sobota, 23 listopada, 2024
Strona głównaDziałyHistoriaInwazja Niemiec na Polskę

Inwazja Niemiec na Polskę

Z dr. Tadeuszem Rutkowskim rozmawia Adam Tycner.

1 września o świcie Niemcy zaatakowały Polskę, rozpoczynając tym samym II wojnę światową. Fot. Wikipedia

W powszechnym mniemaniu atak niemiecki we wrześniu 1939 roku był dla Polaków zaskoczeniem. Czy rzeczywiście tak było i czy w przededniu wojny działał w Niemczech polski wywiad?

Trudno jednoznacznie stwierdzić, że niemiecki atak był zaskoczeniem. W końcu sierpnia 1939 roku polskie władze wojskowe spodziewały się, że atak może nastąpić lada moment. Mniej więcej od 26 sierpnia było coraz bardziej widoczne, że wojna wisi na włosku. Inwazja niemiecka była natomiast zaskoczeniem dla polskiego społeczeństwa, choć wzrost napięcia politycznego i związane z nim przygotowania do wojny były już widoczne co najmniej od połowy sierpnia. Były próbne alarmy przeciwlotnicze, ludzie wracali z wakacji. Pomimo wszystkich złowieszczych znaków, dla ogółu społeczeństwa wybuch wojny 1 września był jednak zaskakujący.
W Niemczech działał polski wywiad, który swoim czasie odnosił duże sukcesy. Przed samą wojną jednak dobrze działał głównie tak zwany wywiad płytki – czyli obserwacja działań niemieckich na terenach przygranicznych. Dzięki niemu rozpoznano, w sposób dosyć trafny i precyzyjny, rozmieszczenie wojsk niemieckich. Nie zdobyto natomiast informacji ze szczebla najwyższego – otoczenia Hitlera, dowództwa Wehrmachtu – które pozwoliłyby stwierdzić, że Hitler podjął decyzję o napaści na Polskę, co umożliwiłoby podjęcie bardziej adekwatnych i zdecydowanych działań. Przez kilka miesięcy po zerwaniu układu o nieagresji, co nastąpiło 28 kwietnia, łudzono się, że Hitler tylko straszy i że wystarczy stanowcza postawa, mobilizacja armii, zademonstrowanie woli oporu, żeby Niemcy nie zdecydowali się na agresję.

Jak wyglądały pierwsze dni wojny?

Niemiecki atak polegał przede wszystkim na uderzeniu lotniczym na główne cele, czyli na lotniska, węzły komunikacyjne, otwarte miasta, w tym na Warszawę. Celem jego było – tak jak to powtarzało się w późniejszych kampaniach – zniszczenie lotnictwa i komunikacji przeciwnika, dezorganizacja jego zaplecza. W Polsce w pierwszych dniach nie udało się całkowicie zniszczyć ani komunikacji, ani lotnictwa, które zostało dwa dni wcześniej przeniesione na lotniska polowe. Dowództwo niemieckie zastosowało także zasadę koncentracji sił – zwłaszcza pancernych – na najważniejszych kierunkach uderzenia, uzyskując tam miażdżącą przewagę sił i środków walki.

Przez pierwsze dni toczyły się walki graniczne. Polskie wojska zostały odrzucone znad granicy. Już wtedy zaczęły zarysowywać się przesłanki klęski, ponieważ marszałek Rydz–Śmigły zbyt wcześnie podjął decyzję o wycofaniu wojsk Armii „Kraków” ze Śląska, przez co między armiami „Łódź” i „Kraków” wytworzyła się luka, w którą weszły pancerne wojska niemieckie. Rozbiły one źle dowodzoną i nieprzygotowaną jeszcze w pełni odwodową Armię „Prusy”, która miała stanowić zabezpieczenie właśnie na wypadek przedarcia się wojsk niemieckich z kierunku południowego.

W pierwszych dniach w tzw. korytarzu pomorskim [części polskiego terytorium, które oddzielało Prusy Wschodnie od reszty Niemiec – przyp. red.], w Borach Tucholskich, klęskę poniosła także Armia „Pomorze”. Dowództwo polskie na czele z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym nie wiedziało, jaki jest cel działań niemieckich. To, że Niemcy nie planują tylko zajęcia Gdańska i korytarza, stało się jasne dla polskich władz wojskowych dopiero w ostatnich dniach sierpnia. Dlatego przed wybuchem wojny trzymano w korytarzu pomorskim spore siły tworzące Korpus Interwencyjny, mający przeciwdziałać ewentualnej próbie zajęcia przez Niemcy Gdańska. Korpus rozwiązano dopiero 30 sierpnia. Tworzące go siły były narażone na uderzenie z dwóch stron, zajmując pozycje nie do obrony. Znaczna część Armii „Pomorze”, w tym Pomorska Brygada Kawalerii oraz 9. i 27. Dywizje Piechoty, zostały tam w znacznym stopniu zniszczone przez niemieckie jednostki pancerne.

Efektem tych pierwszych kilku dni było odrzucenie armii polskiej od granicy i wejście pancernych jednostek niemieckich w głąb Polski, w kierunku Warszawy. Celem niemieckiego uderzenia było sformowanie kleszczy, które miały zamknąć się za Warszawą. Szybko się okazało, że z powodu zaciekłego oporu polskiej armii oraz opóźnienia ataku bolszewickiego ze wschodu nie da się utworzyć tak krótkich kleszczy. Trzeba je było wydłużyć, pójść dalej na wschód.

Czy popełniono jakieś istotne błędy w dowodzeniu, czy też o klęsce zadecydowała przewaga techniczna i liczebna Niemców?

Niewątpliwie błędów można wymienić wiele. Jestem zwolennikiem wyważonego podejścia w kwestii oceny polskich władz wojskowych w 1939, podobnie jak to uczynił Norman Davies w stosunku do Powstania Warszawskiego. Trzeba pamiętać, że nigdy nie da się uniknąć pewnej liczby błędnych decyzji.

Niewątpliwie jednak zbyt późno, bo dopiero w marcu 1939, Sztab Główny zaczął przygotowywać plan wojny obronnej z Niemcami – Plan Zachód. Zbyt późno rozpoczęto przygotowania wojenne. Plan obronny przygotowywany był w nieodpowiednich warunkach. Wszystkim sterował marszałek Edward Rydz-Śmigły. Utrzymywał zbyt dużo informacji w tajemnicy, przez co działania poszczególnych armii nie były zgrane, bo nie znały one w pełni swoich celów i zadań swoich sąsiadów. Nie opracowano także planów operacyjnych wycofania wojsk na linię Narwi, Bugu, Wisły i Dunajca, co spowodowało chaos w czasie walk odwrotowych. Oprócz tego zawiodła łączność. Niedocenianie łączności radiowej spowodowało, że – jak to kiedyś określił generał Sikorski – Rydz-Śmigły po kilku dniach „wypuścił lejce z rąk”. Często nie miał informacji o tym, co się dzieje na froncie, nie mógł też precyzyjnie i w pełni planowo dowodzić wojskami. Informacje z frontu spływały szczątkowo, za pośrednictwem przestarzałych urządzeń łączności, które były prawdopodobnie podsłuchiwane przez Niemców. Była to niewątpliwie jedna z przyczyn tak szybkiej klęski.

Struktura niemieckiej armii była mniej więcej znana. Dlaczego wojsko polskie nie było przygotowanie na nowy sposób prowadzenia wojny?

Jest to przede wszystkim kwestia zacofania cywilizacyjnego Polski w stosunku do Niemiec. Wystarczy powiedzieć, że polski budżet wojskowy liczony jako całość, czyli wszystkie wydatki na wojsko ukryte w różnych resortach, stanowił w okresie przedwojennym prawie 50% wydatków budżetowych. Mimo tak ogromnego wysiłku całego państwa, było to wciąż kilkakrotnie mniej, niż na wojsko przeznaczali Niemcy. Drugim powodem była także taktyka Hitlera, który w sposób niezwykle umiejętny maskował swoje faktyczne cele propagandą i retoryką pokojową, umiejętnie wykorzystując pacyfistyczne nastroje zachodniej opinii publicznej oraz słabość i niezdecydowanie przywódców Francji i Wielkiej Brytanii. Zaskoczeniem dla armii europejskich – również polskiej – była także taktyka działania armii niemieckiej, tzw. wojna błyskawiczna – Blitzkrieg. Takich metod prowadzenia działań wojennych – zmasowanego uderzenia wojsk pancernych i zmotoryzowanych, połączonych z użyciem na dużą skalę lotnictwa dla paraliżowania zaplecza przeciwnika – nie przewidywano. Trzeba jednak pamiętać, że po objęciu dowództwa polskiej armii przez marszałka Śmigłego-Rydza podjęto od 1936 roku szeroko zakrojoną modernizację polskiej armii, co zaowocowało we wrześniu 1939. Te elementy uzbrojenia, które zdołano wprowadzić – choćby działa przeciwpancerne 37 mm, działa przeciwlotnicze 40 mm czy czołgi 7TP – sprawdziły się bardzo dobrze. Niektórych formacji, na przykład lotnictwa myśliwskiego, nie zdążono jednak zmodernizować.

Wielka Brytania i Francja nie zdecydowały się pomóc Polakom. Dlaczego tak się stało?

Od połowy lat trzydziestych widać już było dominującą rolę Wielkiej Brytanii w polityce Zachodu. Brytyjczycy nie rozumieli problemów Europy Środkowej, długo także nie rozumieli celów polityki Hitlera. Dlatego też poszli na bardzo daleki kompromis, jakim był układ w Monachium 30 września 1938 roku. Złamanie układu z Monachium przez Hitlera – 15 marca 1939 – spowodowało gwałtowny zwrot w polityce brytyjskiej, w kierunku powstrzymania Niemiec. Francja była natomiast krajem wyczerpanym po I wojnie światowej, w którym panowały bardzo silne nastroje antywojenne. Prowadziła więc politykę mniej zdecydowaną, podążając w tym okresie za polityką brytyjską. O tym, że wojna przybrała 3 września charakter światowy, zadecydowała przede wszystkim determinacja strony brytyjskiej, która doprowadziła do wypowiedzenia wojny Niemcom przez Wielką Brytanię, a następnie także Francję. Zgodnie z ustaleniami układu polsko-brytyjskiego i podpisanej później konwencji wojskowej między Polską a Francją, wojska brytyjskie i francuskie miały uderzyć czternaście dni od rozpoczęcia mobilizacji.

Trzeba jednak pamiętać o pakcie Ribbentrop-Mołotow. Informacja o nim dotarła zarówno do Stanów Zjednoczonych, jak i – co wiemy już dziś na pewno – do sztabów francuskiego i brytyjskiego. Wiedziano więc o porozumieniu rosyjsko-niemieckim i możliwości wystąpienia ZSRR przeciw Polsce razem z Niemcami. Klęska Polski stała się oczywista już po pierwszym tygodniu walk. 12 września Najwyższe Dowództwo aliantów podjęło decyzję o niepodejmowaniu ofensywy na zachodzie. Zadecydowały o tym trzy sprawy: po pierwsze, przekonanie, że Polsce nie można już pomóc, po drugie, wyolbrzymiona obawa przed oporem niemieckim na froncie zachodnim, po trzecie, świadomość, że po stronie Niemiec jest Związek Sowiecki.

Czy Niemcy byli przygotowani na wojnę na dwa fronty?

Niemcy z całą pewnością nie byli przygotowani na prowadzenie walk na dwa fronty. Na froncie zachodnim zostało około trzydziestu dywizji. Były one jednak niepełnowartościowe – słabo wyszkolone, nie w pełni wyposażone. Armia niemiecka rozbudowywała się jawnie od roku 1935. Tak szybka rozbudowa musiała odcisnąć piętno na jej jakości. Na froncie polskim było około 1,5 miliona żołnierzy, a na zachodzie zostały jednostki słabsze. Nie znaczy to, że w przypadku ataku aliantów nie stawiałyby one oporu, ale dysproporcja sił była wówczas ogromna. Hitler zakładał, że Polska zostanie pokonana błyskawicznie. To się nie całkiem udało. Kampania wrześniowa trwała dłużej i była bardziej krwawa, niż przewidywali Niemcy. Wynikało to między innymi z tego, że uderzenie niemieckie opóźniło się o sześć dni z powodu podpisania 25 sierpnia polsko-brytyjskiego układu sojuszniczego. Hitler cały ten czas podejmował działania, mające zneutralizować Wielką Brytanię; chciał mieć pewność, że Wielka Brytania, a razem z nią Francja, nie przystąpi do działań wojennych.

Gdyby atak niemiecki nastąpił 26 sierpnia, kampania wrześniowa wyglądałaby z całą pewnością inaczej. Przede wszystkim – byłaby krótsza. Niemcy ponieśli znacznie większe straty – zarówno ludzkie, jak i w sprzęcie i zaopatrzeniu – niż przewidywali. Według planów Hitlera, ofensywa na Francję miała zostać podjęta 12 listopada 1939. Wojskowi wciąż jednak narzekali, że nie są w stanie uzupełnić strat, przerzucić wojsk, osiągnąć stanu gotowości, przez co wybuch wojny na Zachodzie został opóźniony. Bardzo krwawa dla polskiej strony kampania polska dała Francji i Wielkiej Brytanii czas na okrzepnięcie, na lepsze przygotowanie się do wojny. O ile armia francuska była do wojny jako tako przygotowana, choć nie do wojny nowoczesnej, jaką narzucił Hitler, to armia brytyjska, z wyjątkiem floty, która nie odgrywała w tym momencie najważniejszej roli, do wojny przygotowana nie była.

Dlaczego Francuzi nie wyciągnęli wniosku z polskich doświadczeń z września 1939 i do maja 1940 roku, kiedy zostali zaatakowani, nie przygotowali skuteczniejszej obrony?

W sierpniu była w Polsce brytyjska misja wojskowa, obejrzała manewry polskiego wojska, miała świadomość tego, jak polska armia jest wyposażona i wyszkolona. Brytyjczycy byli przekonani, że jest to armia silna. Nikt nie przypuszczał, że załamie się ona w ciągu właściwie dziesięciu dni. Kampania trwała do 5 października, natomiast nie ukrywajmy, że właściwie w połowie września klęska była absolutna i pozostało już tylko pytanie, co się da uratować. Polscy wojskowi ze swoimi doświadczeniami byli po kampanii wrześniowej lekceważeni i niedoceniani. Na Zachodzie uważało się, że Polska przegrała na własne życzenie, że kraj był słaby, nieprzygotowany, a armia źle dowodzona. To podejście spowodowało, że nie analizowano faktycznych przyczyn klęski.

Gdzie ma swoje źródła mit o szarży polskich kawalerzystów na niemieckie czołgi? Czy ma on jakiekolwiek oparcie w rzeczywistości?

Jest to propagandowe niemieckie kłamstwo, które ma długi żywot, bo jest bardzo nośne – bohaterscy, beznadziejnie szarżujący na czołgi kawalerzyści, ginący w ostatnim, desperackim ataku.

Były trzy duże, głośne szarże kawaleryjskie na Niemców, nie licząc kilkunastu mniejszych: pod Krojantami na Pomorzu, podczas bitwy nad Bzurą pod Brochowem i pod Wólką Węglową, w trakcie odwrotu Armii „Poznań” w stronę Warszawy. Żadna z nich nie była oczywiście szarżą na czołgi – to byłoby samobójstwem. Miały one swoje uzasadnienie militarne w momencie podejmowania przez dowódców takiej decyzji. I tak na przykład szarża kawalerii pod Wólką Węglową ułatwiła resztkom Armii „Poznań” przebicie się do Warszawy.

Mit ten jest wciąż rozpowszechniony, zwłaszcza w historiografii zachodniej. Był on bardzo nagłaśniany przez hitlerowską propagandę – miał pokazać bezsens polskiego oporu, archaiczność polskiej armii i wielką przewagę Niemiec. Takie działania propagandowe podejmowane były na szeroką skalę – powstał na przykład film o kampanii wrześniowej Feldzug in Polen (Kampania w Polsce). Mimo że Niemcy posiadali egzemplarze polskich górnopłatowych myśliwców PZL P.11, to specjalnie sprowadzili z Czech dwupłatowe Avie B 534, żeby na filmie rzekome polskie samoloty wyglądały bardziej archaicznie.

Źródło: muzhp.pl


Dr Tadeusz Paweł Rutkowski – pracownik Zakładu Historii XX wieku Instytutu Historii Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się historią Polski w okresie II wojny światowej i PRL. Autor m.in. książki Stanisław Kot 1885-1975. Biografia polityczna, Warszawa 2000.

Najpopularniejsze

Ostatnio dodane

- Advertisment -