– Czujesz ten zapach? Tam się coś dymi – pociągnęła nosem. Biały, ciężki dym snuł się nad drzewami. Doszli do niewielkiej polany, otoczonej gęstym lasem starych drzew. Pocięte bukowe kloce, ułożone w pryzmy, zasłaniały piece. Zauważyli je dopiero, jak podeszli bliżej. Helenka z zainteresowaniem patrzyła na olbrzymie metalowe retorty do wypalania węgla drzewnego. Słyszała, czytała o tym, ale nie wyobrażała, że są takie wielkie, monstrualnie wielkie – pomyślała. Podeszli do mężczyzny siedzącego na kłodzie. Mężczyzna spojrzał na nich spod oka, rzucił na ziemię niedopałek i przydeptał. Splunął. Rękawem przetarł twarz czarną od sadzy.
– Dzień dobry – Jan odezwał się pierwszy.
– Ano, taki sobie – mruknął smolarz.
– Jak dojść do Łopienki?
– Łopienka? Była tam, prosto jak droga prowadzi.
– Była?
– Ano była – podniósł się i ruszył w stronę pieca. Uznał rozmowę za zakończoną. Miał przecież robotę.
Jan się też nie odezwał, tylko pospieszył we wskazanym kierunku. Helenka z trudem mogła za nim nadążyć. Październikowe słońce grzało dość mocno, jak na tę porę roku. Wkrótce na lekkim wzniesieniu ukazała się ich oczom maleńka cerkiew.
Tylko cerkiew!
Helenka usiadła pod starą lipą. Na wysokości jej oczu widniała ogromna dziupla. Pomyślała, że dziupla ta przypomina jej kształtem Matkę Boską. Jan wszedł do środka cerkwi. Ogarnął go chłód. Ściany z rzecznych kamieni stwarzały nastrój doniosłości i spokoju. Ukląkł na drewnianym klęczniku. Twarz schował w dłoniach. Tu był inny świat. Miał wrażenie, jakby czas się cofnął. Nie pamiętał, nie mógł pamiętać. Był zbyt mały, żeby pamiętać tę cerkiew z lat czterdziestych, ale czuł, że przynależy do tego miejsca. Do tej świątyni, do tej wsi, która została zmieciona z powierzchni ziemi. Zatęsknił nagle za rodzicami, których nie znał. Ze ściany patrzyła na niego Matka Boska Łopieńska. Taka sama, jak ta wisząca w domu Małyniaków. Ta, co go uchroniła.
Nagle poczuł czyjś wzrok na sobie. Powoli podniósł głowę. Pod ścianą, oparty na miotle, stał lekko zgarbiony człowiek.
– Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać w modlitwie – uśmiechnął się zakłopotany – rzadko kto odwiedza to miejsce.
Jego bladoniebieskie oczy życzliwie spoglądały na Jana.
– Nie modliłem się. Myślałem o tym miejscu, o tym, co tu się kiedyś wydarzyło. I ta ikona… – urwał w pół zdania. Czuł, jak mu głos drży.
– To kopia. Oryginał jest w kościele w Polańczyku – mężczyzna wyraźnie chciał porozmawiać.
– Ach tak?
– Czasem tu przychodzę dopilnować remontu, posprzątać – powiedział szeptem, odkładając miotłę pod ścianę. Przeżegnał się pospiesznie przed obrazem i stanął obok Jana. W 1983 roku zaczęto remont kaplicy. Jest zrujnowana – westchnął. – Dach sprzed wojny, co go Żydzi z Baligrodu kładli, zerwano, zniszczono, jak całą wieś.
Jan podniósł się z klęcznika i obaj usiedli w ławce.
– Pan tutejszy?
– Tutejszy – w jego głosie słychać było smutek – Wyjechałem z rodzicami do Cisnej w czterdziestym siódmym. Miałem wtedy jedenaście lat. Siostra matki miała tam gospodarstwo. Męża i syna jej zamordowali, to nas przygarnęła.
Zamilkł. Patrzył przed siebie, jakby oglądał obrazy z przeszłości.
– Tu nie można było zostać. Front przeszedł w czterdziestym czwartym, ale spokoju nie było. „Najpierw Armia Czerwona przeprowadziła pobór do wojska pośród bieszczadzkich Bojków i Łemków, których uznano za swoich, przynależnych Związkowi Sowieckiemu. Jeden z mieszkańców Woli Michowej ukrył się przed poborem w strażnicy WOP-u w Łupkowie. Ktoś doniósł i radzieckie sołdaty przyszli po niego i rozwalili za dezercję. Potem pobór przeprowadzała UPA[1]. Ci, którzy nie chcieli iść do lasu, narażali na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale także swoje rodziny. W Smolniku powieszono dwóch Łemków, w Szczerbanówce jednego. W Olszanicy upowiec zastrzelił Rusina, bo ten nie chciał mu oddać swojej zapalniczki. Życie człowieka jest niewiele warte, kiedy rozum przyćmi nienawiść”. (A. Potocki: Przystanek Bieszczady. Bez cenzury. Rzeszów 2011, s. 156).
Bandy UPA napadały na mieszkańców. Zabierali żywność. Zaczęły się wysiedlenia w głąb Rosji, to znaczy Związku Radzieckiego, a potem rozpętała się akcja „Wisła”. Wywożono ludzi na poniewierkę. Ukraińców, Łemków, Polaków, rodziny mieszane. Ludzie mówili, że to przez banderowców. Nie będzie ludzi we wsi, upowcy nie będą mieć co jeść. Taka polityka.
Znowu zamilkł. Wpatrzony gdzieś przed siebie niewidzącymi oczami. Po chwili jakby wrócił do teraźniejszości i zupełnie innym tonem zaczął.
–W Lesku skończyłem technikum rolnicze i zostałem na roli.
– A co się tu stało? – Jan z trudem wydobył z siebie głos.
– Wieś opustoszała, to ludzie z okolic brali co było. Deski, cegły, okna wyrywali z framugami. To już nikomu nie było potrzebne.
Zamyślił się. Obaj patrzyli na obraz wiszący w ołtarzu, ale każdy zajęty był swoimi myślami. Jan starał się wyobrazić sobie wieś, po której nie zostało śladu. Dom jego rodziców. Obejście Małyniaków, którzy go przygarnęli.
Mężczyzna odgrzebywał w myśli wspomnienia z dzieciństwa.
– Pod koniec wojny – zaczął mówić cicho i pomału – upowcy mordowali w okrutny sposób, palono całe wsie. Nie zważali, czy byłeś Polakiem, Łemkiem, Bojkiem czy Ukraińcem. Kto nie był z nimi, stawał się ich wrogiem. Niektórzy Ukraińcy donosili im na innych mieszkańców. Na własnych sąsiadów. Często były to sąsiedzkie porachunki. Szczególnie był taki jeden. W czterdziestym czwartym, jakoś pod koniec lata, zanim front przyszedł, podpuścił ichniego komendanta, Paweł na imię miał ten komendant, na niewinną polską rodzinę, i wymordowali wszystkich, a chałupę spalili. Podobno jakimś cudem tylko dziecko się uratowało.
Jadwiga Buczak
Jadwiga Buczak – jest autorką komedii kryminalnych: „Nadzieja do kwadratu” i „Nadzieja w tarapatach” oraz kilku kryminalnych opowiadań: „Kradzież Mony Lisy”, „Wieczór autorski” i „Bidul”. Wydała trzy tomiki poezji: „Słowa nieuśmiechnięte”, „Jesienne kwiaty” i „Listy niewysłane”. Poza tym jej pasją jest również malowanie, rysowanie i rzeźba ceramiczna. Należy do Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie, gdzie przez kilka lat była członkiem zarządu, a do września 2023 r. zajmowała stanowisko prezesa. Najnowsza książka, „W cieniu Łopienki”, której fragmenty drukujemy w ,,Białym Orle”, jest oparta na faktach historycznych, ale fabuła i główni bohaterowie są fikcyjni. Przedstawiona została bieszczadzka wieś Łopienka, która w czasie II wojny światowej była niszczona przez bandy Ukraińskiej Powstańczej Armii, następnie część mieszkańców deportowano do Związku Radzieckiego, a w 1947 roku przeprowadzono akcję „Wisła”. Spowodowało to całkowite wyludnienie wsi, a domy zostały zniszczone. Te wydarzenia miały decydujący wpływ na dalsze, powojenne losy bohaterów książki.
[1] UPA – Ukraińska Powstańcza Armia