Kibiców piłki nożnej, którzy udali się do Klubu Pułaskiego przy 89 Grove Street w New Britain na początku września, by obejrzeć mecze Ligii Narodów między Polską a Holandią i Polską a Bośnią i Hercegowiną, zastała niespodzianka. Zamiast przestarzałych i zaniedbanych wnętrz klubu, do jakich przywykli stali bywalcy, gości przywitała kompletnie wyremontowana, nowoczesna sala barowa przypominająca bardziej ekskluzywny klub nocny niż parter Klubu Pułaskiego. Pomimo że kapitalny remont w Klubie Pułaskiego zaczął się podczas wciąż panującej pandemii, zmiany w strukturach i zarządzie klubu, które do niego doprowadziły, sięgają zeszłorocznych wakacji. O tym, co zmieniło się w Klubie Pułaskiego, jak doszło do zmian oraz o planach na przyszłość „Biały Orzeł” rozmawia z obecnym prezesem Klubu Władysławem Nowakiem.
„Biały Orzeł”: Zmiany w strukturze Klubu Pułaskiego zaczęły się rok temu. Jak do nich doszło?
Władysław Nowak: Doszło do nich bardzo dramatycznie. Poprzedni prezes zabarykadował się w klubie, twierdził, że nie ma członków i on sam sprawuje władzę nad obiektem i że jest również jego właścicielem. Wybory nowego zarządu odbyły się wtedy na parkingu, bo nie mieliśmy wstępu do środka. Zostałem wybrany wtedy na nowego prezesa. Zmiana zarządu odbyła się w połowie lata w zeszłym roku, a doszło do niej, ponieważ budynek był na skraju przejęcia przez bank i wystawienia na sprzedaż. Pierwotnie wybrany został zarząd komisaryczny, aby móc przejrzeć rachunki, oszacować zadłużenie, później został wybrany stały zarząd, w którym nadal pełnię funkcję prezesa.
Lecz zanim doszło do rozpoczęcia remontu, zaszły kolejne zmiany w kwestii zarządzania obiektem…
Zgadza się. Klub zaangażował firmę, która zajmuje się jego zarządzaniem – tak zwanym managementem. Na koncie klubu w momencie, kiedy został przejęty, nie było ani dolara, a prace remontowe, takie jak naprawa dachu, były konieczne do wykonania. Pojawiły się osoby z naszego polonijnego środowiska, które wyraziły chęć zainwestowania w klub, wyremontowania go i prowadzenia go przez określony czas. Klub jest w dalszym ciągu własnością członków, ja nadal jestem prezesem, lecz zyski z prowadzenia klubu przez następne kilka lat będą trafiać do firmy zarządzającej klubem, która go wyremontowała.
Prace remontowe zaczęły się w marcu, ale nie skończyły się tylko na samej naprawie dachu…
Dach musiał być wyremontowany przed zimą. Był tak podziurawiony, że można było przez niego ze środka oglądać gwiazdy. Lała się przez niego woda i obawialiśmy się, że jak spadnie śnieg, to budynek może się zawalić. Wyłożyłem wtedy własne pieniądze, aby naprawić dach. Przez wiele miesięcy ja oraz Renata Bodziak, wiceprezes klubu, pracowaliśmy charytatywnie, aby móc cokolwiek zarobić na spłatę długów, które były ogromne, począwszy od rachunków za prąd i gaz po miejskie podatki. Lecz na dalsze prace, jakich wymagał klub, potrzebny był poważny kapitał. Znalazła się wtedy, ku naszemu zadowoleniu, osoba, która zainwestowała w kapitalny remont lokalu. W klubie zmieniło się wszystko: są nowe łazienki, korytarze, bar, wejście, sufity. Dużo prac wykonanych zostało też na zewnątrz, musieliśmy wymienić rynny, naprawić fundament, schody. Skończyliśmy jakiś czas temu prace na dole i remont przeniósł się na górę, do sali bankietowej. Plan był taki, że klub na dole zacznie zarabiać, aby móc skończyć prace na górze. Niestety przez pandemię klub nie może funkcjonować i ten remont na piętrze jest chwilowo wstrzymany.
W momencie kiedy klub będzie mógł wznowić działalność, jakie są plany na jego eksploatację po tym częściowym remoncie?
Plan jest taki, aby bar był otwarty codziennie. Chcemy też w weekendy organizować imprezy. Wcześniej w Klubie Pułaskiego w każdą sobotę grał zespół i to na pewno powróci. W piątki chcielibyśmy, aby była dyskoteka, a w niedziele karaoke, ale to są na razie wstępne plany. Wszystko będzie zależało od tego, jakie będzie zainteresowanie naszych stałych bywalców, jaki będzie popyt. Mam nadzieję, że góra niebawem też będzie wyglądała tak samo dobrze jak dół i też będzie mogła służyć Polonii.
Kilka tygodni temu wyświetlaliście mecze piłki nożnej. Był to pierwszy raz, kiedy klub ponownie powitał gości po remoncie. Jaka była ich reakcja?
Prawdę mówiąc, marzyło nam się uroczyste otwarcie, ale ze względu na ograniczenia związane z pandemią nie jesteśmy w stanie teraz takiego wydarzenia zorganizować. Obecnie, ponieważ sala na dole funkcjonuje jako bar, w środku nie może przebywać więcej niż 25 osób. Mam nadzieję, że na uroczyste otwarcie przyjdzie jeszcze czas, ale póki co zdecydowaliśmy się otworzyć klub na pokazy meczów piłki nożnej. Kupiliśmy trzy nowe telewizory. Przyszło liczne grono stałych bywalców klubu i wszyscy byli bardzo pozytywnie zaskoczeni, można nawet powiedzieć, że zszokowani tym, że z tego, co tu było wcześniej, można zrobić taki fajny klub. Myślę, że takiego pięknego klubu nie ma w okolicy.
Dlaczego było to tak ważne dla lokalnej Polonii, aby ten klub ocalić?
Na jednym z pierwszych spotkań członków usłyszałem, że najlepiej jest, kiedy klub jest zamknięty, bo wtedy nie traci pieniędzy. Nie mieściło mi się to w głowie. To całkowicie mijało się z jego celem. Klub jest w naprawdę dobrym miejscu, w centrum New Britain, przy samej ulicy Broad Street i przykro by było, jeżeli powstałaby tu na przykład apteka bądź jakieś inne miejsce niezwiązane z Polonią. Śledzimy wszyscy, co się dzieje z Polskim Domem w Hartford, tego typu miejsca wszystkie powoli upadają. Bez nowej krwi i inwestycji Klub Pułaskiego również by upadł. Ludzie przestali tu po prostu przychodzić…
Nawiązując właśnie do Polskiego Domu w Hartford, który jest w podobnej sytuacji, czy zewnętrzny kapitał, tak jak w przypadku Klubu Pułaskiego, jest jedyną deską ratunku?
W tych klubach od lat nikt nie zrobił nic. Kiedyś było na tyle dużo Polonii, że te wszystkie kluby żyły. Ale dziś młodsze pokolenia nie mają już takiej więzi z tymi miejscami, mają wybór i szukają czegoś nowego, świeżego, czegoś na poziomie. Osoby zarządzające tymi miejscami gdzieś przegapiły ten moment, aby z nimi zrobić coś nowego. Tok myślenia był taki, że jeżeli jest dobrze, po co coś zmieniać. Teraz się to wszystko załamało. Kiedyś te kluby miały pieniądze na koncie, niektóre po pół miliona dolarów, które mogły zostać zainwestowane, które mogły coś zmienić. Gdyby wtedy je zainwestowali, to myślę, że dzisiaj wszystko byłoby w porządku. Lecz dziś tych pieniędzy już nie ma, kluby są zadłużone i rzeczywiście jedyną deską ratunku jest zewnętrzny kapitał. Ale w pewnym momencie musi też nastąpić zmiana pokoleniowa. Bardzo się cieszę, że przekonałem członków, że podnieśli rękę i zagłosowali za tym, co tutaj zrobiliśmy. Gdybyśmy tego nie zrobili, tego klubu już by nie było.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Darek Barcikowski