Nusia lubiła odwiedzać w Skoszowie babcine sąsiadki i spacerować po wsi.
Czarnieckim mówiła grzecznie dzień dobry, ale ich omijała; przez podwórko Kątków jedynie przechodziła, idąc nad rzekę drogą na skróty, tu podnosiła z ziemi słodkie jak miód jabłka kosztele i ze smakiem je zajadała, z zazdrością spoglądała na czerwone jak krew, błyszczące wiśnie, były jednak dla niej za wysoko.
Na podwórko Krauzów zaglądała przez dziurę po sęku w desce płotu, podglądała świnkę, która wolno biegała, z lubością taplając rapetki w błotku przy studni i śmiesznie pokwikując. Przypatrywała się jej dłuższą chwilę, chichrając się głośno. Najbardziej jednak lubiła odwiedzać najbliższych sąsiadów – Mickiewiczów, którym cała babcina rodzina zawdzięczała przechowanie podczas wojny, gdy zostali wyrzuceni przez Niemców z własnego domu.
Nusia dobrze czuła się w domu Mickiewiczów – pani Halinki i jej męża, kolejarza Stefana. Pan Stefan wracał z pracy zawsze bardzo zmęczony i głodny, myszkował w kuchni po garnkach sprawdzając, co dobrego ugotowała jego kochana żona, a bardzo lubił konkretne, mięsne potrawy. Pewnego dnia pani Halinka podała swojemu mężowi na obiad sporą łyżkę ziemniaków i zasmażaną kapustę. Pan Stefan usiadł nad talerzem bardzo rozczarowany, że tak skromnie, i zapytał swojej małżonki:
– To tylko tyla, Halinka?
A ona mu na to:
– Kopaj, Stefciu, kopaj!
I pan Stefan wykopał spod kapusty ukrytego tam mielonego sznycla.
Nusia wtajemniczona w podstęp pani Halinki, głośno się śmiała razem z nimi, a szczęśliwy pan Stefan zajadał sznycel, grożąc im palcem.
Wesoło było w ich domu. Nusia dostawała od pani Halinki kolorowe szmatki – ścinki materiałów, na ubranka dla lalek z makowin, które powstawały, gdy pani Halinka szyła ubrania dla swojej rodziny i zaprzyjaźnionych sąsiadek na maszynie z napisem Singer.
Nusię ogromnie fascynowała ta maszyna, która poruszana nogami pani Halinki rytmicznie turkotała, na kółku napędzającym szybciutko przesuwał się cienki pasek, a igła na materiale dziergała równiutki ścieg. Nawet sobie obiecała, że nauczy się kiedyś szyć na takiej maszynie, ale jeszcze pani Halinka nie pozwalała jej spróbować, bojąc się, że maszyna się zepsuje, choć te Singera słynęły z niezawodności przez długie lata.
Pani Halinka pozwalała jej za to zrywać białe porzeczki w jej ogrodzie, którymi zajadała się ochoczo prosto z krzaka, krzywiąc się od kwaśnego ich smaku. Bawiła się też ze starym psem, biało-czarnym kundelkiem Ambo, którego łapki powykręcał reumatyzm i było jej go bardzo żal. Z coraz większą też wprawą pomagała robić masło, energicznie przesuwając kijek w drewnianej maselnicy, obserwowała, jak tworzą się grudki masła w pachnącej kwaśno maślance.
Nie zapominała też przywitać się z uwielbianą przez nią krową Lalką, ostrożnie podrzucając jej liście cukrowych buraków albo nać z marchewki, aby jej mleko było jeszcze smaczniejsze. Stara Hania Mickiewiczowa pasała tę krowę na babcinej skarpie, a Nusia siadała wtedy przy niej na trawie i słuchała niesamowitych opowieści snutych przez Hankę, przez co jej wyobraźnia nasiąkała magicznym światem baśni, ludowych podań, a czasem i zmyślonych przez Hankę historii.
Kiedy jednak Nuśka rzucała babci pośpiesznie:
– Babciu, lecę do Białowąsów! – babcia wiedziała, że szybko dziś swojej wnuczki nie zobaczy i domyślała się, że to nie tylko chodzi o jej dwie koleżanki Danusię i Krysię, z którymi lubiła się spotykać przy różnych okazjach, ale to był dzień, gdy pani Hela Białowąsowa piekła chleb!
Nusia wpadła zdyszana na podwórko Białowąsów. Przy studni stała spragniona krowa, wydając z siebie proszące muuuu… Pani Hela uwolniła z drewnianego studziennego wału stalowy łańcuch, który pospiesznie rozwijał się, głośno rzegocąc, a cynkowane wiaderko wtórowało radosnym dzwonieniem, obijając się o cembrowiny, by nagle – chlup w wodę… zatrzymać się.
Teraz pani Hela mocno przyparta do korby wału powoli nią kręciła, łańcucha znowu przybywało, a gdy ciężkie wiaderko pełne wody pojawiło się na powierzchni, zamrugały w nim słoneczne światełka, jakby tam pływały złote rybki.
Pani Hela przelała wodę do cebrzyka, z którego teraz krowa łapczywie piła. Nusia obserwowała wielki pysk krowy zanurzony w naczyniu i słuchała postękiwania i parskania zadowolonej Krasuli. Bardzo lubiła tę krowę, ale podobnie jak do innych zwierząt w gospodarstwie – konia, syczącej gęsi, a zwłaszcza indyka, który, wierzyła, że skacze na głowę na widok czerwonego koloru, zachowywała ostrożny dystans.
– Pani Helu, a gdzie Danusia?
– O, Nusia! Dawno cię nie widziałam, …a w domu jest, pomaga, bo dużo roboty.
Murowany dom Białowąsów stał obok drewnianej, krytej strzechą chałupy, w której kiedyś mieszkali rodzice pani Heli, ale poumierali i chałupa stała pusta, używano w niej tylko doskonałego glinianego pieca do wypieku chleba.
Nowy dom Białowąsów był murowany, z dachówką, nieduży, zawsze bardzo czysto utrzymany. Za domem, w ogródku, rosły kwiaty, których intensywne kolory kontrastowały z bielą ścian i które latem wprost przelewały się przez drewniany płot, graniczący z głównym gościńcem wsi, przyozdabiając go gufrowanymi jak z bibułki główkami georginii, kielichami strzelistych malw i mieczyków, i jeszcze wielu kwiatów, które pani Hela bardzo lubiła, a których Nusia nie potrafiła nazwać. Było tam też kilka grządek z warzywami, takimi pierwszej potrzeby do posiłków – marchewka, pietruszka, trochę cebuli, czosnku i ogórków, spomiędzy których wyrastały wysokie łodygi kopru z baldachami aromatycznych nasion, w sam raz potrzebnych do ich ukiszenia. Przed domem zaś było spore podwórko ze studnią i zamykająca je w czworokąt całkiem spora stodoła, no i wielka, stara lipa, na której gniazdo uwił bocian i co roku donośnie klekotał, wychowując w nim kolejne ptasie pokolenie. W budzie przy stodole poszczekiwał pies uwiązany na łańcuchu, do którego Nusia bała się podchodzić, przypominał jej wilka z opowiadań Hanki Mickiewiczowej.
Zazwyczaj lubiła przesiadywać w kuchni w domu pani Heli. Najlepiej tam się wszystkim razem przebywało i gawędziło, podjadając to, co akurat przygotowała pani Hela. Stał tam przy ścianie drewniany biały kredens z kuchennymi naczyniami, pośrodku stół nakryty kolorowym, ceratowym obrusem, wokół drewniane krzesła, a z boku ława, na którą pani Hela mówiła ślubanek. Na parapecie spod białej firanki na świat zaglądała zawsze kwitnąca czerwono pelargonia w towarzystwie mirtów w glinianych doniczkach. W rogu kuchni stała kaflowa kuchnia węglowa z okrągłymi fajerkami, a ściany zdobiły wyszywane makatki. W sypialni zaś, na środku szerokiego łóżka, przykrytego kapą z frędzlami, siedziała kauczukowa lalka w falbaniastej sukni z czerwonego tiulu, kiedyś Nusia nawet chciała się nią pobawić, ale Danusia zaprotestowała, że mama na to nie pozwala. Nad łóżkiem na kolorowym kilimie wisiał święty obraz przedstawiający Chrystusa nauczającego z łodzi, przybrany bibułkowymi różyczkami, a obok fotografia ślubna pani Heli i jej męża Józka. Oboje na niej jeszcze młodzi, ze śmiesznymi, na różowo pokolorowanymi ustami. Przy ścianie królowała wielka, trzydrzwiowa, drewniana szafa na odświętne ubrania. Tu, na drewnianych stojakach, pyszniły się – mocno zielona paprotka o bujnych pióropuszach liści i asparagus o zwisających gałązkach z drobnymi jak igiełki listeczkami. Lekki półmrok w sypialni i zakaz wchodzenia do niej dzieciom powodowały szczególnie tajemniczy nastrój.
Danusia i Krysia miały swój wspólny pokój. Oprócz tego było tylko pomieszczenie na spiżarnię i sień z szafą na obuwie i codzienną odzież.
– Hej, Nusia! – Danusia machała szczotką ryżową w ręce, z wyraźnym zadowoleniem, że widzi koleżankę. – Ale… nie pobawimy się teraz… bo ja muszę mamie pomóc… podłogę umyć – wołała do Nusi. – Chcesz, to posiedź przy mnie, to se chociaż pogadamy.
– No ale przecież jutro nie jest niedziela, a ty sprzątasz? – dociekała Nusia.
– A no, niedziela nie jest, ale przecie święto, to nie wiesz, że piętnastego jest Matki Boskiej Zielnej i ludzie z Kalwarii będą wracali? Trza posprzątać i nagotować. Polecimy jutro patrzeć, jak pielgrzymka idzie, co?
– No pewnie – odparła Nusia zadowolona.
Dobrze wiedziała, że co roku o tym czasie ludzie ze wsi idą na pielgrzymkę na Kalwarię i tam, jak opowiadają, odbywa się pogrzeb Matki Bożej, na pamiątkę jej śmierci, a potem Wniebowstąpienia. Bardzo chciała iść na taką pielgrzymkę, ale babcia jej zabraniała i wszyscy mówili, że nie da rady, że jest jeszcze za mała.
– Skończę myć podłogę, to pójdziemy do chałupy, bo matka chleb dziś piecze, wczoraj wieczorem widziałam, jak ciasto w dzieży zarabiała.
– No wiem, bo mi babcia mówiła, jak od waszej krowy rano mleko przyniosła.
– A, to ty do tego chleba przyleciałaś, a nie do mnie, już ja cię znam!
I obie głośno zachichotały.
Danusia wiedziała jak Nuśka uwielbia jeść maminy chleb, taki jeszcze ciepły, z pieca, i popijać świeżym mlekiem od Krasuli. A gdy jeszcze pani Hela masła dała albo śmietany, takiej, że ją można było kroić nożem, to była w siódmym niebie! Masło łagodnie topiło się na kromce, a śmietanę posypywała grubą warstwą cukru – a w ustach sama rozkosz!
Nusia przyglądała się, jak pani Hela formuje z zarobionego poprzedniego wieczoru, wyrośniętego w dzieży ciasta kilka okrągłych bochenków i układa je na dużej stolnicy posypanej mąką, aby jeszcze wyrosły. A gdy podwoiły swoją objętość, posmarowała je wodą, aby ładnie błyszczały i miały gładką skórkę po upieczeniu. Na koniec posypała je czarnymi ziarenkami maku.
Przed włożeniem bochenków do pieca pani Hela wygarniała z jego środka żar, a nawet miotłą dokładnie wymiatała jego resztki. Wyrośnięte bochenki kolejno kładła na okrągłą drewnianą łopatę wyłożoną dużym liściem kapusty, a potem bochenek ostrożnie, ale z wielką wprawą wsuwała razem z liściem do rozgrzanego pieca. Na pierwszym bochenku, który wędrował do pieca, pani Hela robiła znak krzyża, a przy tym podśpiewywała wesoło – Rośnij chlebie, jak słońce na niebie!
Po półtorej godzinie chleb był upieczony. Pani Hela wyjmowała przez ściereczkę gorące bochenki i od spodu opukiwała je, na ucho wiedziała, który jest już dobrze wypieczony, a który jeszcze musi wrócić do pieca i się dopiekać.
Nusi przypominało to opukiwanie pleców przez doktora, gdy miała zapalenie płuc.
– Nuśka! Chodź! Pójdziemy nad rzekę nazbierać kwiatków do wianków! – zawołała Danusia.
Nusia, najedzona talerzem ziemniaczanej zupy i wielką pajdą świeżo upieczonego chleba z masłem, z ochotą pobiegła za Danusią.
– Ale mi powiesz… które zbierać.
– No pewnie, że powiem, bo niby skąd masz wiedzieć, ty miastowa. Chodź na tę górkę, tam rośnie macierzanka, ma drobne listki, małe fioletowe kwiatuszki i mocno pachnie – zaraz ci pokażę… o… widzisz, te niebieskie kępki. Zbieraj jak najdłuższe gałązki i od razu uwijaj wianek, wiesz, jak to się robi.
– No jasne… umiem… aha, oooo… ale pachną… dobra, to ty leć dalej, a ja tu posiedzę.
Nusia rwała gałązki macierzanki i co rusz wdychała zapach listków i fioletowych kwiatuszków, przebierała zgrabnie palcami, splatając niewielkie wianuszki, których końce zawiązywała cienką ale mocną trawą. Zdjęła nawet sandałki, bo trawa na wzgórku była tak puszysta, że aż się prosiła, aby chodzić po niej boso.
– Hej, Nuśka, wystarczy… Lecimy nad rzekę… na miętę… tu już wystarczy!
Nusia zerwała się ochoczo i po chwili z wianuszkami macierzanki i sandałkami w ręce wędrowała za Danusią wzdłuż rzeki, wyszukując gałązek dzikiej mięty, której listki jeszcze bardziej pachniały. Nad rzeką miały utrudnione zadanie, bo mięta była wplątana w gąszcz wielu nadbrzeżnych roślin, a wśród nich brzęczały komary, różne muszki, czasami przysiadała niebieska ważka, która przypominała Nusi mały helikopter, a po różnych listkach dzikich chabazi wędrowały biedronki i gąsienice.
– Hej, Nusia, uważaj na pokrzywy i zakładaj sandały, bo możesz nadepnąć na żabę – śmiała się, ostrzegając, Danusia.
Najdorodniejsza mięta rosła przy starym, nieczynnym młynie, Nusia lubiła zaglądać w jego tajemnicze wnętrze przez stłuczone szyby w oknach.
– A wiesz, Nusia, że tu, w rzece przy młynie, kiszą się ogórki?
– Jak to, kiszą się ogórki, a gdzie?
– A no, nie widać ich, bo one są zatopione w wielkich beczkach w tej rzece.
– A bujasz, Danusia, po co tak niby by było?
– No bo tam mają chłodniej w lecie, bo woda przecie zimna i podobno są bardzo smaczne po ukiszeniu.
Każda z nich miała już po kilka wianuszków uplecionych z macierzanki i mięty.
– No dobra, Nusia, wracamy, jeszcze po drodze na pastwisku nazbieramy rumianku, nauczę cię, który jest prawdziwy, a który nie.
Kiedy dotarły na pastwisko, Danusia zerwała główkę rumianku z wypukłym żółtym środkiem i białymi listeczkami. Rozerwała go na pół i pokazała Nusi:
– Widzisz… pusty w środku… ten jest prawdziwy, to ten, co to się go parzy suszony… na herbatę w chorobie.
– Aha… – westchnęła Nusia, wciągając miły zapach rumianku.
Nusia doskonale znała ten rumianek, zaparzany razem z lipowym kwiatem zimową porą przez babcię, zwłaszcza gdy była przeziębiona. Bardzo smakował jej napar dobrze posłodzony miodem, ale nie wiedziała, że jest jeszcze jakiś inny rumianek i można go pomylić z leczniczym. Uplecenie kolejnych wianuszków nie sprawiło im żadnego kłopotu.
– No, Nusia, mamy już wszystkie wianuszki, ale mama się ucieszy!
I rzeczywiście, kiedy pani Hela zobaczyła je zarumienione od słońca, w kretonowych kwiecistych sukieneczkach, z naręczami wianuszków, aż zakrzyknęła radośnie:
– A co to, jakieś rusałki znad rzeki wróciły? Spisałyście się pięknie, dziewczynki! Chodźcie, jeszcze jabłkowca upiekłam i kompotu z jabłek mam, chodźcie, dostaniecie – zapraszała.
Nusia spałaszowała spory kawał ciasta z jabłkami, aż jej się uszy trzęsły, jak to mawiała babcia, widząc ją zajadającą z apetytem. Chłodny kompot wystudzony w studziennej wodzie smakował wyśmienicie!
Nuśka wróciła do domu z wianuszkami, z czego babcia bardzo się ucieszyła:
– O, moja wnusia pamiętała, że jutro święto!
Nusia nie przyznała się, że to dzięki Danusi, ale cieszyła się z babcinej pochwały.
Babcia nawet nie zapytała, czy Nusia jest głodna, bo wiedziała, że od Białowąsów wróci objedzona jak bąk.
Małgorzata Żurecka
Małgorzata Żurecka – poetka, autorka 7 tomików wierszy i zbioru opowiadań Nusia. Od 2020 prezes rzeszowskiego oddziału Związku Literatów Polskich, należy do Unii Poetyckiej Wojciecha Siemiona. Laureatka konkursów poetyckich i dwukrotnie nagrody Złote Pióro, odznaczona w 2017 honorową odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. W 2021 roku otrzymała Międzynarodową Nagrodę Literacką NAJI NAAMAN w kategorii – za twórczość.