Dominek bardzo lubił chodzić do sklepu z babcią Rózią. Bo wtedy dostawał od babci największy jego przysmak – plaster owocowej galaretki składający się z różnokolorowych pasków. Chłopiec najbardziej lubił ten biały, migdałowy pasek. Odrywał od reszty i ssał nie gryząc, żeby smakować go jak najdłużej. Czasem, dostawał plaster bardzo twardej marmolady, którą sklepowa Wanda wykrawała z wielkiej, metalowej, żółto-złotawej puchy.
Oj, to była dopiero uczta! Zamiast kromki chleba ze śmietaną i cukrem była wielka kroma marmolady. Pochłaniając zachłannie kanapkę z marmolady usłyszał nagle:
– Dajcie dwa patykiem – powiedział do sklepowej mężczyzna w starej marynarce i w kaszkietówce na głowie.
Te dwa elementy ubioru były jakby wizytówką każdego gospodarza. Sklepowa jak baletnica obróciła się na pięcie i po sekundzie, na wytartym od przesuwania towarów blacie lady, stały dwie butelki wina „Patykiem pisanego”. Nazywano je tak dlatego, ze na żółtej etykiecie, czarnym tuszem, na ukos, napisane było słowo „Wino”. Napis ten wyglądał tak, jakby ktoś wypisał go zaostrzonym na płasko patykiem, umoczonym w czarnym tuszu.
– Eee… dajcie jeszcze jedno – mruknął Stachu.
– Idziecie kuć? – zapytała sklepowa.
– Nooo…– przytaknął mężczyzna i dodał: po południu moja z jajami będzie, to wyrówna. Włożył do bocznych kieszeni marynarki po butelce, trzecią wsunął za pasek spodni i wyszedł nie płacąc.
Przed sklepem stał koń uwiązany za uzdę do żelaznej kraty, którą sklepowa zamykała na noc sklep. Te dwie butelki wina w kieszeniach marynarki stanowiły jakby bilet wstępu do kuźni i nie miały nic wspólnego z zapłatą za kucie konia czy naprawą narzędzi rolniczych.
Kończyli właśnie obiad, kiedy przez uchylone okno dobiegło z podwórza głośne przywitanie:
– Szczęść Boże majster! Jecie jeszcze?
Dziadek wyjrzał przez okno i zawołał:
– Daj Boże! Czekaj, zera idę! Postaw na stoliku.
W kącie kuźni, po prawej stronie od wejścia, stał zniszczony stolik, na którym gospodarze stawiali przyniesione wino – jedno dla majstra, drugie dla siebie.
Stachu postawił tam trzy flaszki. Zapalił „szporta”, stanął we drzwiach kuźni i cierpliwie czekał na majstra.
Dziadek niespiesznie skończył obiad, wstał i powiedział:
– Ty, Dominek, zostań z babką, Stachu będzie dymał.
Tak, kucie konia to było coś! Chłopiec znał na pamięć wszystkie czynności, narzędzia i przedmioty potrzebne do podkucia konia. A były to przeróżne rzeczy: hufnale, sztole i oczywiście dopasowana idealnie przez dziadka podkowa.
Z narzędzi potrzebne były: specjalny młotek, pilnik, obcęgi, odpowiednio ukształtowany stróżek, haczyk i szczotka z krótkim, twardym włosiem.
Czasem gospodarz przyprowadzał konia bez podkowy, a czasem z podkową, która klapała.
Przywitali się uściskiem dłoni, spojrzał na stolik, gdzie stały trzy flaszki i zadowolony powiedział: – do roboty! Ftóra (która)?
– Zadnia lewa – odpowiedział Stachu.
Majster podszedł do konia, pogładził go po chrapach, a potem przeciągnął dłonią po jego ciele – od karku, przez grzbiet, aż do zadu.
– Łaba! Powiedział zdecydowanie do konia, podnosząc jednocześnie jego tylną, lewą nogę.
– Trzymej! Rzucił do Stacha, a ten zajął miejsce majstra, przejmując końską nogę uniesioną do góry.
Kowal sprawnie odciął obcęgami pozostałe gwoździe trzymające podkowę przy kopycie i powiedział:
– Bedzie! Nie trza robić!
Dominek, nie czekał w domu i przyszedł do kuźni zaciekawiony kuciem – jak zawsze. Usiadł przy drzwiach na zardzewiałej metalowej skrzynce i przyglądał się dziadkowi, którego podziwiał. Dobrze wiedział co znaczyły słowa dziadka:
– Bedzie! Nie trza robić! A oznaczało to, że podkowa nadaje się do ponownego podkucia konia. Trzeba było wymienić tylko sztole, które się trochę starły.
Dzidek umieścił podkowę w imadle i wprawnymi ruchami wykręcał stare i wkręcał nowe sztole. Rzucił gotową podkowę na klepisko i podszedł do konia, który znowu stał na czterech nogach, bo Stach puścił uniesioną wcześniej końską nogę, by zwierzę niepotrzebnie się nie męczyło.
– Łaba! Powiedział i ponownie podniósł nogę konia, szybko przekazując Stachowi do trzymania. Sięgnął po haczyk i wprawnymi ruchami usunął resztki ziemi, które utknęły w zagłębieniu kopyta, odsłaniając tzw. Strzałkę, która była bardzo miękka w porównaniu z pozostałą częścią kopyta. Wziął specjalnie ukształtowany stróżek i z wielką wprawą oraz ostrożnością zaczął ścinać wierzchnią część strzałki. Ostrużyny spadały na ziemię, gdzie leżały już ostrużyny stare z poprzednich kuć, więc było ich sporo.
– Szczęść Boże majster! Usłyszał chłopiec.
Za jego plecami stał stary Maciej z lemieszem w dłoniach.
– Przyszwajcujecie? Zapytał dziadka.
– Daj Boże! Czekej! Zara! Powiedział kowal, a Maciej podszedł do stolika i postawił na stoliku dwie butelki „patyka”.
– Polać? Zapytał majstra.
– Polewaj! Zera skończe!
Maciej z wielką wprawą otworzył butelkę, uderzając w jej dno dłonią, co powodowało, że korek, zaczął się wysuwać z szyjki butelki. Z półki zdjął trzy szklanki, które wcześniej były pojemnikami na musztardę i nalał do nich po brzegi ciemnożółtego wina. Dziadek odłożył stróżek, Stach puścił nogę konia i cała trójka stanęła przy stoliku unosząc do ust „musztardówki” pełne „patyka”.
Wypili. Trwało to tak szybko, że Dominek, choć widział to już wcześniej, ciągle był zdumiony, jak można tak szybko pić.
– Polej! Powiedział kowal i cała procedura została powtórzona. A po chwili jeszcze raz i znowu, Az z pięciu butelek stojących na stoliku pozostało dwie.
Wypite wino poprawiło mężczyznom humory. Rozwiązało języki, więc gadali o tym i owym, i jeszcze o czymś innym. Aż dziadek podniósł leżący na ziemi lemiesz, obejrzał go dokładnie i podszedł do paleniska, mówiąc do Macieja – dymaj!
„Rychtowanie” lemiesza nie trwało długo. Maciej wyniósł go na podwórko i wrócił do kuźni z zapalonym „szportem” przyklejonym do dolnej wargi.
Papierosy „Sport” nie miały ustnika, więc palący często pluli tytoniem, który dostawał się do ust. Stachu dymał, dziadek kuł, a Maciej zauważył:
– Majstrowa kapustę gotuje, aż tu czuć.
Koń został podkuty szybko i z wielką fachowością. Obaj mężczyźni zapłacili kowalowi za robotę i stanęli przy stoliku czekając na decyzję majstra.
– Odbijaj! Powiedział kowal i tym razem za flaszkę zabrał się Stachu, równie sprawnie otwierając butelkę i polewając wino do „musztardówek” – jak Maciej
Po chwili rozmowy stały się głośniejsze i coraz pojawiały się żarty i głośne śmiechy.
– Dominek – zwrócił się do chłopca stary Stach.
– A pozbieraj no w garść ostrużyn i wrzuć babce do garka, to kapusta będzie lepsza.
Chłopiec bez namysłu zaczął zbierać w dłonie ostrużyny.
– A wybieraj te wielkie, tłuste! Dodał Maciej.
Po chwili Dominek z garściami pełnymi ostrużyn był już w kuchni.
Babcia Rózia robiła coś przy stole, a na żeliwnych płytach kuchni w ogromnym garnku kipiała kapusta.
– Babcia podnieś pokrywkę! Maciej powiedział, że kapusta będzie lepsza, jak dodam ostrużyn.
– Daj! Powiedziała babcia, wyciągając rękę do chłopca.
Dominek z obu garści wysypał ostrużyny na babciną dłoń.
– Tego się nie ji, chłopy się z ciebie śmeijo! Wzięła chłopca za rękę i poszli oboje do kuźni.
– Jak stare, tak głupie! Krzyknęła babcia do mężczyzn i rzuciła w nich ostrużynami. Rozległ się gromki rechot podpitych mężczyzn, bo ubaw mieli i z Dominka i z majstrowej przy okazji. Babcia obróciła się na pięcie i poszła do chałupy, a Dominek stał w drzwiach kuźni, trochę zły na Macieja, który podszedł do chłopca, pogładził go po głowie i powiedział:
– To tak, dla śmichu tylko, Dominek!
Dominik Ćwik
Dominik Ćwik – poeta, pochodzi z Jarosławia na Podkarpaciu, od lat mieszka i tworzy w Rzeszowie. Laureat wielu ogólnopolskich i regionalnych konkursów poetyckich. Jest autorem zbiorów poetyckich: „Do Drogi Mlecznej” (1994), „Zaginione pióro” (1996), „Dialog” (2000), „Cierpliwość niespokojna” (2020). Współwydawca kwartalnika społeczno-kulturalnego „Pobitno – Nasza Mała Ojczyzna”. Laureat Literackiej Nagrody „Złote Pióro” za tomik poezji „Cierpliwość niespokojna” przyznanej przez rzeszowski Oddział Związku Literatów Polskich.