Baltimore, tłum zaatakował oddziały federalne, maszerujące do stolicy państwa Waszyngton. Terkotały telegrafy. W wieczornych wydaniach nagłówki gazet krzyczały o tym incydencie.
Jeszcze nikt nie przypuszczał, że będzie to powodem krwawego, zaciętego konfliktu dzielącego państwo na północ i południe. Do dziś wojna domowa w Stanach Zjednoczonych odbierana jest bardzo emocjonalnie. Zupełnie nie tak dawno widzieliśmy tego przykłady, gdy w tak zwanych „wojnach o pomniki” starli się przeciwnicy i zwolennicy historycznych wydarzeń.
Dlaczego 160 lat temu wybuchł ten konflikt, który przerodził się w bezpardonową rzeź? Napięcia wzrastały od lat między uprzemysławiającymi się stanami Północy, a Południem, gdzie zwiększano produkcję surowców takich jak bawełna i tytoń kosztem coraz większej eksploatacji siły niewolniczej. Musiało to doprowadzić do pęknięcia.
Jak to się stało, że obywatele 32-milionowego narodu Stanów Zjednoczonych, dysponujący rozległymi terenami, z rozwiniętą siecią kolei, ośrodkami przemysłowymi, świętujący co roku 4 lipca dzień uchwalenia Deklaracji Niepodległości, nie umieli się porozumieć?
Stany Zjednoczone dorosły do tego, by liczyć się w świecie swoim ówczesnym potencjałem ludzkim i zasobami materiałowymi. Narodziły się partie polityczne: demokratów i nowa, licząca się partia przemysłowców, nazwana republikańską. Politycy z południa obawiali się utraty większości w Kongresie, a tym samym umożliwienia prezydentowi Stanów Zjednoczonych Ameryki przeprowadzenie niekorzystnych dla nich reform: zniesienia niewolnictwa, równych praw dla wszystkich obywateli kraju – białych i czarnych, dominacji gospodarczej stanów północnych. Ich obawy się ziściły.
Od Południowej Karoliny do Teksasu, siedem stanów nie uznało wyboru nowego prezydenta Abrahama Lincolna. Odstąpili od Unii, tworząc Konfederację. W Charleston bombardowano twierdzę wojsk federalnych. W Baltimore 19 kwietnia 1861 r. tłum na dworcu zaatakował żołnierzy. W Wirginii referendum 23 maja zatwierdziło przyłączenie stanu do Konfederatów. Na drugi dzień wojska Unii przekroczyły most na rzece Potomak (tuż przy dzisiejszym monumencie Lincolna w Waszyngtonie), wkraczając do Wirginii, dlatego nazywano ją Armią Potomaku. Rozpoczęły się regularne działania wojenne. W ówczesnej milionowej metropolii Nowego Jorku, w dzielnicach niemieckich, całe kwartały były polskie. I jedni, i drudzy ogarnięci byli ideałami Wiosny Ludów 1848. Od Maine do Minnesoty, od Wirginii do Teksasu tworzono oddziały zbrojne. Nie zabrakło w nich i Polaków. Powstał Nowojorski 58. Pułk Piechoty, tzw. Polski Legion. Wchodził w skład XI Korpusu Cudzoziemskiego pod dowództwem generała Siegla.
Organizatorem i dowódcą Polskiego Legionu był pułkownik Włodzimierz Krzyżanowski (kuzyn Fryderyka Chopina). Mało znana postać, ale wielce barwna. Uczestnik rewolucji 1848 r. Po jej upadku przybył do Stanów z zamiarem podjęcia studiów inżynieryjnych. Aktywny członek nowojorskiej partii republikańskiej, finansowo wspomagany przez zięcia, przemysłowca kolejowego.
Jesienią legion pułkownika Krzyżanowskiego w składzie XI Korpusu Cudzoziemskiego znalazł się w Zachodniej Wirginii. Zadaniem pułku było prowadzenie walki z Konfederatami i wspieranie tworzenia nowego stanu West Virginia. Górnicy i małorolni chłopi z tych obszarów głosowali za pozostaniem w Unii. W 1862 roku wojsko unijne poniosło parę dotkliwych porażek. Dały się we znaki choroby i epidemie. Generał Konfederatów Robert E. Lee odniósł kilka spektakularnych zwycięstw. Armia Potomaku, w której aż czteroma pułkami dowodził pułkownik Krzyżanowski, musiała wycofać się za rzekę Potomak do Maryland. Oto relacja porucznika Zychlinskiego, piszącego o przybywających do armii ochotnikach: „nie byli wyćwiczeni i musieli być nieraz wysyłani na linię bojową, nie będąc należycie obeznani nawet z użyciem broni i stawali się nieraz w armii balastem, którego zresztą nie oszczędzano w bitwach i prowadzono z prawdziwym lekceważeniem amerykańskim w ogień morderczy. Dowódcy wojskowo niewykształceni umieli tylko z odwagą prowadzić kolumny, nieraz i w nieładzie, do ataku i nie znali, ani umieli cenić życia swych podkomendnych”.
Por. Zychlinski w 1863 r. na wieść o wybuchu Powstania Styczniowego w zaborze carskim, wraz z kilkoma innymi rodakami, poprosił o zwolnienie ze służby. Tylko jemu, dzięki determinacji, udało się dotrzeć do bohaterskich powstańców styczniowych. Kosztowało go to utratę amerykańskiego stopnia oficerskiego i praw cywilnych nowego państwa. Jak go odbierano w kraju? Z relacji jego podkomendnego Wacława Horodynskiego: „Baliśmy się go ogromnie. Za najmniejszą niesubordynację karcił. Naczelnik lubił poważny nastrój w szeregach, a tymczasem nieraz dawał mimowolnie powód do wesołości, z którą trzeba było się kryć, gdyż […] bardzo słabo mówił po polsku; gdy więc przemawiał do nas – popełniał często śmieszne omyłki językowe. Zwłaszcza, gdy był w gniewie, co mu się często trafiało, wygadywał niestworzone dziwolągi. Paniczny strach przejmował nas z obawy, aby nie wybuchnąć śmiechem”.
Tymczasem na kontynencie amerykańskim żołnierze Północy nabrali doświadczenia. Wielkie bitwy pod Antietam, Fredericksburg, Chancellorsville i w Gettysburgu przesądziły o losach wojny na korzyść Unii. Tam, na polach południowej Pensylwanii, przeciwko siebie stanęły dwie armie: 75 tys. Konfederatów i 100 tys. Unionistów. W trzydniowej bitwie zginęła niesamowita ilość ludzi.
W tych walkach zadaniem XI Korpusu była obrona jednego z odcinków frontu. Broniono dostępu do wzgórza Cemetery Hill. Parę razy wzgórze przechodziło z rąk do rąk. Tygrysy z Luizjany sprytnym manewrem o mało co nie zajęły tego punktu oporu. Tylko dzięki odwadze i determinacji pułkownika Włodzimierza Krzyżanowskiego zdołano odeprzeć nocny atak komandosów. Walki ustały po kolejnej nieudanej szarży i odejściu niedobitków generała Robert E. Lee na południe, przez Maryland do Wirginii. 4 lipca mżyło, potem padał deszcz, a gdy pokazało się słońce, ocalałym ukazał się przerażający widok. Pola, ogrody, zabudowania Gettysburga pokryte były setkami zabitych, konających i błagających o pomoc. Wśród poległych był kapitan Edward Antonieski z 58. Pułku. Pobojowisko to uwiecznił fotograf Brady.
Głównym dowódcą wojsk Północy został Ulysses Grant. Arcyciekawa to postać. Niezważający na regulaminy, przepisy, zawsze w rozchełstanym mundurze, a i często przy butelce, pobił z kretesem wzorowego żołnierza z nienaganną prezencją – generała Roberta E. Lee. Obecnie twarz jednego pojawia się na $50, a pomniki drugiego były w kilku południowych miastach zamalowane graffiti i zniesione przez władze stanu.
Trzeba było prawie dwóch lat, aż do drugiej inauguracji prezydenta Abrahama Lincolna (marzec 1865), żeby zakończyć wojnę domową. Przyczyny klęski Południa były wielorakie. Ogromną rolę odegrał czynnik ludzki. Pocztą szeptaną niewolnicy dowiadywali się o proklamowaniu przez prezydenta Lincolna abolicji. Nic już nie było w stanie ich powstrzymać. Wszelkimi sposobnościami uciekali z folwarków dołączając do wojsk Unii jako żołnierze i robotnicy, za co otrzymywali żołd. Było to dla nich czymś niepojętym. Do legendy przeszedł udział 54. Pułku Piechoty z Massachusetts, tzw. Kolorowego. Rzucono ich do wykonania beznadziejnego zadania, zostali zdziesiątkowani. Takich pułków na południu powstało więcej. Męstwo czarnych żołnierzy zadziwiło nawet Konfederatów. Zupełnie niedawno wróciła do Bostonu płaskorzeźba przedstawiająca tych dzielnych ochotników z tego 54. pułku. Umieszczona jest przed budynkiem stanowego Kapitolu.
58. Pułk Piechoty – Polski Legion przewieziony został pociągami głębiej na południe, szlakiem zdobytym przez Tennessee od zachodu. Ochraniał garnizony w górniczych rejonach wschodniego Tennessee, w Alabamie i w Georgii. Po 4 latach wojny generał Robert E. Lee poddał swoje wojsko przed generałem Ulyssesem Grantem w Appomatox. Było to niedaleko stolicy Konfederacji w Richmond, w stanie Wirginia. A tydzień później, w Wielki Piątek, został skrytobójczo zamordowany przez fanatyka z Południa prezydent USA Abraham Lincoln.
A jak potoczyły się losy płk. Włodzimierza Krzyżanowskiego? Za zasługi wojenne został mianowany wysokiej rangi dowódcą w stanie Georgia. Zwalczał podziemie i rasistowski Ku Klux Klan. A za prezydentury generała Granta piastował funkcję ministra skarbu w stanie Luizjana. Był pierwszym urzędnikiem, który powiadomił rząd federalny o skarbach na Alasce. Terytorium niedawno kupiono od Rosji (1867). W San Francisco miał okazję spotkać się z Heleną Modrzejewską i Henrykiem Sienkiewiczem, przebywającymi w USA.
Parę miesięcy temu przez Stany przetoczyła się fala protestów na tle rasowym. Jedni bronili, a inni niszczyli pomniki historyczne. Tak oto historia zatoczyła koło. Na szczęście bez tak tragicznych konsekwencji, jakie miały miejsce 160 lat temu.
Markus Jarosław Nechay