skarb.
Martwe wszy i gnidy przyklejone do włosów Nusi mama dokładnie wyczesała specjalnym gęstym grzebykiem nad gazetą, aby nie przeoczyć jakiegoś niedobitego insekta. Z Nusi krótkimi włosami mama poradziła sobie bez trudu. Nusia odświeżona, czyściutka i szczęśliwa spała w domu co dzień prawie do południa, przytulona do swojego Czaja. Oglądała kolorowe książeczki z bajkami, bawiła się zabawkami, których w domu jej nie brakowało, słuchała radiowych słuchowisk dla dzieci, rysowała i gryzmoliła kredkami wierszyki dla mamy w grubym, stukartkowym zeszycie z czarnymi okładkami.
W święta ubrały choinkę, śpiewały kolędy, Nusia nawet dostała prezenty po choinkę – nową gumową lalkę, skakankę i bajki ze ślicznymi ilustracjami.
Niestety, czas w domu szybko minął i znowu wracała do prewentorium, z głową na mamy kolanach, teraz jednak z nadzieją, że to już coraz bliżej końca leczenia.
Wiedziała też, że wszyscy ją tam lubią, dla całego personelu jako najmłodsza była pupilką, a i koleżanki polubiły ją jak młodszą siostrę, nawet wojownicza Jasia kiedyś ją wzięła na podkradanie cebuli do kuchni, gdy już kucharki skończyły dyżur i poszły do swoich domów, a one były głodne, ale tylko tyle tam znalazły. Nawet głównego lekarza ordynatora, najważniejszego w całym prewentorium, doktora Oktawca Nusia polubiła i przestała się go bać, wręcz wydawał jej się bardzo przystojny.
W prewentorium Nusia spędziła jeszcze wiosnę i dopiero w czerwcu, po uroczystym zakończeniu roku szkolnego, podczas którego recytowała wierszyk, śpiewała piosenkę, a nawet tańczyła, choć z jej tuszą sprawiało jej to więcej trudności, wróciła do domu na dobre.
Opuszczając prewentorium, cieszyła się ogromnie i miała nadzieję, że nigdy do niego nie wróci, żałowała jednak zaprzyjaźnionych koleżanek i personelu.
Na pożegnanie dostała w prezencie mały pamiętnik, do którego wszyscy się wpisali, aby Nusia do końca życia o nich pamiętała. A ona, w drodze powrotnej do domu, ściskała go i tuliła jak cenny skarb, a w domu zawsze pilnowała, aby się nie zawieruszył.
Kiedy zjawiała się z mamą u doktora Rutkowskiego, czyli doktora Żaby, ten aż podskoczył na krześle:
– Nusia! Jak ty urosłaś, jaka jesteś duża, jesteś nie do poznania!
– Ale panie doktorze, dzieci śmieją się ze mnie, że jestem gruba, nazywają mnie gruba fuła albo gruba beczka – skarżyła się.
– Nie martw się, wyrośniesz z tego, dziecko, najważniejsze, że jesteś już zdrowa, a tym którzy się z ciebie śmieją, powiedz: wolę być gruba niż gligotami gilgotać – oboje roześmiali się w głos.
– Pamiętaj, Nusia, raz w miesiącu meldujesz się u mnie z mamą do kontroli – rzucił na odchodne doktor Rutkowski.
Nusia tylko skinęła wesoło głową, bo bała się, że wyrwie jej się: – ależ tak, panie doktorze Żabo.
Małgorzata Żurecka
Małgorzata Żurecka – poetka, autorka 7 tomików wierszy i zbioru opowiadań „Nusia”. Od 2020 r. prezes rzeszowskiego oddziału Związku Literatów Polskich, należy do Unii Poetyckiej Wojciecha Siemiona. Laureatka konkursów poetyckich i dwukrotnie nagrody Złote Pióro, odznaczona w 2017 honorową odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. W 2021 roku otrzymała Międzynarodową Nagrodę Literacką NAJI NAAMAN w kategorii – za twórczość.